„Kariera przez łóżko jej nie wystarczała. By pozbyć się głównej rywalki chciała ją upokorzyć, co skończyło się fatalnie”

przebiegła kobieta fot. Getty Images, Cavan Images
„Kinga to młoda dziewczyna, która próbuje zrobić karierę przez łóżko. Myśli, że dzięki urodzie się wybije. K. obiecał jej rolę w tej sztuce. Kazał nauczyć się tekstu i podpatrywać Malwinę na próbach. Miała ją zastąpić właśnie w naszym mieście. Tak jej mówił, ale do tego nie doszło”.
/ 25.09.2023 11:15
przebiegła kobieta fot. Getty Images, Cavan Images

Na początku maja moja małżonka, która jest kierowniczką domu kultury, oznajmiła dumnie, że Krystian K. wystawi u nas sztukę. Miało to być jedno z większych wydarzeń w naszej okolicy, więc postanowiłem się tam z nią wybrać. 

To było duże wydarzenie

Negocjacje, żeby K. wystawił w naszym mieście sztukę, zajęły żonie kilka miesięcy. Codziennie słuchałem opowieści z cyklu: jaki ten reżyser jest wspaniały, jaki ciekawy spektakl wyreżyserował, jakich doskonałych aktorów zatrudnił... A także, że K. celuje w nowoczesnych rozwiązaniach formalnych i że komedia „Przez żołądek do serca” ma przesłanie filozoficzne.

Oczywiście na premierę idziemy oboje – rozkazała małżonka – nawet nie próbuj się migać. Burmistrz przyjdzie z żoną, to samo szefowie najważniejszych instytucji. Jestem organizatorką tej premiery, a ty moim mężem i będziemy oboje. 

– A jeśli się coś wydarzy w mieście? – spytałem. – Jestem komendantem policji i muszę zawsze być w pogotowiu – tłumaczyłem żonie. – Dobrze wiesz, że nie lubię takich oficjalnych spędów, tych fałszywych uśmieszków i głupawych rozmów.

– Nawet jeśli w środku miasta pojawi się dziesięciu poszukiwanych morderców, ty w garniturze będziesz ze mną na spektaklu – stwierdziła stanowczo żona.

I tak znalazłem się na przedstawieniu. Na potrzeby sztuki sala widowiskowa domu kultury została całkowicie przebudowana. Zlikwidowano klasyczną scenę i widownię, a zorganizowano coś w rodzaju areny cyrkowej, wokół której zasiedli widzowie. Najważniejsi goście, w tym ja z żoną, mieli miejsca w pierwszym rzędzie, tuż przy okrągłym podeście służącym za scenę.

– K. chciał w ten sposób zlikwidować barierę między aktorami a widzem – tłumaczyła mi Grażyna.

Sztuka opowiadała o miłości pewnej damy do mężczyzny, który nie zwracał na nią uwagi. Kobieta postanowiła go zdobyć, gotując mu wymyślne potrawy. Główną bohaterkę, zakochaną Helenę, grała znana aktorka Malwina M., która zasłynęła kilkoma rolami w popularnych serialach telewizyjnych.

Przedmiotem jej westchnień był młodzieniec imieniem Ludwik, grany przez Bożydara W. Ten aktor nie miał wielkiego dorobku artystycznego. Kulminacyjnym punktem przedstawienia był scena, gdy kuso ubrane kelnerki przynoszą flirtującej parze dania na srebrnej zastawie.

– K. chciał, żeby widownia poczuła zapach potraw – szepnęła mi Grażyna, gdy na scenę wjechały dymiące półmiski – doskonały pomysł, aż się głodna zrobiłam. 

Z aktorką było coś nie w porządku

Rozejrzałem się po sali. Wśród widzów zapanowało nerwowe poruszenie, jakby rzeczywiście poczuli głód. Zapach, który rozchodził się po widowni nawet u mnie spowodował podrażnienie kubków smakowych. Dwie aktorki grające kelnerki, wniosły danie główne. Helena mizdrzyła się do Ludwika, gdy jedna z kelnerek nałożyła jej porcję mięsa i warzywa.

– Ooooo! – krzyknęła radośnie Helena, spojrzawszy na talerz. – Jakie wspaniale niebieskie kotleciki. No proszę – kontynuowała ku zaskoczeniu Ludwika, po którego minie poznałem, że nie tak powinna brzmieć kwestia Heleny – jakie śmieszne roślinki. Ależ one chodzą! – krzyknęła. – O Boże, Ludwiku! – krzyczała do partnera.

W. zupełnie nie wiedział, jak ma zareagować. Nie spodziewał się słów, które usłyszał od partnerki.

– Chodź tu do mnie wreszcie! – krzyczała Malwina-Helena, a Bożydar-Ludwik wykonał polecenie.

– Widzisz, że te roślinki chodzą? – spytała, wieszając się na ramieniu partnera. Sprawiała wrażenie pijanej.

Tego na pewno nie było na próbie generalnej – szepnęła do mnie zdziwiona Grażynka. – Tu się dzieje coś dziwnego…

Malwina-Helena zaczęła coś śpiewać, po czym podeszła do stołu i wzięła z talerza kawałek mięsa.

– No zobacz, Bożydarku ty mój – zwróciła się do partnera po imieniu. – Czyż ten kotlecik nie jest niebieski! Na pewno niebo go nam zesłało! A masz kotlecika! – rzuciła kawałkiem mięsa w widownię.

Rzut był celny. Kotlet wylądował na twarzy przewodniczącego Rady Miejskiej. Widownia biła brawo, myśląc, że wszystko, co się dzieje na scenie, jest zgodne z tekstem sztuki. Moja żona była jednak przerażona. Reżysera, który mógłby przerwać spektakl, nie było.

– Julian – szepnęła do mnie – tu dzieje się coś dziwnego. Ona jest pijana czy co? Z tego będzie straszna afera!

– Jestem widzem, a nie reżyserem – broniłem się.

Malwina-Helena wciąż szalała na scenie.

– Nie chcę tych wędrujących roślin albo co to tam jest – krzyknęła nagle, wzięła talerz ze stołu i podeszła do siedzącej w pierwszym rzędzie żony burmistrza:

– Zjedz, kochanie, roślinki, zobacz, rybko, jak idą do ciebie – wyrecytowała zmyśloną kwestię i wyrzuciła całą zawartość talerza na głowę burmistrzowej.

Musiałem rozwiązać tę sprawę

Żona włodarza miasta wydała z siebie indiański okrzyk rozpaczy i popchnęła aktorkę tak mocno, że ta upadła na deski. Wtedy do Malwiny-Heleny podskoczył Bożydar-Ludwik. Chciał podnieść kobietę, ale ta zaczęła histerycznie płakać. Widownia zaczęła gwizdać. Ludzie wstawali z krzeseł. Powstał okropny harmider. Niewiele brakowało, a doszłoby do bijatyki.

– Co to ma wszystko znaczyć? – wrzeszczał na Grażynę burmistrz. – To na takie gówno poszły pieniądze miasta?! Pani już tu nie pracuje! – stanąłem zdenerwowany obok żony, bo burmistrz machał rękami, jakby chciał ją uderzyć.

– A z ciebie dupa nie policjant! – wrzasnął nagle do mnie. – Co tu się dzieje?!

– Chodźmy stąd – zaproponowałem.

Moja żona przykryła szalem żonę burmistrza i oboje wyprowadziliśmy ich do pokoju kierowniczki domu kultury. Burmistrz w tym czasie trochę ochłonął i, widząc jak Grażyna opiekuje się jego żoną, przeprosił:

– Przepraszam, że się uniosłem – powiedział – to oczywiście nie pani wina. Ta aktorka chyba była pijana? Musisz się dowiedzieć, co się stało? – zwrócił się do mnie.

– Jasne! – powiedziałem posłusznie, chcąc załagodzić sytuację i ratować posadę Grażyny. – Wezwę ekipę i transport dla was. Kilka minut później zawieziono burmistrza z żoną do domu.

Na scenie nie było już aktorów. Pojawił się za to przerażony reżyser. Widać było, że nie ma pojęcia, co działo się podczas spektaklu. Jednocześnie przyjechała ekipa śledcza z komisarzem R. na czele. W krótkich słowach opowiedziałem im, co się wydarzyło na scenie.

– Moim zdaniem ta cała Malwina była pod wpływem – podzieliłem się z R. swoimi podejrzeniami. – Coś w nią wstąpiło dopiero, kiedy zjadła zupę. Zabezpieczcie próbki żarcia. Dostarczyła je, ponoć bezpłatnie, restauracja „U Bosmana”… Wszystko trzeba dokładnie zbadać.

– Ciekawe, gdzie w czasie przedstawienia był reżyser – zastanawiałem się. – Miał śledzić spektakl zza kulis. Pojawił się dopiero, gdy awantura trwała w najlepsze. I niech ktoś się dowie, co dzieje się z tą aktorką.

– Zawieziono ją do szpitala, była nieprzytomna – powiedział jeden z mundurowych, którzy przyjechali z Radoniem.

– Ktoś powinien jej pilnować – rozkazałem – nie wiadomo, czy to nie był zamach na jej życie. Jeśli tak, może się powtórzyć. Aha, poproś, którąś z dziewczyn, może aspirant Wioletkę B., niech pogada z przewodniczącym rady. Facet dostał kotletem w twarz i może być wkurzony. Niech go ułagodzi.

– Taaaak jest, już wykonuję – R. uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Idę pogadać z reżyserem – powiedziałem.

Myślałem, że będzie coś wiedział

K. siedział na widowni. Twarz miał schowaną w dłoniach i wyglądał jakby płakał.

– Dobry wieczór panu – dotknąłem ramienia reżysera. – Nazywam się Julian W. jestem komendantem tutejszej policji – przedstawiłem się. – Chciałbym zadać panu kilka pytań… – zawiesiłem głos, czekając na jakąkolwiek reakcję.

K. po chwili podniósł głowę. Nie płakał, raczej wyglądał na zdruzgotanego i na pewno był przerażony.

– Krystian K., reżyser – przedstawił się.

– Gdzie pan był podczas spektaklu? – spytałem. – Dlaczego nie przerwał pan przedstawienia, gdy pani Malwina zaczęła się dziwnie zachowywać?

– Widzi pan – K. przez chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. – Musiałem porozmawiać z jedną z aktorek. Spektakl był dobrze wypróbowany, nic nie zapowiadało katastrofy.

Z kim pan rozmawiał, co było ważniejsze od premiery? – spytałem ostro.

– Z jedną z aktorek… Już mówiłem – odrzekł wymijająco.

– Proszę o jednoznaczną odpowiedź. Jak się nazywa ta osoba i gdzie ją znajdę?

– To Kinga T., jest w garderobie na końcu korytarza – wskazał K.

– Czego dotyczyła wasza rozmowa? – dociekałem. – Ale konkretnie!

– Cóż… Miałem romans z panią T. – wydusił wreszcie K. – Ale proszę o dyskrecję, nie chciałbym, żeby to się rozeszło. Żona nie może się dowiedzieć, jest bardzo zazdrosna i… No wie pan, jak to jest… – nie zareagowałem na poufały ton.

– Przez cały spektakl aż do awantury był pan z panią T. w garderobie? A czy to nie ona grała jedną z kelnerek…?

– Tak, ale szybko wracała ze sceny i wtedy rozmawialiśmy – tłumaczył się K.

– Jeszcze wrócimy do tematu – powiedziałem groźnie. 

Dosypała świństwa do dań aktorów

Na korytarzu spotkałem R., któremu zrelacjonowałem rozmowę z K.

– Co ustaliłeś? – spytałem na koniec.

– Ten młody aktor, Bożydar, był przerażony – odpowiedział komisarz. – Mam wrażenie, że podkochuje się w tej Malwinie, zresztą nie dziwię mu się, ładna dziewczyna. – Powiedział, że jak na początku Malwina zmieniła tekst, to jeszcze się nie zorientował, że coś jest nie tak, a potem nie wiedział, jak powinien zareagować.

– Przewodniczący spacyfikowany – meldowała Wiola B. –  Przekonałam go, że głupi ludzie zawsze się śmieją, gdy widzą cudze nieszczęście.

– Przynajmniej z tej strony mamy spokój – podziękowałem policjantce. –W ostatnim pokoju jest aktorka Kinga T., grała kelnerkę, porozmawiaj z nią jak kobieta z kobietą. Reżyser miał z nią romans, podejrzewam, że coś jej obiecał…

– Rozumiem – odmeldowała się.

Druga z kelnerek zeznała, że potrawy, które wnosiła na scenę, czekały przygotowane na stoliku w korytarzu. Były gorące, dosłownie przed chwilą przywiezione. Każdy, kto był w korytarzu, miał do nich łatwy dostęp. Chociaż aktorka nie widziała, żeby ktokolwiek poza obsługą z restauracji podchodził do stolika. 

Niczego nie zauważył także pracownik restauracji „U Bosmana”, który przywiózł dania i ich pilnował. Syn szefa kuchni był bardzo dumny, że pracuje dla teatru. Martwił się jednak, że afera zaszkodzi restauracji. Tymczasem technik policyjny, który przeprowadzał badania pokarmów, stwierdził, że w zupie znajdowały się dziwnego pochodzenia środki chemiczne.

– Nie znam składu tego świństwa – raportował – ale sądząc po zachowaniu aktorki, było tego bardzo dużo. Podobne zachowania odnotowano po zażyciu specyfiku nazywanego w handlu hiszpański diabeł. 

– Trzeba przekazać to lekarzom.

– Już to zrobiłem! Potwierdzili, że stan aktorki jest poważny, wyjdzie z tego, ale to cholerstwo zżera mózg.

Już nie było wątpliwości

Aspirant Wioletta B. streściła nam rozmowę z kochanką reżysera.

– Kinga T. to młoda dziewczyna, która próbuje zrobić karierę przez łóżko – uśmiechnęła się smutno. – Myśli, że dzięki urodzie się wybije. Zamieszczała jakieś filmiki w internecie. Tam wypatrzył ją K. Obiecał rolę w tej sztuce. Kazał nauczyć się tekstu i podpatrywać Malwinę na próbach. Miała ją zastąpić właśnie w naszym mieście. Tak jej obiecywał, ale do tego nie doszło. Reżyser rzeczywiście był u niej w garderobie, ale nie chciała z nim rozmawiać. Zresztą co chwila wychodziła na scenę. On na nią czekał.

– To ona podawała potrawy Malwinie-Helenie? – dopytywałem Wiolę.

– Tak – potwierdziła policjantka.

– Przeszukajcie jej garderobę, wszystkie rzeczy – zwróciłem się do R.

– A ty, Wiola, weź dziewczynę na bok i przyciśnij. Powiedz jej, że Malwina jest w tragicznym stanie… Zresztą, sama wiesz.

Czekając na wynik przeszukania, poszedłem do pokoju Grażyny, siedziała zrozpaczona wizją utraty posady.  

– Nie stracisz pracy – powiedziałem – burmistrz udobruchany, przewodniczący rady także, a śledztwo zbliża się do końca.

– Jak się czuje ta aktorka, Malwina? – spytała żona. – Co to było?

– Ktoś dosypał jej do zupy chemikaliów – wyjaśniłem. – Wyzdrowieje – pocieszałem żonę. – Nikt cię nie wini za to, co się stało.

– Wiesz, kto to zrobił? – spytała.

– Jeszcze nie mam dowodów – odpowiedziałem – ale jestem prawie pewien, że to młoda aktorka, jedna z kelnerek. Kinga T. miała romans z K. Zazdrosna dziewczyna liczyła, że zajmie miejsce Malwiny. Wiedziała, że po zażyciu tego draństwa ludzie wariują. Kupiła, co trzeba i, niosąc potrawę na scenę, dosypała do zupy.

Kilka minut później Wioletta B. przyniosła torebkę z resztką jakiegoś proszku.

– Znalazłam u tej lali – powiedziała. – Kingunia pękła, gdy powiedziałam, że Malwina walczy o życie. Twierdziła, że chciała tylko, żeby reżyser zrozumiał, że ona będzie lepsza w tej roli. Podobno słyszała, jak Malwina tłumaczyła K., że nikt inny nie może zgrać Heleny, bo to nazwisko M. przyciąga widzów, a nie jakaś T. Wtedy Kinga bardzo się wkurzyła i dalej już wiemy, co było.

– Koniec śledztwa, a panią T. dawać na dołek – ogłosiłem z ulgą.

Czytaj także:
„Chciałam zrobić karierę przez łóżko. Szef nie mógł się mnie nachwalić, ale i tak wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle”
„Koleżanka z pracy wrobiła mnie w romans z szefem. Z zawiści wmówiła wszystkim, że awans zarobiłam przez łóżko”
„Dla kasy i prestiżu zadałam się z lokalnym bandytą. Przez chciwość i głupotę zgotowałam swojemu dziecku marny los”
 

Redakcja poleca

REKLAMA