„Każdy omijał bezdomnego szerokim łukiem, bo brał go za pijaczynę. Coś mnie tknęło i przypadkiem uratowałam mu życie”

kobieta pomogła bezdomnemu fot. Adobe Stock, santypan
„Wstrzymałam więc oddech i stanęłam nad mężczyzną. Miałam jeszcze nadzieję, że kiedy nim potrząsnę, obudzi się i niechby mnie nawet sklął. Lecz on się nie poruszył, był zupełnie bezwładny. Kiedy nim mocniej potrząsnęłam, zaczął zsuwać się z ławki”.
/ 18.03.2023 07:15
kobieta pomogła bezdomnemu fot. Adobe Stock, santypan

Zawsze omijałam tego człowieka szerokim łukiem. Nie dlatego, że był niebezpieczny czy natarczywy. Przede wszystkim zawsze spał, kiedy szłam z przystanku autobusowego do pracy, a po południu najczęściej go nie było albo zajmował się jakimiś sprawami, sortując puszki i butelki zebrane w ciągu dnia. Kiedy raz przeszłam zbyt blisko niego i zawiał w moją stronę wiatr, w nos uderzył mnie taki smród, że poczułam mdłości. Od tamtej pory nie ryzykowałam.

Ławeczka, na której spał i przesiadywał, była najwyraźniej jego królestwem. Nigdy nie widziałam, żeby interesowali się nim policjanci albo strażnicy miejscy. Tego ranka było identycznie. Lekko dżdżyło, ale bezdomnemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Cóż, skoro wytrzymywał na tej ławce nawet w zimie, taki drobiazg jak drobny deszcz nie mógł być mu straszny.

– Cholerny menel – powiedział starszy mężczyzna, który właśnie mnie wyprzedzał. – Powinni z nim wreszcie zrobić porządek. Żeby w centrum miasta tolerować takie coś…

Po chwili widziałam tylko plecy tego człowieka. Miałam ochotę powiedzieć do nich, że każdy ma prawo do życia, ale nie chciałam wywoływać awantury. A poza tym, uznałam, że gość ma sporo racji. W centrum szanującego się miasta nie powinni się pojawiać tacy jak ten bezdomny. Przecież są schroniska, a ostatecznie jakieś oddalone miejsca.

Tylko że on zapewne miał tutaj lepszy „urobek”. Sto metrów dalej jest zadrzewiony teren, właściwie taki mały park, w którym młodzież urządza sobie spotkania. Po każdej nocy musi tam zostawać sporo surowców wtórnych, a w weekendy nawet bardzo dużo.

A skoro policja nie potrafi skutecznie przerwać tego procederu, dlaczego mieliby się czepiać nieszkodliwego człowieka? Zaraz zresztą zapomniałam o bezdomnym. Miałam swoje sprawy i własne problemy. Czekał mnie trudny dzień w pracy.

Pojechaliśmy zobaczyć, co z nim

Kiedy po piętnastej wracałam zdrowo zmordowana, stwierdziłam, że coś jest nie tak. Coś mi nie pasowało. Zamyślona i zmęczona, odruchowo ominęłam śpiącego na ławce mężczyznę i dopiero po kilkunastu krokach dotarło do mnie, że właśnie o niego chodzi.

Odkąd się tutaj „sprowadził”, czyli od przeszło roku, nigdy nie widziałam go wypoczywającego o takiej porze. Nawet przystanęłam i się obejrzałam. Leżał na boku, z dłonią pod policzkiem, tak samo jak rano. Cóż, może także miał ciężki dzień? Ludzie mijali go obojętnie, niektórzy podobnie jak ja – dość szerokim łukiem.

W sumie nawet pozazdrościłam bezdomnemu. Na pewno miał jakieś troski, może zdarzały mu się konflikty z innymi ludźmi jego pokroju, ale nie miał nad sobą dokuczliwego szefa, nie musiał się martwić, że coś zawalił w robocie, a właściwie że spada na niego odpowiedzialność za cudzą niefrasobliwość.

Kiedy tak stałam, zza zakrętu wyjechał autobus. Musiałam trochę podbiec, żeby zdążyć. Nie miałam ochoty stać dwadzieścia minut w oczekiwaniu na następny.
Janek też wrócił z firmy na ostatnich nogach. Zdarzają się czasem takie ciężkie dni.

– Szlag mnie kiedyś trafi – oświadczył. – Jeden klient wycofał się w ostatniej chwili. Żeby drań zrobił to wczoraj, znalazłbym bez trudu kogoś na jego miejsce.

– Zdarza się – spróbowałam go pocieszyć. – Dacie sobie radę.

– Pewnie – odparł. – Świat się nie zawali, ale to denerwujące. A jak u ciebie?

Machnęłam tylko ręką. Nie chciało mi się o tym rozmawiać. Też się świat nie zawali, ale zdrowo się wnerwiłam. Usiedliśmy do stołu, nie czekając na dzieci. Martyna miała zajęcia dodatkowe, a Pawełek poszedł do kolegi i u niego miał coś zjeść. Przez cały czas coś mnie jednak męczyło, nie dawało spokoju. Jadłam zupełnie machinalnie, nie odzywałam się do męża, choć zwykle rozmawiamy przy posiłkach.

– Coś się stało? – Janek zauważył, że jestem nieswoja.

– Nie, nic takiego.

– Na pewno? – spojrzał uważnie.

– Na pewno. Nie chodzi o nas ani w ogóle nasze sprawy.

W tej chwili uświadomiłam sobie dokładnie, skąd brał się mój niepokój. Przez cały czas podświadomie pamiętałam o leżącym nieruchomo mężczyźnie. O tym, jak go ominęłam, jak inni ludzie przechodzili obojętnie. A przecież nie tylko ja go kojarzyłam, z widzenia znałam bardzo wiele osób, które też musiały go mijać każdego dnia.
Opowiedziałam mężowi o bezdomnym.

– I to ci tak doskwiera? – pokręcił głową. – Przejmujesz się jakimś sztajmesem? Skoro leży tam cały dzień, powinny się nim zainteresować odpowiednie służby. W końcu płacimy podatki. Co cię to obchodzi?

– Naprawdę tak uważasz? – spojrzałam na niego trochę zaskoczona. – Menel, nie menel, ale to przecież człowiek.

– Pewnie, że tak nie myślę – Janek machnął ręką i westchnął. – Zmęczony jestem. Chcesz tam pojechać i sprawdzić?

– Nie, nie chcę – wzdrygnęłam się na myśl, że miałabym się zbliżyć do bezdomnego.

– Po prostu muszę. Wiesz, jaka panuje znieczulica, a jeszcze jeśli ktoś jest taki zaniedbany…

Janek zaczął się zbierać

– Jedziesz ze mną? – spytałam.

– Jasne. Przecież cię z tym samej nie zostawię. I wolę być przy tym, jak będziesz się bawić w samarytankę. Poza tym musiałabyś czekać na autobus, lepiej pojedziemy samochodem.

– Mam nadzieję, że ławka będzie pusta – powiedziałam. – Albo facet okaże się rześki i żwawy. Dziękuję, że chcesz mnie zawieźć.

– Swoją drogą, mogłabyś zrobić wreszcie prawo jazdy – odparł. – Ale i tak bym z tobą dzisiaj pojechał.

Za to właśnie kocham mojego męża. Zawsze można na niego liczyć i nie grymasi, kiedy coś trzeba załatwić. A w każdym razie nie za bardzo grymasi. Światła ambulansu pulsowały błękitem. Przyjechał też radiowóz policyjny i samochód straży miejskiej. Staliśmy z Jankiem kilka kroków dalej, żeby nie przeszkadzać, podczas gdy lekarz badał bezdomnego.

– Państwo wezwali pogotowie? – podszedł do nas policjant.

– Tak. Konkretnie mąż – odparłam.

Ja przez jakiś czas nie byłabym w stanie zadzwonić. Niestety, bezdomny spoczywał na ławce w tej samej pozycji i musiałam podejść, żeby się przekonać, co z nim jest. Dobrze, że wzięłam skórzane rękawiczki, bo na samą myśl, że miałabym go dotykać gołą ręką, prawie mdlałam.

Wstrzymałam więc oddech i stanęłam nad mężczyzną. Miałam jeszcze nadzieję, że kiedy nim potrząsnę, obudzi się i niechby mnie nawet sklął. Lecz on się nie poruszył, był zupełnie bezwładny. Kiedy nim mocniej potrząsnęłam, zaczął zsuwać się z ławki. Wtedy przyskoczył Janek, przytrzymał go i pomógł mi ułożyć nieprzytomnego na chodniku. „Rany boskie, jaki smród!” – jęknął, ale się nie cofnął, póki nie zapewniliśmy mężczyźnie bezpiecznej pozycji.

A potem stałam z boku, ciężko dysząc i próbując powstrzymać mdłości, a mąż zadzwonił na numer alarmowy.

– Dlaczego się nim państwo zainteresowali? – chciał wiedzieć policjant.

– A dlaczego jeden człowiek interesuje się drugim? – zirytował się Janek. – Żona widziała go dzisiaj po południu, jak leżał na ławce. I się zaniepokoiła. To takie dziwne?

– Proszę się nie denerwować – rzekł spokojnie mundurowy. – Przecież nikt nie ma do państwa pretensji, wręcz przeciwnie. Proszę zaczekać.

Podszedł do lekarza, który zakończył badanie i dał znak sanitariuszom, żeby wzięli bezdomnego na nosze. Przez chwilę rozmawiali, a policjant kiwał głową. Potem do nas wrócił.

– Lekarz powiedział, że pomoc przyszła dosłownie w ostatniej chwili. Jeszcze pół godziny, może godzina i byłoby po człowieku.

– A co mu jest.

– Najprawdopodobniej dostał zawału serca, pewnie niezbyt rozległego, bo inaczej już by nie żył, ale bez pomocy i tak musiałby umrzeć.

Przełknęłam ślinę.

– Ale będzie żył? – spytałam.

– Powinien się wylizać. Tak mówią łapiduchy – odparł policjant. – Dziękujemy państwu za reakcję.

Przez kilka tygodni mijałam pustą ławkę

Za każdym razem myślałam o bezdomnym mężczyźnie i zastanawiałam się, co się z nim dzieje. Nie wiedziałam nawet, do którego szpitala go zabrano, a w dobie RODO i tak nie mogłabym uzyskać informacji, nie będąc rodziną.

Dlatego z prawdziwą ulgą i radością dostrzegłam go pewnego dnia, wracając z pracy. Siedział na ławce i zajmował się tym, co zawsze. Wyglądał nieco bardziej mizernie niż przedtem, ale zdawał się o wiele schludniejszy. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że ta względna czystość to tylko stan przejściowy, ale ucieszyłam się bardzo, że bezdomny przeżył.

I sprawia mi przyjemność, że mijam go codziennie, oczywiście tradycyjnie szerokim łukiem, a on nawet nie wie, że zawdzięcza mi życie.

Czytaj także:
„Chciałem sprawdzić, czy ktoś nakarmi bezdomnego i oniemiałem. Tego, co przeżyłem, nie życzę najgorszemu wrogowi”
„Mąż Agaty od miłości i bogactwa wolał smak taniego wina i pozorną wolność. Mógł mieć wszystko, a wybrał życie bezdomnego”
„Bezdomny z ulicy stał się dziadkiem dla moich dzieci. Pomogłem mu, dałem schronienie i los mi to wynagrodził”

Redakcja poleca

REKLAMA