„Choć mąż wielokrotnie mnie zdradzał, nie odeszłam. Nie miałam niczego poza nim. Dawał mi pieniądze, a ja jemu wolną rękę”

Kobieta, która żyje w separacji fot. Adobe Stock, missty
„Karol przekroczył jakąś granicę i, zachowując tylko pewne pozory, prowadził życie flirciarza. A ja próbowałam oszukać siebie, że potrafię żyć ze świadomością, iż nie jestem jedyną kobietą w życiu mojego męża. Ale tak naprawdę, to nie potrafiłam”.
/ 18.04.2022 06:45
Kobieta, która żyje w separacji fot. Adobe Stock, missty

Należę do kobiet, które się nie skarżą. Mama mówiła, że zawsze byłam taka dumna. Jako dziecko nigdy nie prosiłam o darowanie kary, nawet gdy od klapsów łzy napływały mi do oczu. Nie wykręcałam się też od odpowiedzialności.

I nieważne było, czy mnie słusznie oskarżano o jakieś dziecięce grzeszki, czy nie. Spokojnie zaprzeczałam zarzutom, ale nie wskazywałam, kto z mojego rodzeństwa był prawdziwym winowajcą.

Wykonywałam powierzane mi obowiązki, nie ociągając się, i tak dobrze, jak umiałam, chociaż widziałam, że z tego powodu mama przydziela mi więcej pracy niż moim leniwym, migającym się od obowiązków, braciom i siostrom.

W domu, w szkole wszyscy wiedzieli, że jestem uczciwą, prawdomówną dziewczynką. Bardzo się tym szczyciłam. Teraz widzę, że w powiedzeniu: „grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne – tam gdzie chcą”, jest sporo racji. Bo ja przez tę swoją dumę, grzeczność i unikanie konfliktów przespałam młodość.

Pierwsze życiowe błędy zaczęłam popełniać już w liceum. Nie chodziłam na dodatkowe zajęcia niezbędne do zdawania na medycynę, bo wtedy nie mogłabym po szkole ugotować obiadu dla mojej rodziny.

Nie miałam sumienia składać tego codziennego obowiązku na barki mojej zapracowanej mamy. Nie podjęłam drugich wymarzonych studiów, bo ten kierunek był tylko w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim, a ja nie chciałam zostawiać domu bez mojej pomocy. 

Uważałam także, że koszty mojego utrzymania na wyjeździe zbytnio obciążą rodziców. Mama, co prawda, przekonywała mnie, że dadzą sobie radę, ale ja od razu ostro powiedziałam: nie. Młodsze rodzeństwo przegoniło mnie na starcie w dorosłe życie. Bez zastanowienia podjęli studia w różnych miastach, a najmłodszy brat nawet za granicą. Ja zostałam w domu, z rodzicami.

I pewnie siedziałabym tak do tej pory, gdyby nie pojawił się rycerz, który mnie porwał z rodzinnej mieściny aż do stolicy. Gdy Karol, który przyjechał do dziadków na wakacje, zaczął się ze mną prowadzać po miasteczku, wszystkie sąsiadki ostrzegały mamę (a ta mnie), że z tego może być tylko jakieś nieszczęście.

On z Warszawy, po studiach, prawnik, ja – grzeczniutka, nieobyta gęś. „Uwiedzie naiwną dziewczynę z prowincji, złamie jej serce i porzuci” – mówiły kumy mojej mamie, a ona na to odpowiadała: „Znam moją córkę. To uczciwa dziewczyna”.

Dla miłości porzuciłam swoje spokojne życie!

Tylko że mnie już wtedy ta uczciwość zaczęła ciążyć. Wiedziałam, że zasklepiłam się w jakichś moich głupich zasadach, wręcz rytuałach. Obawiałam się, że nigdy nie będę w stanie się przełamać, aby wyjść do ludzi.

Karol zaś, jak nikt inny, potrafił mnie rozśmieszyć. Opowiadał mi, że życie może być lekkie i przyjemne. Na koniec wakacji zaproponował, żebym pojechała z nim do Warszawy. Oczywiście odmówiłam. Potem w domu długo płakałam w poduszkę, bo wydawało mi się, że straciłam jedyną szansę, by wydostać się ze świata, w którym ugrzęzłam.

Ale Karol wcale się moją odmową nie przejął. Następnego dnia przyszedł po mnie i jak gdyby nigdy nic zaproponował spacer. Poszliśmy nad rzekę. Patrząc wtedy w jego piękne, brązowe oczy, uświadomiłam sobie, że jestem zakochana. Kiedy od pocałunków Karol przeszedł do konkretów, odrzuciłam wszystkie obawy i... kochaliśmy się pierwszy raz.

To był początek mojego nowego życia. Karol jeszcze raz zaproponował mi wspólny wyjazd do stolicy i tym razem się zgodziłam. Bałam się tylko reakcji rodziców. I jak się okazało, słusznie. Gdy powiedziałam im, co zdecydowałam, matka się rozpłakała, a ojciec szalał z wściekłości.

Nie zareagowali w taki sposób nawet wtedy, gdy moja młodsza siostra tuż przed maturą oznajmiła, że jest w ciąży. Potem mama się usprawiedliwiała, że gdy usłyszała, że wyjeżdżam w świat z niemal obcym facetem, oboje doznali szoku.

Marzyłam o studiach, ale... tylko marzyłam

Wbrew obawom rodziców i miejscowych kumoszek Karol nie okazał się draniem. Przeciwnie – był miły, czuły i zakochany. Pobraliśmy się i w ciągu kilku lat doczekaliśmy się dwóch synów. Odkąd przyjechałam do Warszawy, marzyłam o studiach. Ale Karol, choć mnie nie zniechęcał, to też nie dopingował.

– Po co ci jakieś teoretyczne bzdury. Jak chcesz, to załatwię ci pracę w mediach czy w reklamie i tam wszystkiego się nauczysz w mig – tłumaczył, ale pracy mi nigdy nie załatwił. – Przecież ja zarabiam dobrze. Naprawdę nie musisz pracować, ale jak chcesz, to ja się nie sprzeciwiam – dodawał.

Miałam sporo roboty przy dwóch rozbrykanych synach i przy domu. Co prawda czasem nachodziły mnie różne obawy: „Co będzie ze mną na starość? Czym się zajmę, kiedy chłopcy dorosną?”. Marzyło mi się też poznanie nowych ludzi, nawiązanie znajomości innych niż te, które miałam dzięki mężowi.

Moją jedyną przyjaciółką była sąsiadka. Katarzyna miała syna w zbliżonym wieku do mojego Antka i chłopcy często razem się bawili. Kasia była bojaźliwa i lubiła, by jej lęki udzielały się też innym.

– A co będzie z nami, jak nasi mężowie zamienią nas na nowsze modele? Wezmą sobie młode kobiety, a my co, zostaniemy z niczym? – przepowiadała.

– Daj spokój, tak wcale nie musi być – uspokajałam ją i przy okazji siebie.

– Przecież jak zostanę na lodzie, to gdzie ja pracę znajdę z tym moim zakurzonym dyplomem, którego nigdy nie użyłam – biadała dalej.

Cóż, ja nie miałam nawet dyplomu... Ciągłe straszenie niepewną przyszłością sprawiło, że postanowiłam zdobyć jednak jakieś konkretne wykształcenie, choćby licencjat. „Trzy lata dam radę” – stwierdziłam i zapisałam się na zaoczne studia projektowania zieleni. Niestety, musiałam je rzucić po pierwszym semestrze. Nie podołałam nauce i obowiązkom.

– Sama widzisz. I bez studiów jesteś dociążona – skomentował Karol.

Życie wróciło na poprzednie tory: mąż chodził do pracy, ja dbałam o niego, o synów i o dom.
Aż pewnego dnia... Niechcący odebrałam jego komórkę. Chciałam mu ją podać, ale jakoś tak niefortunnie chwyciłam telefon, że włączył się tryb głośnomówiący.

– Już proszę męża – powiedziałam.

– Nie trzeba – usłyszałam kobiecy głos. – Dobrze, że wreszcie możemy porozmawiać. Karol jest kochany, ale to tchórz i boi się przyznać, że kocha tylko mnie i to ze mną chce być.

W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co chodzi, dopiero po chwili dotarł do mnie sens tych słów. Doznałam szoku. Karol ma kochankę! Mąż, słysząc słowa tamtej kobiety, wyrwał mi z rąk telefon.

– Co to za bzdury! – krzyknął tylko do słuchawki i szybko się rozłączył.

Potem przekonywał mnie, że to nic poważnego, tylko flirt, niezobowiązujący romans. Zapewniał, że nie chce ode mnie odejść i że właściwie to wcale mnie nie zdradził.

– Atrakcyjna kobieta i atrakcyjny mężczyzna zawsze toczą ze sobą jakąś grę. To nic strasznego. Nadal cię kocham. Nie zostawię cię – mówił, głaszcząc mnie po ramionach.

Bardzo chciałam uwierzyć Karolowi

Tak bardzo, że w końcu udało mu się mnie przekonać, że wszystko, co mówiła tamta kobieta, to nieprawda. Jednak, o ile można oszukać innych, o tyle samej siebie się nie da. Karol przekroczył jakąś granicę i, zachowując tylko pewne pozory, prowadził życie flirciarza.

A ja próbowałam oszukać siebie, że potrafię żyć ze świadomością, iż nie jestem jedyną kobietą w życiu mojego męża. Ale tak naprawdę, to nie potrafiłam.

Czułam ogromny ciężar psychiczny. Nikomu nie powiedziałam, co się dzieje w moim małżeństwie – ani rodzicom, ani przyjaciółce. Szczególnie czujnie strzegłam tajemnicy przed synami. Chciałam, by mieli normalne, szczęśliwe dzieciństwo.

Po roku Karol wprost mi powiedział, że kocha dwie osoby: mnie i pewną panią (przy czym nie była to wcale ta, z którą wcześniej rozmawiałam przez telefon)

– Musisz więc wybierać – powiedziałam spokojnie, w swoim starym stylu, w pełni panując nad emocjami.

– Nie umiem – Karol zrobił smutną minę. – Kocham was obie.

– W takim razie się wyprowadź – odparłam twardo.

– Wyrzucasz mnie? – prawie zaskomlał.

– Nie. Chcę, żebyś podjął decyzję. I porozmawiał z dziećmi.

– Dobrze – powiedział Karol.

Po tej rozmowie wyszłam na taras. Potrzebowałam powietrza, przestrzeni. Usiadłam w wiklinowym fotelu, patrzyłam na drzewa w niedalekim parku i czekałam, co będzie dalej. W mojej głowie panował chaos, myśli pędziły jedna za drugą, byłam roztrzęsiona. Gdy wreszcie po jakimś czasie się uspokoiłam i wróciłam do domu, zobaczyłam chłopców grających w grę komputerową.

– Tata musiał na trochę wyjechać. Chyba coś z pracą – powiedział na mój widok Antek.

Krzyś nawet nie oderwał wzroku od monitora… A więc mój mąż nie miał odwagi zmierzyć się z odpowiedzialnością za dzieci, okłamał je i uciekł. Jeśli nie rozwód, to co? Może jednak separacja...
Zadzwonił dwa dni później.

– Musimy porozmawiać. Przyjadę na kolację – powiedział krótko.

Nawet nie zdążyłam zaprotestować. „Zresztą, może to i dobrze” – pomyślałam. „Pewnie przemyślał następne kroki: wyprowadzkę, rozwód...”.

Ale tak wcale nie było! Przy stole Karol stwierdził, że nie przepada za spaghetti, które przygotowałam. To wyprowadziło mnie z równowagi i gdyby nie dzieci, nie zapanowałabym nad sobą. Najchętniej  wykrzyczałabym mu, że nie zamierzam mu dogadzać.

 Potem Karol zaprowadził chłopców do kąpieli i jakby nigdy nic zasiadł na kanapie. Myślałam, że zaraz coś powie, a on włączył telewizor i po chwili już spał.

– Wstawaj, zbieraj się! – obudziłam go brutalnie.

– Jesteś jakaś dziwna – powiedział przeciągając się. – Przecież to mój dom…

– A jak tamta druga pani się dowie, że tu przychodzisz drzemać?

– Nie ma żadnej drugiej pani – zrobił słodkie oczy.

Ale ja już nie umiałam mu uwierzyć.

– Chcesz pewnie rozwodu? – spytałam.

– Wcale nie – oburzył się. – Zawsze będziesz moją żoną. Mamy dzieci, dom, konto, o tu jest nowa karta kredytowa dla ciebie, żebyś się nie bała. Korzystaj z niej, ile potrzebujesz.

– Nie boisz się, że cię oskubię? – zapytałam szyderczo.

– Nie – odrzekł poważnie. – Wiem, że jesteś uczciwa.

Od tamtej chwili minęło kilkanaście lat. Chłopcy dorośli, wyprowadzili się z domu. Przyjeżdżają na święta, czasem na weekendy. To ja powiedziałam im, że rozstałam się z ich ojcem. Tak, rozstaliśmy się, choć słowo rozwód nigdy nie padło.

Najpierw wydawało mi się, że tak jest dobrze. W końcu bycie żoną Karola dawało mi gwarancję życia na przyzwoitym poziomie. Ale były też upokorzenia. Czasem okazywało się, że na koncie, z którego mogłam korzystać, nie ma pieniędzy, a Karol bardzo się temu dziwił.

Wtedy zrozumiałam, że jeszcze inne kobiety korzystają ze szczodrości mojego małżonka. To bolało, ale nie umiałam się skarżyć… Latami czekałam, aż Karol zacznie mówić o rozwodzie, ale tego nie zrobił.

Oczywiście w końcu sprawa wydała się przed moimi rodzicami. Myślałam, że będą zadowoleni, że nie rozwodzimy się, bo są katolikami, ale, o dziwo, oni uważali, że taka separacja jest dziwaczna.

– Życie ci zmarnował przez swoje niezdecydowanie – sarkała mama. – Może byś kogoś jeszcze poznała.

– Nie chcę nikogo poznać – powtarzałam, bo byłam tego pewna.

Ale teraz sama już nie wiem. Mam męża. Powinniśmy obchodzić srebrne gody, ale przecież nie żyjemy z sobą od lat, więc co to za małżeństwo. Od dawna nie korzystam z jego pieniędzy. Mam swoją pracę. Skromną, ale ją lubię: jestem bibliotekarką. Mam dużo czasu na przemyślenia.

I doszłam do wniosku, że najpierw przyczaiłam się w domu rodziców, a potem ukryłam przed światem w małżeństwie z Karolem. Bałam się żyć i nigdy nie żyłam naprawdę. Nie wiem, czy już nie jest za późno, żeby to zmieniać. Ale może się odważę? Przynajmniej nowy rozdział musiałabym zacząć od zamknięcia starego, czyli od rozwodu z Karolem.

Czytaj także:
„W internecie Iza była ognistą tygrysicą, w prawdziwym życiu - zimną kłodą. A ja chciałem stworzyć z nią rodzinę”
„Sprzedali nam mieszkanie, po czym przestali się odzywać. Zataili przed nami, że dom był świadkiem strasznych zdarzeń”
„Kiedyś zmieniałem jej pieluchy, a dziś jest obiektem mego pożądania. Pokochałem o 20 lat młodszą córkę kumpla”

Redakcja poleca

REKLAMA