„Każde święta są dla mnie koszmarem. Szorowanie, gotowanie, przyjmowanie gości… W tym roku w końcu się postawiłam!”

znienawidzone święta fot. Adobe Stock, Andriy Blokhin
„Tradycja to tradycja! Nie można wypaść gorzej od innych – sąsiadki łypią zza firanek. Nie wystarczy ogólnie posprzątać, odkurzyć, ułożyć rzeczy na swoim miejscu. Trzeba się koniecznie narobić do bólu! A jak już nadejdzie wielki dzień, pani domu lata tylko pomiędzy kuchnią a jadalnią… Mam dosyć!”.
/ 08.12.2022 07:15
znienawidzone święta fot. Adobe Stock, Andriy Blokhin

Szorowanie, odkurzanie, układanie, mycie, gotowanie. O czymś zapomniałam? Na pewno, ale czy to dziwne? Moja Wielkanoc jest przecież bardzo pracowita. Kiedy myślę, że są tuż-tuż, dostaję na całym ciele gęsiej skórki.

Bo czy święta w Polsce muszą być koszmarem?

Weźmy na przykład takie wiosenne porządki. Nie wystarczy ogólnie posprzątać, odkurzyć, ułożyć rzeczy na swoim miejscu. Trzeba się koniecznie narobić do bólu – „sięgnąć do głębi”, jak mówi poeta. Naprawdę tak to się odbywa – wygarniamy wszystko z szaf, szafek, pawlaczy, wietrzymy. Część (zżartą przez mole) wyrzucamy na śmietnik. Resztę przekładamy, układamy…

Dalej – mycie kuchni. Nie, nie zmywanie! Szorowanie szafek, polerowanie sztućców, układanie wszystkiego od nowa. Łazienka. Musi przecież lśnić. A dalej może być tylko gorzej: trzepanie dywanów, zdejmowanie firanek i zasłon, pranie ich, suszenie, prasowanie i zawieszanie (ewentualnie zawieszanie innych, ale te przecież trzeba i tak uprać i uprasować). Obrusy do magla, chyba że mamy te ze sztucznego włókna, praktyczne, które się nie plamią. Teraz podłoga. Najlepiej jeśli wszędzie jest parkiet, który trzeba wypastować i na błysk wyfroterować.

Wkrótce cała rodzina walczy o przetrwanie, ślizgając się na flaneli pod czujnym okiem gospodyni.

Oddzielny koszmar to mycie okien…

Ledwo przysiądziesz w tym zamieszaniu przy kuchennym stole, ledwo wyjdziesz odetchnąć świeżym powietrzem na balkon – one już tam są! Niektóre wychylone tylko do połowy, niektóre na czworakach, inne w dziwnych pozach balansujące niebezpiecznie na parapecie, na wysokości drugiego czy trzeciego piętra. To twoje sąsiadki myją okna. Szorują ramy, skrobią parapety z gołębich odchodów, pucują szyby, aby były przejrzyste niczym kryształ.

Tu też wkrada się nowoczesna technologia – nie wystarcza już stara, poczciwa gazeta, teraz są oczywiście różne ściereczki, ale przede wszystkim to coś, co mąż ma do mycia szyb samochodowych. Takie na gumie. Bardzo skuteczne i łatwe w użyciu… (Nawiasem mówiąc, gdzie on jest? Miał tylko wyrzucić śmieci i wytrzepać dywan, ale oczywiście wszystko na mojej głowie!). Patrzysz na te zaabsorbowane pucowaniem baby i wzdychasz z głębi serca.

„Rany – myślisz – jeszcze to mi zostało”.

Nic to, że wczesną wiosną deszcze padają u nas dość często, i całe to mycie okien lepiej byłoby przełożyć na maj, a nawet czerwiec, wtedy efekt dłużej by się utrzymał.

Tradycja to tradycja!

Nie można wypaść gorzej od innych – sąsiadki łypią zza firanek, kto tu się jeszcze ociąga. Co dalej? Jak to co? O mały włos zapomniałabyś! Zakupy oczywiście! Trzeba je dobrze przemyśleć i zrobić listę, żeby o niczym nie zapomnieć. Potem nie będzie przecież czasu latać do sklepu i dokupować (chociaż i tak nie uda się tego uniknąć).

Zjadą goście na święta. Ma być rodzinnie i tradycyjnie: biały barszcz z kiełbasą, pasztet, schab ze śliwką, szynka wędzona, jajka faszerowane (a propos: trzeba kupić z pięć kilo cebuli, żeby na łupinkach ugotować farbkę do pisanek). Na obiad pieczeń, na deser babka, makowiec i ciasto drożdżowe, mazurki się kupi w sklepie albo lepiej w cukierni… Ojej, koniecznie trzeba je wcześniej zamówić! Czy aby to już nie za późno?

Wreszcie nadchodzi czas obżarstwa. Od stołu w zasadzie się nie wstaje. Oczywiście nie dotyczy to pani domu, która z kolei raczej nie ma szans usiąść, biegając między kuchnią a stołowym. A na koniec, kiedy ociężali zwlekamy się z kanap i krzeseł, aby pospacerować w kolejny świąteczny dzień, zgraja „małoletnich orędowników tradycji” (chuliganów) wylewa nam kubeł zimnej wody na głowę. I to wcale nie jest przenośnia. Polewanie kubłami lodowatej wody przerażonych przechodniów, zrzucanie torebek foliowych wypełnionych wodą z któregoś piętra na głowy sąsiadów i – co jest tego naturalną konsekwencją – strach przed wyjściem na dwór.

Oto nasz sposób na obchodzenie świąt wielkanocnych

– Uff, czy to koniec? – spytałby jakiś struchlały obcokrajowiec, słysząc te rewelacje.

Otóż nie! Jest jeszcze jeden koszmar powtarzający się co roku – mnóstwo pijanych na drogach. Strach, że się na kogoś takiego natrafi podczas powrotu od rodziny. Może pójdźmy wreszcie po rozum do głowy i… dajmy sobie trochę luzu! Przecież w gruncie rzeczy nie chodzi o to, abyśmy padły ze zmęczenia po wielkim sprzątaniu albo umarły z obżarstwa. Chodzi o to, byśmy wraz z najbliższymi, w spokoju i miłej atmosferze przeżyły ten szczególny czas. Czas misterium i odradzania się życia. Czas nadziei i wiosny. Ja w tym roku nie myję okien i nie zaglądam do kuchennych szafek! A wy?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA