„Karolinkę traktowałam jak córkę. Jej rodzice skupiali się tylko na sobie. Przez ich ciągłe kłótnie chciała się zabić"

Kobieta, która sprząta dom fot. Adobe Stock, auremar
„Karolina w przeciwieństwie do swoich rodziców nie traktowała mnie z góry, jak służącą. Choć byłam tylko gosposią, mówiła do mnie „ciociu Basiu”, a ja do niej zdrobniale – Inka. Było mi przykro gdy widziałam, jak cierpi przez głupotę własnych rodziców”.
/ 28.07.2021 16:14
Kobieta, która sprząta dom fot. Adobe Stock, auremar

Awantura trwała od kwadransa. Zamknęłam drzwi od kuchni i włączyłam radio, ale nadal słychać było ich podniesione głosy.

– Znowu do niej jeździsz! Widziałam mandat wystawiony w Grodzisku! – krzyczała pani Ela, a głos jej się załamywał.

– Jakim prawem grzebałaś w moich kieszeniach?! – wrzasnął jej mąż. – Kieszenie, mój telefon i komputer należą tylko do mnie! I wara ci od nich!

Jak zwykle po awanturze pan Adam wybiegł z domu, trzaskając głośno drzwiami, a chwilę potem z piskiem opon wyjechał z garażu. Pani Ela zapaliła papierosa i wyszła na taras.

Kryzys w ich małżeństwie trwał od dawna, takie kłótnie zdarzały się już niemal codziennie. Nic nie mogłam na to poradzić, bo w ich pięknej willi byłam tylko gosposią. Dawno już bym poszukała sobie innej pracy i od nich uciekła, gdyby nie Karolina, córka moich pracodawców. Byłam z nią bardzo zżyta i czułam, że ja też stałam się dla tej dziewczyny kimś bliskim.

Karolina w przeciwieństwie do swoich rodziców nie traktowała mnie z góry, jak służącą. Mówiła do mnie „ciociu Basiu”, a ja do niej zdrobniale – Inka. 

– Skarbie, tak mi przykro – pogładziłam ją po głowie. – Spróbuj tak się tym nie przejmować. Są dorośli, to ich problemy. Ale oboje cię kochają – tłumaczyłam mojej kochanej dziewczynce.

Gdyby im na mnie zależało, toby się tak nie zachowywali – parsknęła Inka z goryczą.– Ich nie obchodzi, że ja chcę mieć normalną rodzinę, jak moje koleżanki z klasy. Kiedy prosiłam, żeby się pogodzili, to się ojciec wydarł, że mam się uczyć i nie wtrącać w sprawy dorosłych.

Żal mi było Karoliny. Taka mądra, wrażliwa dziewczyna. Zasługiwała na to, żeby dorastać w kochającej się rodzinie…

Tymczasem jej rodzice zdradzali się wzajemnie, okłamywali, straszyli rozwodem i kompletnie nie zwracali uwagi na to, że córka to bardzo przeżywa.

Tamtego poranka jak zwykle po śniadaniu włożyłam naczynia do zmywarki i zamierzałam posprzątać dom. Weszłam do pokoju Karoliny, aby przetrzeć ścierką półki i odkurzyć dywan.

Łóżko było zawalone porozrzucanymi ubraniami. Na parapecie stał kubek z fusami po herbacie i puste opakowanie po ciastkach. Na biurku kłębiły się w nieładzie książki i zeszyty, a na nich leżało czasopismo dla młodzieży.

Mój wzrok zatrzymał się na tytule artykułu z pierwszej strony: „Coraz więcej samobójstw wśród młodzieży”.

– O czym ta dziewczyna czyta? Głupoty jakieś – powiedziałam do siebie po cichu i przeszył mnie dreszcz niepokoju.

Spojrzałam na szafkę nocną przy łóżku Karoliny i mój niepokój wrósł. Na blacie leżało kilka opakowań różnych tabletek na przeziębienie, jakieś witaminy i inne pigułki, o nieznanym mi przeznaczeniu.

Otworzyłam szufladę w szafce – i zamarłam.

Były tam kolejne fiolki z tabletkami…

„Po co jej tyle lekarstw?” – zastanawiałam się coraz bardziej przerażona. Spojrzałam znów na ten artykuł w gazecie i pomyślałam: – Czyżby chciała?…”.

Postanowiłam najpierw porozmawiać z Karoliną.

– Inusiu, kiedy sprzątałam, znalazłam przypadkiem w twoim pokoju tabletki – powiedziałam jej, gdy wróciła ze szkoły. – Po co ci tyle lekarstw? Czy ty aby nie zamierzasz zrobić czegoś głupiego? Jesteś ostatnio taka przygnębiona – spytałam ostrożnie.

– Nie, ciociu – uśmiechnęła się Inka słabo. – Zostały mi po ostatnim przeziębieniu. Biorę też leki, żeby pozbyć się tego wstrętnego trądziku na twarzy. I kupiłam niedawno jakieś ziołowe pastylki na uspokojenie, żeby móc zasnąć, i tak się nazbierało – mówiła spokojnym głosem.

– Ale dlaczego trzymasz je w pokoju, zamiast w apteczce? – drążyłam nieprzekonana.

– Apteczka jest w łazience, a ja wolę nie szwendać się po domu, zwłaszcza wieczorem. Nie chcę wchodzić im w drogę, jak się kłócą – odparła, wzdychając ciężko.

Współczułam jej i bardzo chciałam pomóc. Postanowiłam więc w dogodnej chwili dopaść panią Elżbietę i otworzyć jej oczy na to, że jej córka może być na skraju załamania nerwowego.

Taka chwila nadarzyła się jeszcze tego dnia wieczorem.

– Pani Elżbieto, nie chciałabym się wtrącać – zaczęłam nieśmiało – ale Karolinka ostatnio jest jakaś inna. Dziwnie się zachowuje. Martwię się o nią. Jest przygnębiona, prawie nic nie je, w kółko bierze jakieś lekarstwa.

– Widzę, że siedzi ciągle naburmuszona w swoim pokoju – odparła pani Ela, na chwilę odkładając kolorowe pismo, które właśnie przeglądała. – Cóż, jest w trudnym wieku, przejdzie jej.

– Chyba tu nie chodzi tylko o trudny wiek – odważyłam się mówić wprost. – Ona strasznie przeżywa państwa kłótnie! Boi się, że rodzina się rozpadnie…

– Porozmawiam z nią – westchnęła pani Ela. – Niech się uczy, zamiast podsłuchiwać rozmowy dorosłych. A ty, Barbaro – dodała surowo – zajmij się swoją robotą. Nie jesteś jej niańką. I pamiętaj, że za brak dyskrecji można wylecieć z pracy – zakończyła nieprzyjemnym tonem.

Spuściłam głowę i wróciłam do kuchni. Cóż więcej mogłam zrobić? Byłam w tym domu tylko gosposią, kobietą zatrudnioną do gotowania i sprzątania…

Ojciec Karoliny spakował swoje rzeczy i wyprowadził się z domu

– Idź do diabła! Pamiętaj, że w sądzie opowiem, jakim byłeś mężem i ojcem! Mój adwokat puści cię w skarpetkach! Ciekawe, czy wtedy ta twoja zdzira nadal cię będzie kochała! – darła się za nim pani Elżbieta.

Następnie wzięła zapas chusteczek higienicznych, wyjęła z barku butelkę koniaku i kieliszek i zamknęła się w sypialni.

Stanęłam pod drzwiami pokoju Karoliny. Usłyszałam stłumione szlochanie. Nie mogłam jej przecież teraz tak zostawić!

Zapukałam i spytałam cicho:

– Mogę wejść?

Inka przytuliła się do mnie i zaczęła rozpaczliwie szlochać.

– Nie płacz. Tata na pewno będzie się z tobą spotykał, pomagał ci finansowo. A za kilka lat będziesz już dorosła, będziesz miała swoje życie – tłumaczyłam małej, głaszcząc ją po głowie, żeby ją choć trochę uspokoić.

– Czasami myślę, że nie chciałabym dorosnąć, bo nie rozumiem dorosłych – wychlipała.

Po tych rozmowach pani Ela zajęła się formalnościami rozwodowymi, a Inka starała się żyć normalnie. Chodziła do szkoły, spotykała się z koleżankami. Tak jakby zaczęła wychodzić na prostą.

Tamten zimny listopadowy ranek nie zapowiadał dramatu

– Inka, wstawaj, bo zaśpisz do szkoły! – krzyknęłam, szykując jej śniadanie.

Odpowiedziała mi cisza.

Weszłam do jej pokoju: wciąż spała, ułożona tyłem do okna. Odsłoniłam zasłony i delikatnie potrząsnęłam nią za ramię, ale nawet nie mruknęła.

– Śpiochu, wstawaj! Znowu zarwałaś noc?

Chwyciłam ją za rękę i krzyknęłam przerażona. Ręka Karoliny opadła bezwładnie. Dotknęłam palcami jej szyi i wyczułam słaby puls.

– Inka, Inusiu! Co ci jest?! – zaczęłam panikować.

Mój wzrok zahaczył o szafkę: leżały tam puste opakowania po tabletkach. Drżącymi dłońmi wybrałam numer na pogotowie, a potem do pani Elżbiety.

Karetka na szczęście przyjechała już po kilku minutach. Patrzyłam, jak ratownicy niosą nieprzytomną Inkę na noszach i płakałam z żalu i strachu. Zaczęłam się modlić, żeby się obudziła, żeby doszła do siebie

Matka Karoliny od razu zrzuciła całą winę na mnie

– Nie dopilnowałaś jej! – syknęła z nienawiścią w oczach.

– Jeżeli coś się stanie mojej córce, wylądujesz za kratami!

Poczułam, że zalewa mnie fala wściekłości. Traktowałam Karolinę jak swoje dziecko, martwiłam się o nią, a ta kobieta ośmieliła się mnie oskarżać?!

– Przecież mówiłam pani, że Inką się trzeba zająć, bo jest na skraju załamania nerwowego! To państwo zlekceważyli problem! – wykrzyczałam jej prosto w twarz. – A wy za bardzo byliście zajęci kłótniami i obrażaniem się na siebie, żeby zauważyć, że wasze dziecko nie chce już żyć!

Elżbieta usiadła na kanapie i się rozpłakała, a ja złapałam torebkę i pojechałam do szpitala. Niestety, lekarze nic nie chcieli mi powiedzieć o stanie zdrowia Karoliny. Byłam przecież tylko gosposią w domu jej rodziców.

Siedziałam na szpitalnym korytarzu, przesuwając w dłoniach paciorki różańca, gdy zjawiła się pani Ela. Najpierw porozmawiała z lekarzami, a potem podeszła do mnie i zaczęła nieśmiało:

Barbaro, chciałam cię przeprosić za tamte słowa… W panice nie wiedziałam, co mówię… Wybacz mi. To ty miałaś rację, słusznie mi wygarnęłaś…

– A co z Inką? – spytałam.

– Obudziła się. Wyjdzie z tego. Lekarze powiedzieli, że uratowałaś jej życie…

Odetchnęłam z ulgą.

Z sali Inki wyszedł pan Adam i podał żonie płaszcz.

– Elu, ja tu zostanę. A ty padasz z nóg, jedź do domu, prześpij się – powiedział z troską.

– Ty też nie spałeś przez całą noc, przywiozę ci z domu kawę w termosie i gorący rosół – odparła jakoś tak ciepło.

Uśmiechnęłam się do nich. Najwyraźniej dla tej rodziny jeszcze nie wszystko było stracone.

Czytaj także:
„Myślałam, że syn sąsiadki jest rozpieszczony. Źle ich oceniłam. Okazało się, że od urodzenia jest poważnie chory”
„Mąż odszedł, a dzieci miały pretensje do mnie. Ale najbardziej zabolało mnie zachowanie koleżanki”
„Córka traktuje mnie jak bankomat, a zięć jak śmiecia. Marzę, by się rozwiodła - wolę jej łzy, niż swoje”

Redakcja poleca

REKLAMA