„Każdej nocy mąż chrapie jak opętany, a ja nie mogę zmrużyć oka. Albo coś się zmieni, albo w końcu odejdęą”

kobieta, która nie może znieść chrapania męża fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„W internecie znalazłam mnóstwo rad, co z tym robić. Zastosowałam wszystkie, jedną po drugiej. Szturchałam Arka w bok. Kazałam mu zmieniać pozycję. Gwizdałam. Cmokałam. Śpiewałam. Pomagało, ale tylko na chwilę. To samo było ze specyfikami z apteki”.
/ 23.04.2022 04:26
kobieta, która nie może znieść chrapania męża fot. Adobe Stock, Prostock-studio

– Znowu?! No nie… – jęknęłam wyrwana ze snu rytmicznym hałasem. – Tak się dłużej po prostu nie da… Za jakie grzechy, ja się pytam…

Wcisnęłam głowę w poduszkę i przykryłam się dodatkowo kołdrą. Mimo to donośne chrapanie wwiercało się w moje uszy, w mój mózg. Próby ignorowanie dokuczliwych odgłosów spełzały na niczym.

– Nie chrap – warknęłam w stronę męża.

Zero odzewu.

– Przestań. Zamilcz! Zamilknij na wieki! – burczałam coraz bardziej zirytowana.

Kolejna nieprzespana noc… Jako młoda mężatka wolałabym nie spać z zupełnie innego powodu niż chrapanie małżonka. Byliśmy dopiero pół roku po ślubie, a ja już miałam ochotę wziąć rozwód. Albo udusić męża. Zbyt często wyobrażałam sobie, jak przyciskam poduszkę do twarzy chrapiącego Arka. I wreszcie zapada błoga cisza… Miłość miłością, ale miałam dość.

– Nie umrzesz śmiercią naturalną – mruczałam mściwie pod nosem.

Spojrzałam na wyświetlacz budzika. Trzecia nad ranem. Chryste! Musiałam wstać o szóstej do pracy. Tymczasem ochota na sen zupełnie mi przeszła, czym zdenerwowałam się jeszcze bardziej.

Musiałam wstać do pracy o szóstej

Wcześniej chrapanie Arka tak mi nie przeszkadzało. Może dlatego, że przed ślubem nie mieszkaliśmy razem i niewiele było okazji do wspólnego spędzania nocy. A jak się zdarzyło – to nie spanie nam było w głowie. Poza tym mój mąż to zawodowy kierowca i często wyjeżdżał w trasy. Wracał głównie na weekendy, więc mogłam odespać w dzień albo wziąć coś na sen: czasem tabletkę, czasem wino, bo pomagało równie dobrze.

No ale ostatnio jakoś tak się złożyło, że Arek miał dwa tygodnie wolnego i zgotował mi koszmar w odcinkach. Po dziesięciu dniach byłam bliska zabójstwa w afekcie. A czekały mnie jeszcze cztery.

– Arek, nie chrap! – szturchnęłam męża.

Wymamrotał coś przez sen i odwrócił się na bok. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chrapanie ustało.

– Wreszcie – odetchnęłam z ulgą.

Przytuliłam się do pleców Arka, nakryłam nas kołdrą i zamknęłam oczy z zamiarem pospania do szóstej. Powoli się wyciszałam, irytacja ustępowała, zaczęłam przysypiać… Z błogiego stanu wyrwało mnie przeciągłe chrapnięcie. W jednej chwili oprzytomniałam i usiadłam na łóżku.

– Przestań chrapać! – krzyknęłam.

Potrząsnęłam nim solidnie.

– Co, co? – mój mąż otworzył oczy i spojrzał na mnie półprzytomnie. Jak ktoś wyrwany z głębokiego snu. Też chciałabym pospać tak głęboko. Przynajmniej do szóstej… bo potem musiałam wstać do roboty.

– Znowu chrapiesz – wyjaśniłam z wyrzutem. – Spać się nie da.

– Przepraszam – wymruczał Arek, przytulając mnie do siebie. – Śpij, śpij, kochanie. Już nie będę chrapał.

– Śpij, śpij – przedrzeźniałam go. – To już kolejna noc z rzędu… Ile można?

Mąż pocałował mnie w czoło, pogłaskał, a ja, nieco udobruchana, ułożyłam się w jego ramionach. Niestety niebawem znowu obudziło mnie chrapanie. Spojrzałam na budzik. Prawie wpół do piątej. Nie, to bez sensu. Postanowiłam wstać.

Pijąc wczesną poranną kawę, przeglądałam internet w poszukiwaniu rady, jak nie zabić chrapiącego męża. Naprawdę miałam już serdecznie dosyć. Nawet myśl, że za cztery dni Arek ruszy w trasę, nie poprawiła mi humoru. Przecież wróci. Kochałam go i z jednej strony chciałam, żeby jak najdłużej był w domu, ale z drugiej… tych odgłosów nie dało się znieść. Do diabła, nie mogę ciągle brać tabletek nasennych!

W internecie znalazłam mnóstwo zaleceń, porad i podpowiedzi dotyczących problemu chrapania partnera. Widać nie ja jedna się z tym zmagałam. Dlaczego ja, a nie Arek? Bo chrapanie najbardziej dokucza tym, którzy muszą go słuchać. Chrapiący siebie nie słyszy i nie budzą go donośne odgłosy. Chyba że cierpi na bezdech senny, wtedy sprawa robi się groźna. Nieleczone bezdechy mogą mieć katastrofalne skutki. Powodują niedotlenienie całego organizmu, co może prowadzić do powstania nadciśnienia tętniczego i cukrzycy, a poza tym zwiększa ryzyko zawału serca i udaru mózgu. Z powodu bezdechu sen jest nieefektywny, co pociąga za sobą kolejne następstwa: trudną do opanowania senność, ciągłe uczucie zmęczenia, trudności w skupieniu uwagi, drażliwość.

Dla zawodowego kierowcy rozkojarzenie i niewyspanie mogą się skończyć naprawdę fatalnie – wypadkiem, w którym sam zginie albo kogoś zabije. Szczęście w nieszczęściu Arek nie cierpiał na bezdech. Wiem, bo gdy leżałam obok niego i wsłuchiwałam się w jego chrapanie, piłował równo, nie pojawiały się okresy ciszy dłuższe niż dziesięć sekund ani nie budził się nagle, przestraszony, z bijącym sercem i przyspieszonym oddechem. Gdyby to miał, musiałabym zauważyć.

Szukałam dalej. Z Wikipedii dowiedziałam się, że chrapanie to wibracja języczka i podniebienia miękkiego podczas wdechu. Przyczyną chrapania jest utrudniony przepływ powietrza przez drogi oddechowe. Utrudnienia te mogą wynikać z alergii (obrzęk ścian dróg oddechowych), otyłości (ucisk tkanki tłuszczowej na gardło) albo osłabienia mięśniówki gardła. Alergii Arek raczej nie miał, otyłości też na szczęście nie, więc zostawało to trzecie.

Dowiedziałam się, że ponoć są na to jakieś środki. Czy pomogą, nie wiadomo. Nie ma pewności. Każdy człowiek jest inny, więc na każdego paraleki działają nieco inaczej. U jednej osoby chrapanie zupełnie zniknie, u innej się wyciszy, a na kolejną ten środek nie zadziała wcale. No i trzeba go stosować dłuższy czas, minimum dwa tygodnie, nim będzie jakiś efekt, o ile w ogóle.

Im więcej czytałam, tym bardziej rosła moja bezradność. Zatyczki do uszu dla znękanych partnerów „chrapaczy”? Owszem, dla niektórych okazywały się błogosławieństwem. Innym pomagały, ale tylko gdy zasnęli pierwsi. Jeszcze innych drażniły, rozpychały im kanały słuchowe, co przeszkadzało w zaśnięciu jak zatkany nos w oddychaniu.

Co do środków dla chrapiących, większość ma za zadanie wzmacniać tkanki miękkie podniebienia i gardła. Jedne są do psikania w gardło, inne do nosa. Zależy od sposobu chrapania, bo jak się dowiedziałam, można chrapać gardłem albo nosem. Mój facet chyba zasuwał na oba sposoby. Boże… Wyczytałam też, że u nas podobno te magiczne specyfiki na gardło się nie sprawdziły. A w innych krajach działały? Polacy mają jakieś inne gardła czy co?!

No nic. Kupię i się zobaczy – postanowiłam. Czy raczej: się posłucha. 

Z tej bezradności wyniosłam się na kanapę

Arek jeszcze „słodko” chrapał, kiedy ja musiałam wyjść do pracy. Zmęczona i zła, bo niewyspana. W drodze powrotnej wstąpiłam do apteki i poprosiłam o najdroższy dostępny specyfik na chrapnie. Oraz zatyczki do uszu dla siebie. Czego się nie robi dla dobra małżeństwa i spokoju w nocy.

– A spróbuj tego nie używać… – mruczałam pod adresem Arka. – To, to… jeszcze nie wiem, co ci zrobię, ale miłe to nie będzie. Na przykład wygnam cię na kanapę.

Z opakowaniem specyfiku wróciłam do domu i od progu poinformowałam męża, co to jest, po to co kupiłam, i że od dzisiaj będzie tego używał.

– Z powodu głupiego chrapania robisz aferę? – wyglądał na urażonego.

– Głupiego?! – nie mogłam uwierzyć w tę herezję. – Mordercze myśli mam od tego niby głupiego chrapania! Ja robię aferę? A co mam pomyśleć o mężu, który ma gdzieś fakt, że nie mogę się przy nim wyspać? Co?!

– Już dobrze, dobrze… Przepraszam. Ale przecież nie robię tego specjalnie.

– Wiem, skarbie, ale spróbujmy coś z tym fantem zrobić. Bo inaczej czeka nas spanie w oddzielnych łóżkach.

– Żartujesz?

– Nie, jestem śmiertelnie poważna.

Chyba dopiero wtedy dotarło do niego, w jak wielkiej jestem desperacji.

– Okej – zgodził się na współpracę.

Oczywiście po jednorazowym zastosowaniu nawet najdroższego specyfiku nie mogłam liczyć na cud… który się nie zdarzył. Zatyczki pomogły o tyle, że chrapanie stało się cichsze, ale teraz bardziej je czułam, niż słyszałam. Chyba drgania przenosiły się przez łóżko. Rezultat – kolejna nieprzespana noc. Moje poirytowanie podszyte bezradnością zaczęło się przeradzać w gniew.

– Nie chrap! – bezceremonialnie szarpnęłam męża za ramię. – Do cholery, przestań chrapać, bo się z tobą rozwiodę!

Mocniejsze przekleństwo i poważniejsze groźby też nie pomogły. Dyktafonem w komórce nagrałam mojego męża podczas nocnego koncertuPotem wstałam – uznałam, że odeśpię po południu, dzisiaj w końcu sobota – i odpaliłam w kuchni laptop, żeby dalej dokształcać się w kwestii chrapania.

Już sama zdążyłam odkryć, że w uciszeniu nieprzyjemnych odgłosów pomaga to, że delikwent śpi w innej pozycji. Przynajmniej na jakiś czas, póki znów nie obróci się na wznak. Pomagać miało też unikanie jedzenia przed snem i spanie w wywietrzonym pokoju, w odpowiedniej temperaturze, choć niestety, jakoś nikt nie doprecyzował, jaka temperatura jest odpowiednia. Arek mógł mieć krzywą przegrodę. Taki defekt naprawia się operacyjnie, co wcale nie oznacza, że problem zniknie. Wręcz przeciwnie.

Znalazłam w internecie informacje, że ludzie zrobili taki zabieg i po nim było jeszcze gorzej. Co prawda nos Arka wyglądał na prosty, ale nie zaszkodzi sprawdzić.

Gdy mój mąż wstał, wypytałam go o wszelkie bójki czy wypadki, w których mógłby sobie złamać nos.

– Nic takiego nie pamiętam.

– Upewnimy się, zapiszę cię na wizytę u laryngologa.

– Muszę?

– I do alergologa. Sprawdzimy, czy na pewno nie jesteś na nic uczulony.

– Milenko, chyba jednak trochę przesadzasz. To chrapanie, a nie śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową.

Zamiast się z nim spierać, sięgnęłam po komórkę i odtworzyłam odgłosy, które zmieniały mnie w kłębek nerwów.

– O rany, to ja?! – jęknął Arek i już więcej nie protestował.

No i zaczęła się walka. 

Arek wyjeżdżał i wracał. Gdy był w domu, testowaliśmy domowe sposoby, specyfiki z apteki i chodziliśmy do specjalistów. Ostatecznie lekarze orzekli, że od strony medycznej wszystko jest w porządku. Gdyby mąż miał bezdech, radziliby chirurgiczne usunięcie części tkanek miękkich gardła albo noszenie specjalnego aparatu. Jednak w przypadku zwyczajnego chrapania raczej nie zalecali tak drastycznych posunięć.

Ja dotarłam do ściany, bo Arek jak chrapał, tak chrapał. Może zwyczajnie, ale ja się nie mogłam przyzwyczaić. Pewnej nocy, mając w perspektywie ciężki dzień w pracy, zabrałam swoją kołdrę, poduszkę i poszłam spać do drugiego pokoju. Co prawda nadal słyszałam chrapanie Arka, jednak było znacznie cichsze. Mogłam też stać się już przewrażliwiona, bo nawet odgłos przejeżdżającego ulicą auta wywoływał u mnie reakcję: Nie chrap!

Mąż nie odebrał dobrze mojego przeniesienia się do drugiego pokoju.

– Nie kochasz mnie już? – spytał niepewnie.

– Kocham, ale chcę się wysypiać – odparłam. – Spójrz na mnie, mam podkrążone oczy, zaczynają mi się robić zmarszczki. Zamiast się cieszyć, że jesteś w domu, warczę.

– No dobrze – Arek ustąpił. – Rozumiem. Sam szukałem, pytałem kolegów i polecili mi jakiś ponoć niezły środek. Sprej. Dzisiaj go kupię i wypróbuję, okej?

Nie wierzyłam już w cudowne specyfiki. Na mojego żadne nie działały. Był odporny jak wirus na antybiotyki. Z kolei na mnie brak regularnego snu wpływał fatalnie. Chodziłam wciąż podminowana, rozdrażniona, zrobiłam się kłótliwa, wszystko mi przeszkadzało. Cierpiałam na takie same skutki jak osoby z bezdechem. Cholera, to nie było sprawiedliwe. Do tego dołączało się poczucie winy, że nie kocham męża na tyle, żeby wytrzymać jego chrapanie.

Arek, jak obiecał, kupił i stosował nowy specyfik, polecony przez kolegów kierowców, a ja podczas jego obecności w domu spałam osobno, na kanapie. Wreszcie przestałam narzekać na wszystko i wszystkich, wysypiałam się i powoli wracałam do równowagi. Którejś nocy zajrzałam do naszej sypialni i… nie usłyszałam chrapania. Kolejnej nocy sytuacja się powtórzyła. W pokoju panowała cisza.

– Niemożliwe… – wprost bałam się uwierzyć. Czyżby wreszcie coś zadziałało?

Na próbę wróciłam do naszego wspólnego łóżka. Leżałam czujnie jak zając pod miedzą, wyłapując każdy głośniejszy oddech Arka. Kiedy dobiegło mnie ciche chrapnięcie, westchnęłam ciężko. No tak, cuda się jednak nie zdarzają…

Niemniej nie wróciłam na kanapę. Wytrwałam jedną noc, potem drugą i trzecią. Specyfik, który kupił Arek, działał częściowo. To znaczy mój mąż od czasu do czasu pochrapywał, ale znacznie ciszej. Dawało się wytrzymać. Donośne odgłosy piłowania już mnie nie budziły… I oby tak zostało. Oby mi się mąż na ten nowy środek nie uodpornił, bo nie wiem, co zrobię.

Czytaj także:
„Choć mąż wielokrotnie mnie zdradzał, nie odeszłam. Nie miałam niczego poza nim. Dawał mi pieniądze, a ja jemu wolną rękę”
„Miałam dość, że Jurek na każdym kroku wychwala swoją byłą. Zrobiła z niego bezwolne cielę”
„Nie chciałam odbijać Asi chłopaka, choć wiedziałam, że jest tym jedynym. Zobaczyłam ją z brzuchem i straciłam nadzieję”

Redakcja poleca

REKLAMA