„Każdy mój rachunek w sklepie, to paragon grozy. Z moją wypłatą prędzej skończę pod mostem, niż na salonach”

kobieta z paragonami fot. Getty Images, MementoJpeg
„Każdorazowo płatność za zakupy w dyskoncie spożywczym przeraża mnie bardziej niż paragon z nadmorskiej smażalni ryb. Nie stać mnie na nic. Od czasu do czasu wyskoczę na zakupy do lumpeksu, ale to wszystko. Nie wychodzę ze znajomymi, bo nawet woda z cytryną w pubie kosztuje dla mnie za dużo”.
/ 10.08.2024 11:15
kobieta z paragonami fot. Getty Images, MementoJpeg

Kiedy byłam nastolatką, nie mogłam doczekać się dorosłości. Wydawało mi się, że gdy zacznę pracować, świat stanie przede mną otworem. Widziałam siebie w drogich kreacjach, bawiącą się w doborowym towarzystwie na eleganckich bankietach. Życie zweryfikowało każde z moich marzeń.

Marzyłam o pracy w telewizji

Zdobyłam pracę w branży, o której śniłam, ale z moimi zarobkami mogę sobie pozwolić najwyżej na okazjonalne zakupy w lumpeksie, a wyjście do pubu na jednego drinka jest poza moim zasięgiem. O salonach mogę tylko pomarzyć, a na co dzień muszę się zamartwiać, czy niedługo nie wyląduję pod mostem.

Każdy ma jakieś dziecięce marzenia. Ja od zawsze chciałam pracować w mediach. Gdy widziałam na ekranie znanych prezenterów, wyobrażałam sobie ich bajkowe życie. Byłam pewna, że mają kasy jak lodu, a wieczorami bawią się w towarzystwie gwiazd kina. Ja też chciałam dołączyć do śmietanki towarzyskiej. Pragnęłam, by każdy rozpoznawał moją twarz. Oczami wyobraźni widziałam siebie rozdającą autografy. Wyobrażałam sobie, jak w drogiej garsonce prowadzę program informacyjny lub relacjonuję jakieś ważne wydarzenie. To było życie dla mnie.

Miałam wszelkie atuty, by dostać wymarzoną pracę. Już jako nastolatka miałam nienaganną dykcję i dysponowałam bogatym zasobem słów. Wiedziałam, co dzieje się na świecie. No i najważniejsze – obiektyw od zawsze mnie kochał.

Moim celem była Warszawa

Żeby spełnić marzenie, musiałam wyjechać z dziury, w której mieszkałam. W moim rodzinnym mieście nie ma żadnych perspektyw. Działa tam jedynie lokalna stacja, którą odbierają abonenci lokalnej kablówki, a tam stanowiska były obsadzone i nie zanosiło się na żadne zmiany. Poza tym chciałam czegoś więcej. Prawdziwa telewizja była w stolicy i postanowiłam sobie, że po maturze wyjadę tam na studia dziennikarskie.

Rodzice nie mieli na tyle pieniędzy, by utrzymywać mnie w Warszawie. „Pomożemy ci na tyle, na ile będziemy w stanie, ale jeżeli naprawdę chcesz mieszkać i studiować w stolicy, będziesz musiała znaleźć tam pracę” – powiedział tata. Dostałam od nich wystarczająco dużo, bym mogła wynająć ciasną kawalerkę i przeżyć dwa miesiące. Na szczęście w Warszawie nie brakuje pracy dla studentów. Zatrudniłam się w barze szybkiej obsługi na wieczorne zmiany. Nic specjalnego, ale na razie musiało wystarczyć. „Wytrzymam kilka lat, a później... witajcie salony!” – pocieszałam się.

Gdy wyjeżdżałam z rodzinnego miasteczka, wszystkie koleżanki pozieleniały z zazdrości, a ja pękałam z dumy. Na nie czekała szara małomiasteczkowa codzienność, a przede mną otwierały się drzwi do wielkiego świata. Szybko jednak zaczęło do mnie docierać, że im większe miasto, tym większe problemy.

Szybko zaczęło do mnie docierać, że życie w Warszawie kosztuje więcej niż w małej mieścinie. Mimo że wynajmowałam ciasną kawalerkę w podłej dzielnicy, i tak płaciłam krocie. Zarobki wcale nie były takie duże, jakich można by oczekiwać po stolicy, a w pracy urabiałam sobie ręce po łokcie. No i jeszcze szkoła. Nie było łatwo. Ledwo radziłam sobie na zaliczeniach. Na drugim roku musiałam spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać przed samą sobą, że nie daje sobie rady.

Nie przestałam walczyć o marzenia

Wróciłam do rodzinnego miasta, ale nie porzuciłam marzeń. Po powrocie złożyłam CV do naszej lokalnej stacji. Dwa miesiące później zostałam zaproszona na rozmowę. Udało się. Dostałam pracę. Może nie w ogólnopolskiej stacji, ale zawsze to jakiś początek. Wierzyłam, że w tej branży doświadczenie jest ważniejsze od wykształcenia, a ja właśnie miałam zacząć zdobywać pierwsze szlify.

Dwa lata poza rodzinnym domem przyzwyczaiły mnie do samodzielności. Nie chciałam mieszkać z rodzicami. Gdy tylko otrzymałam telefon z kadr z informacją, że zostałam przyjęta, od razu wynajęłam mieszkanie, mimo że umowę miałam podpisać dopiero za tydzieńGdy podpisywałam umowę, myślałam, że ktoś popełnił błąd.

– Tylko tyle? – zdziwiłam się. – Przecież to najniższa krajowa.

– Z całą pewnością została pani uprzedzona, że nie możemy zaoferować zbyt wiele w kwestiach finansowych. Żadnemu nowemu pracownikowi nie płacimy więcej, ale z czasem pani zarobki wzrosną. Jeżeli chce pani zrezygnować, ma pani jeszcze szansę.

– Nie. W pracy nie chodzi tylko o pieniądze – powiedziałam, by zachować twarz i złożyłam podpis na umowie.

Gdy wracałam do domu, plułam sobie w brodę. „Marzena, chcesz być dziennikarką, a na rozmowie nawet nie zapytałaś o zarobki” – wytykałam sobie. Trudno. Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Pocieszałam się, że gdy pokażę, na co mnie stać, zacznę dostawać poważniejsze zlecenia, a wtedy będę na lepszej pozycji do negocjowania stawki.

Nie czuję satysfakcji z pracy

Z takimi zarobkami nie można poszaleć, nawet w małym mieście. Mieszkanie kosztuje mnie mniej niż w Warszawie, ale „mniej” nie znaczy „mało”. Po opłaceniu wszystkich rachunków niewiele zostaje mi na życie. Na tyle mało, że każdorazowo płatność za zakupy w dyskoncie spożywczym przeraża mnie bardziej niż paragon z nadmorskiej smażalni ryb. Nie stać mnie na nic. Od czasu do czasu wyskoczę na zakupy do lumpeksu, ale to wszystko. Nie wychodzę ze znajomymi, bo nawet woda z cytryną w pubie kosztuje dla mnie za dużo. Moje życie towarzyskie nie istnieje.

Dobrze, że chociaż praca daje mi satysfakcję, prawda? A guzik! Prawie trzy lata tkwię w lokalnej stacji i nadal zajmuje się relacjonowaniem sesji rady miejskiej, imprez plenerowych i dożynek, które co roku odbywają się w okolicznych wsiach. To ma dawać satysfakcję? Gdzie sława? Gdzie splendor, o którym marzyłam? Miały być salony, a zamiast błyszczeć i brylować, muszę klepać biedę.

Chyba czas spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać przed samą sobą, że mi nie wyszło. Jeszcze nie jest za późno, żeby coś zmienić. Jestem coraz bliższa decyzji o zwolnieniu się z telewizji. Nawet na produkcji zarobiłabym więcej, a skoro praca nie daje mi szczęścia i satysfakcji, nic mnie tam nie trzyma.

Marzena, 24 lata

Czytaj także:
„Nastoletnia córka zachowuje się w domu jak na plaży nudystów. Paraduje jak dzika naguska nawet przy moim partnerze”
„Te wakacje u babci zmieniły nasze życie. Mieliśmy zaoszczędzić pieniądze, a wywróciliśmy wszystko do góry nogami”
„Wysłałem dzieci na wakacje pod namiot, mimo że zarabiam 10 tysięcy. Teściowa ma pretensje, że żałuję im kasy”

Redakcja poleca

REKLAMA