„Kariera ojca odebrała mi dzieciństwo. Kiedy już zżywałam się z koleżankami, znowu się wyprowadzaliśmy”

Kariera ojca zniszczyła mi życie fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Tata był piłkarzem. Wiecznie nie było go w domu. A kiedy już miał czas, zabierał nas na… mecz. Żył jedynie swoją karierą, mam wrażenie, że w ogóle nie byłyśmy mu potrzebne. Kiedy zakochałam się w sportowcu, kazałam mu wybierać pomiędzy mną a pracą”.
/ 05.05.2022 04:41
Kariera ojca zniszczyła mi życie fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Nigdy w życiu nie zwiążę się ze sportowcem – obiecałam to sobie, będąc jeszcze nastolatką. Ale serce nie sługa… Zakochałam się po uszy w koszykarzu. I teraz nie wiem, czy zaryzykować, czy trzymać się swoich postanowień?

Pochodzę ze sportowej rodziny

Mój ojciec był znanym w mieście piłkarzem, mama zapowiadała się na bardzo dobrą gimnastyczkę. Co prawda skomplikowana kontuzja kolana nie pozwoliła jej kontynuować kariery, ale ona nie potrafiła zapomnieć o gimnastyce artystycznej. Wymyśliła sobie, że zostanie trenerką tej dyscypliny. A jedną z gwiazd, którą wychowa będzie... Milena, moja starsza o dwa lata siostra. Niestety, Milena kariery nie zrobiła. Szybko okazało się, że nie ma talentu do gimnastyki. Podobnie jak ja, choć z moim podejściem do sportu rodzice pogodzili się chyba wcześniej.

Nigdy mnie do niego nie ciągnęło. Nie podobała mi się gimnastyka, a chodzenie na mecze taty uznawałam za tortury... Nie robiłam tego na złość rodzicom. Wydaje mi się, że do sportu uprzedziło mnie po prostu nasze życie rodzinne, a właściwie jego brak… O ile jeszcze kontuzja mamy sprawiła, że nie musiała już poświęcać całego wolnego czasu na gimnastykę, to już życie taty właściwie kręciło się tylko wokół jego kariery piłkarskiej. Wiele nas to kosztowało. Nie była to oczywiście kariera na miarę reprezentacji Polski, ale był dobrym piłkarzem.

W efekcie kilka razy zmieniał klub, a my zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Rozstania z rówieśniczkami były bolesne. Do dziś pamiętam sytuację z początku drugiej klasy szkoły podstawowej, gdy tata kilka dni po swoich trzydziestych urodzinach przyszedł do domu i oznajmił nam:

– Niedługo podpiszę nowy kontrakt. Dobre pieniądze. Przeprowadzamy się.

Mama westchnęła tylko: „znowu...”, ale nic więcej nie powiedziała. Przeżyła już niejedną przeprowadzkę związaną z karierą ojca.

Dla mnie to jednak był wielki cios

Dopiero co poznałam koleżanki w podstawówce, dopiero co się z niektórymi zaprzyjaźniłam, a tu trzeba wyjeżdżać.

– Wiem, że jest ci ciężko. W małżeństwie musimy się jednak wzajemnie wspierać. Sama kiedyś zobaczysz, że to nie są łatwe decyzje – tłumaczyła mi wówczas mama.

Rozumiałam ją, bo widziałam, że cierpi z powodu przeprowadzki, której jedną z konsekwencji było zerwanie z trenowaniem młodych gimnastyczek. Chyba wtedy po raz pierwszy tak bardzo uprzedziłam się do sportu. Taty nie było w większość weekendów. Pół biedy, jak jego zespół grał u siebie, bo wtedy miał zajętą sobotę lub niedzielę. Choć i tak następnego dnia często brał nas na wycieczkę, na... mecz.

„Żeby zobaczyć, jak grają rywale” – tłumaczył.

Najgorsze były jednak jego wyjazdy. Nie tylko na mecze. My mamy wakacje – tata na zgrupowaniach. My ferie zimowe – tata na obozie kondycyjnym. Przerwy świąteczne – tata gra mecze lub jest na zgrupowaniu. Nie cierpiałam tego. Milena jakoś lepiej to znosiła, mama potrafiła ją przekonać „jakie to dla taty jest ważne”. Mnie ciągła nieobecność ojca w domu bardzo bolała.

„W mojej rodzinie tak nie będzie” – obiecałam sobie jakoś w połowie podstawówki.

Po maturze wyjechałam na studia pedagogiczne. Akademickie życie oczywiście pełne jest niespodzianek, imprez, ciekawych znajomości. Pewnego dnia Kasia, moja koleżanka z akademika, rzuciła propozycję:

– Może pójdziemy wieczorem na mecz?

Nie muszę chyba tłumaczyć, jak zareagowałam. Zaczęłam jej opowiadać, że mam już dość sportu w życiu, że mogę iść do kina, teatru czy nawet do pubu, ale nie na mecz. Kasia tylko się roześmiała.

– Nie przesadzaj, marudzisz, jakbym ci kazała grać. Chłopaki z AWF-u zaprosili nas na jakiś podobno atrakcyjny mecz w kosza. Posiedzimy, obejrzymy, jak nam się nie będzie podobało, to szybko wyjdziemy z hali – przekonywała.

W końcu mnie namówiła

Mecz był nawet emocjonujący, nasz zespół minimalnie przegrał, a ja, o dziwo, wytrwałam do końca. Po wszystkim rozmawialiśmy jeszcze ze znajomymi przed halą. Nagle jeden z chłopaków z AWF-u stanął jak wryty.

– Zobaczcie, kto idzie – wykrzyknął.

Panowie rzucili się do tego kogoś, by przybić „piątkę”. Okazało się, że to jeden z najlepszych koszykarzy naszej drużyny.

– Andrzej – pięknie się uśmiechnął, podając mi rękę na powitanie.

Wysoki, bardzo przystojny brunet. Od razu wpadł mi w oko. Koledzy z AWF-u zaproponowali wspólną kawę w małej kafejce nieopodal hali. Andrzej się zgodził. Poszliśmy całą paczką. Panowie byli wpatrzeni w swojego idola jak w obrazek. Z ich opowieści wynikało, że wypić kawę z Andrzejem, to niemal jak wygrać szóstkę w totka. Nie słuchałam, o czym rozmawiają. Wpatrywałam się w jego śliczne brązowe oczy. Andrzej chyba to zauważył, bo coraz częściej próbował unikać sportowych tematów.

Pytał, jak nam się podoba na uczelni, co sądzimy o mieście, bo on też do niego niedawno przyjechał. I co chwila zerkał na mnie. Czułam mrowienie na całym ciele. Czas szybko mijał…

– Muszę wracać. Jutro rano trening, a wcześniej analiza wideo. Wprawdzie zagraliśmy dziś dobry mecz, ale jednak przegraliśmy. Trener pewnie będzie miał sporo uwag – stwierdził.

Okazało się, że Andrzej wynajmuje mieszkanie blisko naszych akademików. Zaproponował, że podwiezie mnie i Kasię. Moja przyjaciółka podziękowała, bo szła jeszcze z kolegami z AWF-u do pubu. Na odchodne mrugnęła tylko do mnie porozumiewawczo. Wsiedliśmy do pięknego sportowego auta Andrzeja i za kwadrans byliśmy przy akademikach.

– Dawno z nikim tak fajnie mi się nie rozmawiało. Spotkamy się jeszcze? – spytał Andrzej.

Zapomniałam o bożym świecie i o tym, że Andrzej jest sportowcem. Czekałam tylko, aż zaproponuje randkę.

– Pewnie. Zdzwonimy się jutro – odpowiedziałam.

Na pożegnanie dostałam całusa w policzek.

Byłam w siódmym niebie

Zaczęliśmy się spotykać. Kawiarnia, teatr, kino, kolacje u Andrzeja, pierwsza wspólna noc, a nawet kolejny... mecz. Tak, mecz! Nawet nie zauważyłam, kiedy zgodziłam się pójść na kolejny pojedynek drużyny Andrzeja. Zakochałam się i zupełnie zapomniałam o własnej deklaracji z liceum. Przypomniałam sobie o niej kilka tygodni później, podczas urodzin mamy. Do rodzinnego domu przyjechałam rano w dniu uroczystej kolacji.

Chciałam pomóc w przygotowaniach. Bardzo się cieszyłam na to wspólne spotkanie, bo stęskniłam się za rodzinką. Gdy tylko weszłam do domu, okazało się, że kolacja jest już gotowa.

– Chcemy siąść do stołu jak najwcześniej. Tata jeszcze dziś wieczorem wyjeżdża – wytłumaczyła mi mama.

– Gdzie znowu? – zdziwiłam się.

– Na zgrupowanie. Nie mówiłam ci? Tata został trenerem – wyjaśniła mama.

Tego było już za wiele.

Stare demony wróciły

Kolejne rodzinne spotkanie, którego nie możemy spokojnie spędzić razem. Bo mecz, bo wyjazd, bo trening... Byłam przekonana, że po skończeniu kariery piłkarskiej tata da sobie spokój ze sportem. Tymczasem on został trenerem i znów nic się w naszym domu nie zmienia.

– Córeczko, wiesz, jak to wiele znaczy dla ojca – jakbym słyszała słowa mamy sprzed lat.

Wiedziałam, ale zepsuło mi to całe rodzinne spotkanie. Już następnego dnia wróciłam do akademika. Marzyłam tylko, żeby spotkać się z Andrzejem. Zadzwoniłam do niego jeszcze z drogi.

– Za dwie godziny mogę być u ciebie – chciałam go zaskoczyć.

– Ale ja właśnie wsiadam do autokaru. Wyjeżdżamy z drużyną, jutro gramy mecz – zakomunikował mi Andrzej.

Gdy chwilę później dodał, że nie będzie go przez kilka dni, bo od razu jadą na następny ligowy pojedynek, byłam załamana. Znowu sport bruździł mi w życiu! Przypomniały mi się dziecięce czasy, gdy tak bardzo brakowało mi rodzinnych spotkań, bo zawsze na pierwszym miejscu był sport. I obietnica, którą sobie złożyłam, że nigdy nie przeszkodzi mi on w życiu rodzinnym. Postanowiłam rozmówić się z Andrzejem od razu po jego powrocie.

– Jeśli mamy być razem, musisz wybrać – zaczęłam z grubej rury. I od razu wytłumaczyłam mu, skąd takie żelazne postanowienie. Andrzej słuchał, pozwolił mi się wygadać.

– Kochanie, sport jest częścią mojego życia. Bardzo ważną częścią. Równie ważna stajesz się też ty. Nie możesz jednak wymagać, bym dokonywał tak drastycznego wyboru. To moja pasja, ale i moja praca. Poświęciłem całą młodość koszykówce i teraz dzięki temu dobrze żyję. Dokąd pozwala mi zdrowie, chcę grać w koszykówkę. Ale chcę też założyć rodzinę. I to z tobą… – wytłumaczył.

Brzmiało to niemal jak zaręczyny

Z jednej strony zdałam sobie sprawę, że zbyt wiele oczekuję od Andrzeja, każąc mu wybierać pomiędzy mną a sportem. A z drugiej – tak bardzo pragnęłam założyć rodzinę, w której poukładane będzie wszystko od A do Z. I w której nic nie przeszkodzi w stworzeniu idealnej atmosfery. Postanowiłam dać szansę temu związkowi, bo bardzo mi zależy na Andrzeju. Cały czas się spotykamy.

Ale czy przekonam się do takiego życia, jakie miałam w dzieciństwie? A może jednak da się połączyć rodzinne życie z wielką pasją?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA