„Każda sekunda spędzona z Angelą była katorgą. Robiła z siebie męczennicę, a jej rozwydrzone dzieci roznosiły mi dom”

Kobieta, która ma dość kuzynki fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk
„Nastąpiły iście dantejskie sceny, na które patrzyłam szeroko otwartymi oczami. Dziewczynki płakały i krzyczały, że nie chcą się myć, a Angelika na nie wrzeszczała. Helenka pospieszyła siostrze na pomoc i kopnęła własną mamę w kostkę. Byłam zdumiona, zgorszona i zmieszana”.
/ 18.04.2022 16:50
Kobieta, która ma dość kuzynki fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk

To mama namówiła mnie, żebym zaprosiła do siebie kuzynkę Angelikę z córeczkami.

– Ona jest taka zmęczona. A jej Edek znowu urlopu nie dostał… Weź ją do siebie na wieś, niech odpocznie.

– No... nie wiem, mamo. Nie jesteśmy zaprzyjaźnione, nawet się specjalne nie lubimy... – nie paliło mi się do najazdu krewnych.

Dziękowałam Bogu, że nie mieszkam nad morzem ani w górach, tylko na „nudnej” wielkopolskiej wsi, bo w sezonie wakacyjnym znajomi oraz członkowie rodziny zwalaliby się do mnie tabunami. Niemniej czasem się komuś zamarzył weekend agroturystyczny, więc kombinowałam jak koń pod górę, by się od takich odwiedzin wykręcić.

– Pamiętasz, co ciotka Stasia mówiła, gdy nam pasjansa stawiała? Że do siebie z Angelą nie pasujemy, że powinnyśmy się od siebie trzymać z daleka, bo się wielką kłótnią w rodzinie skończy.

– Córuś, przestań te głupoty powtarzać. Po pierwsze, byłyście wtedy dziećmi, więc wiadomo, że czasem darłyście koty. Po drugie, ciotka Stasia, z całym szacunkiem, zbzikowała na starość i wydawało się jej, że jest jakąś wróżką. A po trzecie, jesteście kuzynkami, rodziną, a w rodzinie trzeba sobie pomagać.

– Będzie się nudzić u mnie na wsi – złapałam się ostatniego argumentu.

– A skąd! Sama mnie pytała, czy mogłaby do ciebie przyjechać!

– Aha… więc to tak…

Szlag. Skoro „bidulka” sama chce, jak odmówię, wyjdę na jędzę. – No dobra, niech wpada. Zaproszę ją na tydzień, w pierwszej połowie września, akurat mam urlop.

– Może na dwa, co? Dziewczynkom dobrze zrobi świeże wiejskie powietrze.

– Mamo, nie przeginaj!

– No już dobrze, dobrze – zgodziła się z teatralnym westchnieniem.

Zadzwoniłam więc do Angeliki i zaprosiłam ją do siebie. Bardzo się ucieszyła i wylewnie mi dziękowała.

– Będzie wspaniale, zobaczysz! Wreszcie się nagadamy do woli.

Pierwszy zgrzyt nastąpił już po chwili

Ja nie byłam tak entuzjastycznie nastawiona. Naprawdę nie pasowałyśmy do siebie. Rozmowy z Angelą polegały zwykle na obgadywaniu członków bliższej i dalszej rodziny, w czym nie gustowałam. Ale za to jej córeczki, pięcioletnia Iza i sześcioletnia Hela, zawsze robiły na mnie wrażenie słodkich aniołków i lubiłam się z nimi bawić przy okazji rodzinnych spotkań. Jakoś to będzie, w końcu to tylko tydzień, a nie cały miesiąc, myślałam.

Powitanie było słodkie: uściski, piski, buziaki, wręczanie sobie prezentów. Pierwszy zgrzyt nastąpił już po kilkunastu minutach. Dziewczynki były zachwycone moją suczką Norą. Tuliły się do niej, głaskały ją, wieszały się jej na szyi.

Znosiła to ze stoickim spokojem, więc nie reagowałam. Jestem zwolenniczką tezy, że dzieci i zwierzęta same się dogadają i nie należy im w tym przeszkadzać. No ale małe najwyraźniej przesadziły z pieszczotami, bo w pewnym momencie Nora głośno na nie warknęła.

– Niedobry pies! – krzyknęła Angelika. – Zły pies, uciekaj! – I lekko uderzyła Norę po zadzie zwiniętą gazetą.

– Co ty wyprawiasz? – zirytowałam się.

– Warknęła na dzieci!

– I dobrze. Pies warczeniem daje do zrozumienia, że przekracza się jego granice. Nie wolno karcić psa za warczenie!

– Dla niektórych psy są ważniejsze niż dzieci – Angela nadęła się jak balon.

– Dla dzieci to jest ważna lekcja, uczą się, jak postępować ze zwierzętami.

– Dziękuję za taką naukę.

Już miałam na końcu języka ostrą odpowiedź, ale mała Iza wybuchnęła płaczem, a Hela poprosiła:

– Nie kłóćcie się!

Przytuliłam dziewczynki i zmieniłam temat:

– Pójdziemy nad jezioro po obiedzie?

– Taaak!!! – odpowiedział mi chór trzech głosów. Angela już się nie nadymała, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Konflikt został zażegnany.

Nad jeziorem Angelika ułożyła się z książką na kocu, a ja pilnowałam Heli i Izy. Po powrocie dziewczynki nadal chciały się ze mną bawić. W tańce hawajskie, w piratów, w Elzę z „Krainy Lodu”, w gotowanie zupy z błota…

Po trzech godzinach byłam wykończona. Dodatkowo osłabiały mnie ciągłe uwagi Angeliki: tego nie rób, to robisz źle, tego dziewczynkom nie wolno. Żeby było śmieszniej, ja nie mogłam dać im po kosteczce czekolady (bo jest tucząca i psuje zęby), ale ona jak gdyby nigdy nic wręczyła córkom tuż przed kolacją po czekoladowym batoniku – za to, że były cały dzień grzeczne. Czyli co wolno mateczce, to już nie cioteczce.

Po kolacji Angelika zaczęła zaganiać dziewczynki do mycia i nastąpiły iście dantejskie sceny, na które patrzyłam szeroko otwartymi oczami. Dziewczynki płakały i krzyczały, że nie chcą się myć, a Angelika na nie wrzeszczała.

– Zęby wam zgniją i wypadną! Tego chcecie? Tak?!

– Głuuupia jesteeeś! Oooodczep sieeeę! – odpyskowała przez łzy Hela.

– Dość dyskusji – Angelika chwyciła Izę za rękę i zaczęła ją ciągnąć do łazienki, podczas gdy mała wyrywała się i piszczała.

Helenka pospieszyła siostrze na pomoc i kopnęła własną mamę w kostkę. Dostała za to klapsa. Patrzyłam i nie wierzyłam własnym oczom… Byłam zdumiona, zgorszona i zmieszana. Nie widziałam, czy powinnam reagować. W końcu to się działo w moim domu. No ale to ona była ich matką.

Czy wszystkie matki są takimi męczennicami?

Po czterdziestu minutach awantury dziewczynki poszły spać bez mycia. Angelika jakby czytała mi w myślach, bo powiedziała:

– Patrz i ucz się. Tak wygląda macierzyństwo. Żadna kobieta, która nie jest matką, nigdy nie zrozumie, jak ogromne to poświęcenie.

Przez moment miałam ochotę zapytać moją drogą kuzynkę, czy wszystkie matki są takimi męczennicami, czy tylko te nieudolne wychowawczo, ale darowałam sobie. Zadałam jej zupełnie inne pytanie:

– Chcesz drinka?

– Oj, tak!

Sączyłyśmy wódkę z sokiem pomarańczowym, rozkoszując się błogą ciszą. Jednak Angelika szybko ją przerwała i zaczęła obgadywać naszą wspólną kuzynkę Anię:

– Widziałam się z nią niedawno, na weselu Kaśki. Przyszła sama, wyobraź sobie!

– No to co?

– Przecież to wstyd iść samej na wesele!

– Bo ja wiem…

– Ona jest totalnie przegrana. Trzydzieści dwa lata, bez męża, dzieci.

– Też nie mam męża ani dzieci.

– No tak, ale ty nie masz jeszcze trzydziestki, może sobie kogoś znajdziesz. No i ty przynajmniej miewasz facetów.

– Miewam… facetów? – wycedziłam. – A co to niby znaczy?

– Jakieś tam przelotne związki. Małżeństwa z tego nie będzie, ale przynajmniej masz rozrywkę. Spoko, ja cię nie osądzam, jestem nowoczesna.

– Przelotne? Byłam w dwóch poważnych związkach. Nie puszczam się dla rozrywki, jeśli to sugerowałaś!

– Och, daj spokój, nie musisz mi się tłumaczyć, jesteś dorosła – Angelika posłała mi pobłażliwy uśmiech.

Szybko dopiłam drinka. Powiedziałam, że jestem zmęczona i poszłam spać.

Nazajutrz przy śniadaniu nastąpił kolejny zgrzyt. Nora siedziała nieopodal stołu i patrząc, jak jemy, skomlała. 

– Dlaczego ten pies żebrze o jedzenie? To nie do zniesienia! – zdenerwowała się Angela.

– Żebrze, bo jest niewychowana – stwierdziłam. – A dlaczego Iza i Hela mówią z pełnymi buziami? – odgryzłam się.

– To zupełnie co innego – odparła wyniośle kuzynka, choć ledwo ją zrozumiałam, bo… miała w ustach spory kęs bułki z dżemem.

Z trudem opanowałam śmiech. Jednak już parę minut później przestało mi być do śmiechu.

– Idę się poopalać nad jezioro, zajmij się dziewczynkami – rzuciła Angela.

Wydała mi rozkaz, a nie poprosiła!

Powinnam kazać jej się wypchać, ale pomyślałam, że jednak wolę siedzieć sama z dziećmi niż z dziećmi i z nią.

– Żadnego oglądania bajek, żadnej zabawy tabletem, żadnych słodyczy – instruowała mnie Angelika. – I nie spuszczaj ich z oka ani na chwilę!

Stłumiłam głębokie westchnienie.

– Damy sobie radę, nie martw się. Idź nad jezioro i odpocznij.

Łatwo powiedzieć: „damy sobie radę”, trudniej to zrobić. Na początku Iza i Hela były w miarę grzeczne. To znaczy przez pierwszych parę godzin kilka razy się pobiły i raz odstawiły histerię, że MUSZĄ obejrzeć bajkę. Ale ogarnęłam problem.

Dziewczynki szybko zrozumiały, że kiedy mówię „nie”, to znaczy „nie”. Ale po sześciu godzinach niańczenia miałam ich już serdecznie dość. Nie potrafiły ani przez moment zająć się sobą. 

– Muszę zrobić obiad. Porysujcie teraz, dobrze?

– Dobrze, ale ty rysuj z nami!

– Mam co innego do roboty, kochane, naprawdę. Mama chyba nie bawi się z wami przez cały czas, prawda?

– Nie, mama puszcza nam bajki!

Angelika wróciła znad jeziora po ośmiu godzinach! I zaraz po powrocie posadziła dziewczynki przed tabletem i wręczyła im po czekoladowym batoniku. Mocno zagryzłam usta, żeby nie powiedzieć, co o tym myślę. 

Następnego dnia tuż po śniadaniu powiedziałam Angelice, że muszę jechać na pocztę, do biblioteki i do znajomej.

– Bawcie się dobrze! – przesłałam jej w powietrzu buziaka i czym prędzej odjechałam na rowerze.

Nie pojechałam na pocztę ani do biblioteki. Wybrałam się po prostu na bardzo długą, relaksującą wycieczkę rowerową, żeby odpocząć od ukochanych gości. Jechałam leśnymi ścieżkami, wdychałam zapach drzew i rozkoszowałam się błogim spokojem.

Kiedy wróciłam, Angelika siedziała na leżaku, a jej córki biegały za Norą z wiaderkami i bawiły się w oblewanie jej wodą. Kiedy otwierałam bramkę, Iza akurat wylewała psu wodę na łeb.

– Co się tutaj dzieje? Co wy wyprawiacie?!

– Bawimy się z pieskiem.

– Ale Norze się to nie podoba! Nie widzicie tego? Angela, czemu pozwalasz dzieciom męczyć zwierzę?

– Nie przesadzaj, nic takiego jej nie zrobiły.

Wtedy wyrwałam wiaderko pełne wody z rąk Heli i wylałam jego zawartość prosto na głowę mojej kuzynki.

– Aaaaaaaa!!! – rozdarła się.

– Nie przesadzaj, nic takiego ci nie zrobiłam – powiedziałam ze słodkim uśmiechem.

– Ty jesteś nienormalna! Nie zostaniemy tu ani chwili dłużej! – Angelika chyba myślała, że ją przeproszę. Nic z tego.

– Cóż, nie zatrzymuję was. Sprawdzę w internecie, o której macie pociąg powrotny.

Jeszcze tego samego dnia Angelika wyjechała. Nie zmartwiło mnie to, wręcz przeciwnie, poczułam ogromną ulgę. Co prawda, tak jak przewidziała świętej pamięci ciotka Stasia, skończyło się awanturą na całą rodzinę, ale miałam to w nosie. Pewni ludzie powinni trzymać się od siebie z daleka. Nawet jeśli mają tych samych dziadków.

Czytaj także:
„Wuj, zamiast cieszyć się Wielkanocą, przeprowadzał dochodzenie. Stary sklerotyk za tysiąc złotych skłócił całą rodzinę”
„Jestem hazardzistką. W kasynie poznałam niebezpiecznych ludzi. Mało brakowało, a wpakowałabym się w poważne tarapaty”
„Po latach pogoni za kasą i karierą, zmieniły mi się priorytety. Zapragnęłam miłości i dziecka, ale było już za późno”

Redakcja poleca

REKLAMA