Kiedy Andrzej mi się oświadczył, byłam szczęśliwa. W dodatku pięknie to zorganizował. Tyle że czar szybko prysł…
Zaprosił mnie do swojego domu w sobotni wieczór, gdzie przy świecach i płonącym ogniu w kominku ukląkł przede mną, wyciągnął pudełko z pierścionkiem i zapytał uroczyście, czy zostanę jego żoną.
Pierścionek zaręczynowy był inny niż typowa biżuteria z brylantem – w koszyczku z białego złota, niemal o platynowym połysku, lśnił żółtawy diament. Bardzo ładny, jednak ważniejsza w tamtej chwili była dla mnie deklaracja mojego mężczyzny.
Oczywiście się zgodziłam
Potem Andrzej włączył muzykę, otworzył szampana i… po chwili zjawili się jego rodzice. Od oświadczyn nie minęło nawet pół godziny. Sądziłam, że pozbył się ich na całą noc lub dłużej.
– Mamo, tato – Andrzej uśmiechnął się do rodziców – Marta się zgodziła.
– Super, doskonale, gratulujemy!
Zostałam wyściskana, a potem wszyscy usiedliśmy do kolacji, która najwyraźniej została już wcześniej przygotowana, i to na cztery osoby.
– Białe złoto najwyższej próby i cytrynowy diament antwerpski to najlepszy zestaw dla kobiety, moja droga. Sama wybierałam. Mam nadzieję, że ci się podoba? – dopytywała się matka Andrzeja.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że bardzo. Jednak nie mogłam się oprzeć refleksji, że podobałby mi się bardziej, gdyby to Andrzej sam wybrał dla mnie pierścionek. Potem rozmowa zeszła na termin i inne detale dotyczące ślubu. Cały romantyzm oświadczyn diabli wzięli. Rodzice zagłębili się w wyliczeniach, ile butelek wódki, kawałków tortu, kotletów oraz nóżek kurczaka na głowę trzeba zamówić.
Przy okazji dowiedziałam się wielu pożytecznych rzeczy, między innymi, że wuj Dionizy ma nietolerancję laktozy, a niezastąpionym preludium każdej uczty weselnej jest gorący rosół. Piłam czerwone wino małymi łyczkami i marzyłam, żeby przyszli teściowie wreszcie sobie poszli. Najwyraźniej pani mama miała oko na wszystko.
Co jest, do cholery?
To przecież nasz pierwszy narzeczeński wieczór i nie chcę go marnować na rozmyślania zaopatrzeniowo-kulinarne. Patrzyłam znacząco na Andrzeja, żeby zadziałał i uwolnił nas od zbędnego towarzystwa. Jednak on uczestniczył w rozmowie i nie wyglądał na poirytowanego.
Potem przyszło mi do głowy, że najprawdopodobniej nie tylko pierścionek był zasługą jego matki, także przygotowanie domu i oświadczynowej kolacji. Pani mama miała oko na wszystko. Ustaliliśmy termin i od tej pory kolejne tygodnie upływały nam szczęśliwie w narzeczeństwie. Cytrynowy diament pięknie mienił się na palcu, a moje koleżanki pękały z zazdrości, że mam takiego wspaniałego narzeczonego. Należało w końcu wybrać miejsce na wesele.
– Pałacyk w parku za miastem z restauracją „Wojewoda” – oświadczył mój narzeczony, gdy zaczęłam rozmowę na ten temat. – Zarezerwowaliśmy tam salę już jakiś czas temu.
Zatkało mnie.
– Jacy: my? Ja niczego nie rezerwowałam – wyjąkałam wreszcie.
– Pojechałem z rodzicami, im to miejsce bardzo się podoba. Tradycyjne wnętrza i polska kuchnia, eleganckie otoczenie. A kotlet szefa tamtejszej kuchni, mistrza Wójcika, zdobył Grand Prix w konkursie kulinarnym w Sopocie…
– Mam gdzieś mistrza Wójcika! – krzyknęłam, gdy tylko do mnie dotarło, że za moimi plecami toczą się przygotowania do najważniejszego wydarzenia mojego życia i wiele już ustalono. – Przecież to my, razem, tylko we dwoje, powinniśmy załatwiać ten ślub! Rodzice chcą pomóc? Super! Niech podsuwają pomysły albo realizują nasze.
– No to właśnie podsunęli! – Andrzej się nieco zirytował. – Dobrą restaurację. To nam ułatwi przetrwanie tego trudnego czasu.
– Ślub nie jest trudnym czasem, a nawet jeśli, to przestaje nim być, jeżeli narzeczeni się wspierają. Wcześniej dużo słyszałam o kłopotliwych teściach, ale nie sądziłam, że nas to dotknie jeszcze przed ślubem. Zresztą może lepiej, że teraz niż potem, zanim wpadnę na dobre w toksyczny związek z tobą i twoimi rodzicami!
– Co masz do moich rodziców? – warknął Andrzej.
Awantura rozkręcała się na dobre
Chodziliśmy ze sobą od paru lat i dotąd nigdy się aż tak poważnie nie pokłóciliśmy. Andrzej wyszedł, trzaskając drzwiami, a ja rzuciłam się z płaczem na łóżko. Całą noc nie spałam, po głowie snuły mi się ponure myśli o rozstaniu, zaprzepaszczonych szansach na wspólne życie i końcu mojego szczęścia.
Rano ktoś zadzwonił ktoś drzwi. Otworzyłam. W progu stała mama Andrzeja.
– Moja kochana, wpadłam tu, bo Andrzej… – głos jej się załamał. – On się tak przejął. Nawet kolacji nie zjadł, a śniadanie ledwie tknął. Martusiu droga, po co się tak denerwować? Przecież wszystko można załatwić. No, kochanie, głowa do góry, restauracja nie jest ważna, nie ta, to inna, wy się liczycie, wasze zadowolenie. Prawda?
– Prawda – potwierdziłam szczerze.
– No, to przestań się dąsać. Ogarnij się i razem pójdziemy. Uspokoimy Andrzejka, przeprosimy… – mojej przyszłej teściowej wymsknęło się o jedno słowo za dużo.
– Mamo – tak się do niej zwracałam od czasu oświadczyn.
Próbowałam zachować spokojny ton. Jedynie lekkie drżenie głosu i nieco cięższy oddech mnie zdradzały.
– Sprawy między nami załatwimy bez pośredników. Jeżeli Andrzej chce coś zmienić lub obgadać, może tu wrócić. Sam. Nie będę z nim rozmawiała przez ciebie.
Kobieta spochmurniała. Następnie zaczęła zbierać się do wyjścia.
– Miałam nadzieję, że Andrzej wybrał odpowiednią dziewczynę, ale wy wszystkie jesteście podobne. Zapatrzone w czubek własnego nosa!
Trzasnęły drzwi i znowu zostałam sama. Miałam poczucie, że dzieje się coś, co zaważy na całym moim życiu. Czemu wcześniej nie zauważyłam, że Andrzej był aż tak zdominowany przez matkę? Bo dotąd byłam tylko kandydatką na przyszłą synową. Nie ta, to będzie inna. Dziewczyna to nie narzeczona, nie żona.
Nie stanowiłam zagrożenia, nie wchodziłam jej w paradę, więc nie musiała zbytnio ingerować. Nadal miała synusia na smyczy. Boże…
Przecież nawet się od nich nie wyprowadził, choć proponowałam, byśmy zamieszkali razem, u mnie, albo wspólnie coś wynajęli.
Nie chciał, a ja nie nalegałam
Ale po ślubie to co innego. Gdzie będziemy mieszkać? Też z nimi? Za nic! Matka jedynaka zawsze będzie miała problem z odcięciem pępowiny, ale jeśli tego nie zrobi, unieszczęśliwi i jego, i siebie. I przy okazji jeszcze kogoś – dodałam siebie do grona unieszczęśliwionych, po czym znowu się rozpłakałam.
Mijały godzina za godziną, a Andrzej się nie zjawiał. W myślach tworzyłam najgorsze scenariusze. Wyobrażałam sobie, jak siedzą tam w trójkę w salonie z kominkiem, a mój narzeczony odbiera instrukcje od swojej matki, jak ma ze mną zerwać i kogo powinien sobie wybrać na żonę, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Andrzej w tym koszmarze przyjmował wszelkie uwagi bez zmrużenia oka, jakby pozbawiony własnej woli. Jego ojciec próbował od czasu do czasu wtrącić się do rozmowy, być może przemówić im do rozsądku, ale był od razu uciszany i odsuwany na drugi plan. Jak biedny pan Dulski.
W pewnym momencie rozległ się dzwonek, przerywając moje ponure rozmyślania. Raz, drugi, po chwili ktoś zaczął mocno stukać do drzwi. W końcu spojrzałam przez wizjer. Za drzwiami stał Andrzej, z zaciętym wyrazem twarzy, z bukietem kwiatów.
– Marta! Kocham cię. Zrobimy wszystko inaczej, tylko błagam, nie zostawiaj mnie. Kocham cię! – krzyczał i łomotał w drzwi.
Wszystkie czarne myśli prysnęły w sekundę. A więc jednak mnie kocha! Jest gotów się zmienić, wyrwać ze szponów nadopiekuńczej matki. Napawałam się jeszcze przez moment jego determinacją, aż wreszcie otworzyłam. A już zwątpiłam, uznałam, że muszę o nim zapomnieć
– Słucham? – zapytałam najbardziej suchym tonem, na jaki mnie było stać.
Andrzej uklęknął przede mną i wręczając bukiet, wydeklamował:
– Martusiu, nie mogę bez ciebie żyć. Przebacz mi, proszę, i wpuść na powrót do swojego serca.
– A mama? – spytałam.
– Nie będę się jej słuchał, zaczynam życie na własny rachunek. Z tobą. Wyprowadzam się od nich. Przyjmiesz mnie?
Zastanawiałam się tylko chwilę.
– Jasne, ty głupku!
Przytuliliśmy się, a ja wreszcie poczułam, że dokonały się nasze właściwe oświadczyny. Andrzej dzielnie trzyma się swojego postanowienia, choć nie obywa się bez zgrzytów i sprzeczek. Muszę jednak przyznać, że jego matka również przemyślała nasze relacje i na razie zawarłyśmy pakt o nieagresji. Mam nadzieję, że z czasem zawrzemy stały pokój.
Ślub odbył się osiem miesięcy później
I pewnie trudno w to uwierzyć, ale na przyjęcie weselne wynajęliśmy pałacyk z restauracją „Wojewoda”, gdzie prym wiedzie mistrz Wójcik. Po prostu po sprawdzeniu dziesiątek lokali ten wydał mi się najbardziej odpowiedni. Jednak ów wybór był naszą wspólną decyzją z Andrzejem, a nie narzuconą odgórnie dyrektywą.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”