„Wuj, zamiast cieszyć się Wielkanocą, przeprowadzał dochodzenie. Stary sklerotyk za tysiąc złotych skłócił całą rodzinę”

mężczyzna skłócony z rodziną fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Skłamałbym, pisząc, że afera z zaginionym losem rozwiała się w świątecznym nastroju… Sytuacja jest patowa: wuj nikogo nie przeprosił, my z Jolą zapowiedzieliśmy, że dopóki tego nie zrobi, traktujemy go jak wroga. Choćbym miał świętować w pubie przy piwie, za nic tam nie wrócę”.
/ 15.04.2022 06:10
mężczyzna skłócony z rodziną fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

W tym roku Wielkanoc postanowiłem spędzić z dala od rodzinnego gniazda, choćbym miał świętować w pubie przy piwie. Może nawet zaproszę Klaudię i powspominamy ubiegłoroczne święta?

Klaudia nie jest moją dziewczyną i nie była nią rok wcześniej, ale można było tłumaczyć do upadłego: do mamy i tak nie docierało.

– Bartuś, mi możesz powiedzieć – wyszeptała do słuchawki, gdy zapytałem, czy mogę przywieźć gościa na Wielkanoc. – Przecież ja rozumiem, że chcesz uniknąć kłopotliwych sytuacji… Babcia zaraz by pytała o wesele, wuj o koneksje. Oni są niedzisiejsi, ale ja? Tak się cieszę, że znalazłeś dziewczynę, synku.

– Mamo, Klaudia po prostu nie ma z kim spędzić świąt – tłukłem jak kamieniarz w zimny marmur. – Sama mówiłaś, że w takie dni nie zostawia się człowieka samego.

– Dobre dziecko z ciebie, Bartek, sierotę do piersi przygarniasz…

– Mamo, mieszkamy razem, bo wprowadziła się z koleżanką zamiast Adama i Agaty!

Przez chwilę nawet zwątpiłem, czy nie wycofać się z zaproszenia. Niczym mi dziewczyna nie zawiniła, głupio było tak rzucać ją na żer zgłodniałej sensacji sforze. Machina jednak ruszyła. Dwa dni później zadzwoniła siostra, że Klaudia może spać w jej dawnym pokoju, bo oni z Radkiem pojadą na noc do teściów, potem mama się pochwaliła, że specjalnie zrobiła paschę.

Tylko ciary mnie przechodziły na myśl, że wuj znów zacznie drążyć kwestię mojej zawodowej przyszłości – nic innego nie robił, odkąd z prawa przeniosłem się na filologię. Raz kozie śmierć, pomyślałem i zapytałem, czy nie chciałaby mi towarzyszyć w święta.

– Jako twoja laska? – zapytała zaraz.

Czy jest jakiś obowiązek, żeby kogoś mieć?

Wzruszyła ramionami: lepiej chyba umówić się wcześniej, nie? Jeśli o nią chodzi, spokojnie może zagrać moją narzeczoną.

– Nic z tego – zapowiedziałem. – Musi ci wystarczyć pyszna wyżerka.

– Ale rozkochaną mogę grać, co Bartuś? Chociaż troszkę, żeby zwalczyć stres? – wywaliła na mnie maślane oczy.

Wariatka! Wystarczy, że będzie sobą: dziewczyną z rodziny zastępczej, która po śmierci babci została na świecie sama jak palec. Rodzinka oszaleje ze szczęścia, że może przez trzy dni ją dopieścić i pokazać prawdziwe polskie wartości. Może i mnie coś skapnie za dobre serduszko…

Dobra, nie jestem wyrachowany, wystarczy, że brat mamy nie będzie jeździł po mnie jak po łysej kobyle. Marzył, bym został prawnikiem, a tu figa. W ostatniej chwili Klaudia upiekła babeczki, nie chciała jechać z pustymi rękami.

– Ty nie robisz prezentów? – zdziwiła się.

– U nas „zajączka” dostają tylko dzieci – wzruszyłem ramionami. – Dla dorosłych są… Jest co innego.

– A co? – od razu złapała przynętę. – Domowy bimber?

– Wuj Sławek tańczy na rurze – zakpiłem. – Nic wielkiego, nie spodziewaj się cudów. Wuj koszmarnie mnie wkurza!

Do mojego rodzinnego domu dotarliśmy tuż przed śniadaniem wielkanocnym. Wszyscy już na nas czekali, zaraz na wstępie bliźniaki siostry wepchnęły mnie w błoto, potem stary kocur babci oznakował mi plecak – Klaudia była zachwycona.

– Nikt nie uwierzy, że za mną szalejesz, jak będziesz się tak cieszyć z każdego mojego nieszczęścia – upomniałem ją, ale machnęła tylko ręką i pobiegła na dół pomóc mamie nakrywać.
Pomknąłem za nią, bo wuj już szedł po schodach.

– Bartek – próbował mnie zatrzymać. – Bartek, czekaj, musimy porozmawiać!

– Mam gościa i obowiązki – wyjaśniłem w biegu.

Jeszcze tego brakowało, żeby mi swoim truciem popsuł apetyt. Niedoczekanie! W kuchni okazałem się całkiem zbędny, więc kucnąłem tylko przy babcinym wózku i razem gapiliśmy się przez okno na sroki toczące bitwę w koronach olch.

Kto wie, co naprawdę widziała babcia, która miała właśnie jeden z tych dni, gdy wolała przebywać zanurzona w swoim świecie. Już przy powitaniu nazwała mnie „kochanym Kociem”, więc nie byłem pewien, czy w ogóle wie, że są jakieś święta, choćby przedwojenne…

Trzymała mnie za rękę, uśmiechała się i wydawała się szczęśliwa – tyle musiało wystarczyć. Mama z Klaudią coś sobie opowiadały, potem dołączyła do nich moja siostra, niosąc coś do spróbowania.

– Bardzo miłą dziewczynę przywiozłeś, bracie – szepnęła.

– Prawda? Nikt by się nie spodziewał po półgłówku takiego gustu – prychnął szwagier, pojawiając się niczym duch i zaraz znów zniknął, porwany przez bliźniaki wymachujące koszykami ze święconką.

Tak jak przypuszczałem, wuj Sławek wolał kręcić się przy Klaudii, zamiast wiercić mi dziurę w brzuchu. Łaził, dopytywał, poprawiał zegarek z dewizką, co świadczyło o niezdrowym podnieceniu i nadmiernej ekscytacji. Jeszcze chwila i poleci na górę zapisać gorące fakty w notesie, żeby mu nic nie umknęło!

Kiedy byliśmy z Jolantą młodsi, snuliśmy rozbudowane intrygi, by się go pozbyć. Mama była jednak nieugięta, twierdziła, że w domu potrzebny jest facet, poza tym nikt tak dobrze jak jej brat nie zastąpi nam ojca.

Nigdy go nie polubiliśmy, ale z czasem doceniliśmy, że jest podporą dla mamy i babci… Był staroświecki, nieznośnie zasadniczy i nudny, lecz można było na niego liczyć, bo dobro rodziny stawiał zawsze na pierwszym miejscu.

Walczył o mnie, gdy w początkach liceum miałem drobne problemy z prawem, nie dopuścił do rozpadu małżeństwa Joli, kiedy okazało się, że Radek przeinwestował na giełdzie, ale najważniejsze, że pomagał mamie w opiece nad babcią i ogarniał sprawy techniczne w domu.

Gdybyż jeszcze nie miał wściekłej szajby, żeby nam wszystkim ustawiać życie! Odkąd zmieniłem kierunek studiów, cały czas żyłem w lęku, że stary tyran obetnie mi fundusze; co za cholerna niesprawiedliwość, że miał w ogóle cokolwiek do powiedzenia na ten temat.

– Bartek, po prostu z nim wreszcie porozmawiaj – powtarzała mama przy każdej rozmowie telefonicznej. – To nie jest twój wróg, on chce dobrze.

Tyle że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane!

W końcu stół został zastawiony i padł sygnał do zajmowania miejsc. Próbowałem usadowić się koło talerza z wędlinami i wielkiej michy z sałatką warzywną, którą uwielbiam, ale skierowano mnie koło Klaudii. Najgorsze stanowisko, przed michą z pętami białej gotowanej kiełbasy, obrzydlistwa, którego nienawidziłem od małego.

Po obowiązkowej modlitwie, kiedy zapachy pysznego żarcia odbierały zmysły i pobudzały ślinianki do produkcji olbrzymiej ilości śliny, wuj przystąpił do corocznej, świątecznej przemowy.

– Mam nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się przy tym stole w takim samym składzie – zakończył wreszcie. – Że ani los, ani choroba, ani niewłaściwe wybory nie pozbawią nas wzajem swego towarzystwa. I że zawsze będziemy mogli gościć innych w cieple rodzinnego szczęścia, dając wzór i wskazówkę.

Czy też będę takim bucem w jego wieku? Jak co roku znaleźliśmy przy talerzach koperty z naszymi imionami, a w każdej los.

– O, dla mnie też – ucieszyła się Klaudia.

– Nie ma się co ekscytować – uspokoiłem ją. – Jeszcze nigdy nikt nic nie wygrał. A sorry, kiedyś zdrapałem dwa złote.

Nagle wuj Sławek chwycił się za serce:

– Mam, mam!

Stary skurczybyk wydrapał całego tysiaka! Z wrażenia zapomniał o powadze, tylko łaził i podtykał każdemu pod nos zmaltretowany świstek i planował na głos, co kupi za wygraną kasę. Najpierw miały to być nowe okulary dla babci, potem rowerki dla bliźniaków, wreszcie jakaś koronka dla mamy, na ząb chyba…

Myślałby kto, że go nie stać, żeby coś odpalić każdemu z emerytury, skoro przez pół życia był gliniarzem! Nawet dzieciarnia porzuciła swoje prezenty i obstąpiła starego komedianta, skacząc i wiwatując, a przy okazji zrzucając ze stołu wazę z resztką żuru.

– Jak tak dalej pójdzie… – szepnąłem Klaudii – wygranej kasy wystarczy akurat na pokrycie strat.

– Nie bądź malkontentem – upomniała mnie. – Też bym się cieszyła z tysiaka!

Każdy by się cieszył i chyba właśnie to okazało się problemem… Bo kiedy już bajzel został opanowany, bliźniaki spacyfikowane, a wuj usadzony na czterech literach, okazało się, że szczęśliwy los rozpłynął się w powietrzu. I znów wszyscy rzucili się pod stół, do przesuwania krzeseł i grzebania w papierkach.

– Za kwadrans w pralni – usłyszałem przy uchu dramatyczny szept wuja. – Sam!

Kiedy zszedłem, na dole byli już wuj, Jola i mama, a wózek z babcią stał na podeście pod drzwiami.

Otworzyłem stary plecak i co w nim znalazłem?

– Można wiedzieć, co jest grane? – zapytałem. – Ja mam gościa, nie mogę tak sam…

– Strasznie ci dziękujemy za takiego gościa – burknął wuj. – Spotkanie jest tylko dla ścisłego kręgu rodziny, Bartek.

– A mój mąż? – zapytała Jola, ale wuj tylko przewrócił oczami.

– Ktoś, kto ma skłonności do hazardu z pewnością nie jest godzien zaufania, miejże rozum. Tu chodzi o zaginioną kwotę, całkiem sporą.

– Radek nie jest członkiem rodziny? – siostra nie mogła uwierzyć, ja prawdę mówiąc, też nie.

– Chodzi o zasady i zaufanie – wyjaśnił wuj. – Musimy przeprowadzić dochodzenie, wykryć sprawcę i wyciągnąć konsekwencję. Są dzieci i jesteśmy im winni przykład.

– Chłopcy mają po cztery lata! – wybuchła Jolanta. – I nic nie kapują!

– Sławciu – jęknęła mama. – Psujesz podniosły nastrój, kochanie. Musimy się tym zajmować w wielkanocne święto?

– A kiedy? Gdy złodziej odbierze w kolekturze nagrodę? Jadziu, nie wtrącaj się, proszę.

Wuj wydawał się w swoim żywiole: miał już plan, listę podejrzanych i zestaw pytań na przesłuchanie. Sytuacja była na wpół rzeczywista; wcale bym się nie zdziwił, gdyby gdzieś zza kamiennej wanny stary gliniarz wyciągnął hiszpański bucik albo inne narzędzie tortur.

Tyle tylko że nagle zadzwonił telefon Joli i moja siostra po prostu wyszła z pralni, żeby go odebrać. Nie wracała przez dłuższą chwilę, poszedłem jej szukać i wpadłem prosto na Klaudię, która poinformowała mnie, że została zaproszona do rodziców Radka.

– Mówią, że tam jest najlepszy śmigus – wydawała się skonsternowana. – Mam z nimi jechać, Bartek? Oni już się pakują do auta!

Sam bym jechał, ale nie było szans, volvo było pięcioosobowe. Zapewniłem więc Klaudię, że u teściów Joli jest zawsze dobra zabawa, obiecałem, że nazajutrz tam dotrę i potem razem wrócimy do miasta.

Skłamałbym, pisząc, że afera z zaginionym losem rozwiała się w świątecznym nastroju… Sytuacja jest patowa: wuj nikogo nie przeprosił, my z Jolą zapowiedzieliśmy, że dopóki tego nie zrobi, traktujemy go jak wroga, a mama udaje, że jej statek kosmiczny właśnie wylądował i jeszcze nie zdążyła się zorientować, jakie na tej planecie panują obyczaje.

To było gorsze niż cios w policzek

Nawet to, że oboje z siostrą nie pojechaliśmy do domu na Boże Narodzenie nie dało jej do myślenia, coś tam marudziła jedynie, że teraz już tak pewnie będzie – dorosłe dzieci mają swoje sprawy!

W międzyczasie Klaudia dostała miejsce w akademiku i wyprowadziła się, widujemy się tak rzadko i tak przelotnie, że do dziś nie mam pewności, czy w ogóle się zorientowała, że została posądzona o kradzież.

W tym roku postanowiłem wznowić treningi do triathlonu i właśnie dzisiaj, gdy zdjąłem z szafy plecak, wyleciało z niego coś błyszczącego… Los wuja Sławka?! No tak, lego dla bliźniaków przemyciłem właśnie w tym plecaku i potem leżał gdzieś pod stołem. Zresztą kartonik po klockach też jakoś się tutaj znalazł.

W pierwszym odruchu chciałem dzwonić do domu, w drugim do siostry, ostatecznie, ubrałem się i poszedłem do kolektury. Wyjmę kasę i zrobię megaimprezę – postanowiłem – zaproszę Klaudię, a w kulminacyjnym momencie opowiem wszystkim, skąd ta gwiazdka z nieba. Wyrzutów sumienia nie miałem żadnych – stary dziad nie zasłużył na tę kasę, zresztą na biednego nie trafiło.

– To była krótka seria – kwadrans później z trudem rozumiałem, co mówi do mnie babka z kolektury. – Stricte świąteczna. Została wycofana jakoś na początku wakacji w zeszłym roku.

Jak „wycofana”?! Tyle hałasu i nic?!

Musiałem mieć strasznie nieszczęśliwą minę, bo pracownica kolektury zaproponowała, żebym może skontaktował się z oddziałem wojewódzkim. Może uwzględnią okoliczności i wypłacą? Chociaż ona osobiście wątpi.

Wyszedłem stamtąd, bo już dość miałem tej litości – czy naprawdę wyglądam aż na taką łajzę? Przy przejściu dla pieszych stał kosz na śmieci i już miałem wrzucić do niego ten cholerny los, gdy nagle – eureka!

Może jednak jechać do domu na tę Wielkanoc i niby przypadkiem, „znaleźć” w świątecznych artefaktach zeszłoroczną zgubę? Byłoby cudowne zobaczyć minę starego śmierdziela. Ale by wujaszkowi było głupio! 

Czytaj także:
„Myślałam, że znalazłam córce świetną pracę. Tymczasem jej szef, a mój dawny kolega, złożył jej niemoralną propozycję”
„Ja byłam kurą domową, a mąż robił karierę. Po trzydziestu latach małżeństwa zostałam bez środków do życia”
„Jestem nianią. Myślałam, że matkę moich podopiecznych obchodzi tylko kariera, ale myliłam się. Ta kobieta to heroska”

Redakcja poleca

REKLAMA