„Wysłałam syna na terapię konwersyjną dla homoseksualistów. Zamiast mi podziękować, nasłał na mnie policję”

kobieta której syn jest gejem fot. Adobe Stock
W naszej rodzinie i wśród znajomych nie było tego typu ludzi. Skąd więc mu się wzięły te skłonności? I, co najważniejsze, czy można go z nich wyleczyć? Zdesperowana zaczęłam przeszukiwać internet. Ku swojej ogromnej radości przeczytałam na stronie pewnej organizacji katolickiej, że to możliwe! Wystarczy tylko przejść odpowiednią terapię.
/ 16.03.2021 14:02
kobieta której syn jest gejem fot. Adobe Stock

Adrian jest moim jedynym dzieckiem. Długo na niego czekałam, więc kiedy w końcu pojawił się na świecie, obiecałam sobie, że oddam mu się bez reszty. I dotrzymałam słowa. Na szczęście mąż był znakomitym biznesmenem, więc nie musiałam martwić się o pieniądze. Mogłam zająć się synem. Poświęcałam mu cały swój czas, dużo z nim rozmawiałam. Chciałam, by wiedział, że jest dla mnie najważniejszy. Oczami wyobraźni widziałam, jak wyrasta na przystojnego, mądrego młodzieńca. Kończy studia, przejmuje biznes po ojcu, a gdzieś w międzyczasie zakłada rodzinę. Piękna, gospodarna i oddana synowa, trójka, a nawet czwórka wnuków. To było moje największe marzenie.

Przez lata wydawało mi się, że moje pragnienia się spełnią. Syn nie sprawiał żadnych kłopotów wychowawczych, świetnie się uczył. Obronił pracę magisterską na piątkę, mimo że dwa lata wcześniej, po niespodziewanej śmierci męża, musiał zająć się rodzinnym biznesem. I świetnie sobie poradził. Byłam z niego bardzo dumna. Martwiło mnie właściwie tylko jedno, że nie spotyka się z żadną dziewczyną. Jego koledzy biegali na randki, zakochiwali się, niektórzy nawet żenili. A on nic. Nieraz pytałam, kiedy przyprowadzi do domu jakąś miłą panienkę, ale mnie zbywał. Twierdził, że nie ma czasu na romanse, że musi zająć się nauką, firmą. I że jak spotka na swojej drodze tę jedyną, to mi ją na pewno przedstawi. Cierpliwie więc czekałam. Aż do tamtego feralnego wieczoru.
To było trzy miesiące temu. Kilka dni wcześniej syn przeprowadził się do własnego mieszkania. Byłam zła, że zostawia mnie samą w wielkim domu, ale jakoś się z tym pogodziłam. Raz, że obiecał, iż będzie mnie często odwiedzał, dwa, pomyślałam, że jak będzie mieszkał sam, to może prędzej znajdzie kandydatkę na żonę.

Nigdy nie zabraniałam mu przyjmować gości, ale wiadomo, jak to jest… Obecność matki za ścianą nie zawsze sprzyja miłości.
Wracając jednak do tematu. Tamtego wieczoru pojechałam do Adriana w odwiedziny. Bez uprzedzenia. Co prawda umawialiśmy się, że zawsze będę zapowiadać swoją wizytę, ale kupiłam mu kilka rzeczy do nowego mieszkania i chciałam mu zrobić niespodziankę. Zaparkowałam niedaleko apartamentowca i obładowana torbami ruszyłam w stronę wejścia. I wtedy go zobaczyłam.
Stał przed drzwiami z jakimś młodym mężczyzną. Gdy syn otwierał, tamten  gładził go po włosach, uśmiechał się. A w pewnym momencie czule Adriana pocałował, a on ten pocałunek odwzajemnił.

Byłam tym tak zszokowana, że stanęłam jak wryta. Nie byłam w stanie nic zrobić

Gdy się trochę otrząsnęłam, już ich nie było. Weszli do klatki, drzwi się za nimi cicho zamknęły.
Nie byłam w stanie stawić temu wszystkiemu czoła. Zawróciłam na parking i pojechałam do domu. Nie zmrużyłam oka do rana. Przez całą noc myślałam o tym, co zobaczyłam.
Czy mój syn jest gejem? Ma kochanka? Mieszka z nim? – kołatało mi się po głowie.
Ta myśl wydała mi się tak przerażająca, że aż się popłakałam. Potem próbowałam sobie tłumaczyć, że to niemożliwe, że pewnie mi się coś przywidziało, że to nie był on, ale obrazy wracały jak bumerang. I to ze zdwojona siłą. W końcu postanowiłam wynająć prywatnego detektywa. Czułam, że jeśli nie poznam prawdy, to zwariuję.

Detektyw, niestety, potwierdził moje przypuszczenia. Już po tygodniu dostarczył mi mnóstwo dowodów. Gdy oglądałam zdjęcia mojego synka obściskującego się z tamtym mężczyzną i czytałam sprawozdania z ich wizyt w klubach dla gejów, to mi się niedobrze robiło. Czułam się zraniona i oszukana. Zastanawiałam się, jak Adrian może robić takie okropne rzeczy? Przecież nie tak go wychowałam!

W naszej rodzinie i wśród znajomych nie było tego typu odmieńców

Jak oglądaliśmy z mężem te wszystkie parady równości, to denerwowaliśmy się, że coś takiego w ogóle pokazują! Przecież to obrzydlistwo, obraza boska! Skąd więc mu się wzięły te skłonności? I, co najważniejsze, czy można go z nich wyleczyć? Zdesperowana zaczęłam przeszukiwać internet. I ku swojej ogromnej radości przeczytałam na stronie pewnej organizacji katolickiej, że to możliwe! Wystarczy tylko przejść odpowiednią terapię.
=

Natychmiast się skontaktowałam z tą poradnią. Usłyszałam, że jak syn do nich przyjedzie, to skierują go do specjalistycznego ośrodka. Leczenie miało kosztować okrągłą sumkę, ale się tym nie przejęłam. Gotowa byłam wydać ostatni grosz, byle tylko Adrian stał się normalny!
Następnego dnia pojechałam do mojego syna. Tym razem się zapowiedziałam. Nie chciałam, żeby ten jego hmm… współlokator nam przeszkadzał.
Gdy posadził mnie w salonie, od razu przeszłam do rzeczy.
– Synku, wiem, że jesteś gejem – wypaliłam drżącym głosem.
– Że co? Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – wymamrotał.
– Nie zaprzeczaj! Mam niezbite dowody, że spotykasz się z pewnym mężczyzną. I że to nie są zwykłe koleżeńskie spotkania. Wiedz jednak, że nie zamierzam ci robić żadnych wymówek…
– Naprawdę? O rany, mamo, ale mi ulżyło! Już dawno chciałem ci powiedzieć o Mironie. I o swojej orientacji seksualnej. Ale nie wiedziałem jak. Bałem się, że będziesz wściekła, że nie zrozumiesz…
– Bo nie rozumiem! – przerwałam mu.
– Jestem oburzona i zawiedziona!
– Słucham? Czyli jednak zamierzasz mi robić wymówki?
– Ależ skąd! Wybaczę ci wszystko! Kochanie, jesteś przecież moim jedynym, ukochanym dzieckiem. I chcę, żebyś był szczęśliwy. Dlatego poszukałam, popytałam i załatwiłam ci terapię.
– Jaką terapię?
– Taką, która wyleczy cię z homoseksualizmu – uświadomiłam mu.

Tego nie da się wyleczyć, mamo! To nie choroba! A terapia konwersyjna, bo pewnie o tym mowa, przynosi tylko szkody, a żadnego pożytku. Ludzie w t​rakcie jej trwania są poniżani, torturowani psychicznie, a nawet fizycznie. Wpadają w depresję, niektórzy popełniają samobójstwo. Cały świat o tym wie! I dlatego jej zakazuje. Tylko u nas ciągle jest dopuszczalna.

– Nieprawda! Ci z poradni twierdzą, że takie bzdury opowiadają tylko zboczeńcy, którzy nie chcą się leczyć. I że ich terapie mają praktycznie stuprocentową skuteczność. Pacjenci zakładają potem normalne rodziny, mają dzieci.
– I nadal są nieszczęśliwi, bo żyją w kłamstwie, muszą udawać…  Ja nie chcę tak żyć! Jestem, jaki jestem, i nic się na to nie da poradzić. Czy ci się to podoba, czy nie! – odparł z naciskiem.
Potem poszedł do przedpokoju i otworzył drzwi, dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.

Wyszłam, bo nie chciałam się z nim kłócić. Wtedy jeszcze wierzyłam w jego rozsądek. Byłam przekonana, że jak sobie wszystko na spokojnie przemyśli, to przyzna mi rację i pójdzie na terapię. Miał przecież szansę stać się normalny! Tylko głupi by z niej nie skorzystał.
Mijały kolejne dni, a Adrian nie zmieniał zdania. Choć prawie codziennie dzwoniłam i wracałam do tematu. Nie tylko nie nabierał rozsądku, ale stawał się coraz bardziej opryskliwy i niegrzeczny. Krzyczał, żebym się wreszcie od niego odczepiła, dała mu święty spokój, rzucał słuchawką. A w końcu w ogóle przestał odbierać ode mnie telefony. Nie potrafiłam  zrozumieć, dlaczego nie chce mnie posłuchać? Przecież wiedział, że jest całym moim życiem, że chcę tylko jego dobra.
Nie miałam pojęcia, co robić, jak zmusić syna do terapii. Znowu więc skontaktowałam się z organizacją, którą wynalazłam w internecie. Gdy usłyszeli, jaki mam problem, bardzo się przejęli. Tłumaczyli mi, że taki opór to częste zjawisko, że dzieciom trzeba pomóc wrócić na właściwą drogę. Jak nie po dobroci, to siłą.

A potem zaproponowali rozwiązanie. Powiedzieli, że mogą mnie skontaktować z człowiekiem, który zapakuje syna do samochodu i razem ze mną przewiezie do ośrodka. A tam już się nim odpowiednio zajmą i postarają się o zgody. Ani razu nie padło słowo: porwanie, ale z rozmowy wynikało, że właśnie o coś takiego chodzi.
Przez tydzień biłam się z myślami. Z jednej strony, bardzo chciałam, żeby Adrian się leczył, ale z drugiej, miałam wątpliwości. Nie podobało mi się to porwanie. Wolałabym, żeby syn zgodził się na terapię dobrowolnie. Po raz ostatni pojechałam do niego do mieszkania, żeby przemówić mu do rozumu. Nawet nie wpuścił mnie na klatkę. Przez domofon wykrzyczał, że mam się wynosić. To właśnie wtedy podjęłam decyzję. Nie widziałam innego wyjścia. Adrian jest moim ukochanym synem. Musiałam go ratować. Nie mogłam pozwolić na to, by żył w grzechu.
Zabraliśmy Adriana w piątkowy wieczór, gdy wracał po pracy do domu.

Ten mężczyzna, który mi pomagał, zrobił mu szybciutko zastrzyk uspokajający, więc Adrian nawet się nie bronił. Spokojnie dał się zapakować do samochodu.
– Mamo, o co tu chodzi? – wykrztusił z wyraźnym trudem.
– Spokojnie, synku. To wszystko dla twojego dobra – uśmiechnęłam się do niego.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
Jak możesz? Jesteś potworem! Nigdy ci tego nie daru… – przerwał.
– O Boże, co mu się stało? – przeraziłam się nie na żarty.
– Nic, usnął. I niech śpi spokojnie. Tak będzie lepiej. Czeka nas daleka droga – odparł mężczyzna.
Syn oddychał miarowo i głęboko, więc się uspokoiłam. Było mi przykro, że przed zaśnięciem powiedział mi takie złe słowa, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Pomyślałam, że jak już skończy terapię i będzie zdrowy, to do mnie przyjdzie. Wtedy mnie przeprosi i podziękuje za to, że wyciągnęłam go z tego gejowskiego bagna.

Nie mam pojęcia, jakim cudem Adrian uciekł z samochodu

Gdy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, by zatankować i napić się kawy, był pogrążony w głębokim śnie. Kiedy po kwadransie chcieliśmy ruszyć w dalszą drogę, już go nie było. Biegaliśmy z tym mężczyzną wokół budynku, szukaliśmy, kamień w wodę. Za stacją rozciągał się gęsty las, w ciemności nic nie było widać, więc w końcu zrezygnowaliśmy z poszukiwań. Mężczyzna odwiózł mnie do domu. Jeszcze przed furtką tłumaczył się zdenerwowany, że po takiej dawce środka uspokajającego syn nie miał prawa się ruszyć, że taka ucieczka zdarzyła mu się po raz pierwszy.  A na koniec zaznaczył, że gdyby odwiedziła mnie policja i wypytywała o całe zdarzenie, to żebym nie wspominała o jego istnieniu. Nie rozumiałam, o czym on mówi. Jaka policja?
Nie wierzyłam, że syn złoży na mnie doniesienie. Przecież byłam jego matką. Kochającą, oddaną, opiekuńczą. Nie mógł mi zrobić takiego świństwa!

Nie zmrużyłam oka do rana nawet na minutę. Chodziłam z kąta w kąt i zastanawiałam się, co się dzieje z moim dzieckiem. Może błąka się gdzieś po lesie, wycieńczony i zdezorientowany? Na samą myśl, że może mu się stać jakaś krzywda, omal mi serce nie pękło. I wtedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Byłam pewna, że to Adrian, więc otworzyłam bez zastanowienia. W progu stało dwóch policjantów. Bez żadnych wstępów oświadczyli, że jestem podejrzana o bezprawne pozbawienie wolności i podanie środka odurzającego. I że zabierają mnie na komendę. Aż się osunęłam na ścianę z wrażenia.
Z jednej strony, poczułam ulgę, że mój syn szczęśliwie dotarł do domu i jest bezpieczny, ale z drugiej, byłam zawiedziona, rozżalona i wściekła. Nie mogłam uwierzyć, że syn jednak poszedł na policję. Przecież mógł najpierw przyjść do mnie, porozmawiać. Wszystko bym mu wytłumaczyła.

Na komendzie przyznałam się do wszystkiego. Opowiedziałam o homoseksualnych skłonnościach Adriana, jego związku z tym całym Mironem i wreszcie o terapii. Przesłuchiwała mnie policjantka, więc byłam pewna, że jako matka zrozumie moje postępowanie. Nic z tego! W pewnym momencie zapytała, dlaczego po prostu nie zaakceptowałam syna takiego, jakim jest, dlaczego na siłę chciałam go zmieniać.
Łatwo jej powiedzieć! Ona ma pewnie normalne dzieci. A  Adrian? Ech, szkoda gadać… Wstyd i hańba do końca życia.

Niedługo miną dwa miesiące. Siedzę w domu i czekam na wezwanie do sądu. Adwokat mówi, że nie mam się czym martwić, że za to porwanie dostanę tylko wyrok w zawieszeniu. Zgodziłabym się nawet pójść do więzienia, byleby tylko mój syn zaczął się leczyć. Ale on zerwał ze mną wszelkie kontakty. Zmienił numer telefonu, sprzedał mieszkanie i wyprowadził się w nieznane. To nie wszystko. Od zaufanego pracownika wiem, że nie pojawia się w pracy i chce jak najszybciej pozbyć się swoich udziałów w naszej rodzinnej firmie. Nie rozumiem, co go opętało. 

Więcej prawdziwych historii:
„Mam męża i kochanka, ale żadnego z nich nie pociągam już tak jak dawniej. Boję się, że oboje mnie kiedyś zdradzą...”
„Nigdy nie kochałam mojego męża. Wyszłam za niego z wdzięczności, bo czułam, że tak powinnam postąpić”
„Mąż mnie zdradził, więc nie mam wyrzutów sumienia z powodu własnego romansu. Kochanek uwiódł mnie i wykorzystał”

Redakcja poleca

REKLAMA