„Każdy facet widział tylko moje ciało, a nie to, jaką mam osobowość. Mam dość przedmiotowego traktowania”

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, gradyreese
„Upokorzenie. To słowo przychodzi mi na myśl jako pierwsze, kiedy myślę o swoich… buforach. Inaczej ich nie nazywam. Nie wiem, kim byłabym bez mojego biustu. Kocham go i nienawidzę zarazem”.
/ 02.11.2023 14:30
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, gradyreese

Zsąsiedniej przymierzalni dobiegł mnie chichot dwóch młodych kobiet. Chcąc nie chcąc, podsłuchiwałam, od pewnego momentu nawet chętnie.

– Ja muszę mieć górę dobrze zabudowaną, bo mi wszystko poucieka, co tu mam, hi, hi. Jeden nieostrożny ruch i robię striptiz. Wyobrażasz to sobie? Podaję obiad do stołu, a tu myk, na oczach dzieciaków czy jakichś gości – cycki w zupie albo sosie pomidorowym. Lub na przykład w trakcie tańca, na oczach wszystkich.

– To by się chłopaki ucieszyły.

– A pewnie. Maciek też ma uciechę, ale jak dla niego to nic mi nie musi wyskakiwać. Sam wyciąga, gdy tylko się da. Aż mu ręce latają, zawsze gotowe do plugawych czynów, ha, ha.

– Zazdroszczę ci, mnie tam nic nigdy nie wyskoczy, choćby i z największego dekoltu.

– Och, czego tu zazdrościć? Myślisz, że to tak fajnie, jak człowieka bolą całe plecy i ramiona od dźwigania tych ciężarów? W liceum nawet zastanawiałam się, czy by sobie ich nie zmniejszyć, robią takie operacje dziewczynom.

– No co ty? Zwariowałaś? Ja myślałam, że wszystkie sobie powiększają.

– Otóż nie, niektóre na odwrót, nie chcą mieć wielkich.

– Dla mnie to dziwne.

– Bo ja wiem? Faceci kochają wielkie cycki, ale czy wszystkim kobietom to pasuje, że oni kochają? Pomyśl. Ja teraz lubię to uczucie, ale kiedyś trochę się wstydziłam. To był duży problem. Wcale nie chciałam, żeby o mojej wartości stanowiły bufory. I żeby każdy głupek dobierał się do nich albo gapił się jak sroka w gnat. Oj znam ja te spojrzenia. To takie obciachowe – być sprowadzoną do cycków.

– Ja tam nie miałabym nic przeciwko temu. Niechby się gapili, a nawet próbowali dotknąć. To musi być jednak cholernie podniecające.

– E tam! Nie wiesz nawet, co mówisz. No i jak? Z tyłu dobrze leży?

Byłam ich ciekawa, jak wyglądają, w jakim są wieku, ale długo nie wychodziły z przymierzalni. No tak, nie po to przyszły na zakupy, żeby się śpieszyć, pewnie wzięły naręcza ciuchów i mają zabawę mierząc je jedna przed drugą.

Pozazdrościłam im babskiej zażyłości, tej atmosfery intymności, która możliwa jest między przyjaciółkami. Że mogą gadać na takie tematy, ot, tak sobie, choćby przy okazji zakupów. Sama nigdy takiej nie miałam. A nawet gdybym miała, na pewno nie rozmawiałabym z nią o swoich wielkich buforach w przymierzalni sklepu z ciuchami. A tak naprawdę – nigdzie indziej. To był temat zbyt wstydliwy i bolesny. Zawsze wolałam milczeć. Nikomu się nie zwierzałam.

Na co dzień nosiłam luźne, za duże koszule i bluzki

Pod koniec podstawówki przeprowadziliśmy się z małego miasta do Warszawy i rodzice zapisali mnie do sportowej klasy. Uznali, że dotkniętej lekką nadwagą nastolatce przyda się więcej ruchu. Rzeczywiście byłam trochę gruba i ciężka, a najbardziej, w każdym razie moim zdaniem, w górnych partiach. 

Lekcje wuefu odbywały się trzy razy w tygodniu, po dwie godziny. Musiałam zaopatrzyć się w obowiązkowy strój: niebieskie elastyczne majtki, króciutkie i mocno dopasowane do pupy, i białą trykotową koszulkę opinającą klatkę piersiową.

W poprzedniej szkole nie musiałyśmy się tak ubierać i już samo włożenie na siebie tego badziewia zdawało mi się katorgą, szczególnie że nie wyglądałam jak pozostałe dziewczyny. Moje ogromne piersi wystawały na kilometr i podskakiwały jak piłki w rytm biegania i podskoków, przyprawiając mnie o zażenowanie i palący wstyd. To wtedy je znienawidziłam na wielki kawał życia. Niby należały do mojego ciała, ale odczuwałam je jako całkowicie obce byty, odmianę wyjątkowo złośliwych pasożytów, które żywiły się moim dobrym samopoczuciem i samooceną, zżerając je i niwecząc kawałek po kawałku. Niszczyły mnie całą.

Pierś do przodu

Na co dzień nosiłam luźne, dwa numery większe koszule i bluzki, wtedy czułam się bezpieczniejsza, schowana, mogłam nawet o swym balaście zapomnieć. Mój ojciec spoglądał na mnie krytycznie.

– Nie dość, że się garbisz, to jeszcze ubierasz w worki. Pierś do przodu, dziewczyno. To twój najcenniejszy skarb. Niech każdy go widzi i podziwia. Przecież koleżanki ci zazdroszczą!

Nie wierzyłam. Im częściej zwracał mi uwagę, tym bardziej kuliłam się w sobie. Czułam pewien niepokój, ponieważ dołączał do wspólnego szeregu z nauczycielem wuefu, który również kazał nam się prostować i wypinać. Na początku lekcji urządzał w tym celu zbiórki – miałyśmy stać dokładnie tak, wyprostowane i z piersią do przodu.

Albo z geografem. Ten wiecznie opuchnięty na twarzy, ziemistoblady brzuchacz w średnim wieku, obciągnięty wymiętoszonym  brązowym garniturem, wzywał nas do odpowiedzi przed tablicę (tymczasem chłopcy mogli odpowiadać z ławki).

Stałyśmy niezgrabne w swoich świeżo nabytych ciałach, a on mierzył nas badawczym, choć jednocześnie rozbieganym spojrzeniem. Góra – dół, góra – dół. Dziewczyny, które natura zdążyła już tak czy owak wyposażyć, jakimś cudem zawsze dostawały lepsze stopnie. Niektóre szybko to zauważyły i podczas odpowiedzi prostowały się dokładnie tak, jak radził ojciec i wuefista, wykonywały też ruchy delikatnie prężące wszystko, co zaokrąglone. Te miały najlepsze oceny.

Zakompleksione pokurcze, dziewczyny przygarbione jak ja albo te chude i zupełnie płaskie okazywały się również marnymi geografkami.

Pan od wuefu nie poprzestawał na spojrzeniach, przecież napatrzeć i tak się mógł do woli. Ostatecznie był w szkole po to, by pomagać nam odpowiednio rozwijać się fizycznie. Korygował ruchy ramion przy ćwiczeniach, ustawienie kręgosłupa, oddalenie łopatek i napięcie pośladków.

Do dziś pamiętam jego aktywność w tej dziedzinie. Żadnej z nas nigdy nie przyszło do głowy się poskarżyć, nawet na to, że wchodził do szatni, gdy się przebierałyśmy – zawsze wtedy miał do ogłoszenia jakiś ważny komunikat.

Chichotałyśmy między sobą, ale poza przebieralnią solidarnie milczałyśmy. Wylali go dopiero wiele lat później, z tego co słyszałam, pod pierwszym możliwym pretekstem. Na pewno nie oficjalnie z powodu, z którego należało wyrzucić go dawno temu. Dla dobra rodziny.

Jego wielkie, szorstkie, twarde łapska

Pamiętam również z tamtych czasów kolonię letnią gdzieś na Mazurach. Dysponowaliśmy jednym kajakiem, chętnych na przejażdżkę zabierał instruktor sportowy, a właściwie wybierał, bo chętne byłyśmy wszystkie, przynajmniej na początku. Ja również z nim popłynęłam. Na środku jeziora pan odłożył wiosła i pozwolił kajakowi delikatnie dryfować..

– Popatrz na te ptaki – szepnął w rozmarzeniu. Patrzyłam, ale poczułam też pod luźnym kapokiem jego wielkie, szorstkie, twarde ręce. Wdarły się pod stanik kostiumu kąpielowego. Zalała mnie równocześnie silna fala wstrętu i… przyjemności. Coś dziwnego działo się z moimi sutkami, czułam, że są twarde i bardziej wrażliwe niż zwykle. Nikt wcześniej nie trzymał ich w rękach, żaden chłopiec ani nawet koleżanka. Jedynie ja, wiecznie zaniepokojona ich rozmiarem i wagą, pełna niechęci, wręcz obrzydzenia.

– Masz prześliczne piersi, wiesz o tym? Takie duże i jędrne – głos uwiązł mu w gardle, stał się ochrypły, metalowy.

– Nie wiem – wybąkałam, bo naprawdę nie wiedziałam nic, nie tylko, że moje piersi są śliczne, ale przede wszystkim, co w tym momencie mam zrobić, jak się zachować: krzyczeć, wskoczyć do wody, uciekać? Ale jak, skoro trzymał mnie mocno i nie wypuszczał?

Nie powiedziałam nawet wychowawczyni, chociaż była młoda i przyjacielsko do nas nastawiona, na pewno przejęłaby się i zrobiła awanturę, ale znowu zadziałał wstyd. Przed spaniem zgadałyśmy się jeszcze z dwiema czy trzema takimi, które również wypłynęły z instruktorem. Czerwone na twarzach, onieśmielone, zakłopotane, rechotałyśmy głośno. Coś było nie tak, ale śmiechem udało się to rozładować.

Jedna z nich miała na imię Beata, pamiętam ją dobrze, piersiastą jak ja, a do tego mocno pupiastą, o krótkich nogach, grubej szyi i twarzy pokrytej trądzikiem. Obserwowała trochę badawczo, a trochę ironicznie pozostałe z nas, a kiedy jedna opowiedziała historię, która przydarzyła jej się na osiedlu, niedaleko sklepu, późnym ciemnym jesiennym popołudniem, zaśmiała się z wyższością.

– Ten facet wypytywał, gdzie mieszka pani K., a kiedy ja tłumaczyłam, bo nie było łatwo do niej trafić, dużo czasu mi to zajęło, to on wtedy tak dziwnie się kolebał całym ciałem i taki odgłos wydawał dziwaczny…

– Onanizował się, kretynko – oświadczyła, zdumiona jej i naszą niewiedzą. – Patrzył na ciebie, słuchał cię i się onanizował, nie wiesz, o co chodzi?

Chyba nie wiedziałyśmy, ja na pewno.

Postanowiłam wykorzystać swoją kobiecość

Kiedy wreszcie odkryłam, że posiadanie dużych, jędrnych i wrażliwych na dotyk piersi może faktycznie być całkiem miłe, to jednak nigdy do końca miło mi nie było. Zawsze obok rąk chłopaka czułam dłonie instruktora z kolonii, nauczyciela wuefu, a nawet geografa.

Choćbym nie wiem jak zapamiętała się w miłosnym uniesieniu, one tam również były, nieprzyjemne, obrzydliwe, a przede wszystkim władcze. Nieustępliwe. I wciąż nikomu nie potrafiłam się na nie poskarżyć czy chociażby o nich opowiedzieć. Milczałam jak grób. Nikt się nie miał dowiedzieć, nigdy.

Gros życia spędziłam na bohaterskiej walce z własnymi krągłościami. Głodziłam się i doprowadziłam do wyglądu małej dziewczynki. Ale nie chłopca. Moje wielkie cycki przetrwały wszystkie diety cud oraz wielkanocne, przedwielkanocne i powielkanocne posty. Są niezniszczalne. Kiedy się o tym przekonałam, wymyśliłam, by zmniejszyć je chirurgicznie, kończyłam już chyba wtedy studia i usłyszałam gdzieś, że są takie możliwości. Starzy, gdy im o tym powiedziałam, zabili mnie śmiechem.

– Ależ córeczko, dlaczego tak uparcie nie chcesz uwierzyć, że to największa ozdoba kobiety? Jej najcenniejszy skarb? Pozbyłaś się już tyłka, brzucha, ud, żebra ci można policzyć, to przynajmniej piersi miej porządne, jak trzeba. Jeśli się ich pozbędziesz, zostanie ci w perspektywie już wyłącznie statystowanie do filmu w roli więźniarki obozu koncentracyjnego. Opamiętaj się, proszę – to mama.

– Babskie fanaberie, nie dogodzisz kobiecie – kwitował ojciec i lekceważąco machał ręką. Dawno już przestał namawiać mnie do noszenia obcisłych bluzeczek i wypinania piersi do przodu. Skapitulował w obliczu mojego zaciętego oporu.

Ja też w końcu skapitulowałam. Skoro tak to ich bierze, dlaczego się nie poddać? Nie wykorzystać swojego „kobiecego skarbu”, by znaleźć prawdziwą miłość, szczęście, a do tego przyjemność na całe życie? Pozbyć się miazmatów wieku dojrzewania i odlecieć w erotykę, do której mam tak skuteczny, otwierający wszystkie zamki klucz?

Andrzej nie był pierwszym, który pokochał chudzielca mającego czym oddychać, ale to jego poślubiłam z wielkiej miłości. Moje „oddechowe talenty” od początku go pasjonowały i długo się tej pasji namiętnie oddawał. Zaraził nią również mnie. Udało się, zachwyt w jego oczach i dłoniach nie był już czymś hańbiącym, przeciwnie. Pomógł mi po raz pierwszy w życiu zbudować sobie nową siebie, silną i przekonaną o własnej wartości. Mój mąż stał się lustrem, w którym zobaczyła się kobieta atrakcyjna, rozbudzona seksualnie, a jednocześnie ufna i śmiała.

Byłam bliska wyleczenia się z kompleksów, kiedy…

Uczyniłam wiele, by o tej wartości nie stanowił wyłącznie ładny biust. Odniosłam sukces – prowadzę dużą firmę i świetnie sobie z tym radzę. Zarabiam krocie. Ktoś patrzący z boku pomyślałby, że moje życie jest usłane różami. Piękna, seksowna, bogata.

A jednak nie. Byłam już bardzo bliska uleczenia, jeśli to, co mnie spotkało w młodości, określić można chorobą. I wtedy…

Chyba przestałam się Andrzejowi podobać. Nie wiem, co się zdarzyło, znalazł kogoś drugiego, stracił zainteresowanie seksem? Na pewno moimi buforami. Znudziły mu się.

Nie rozmawiamy o tym. Nie jestem w stanie zacząć tej rozmowy. Już sama myśl o niej mnie przeraża – gdy całuje mnie na dobranoc w policzek i odwraca się do ściany. Jaka ładna ściana, a do tego płaska.
Czuję się zaplątana w jakąś przeklętą sieć upokorzeń. Co wydobędę się z jednych, wpadam w drugie. Prawdę mówiąc, nie widzę z tego wyjścia.

Czytaj także:
„Ojciec Amelki chciał, żebym się jej pozbyła. Teraz to niechciane dziecko jest geniuszem i w Ameryce zbija kokosy”
„Ojciec mojej dziewczyny oskarżył mnie o przestępstwo, żeby nas rozdzielić. W sądzie wywalczyłem prawo do miłości”
„Mój przyszły zięć może zniszczyć życie mojej córce. Marysia musi odejść od tego nieodpowiedzialnego dzieciaka”
 

Redakcja poleca

REKLAMA