Nigdy nie miałem ambicji, by pracować w wielkiej korporacji i zarabiać ogromne pieniądze. Może dlatego, że miałem dwójkę starszego rodzeństwa, które wybrało właśnie taką ścieżkę kariery. Patrzyłem na nich i widziałem, jak harują kosztem własnego zdrowia i życia prywatnego, jak się wypalają. A zarobione pieniądze przeznaczają na to, żeby nabrać nowych sił do równie ciężkiej pracy.
Dlatego ja wymyśliłem sobie, że chcę mieć ciepłą, państwową posadkę, z niedużą pensją, ale za to stałymi godzinami pracy. Taką, w której mogę spokojnie wykonywać swoje obowiązki. Gdzie nikt mnie nie podgryza, bo nie ma tam wyścigu szczurów. I choć wszyscy się dziwili, że z dwoma językami i skończonymi dobrymi studiami nawet nie próbuję znaleźć dobrze płatnej pracy, ja złożyłem aplikację w kilku urzędach.
Wkrótce zostałem dumnym pracownikiem
Moja praca początkowo spełniała oczekiwania, jakie wobec niej miałem. Przychodziłem o ósmej, wychodziłem o szesnastej. Wszystko było przewidywalne. Po pracy mogłem poświęcić się swojej pasji, czyli uczestnictwu w grupie rekonstrukcyjnej, z którą odtwarzaliśmy różne walki z czasów drugiej wojny światowej.
Byłem naprawdę szczęśliwy, choć nie mogłem, jak moje starsze rodzeństwo, wziąć od razu wielkiego kredytu na ładny dom, tylko musiałem wciąż mieszkać z rodzicami. Z czasem jednak zacząłem zauważać, że święty spokój w moim urzędzie ma też swoją drugą, niezbyt fajną twarz.
Otóż odkryłem, że gdy chcę coś załatwić po czternastej i potrzebuję do tego innych urzędników, jest problem. Zwykle słyszałem, że akurat „wyszli coś pilnie załatwić”. Czasem nawet o dwunastej koleżanka tłumaczyła petentowi, że jej szefa nie ma, bo ma ważne spotkanie z naczelnikiem.
Tyle że to ja od rana naradzałem się z tym naczelnikiem i z całą pewnością nie było tam szefa owej koleżanki. Najbardziej irytowało mnie w takich sytuacjach chyba to, że wszyscy inni urzędnicy uważali je za normę. Ba, nawet za część swojego wynagrodzenia. No bo skoro opłacani są tak marnie, to mają święte prawo marnie pracować!
Kolega powiedział mi to wprost
Trochę mnie to zirytowało i powiedziałem, że owszem, płacą nam niewiele, ale za to, że pracujemy osiem godzin, a nie cztery, góra pięć. A jak chcemy zarabiać dobrze, to trzeba harować po dwanaście.
Naszej rozmowie przysłuchiwało się kilka osób, więc wieść o moich poglądach błyskawicznie rozniosła się po ministerstwie. Wkrótce stałem się publicznym wrogiem numer jeden, bo ludzie sobie przypomnieli, że często chodzę po czternastej i próbuję załatwiać różne sprawy.
Dawniej brali to za pomyłki żółtodzioba, który jeszcze nie rozeznał się w zwyczajach tu panujących. Teraz już wiedzieli, że jest to efekt moich przekonań. Od tamtej pory koledzy z biura zaczęli mnie unikać. Modne w ministerstwie stało się ostentacyjne lekceważenie spraw, które chciałem załatwić.
Strasznie mnie to denerwowało i kiedy któregoś dnia, pięć po drugiej, nie zastałem jednego z urzędników, zrobiłem niezły raban. Jego koledzy próbowali się do niego dodzwonić, żeby go ściągnąć z powrotem do ministerstwa. Ale facet najwyraźniej wyłączył komórkę.
Następnego dnia dostał naganę
O ile do niedawna nie było w dobrym tonie kolegować się ze mną, to teraz, nie chcąc samemu zostać poddanym ostracyzmowi, każdy urzędnik omijał mnie szerokim łukiem. Po tym wydarzeniu wiedziałem już, że długo tu miejsca nie zagrzeję.
Nie bałem się zwolnienia, ale przecież zatrudniłem się w tym ministerstwie, żeby pracować w przyjemnej atmosferze. Tymczasem atmosfera stała się gęsta i nie do zniesienia. A ja musiałem się poważnie zastanowić, co chcę dalej robić. Znałem różnych ludzi i wiedziałem, że w każdym innym ministerstwie sytuacja jest taka sama.
Od października jestem zatrudniony w prywatnej firmie, gdzie czasem, niestety, muszę zostać po godzinach. Myślę wtedy, że urzędy nie są miejscem dla ludzi, którzy chcą pracować spokojnie i bez stresu. Są raczej przechowalnią dla tych osobników, którym pracować się wcale nie chce.
Czytaj także:
„Sąsiadka zrobiła burdę, bo transport szpitalny hałasował. Nie rozumie, że ratowanie ludzi jest ważniejsze niż jej cisza?”
„Zostałam zaatakowana we własnym domu. Niby z odsieczą przybył mój mąż, ale ostatecznie i tak musiałam radzić sobie sama”
„Namówiłam kolegę, by zatrudnił mojego zięcia. Teraz młody narzeka, że szef to oszust, ale ja słyszałam nieco inną wersję”