„Teściowie chcieli dla swojej córki księcia z bajki. Na nasze pierwsze spotkanie, poprowadzili swoich kandydatów”

Załamany meżczyzna fot. iStock, urbazon
„No, pięknie. Teściowie sprowadzili konkurencję. Poczułem się absurdalnie, jakbym brał udział w jakimś durnym programie telewizyjnym”.
/ 28.03.2024 15:30
Załamany meżczyzna fot. iStock, urbazon

Pierwsza wizyta u przyszłych teściów to zawsze stres. Ja w dodatku nie byłem wymarzonym kandydatem na zięcia. Barman, bez studiów i tytułów – cóż to za partia dla ich księżniczki, absolwentki Uniwersytetu Jagiellońskiego, przysięgłej tłumaczki angielskiego? Marta z góry mnie uprzedziła, że moje szanse są nikłe.

– Łatwo cię nie zaakceptują – powiedziała. – Mają tylko mnie, a pamiętaj, że przytrafiłam się im jako późne dziecko. Chcą dla mnie wszystkiego z górnej półki, łącznie z mężem. Kocham ich, choć są staroświeccy i wierzą w coś takiego jak mezalians.

– Hm.... – uśmiechnąłem się pod nosem. – Wiesz, że cię uwielbiam, ale nie obraź się, na razie nie zamierzam ci się oświadczać...

– To oczywiste! – zaśmiała się Marta.

Miała piękny śmiech, perlisty, zaraźliwy. Sama też taka była; urocza, pogodna, roztaczająca wokół jakiś blask.

– Po prostu ci mówię – ciągnęła – żebyś wiedział, czemu nie przedstawię im cię zbyt szybko. Nie naciskaj. Daruj sobie pytania w stylu: czy się ciebie wstydzę. Najpierw sama muszę wiedzieć, czy mi chodzi o ciebie. Bo motyle w brzuchu i superseks to za mało, żebym się zdecydowała walczyć o nas do upadłego – spojrzała mi prosto w oczy. – Do tego muszę cię kochać. Rozumiesz?

Z namysłem kiwnąłem głową.

Stawiała sprawę jasno. Dotąd takiej dziewczyny nie spotkałem, a jako współwłaściciel pubu przy krakowskim rynku spotykałem ich wiele. Różnych pod względem wieku, urody, sposobu bycia, zasobności kieszeni, pretensji do świata oraz narodowości.

Marta biła je wszystkie na głowę

Na mojej liście od razu znalazła się u szczytu, a po tygodniu w ogóle zrezygnowałem z listy. Liczyła się tylko ona. I skoro potrzebowała aż roku, by się upewnić co do swoich uczuć – nie naciskałem, poczekałem cierpliwie. Mimo młodego wieku uważałem się za człowieka doświadczonego. Nie cierpiałem na nadmiar ambicji, ale kompleksy też mnie nie dręczyły. Swoje wiedziałem i już nic nikomu nie musiałem udowadniać.

Stojąc więc teraz przed secesyjną willą, trochę współczułem moim przyszłym teściom ich rozczarowania. Bo że nimi zostaną, nie miałem wątpliwości. Mimo oczywistej tremy dusza we mnie śpiewała. Skoro tu stałem – Marta podjęła decyzję. Taką na całe życie.

– Trochę się jednak denerwuję – spojrzała na mnie. – Boję się sabotażu z ich strony. Nie będą jawnie niegrzeczni – co to, to nie – ale na bank wyjadą z jakąś dywersją. Już to przerabiałam. Grunt, to nie dać im się sprowokować. Zwłaszcza ojcu.

– Skarbie, umiem zachować spokój w każdej sytuacji. Żaden klient mi niestraszny. Jestem współwłaścicielem knajpy i barmanem; świetnym, przypominam. Czy raczej mam się tym nie chwalić?

– Ani chwalić, ani ukrywać. Praca to praca. Ale teraz masz wolne i jak spróbują cię wmanewrować w robienie drinków, nie waż się zgodzić. Nie waż się im usługiwać!

– Nie zamierzam – uspokoiłem ją.

– Dobra. Dzwonię.

Już przy powitaniu doszło do pierwszej próby sił. Postanowiłem być oryginalny i zamiast drogiego wina czy bukietu kwiatów ofiarowałem gospodyni butelkę nalewki. Znakomitej, chociaż wyglądała niepozornie.

Niepotrzebnie się pan wykosztował, a może... to z pana cennych barmańskich zapasów? Nalepka jakaś wyblakła – uśmiechnął się samymi ustami ojciec Marty i wyręczył żonę, ujmując flaszkę w dwa palce.

– Ostrożnie – odruchowo uniosłem dłonie. – Szkoda, żeby się zbiła. To siedmioletnia dereniówka mojej mamy, z jej zapasów – podkreśliłem. – Według przepisu prapradziadka. Istny specjał. I moc swoją też ma.

Starszy pan po namyśle podłożył drugą rękę pod dno butelki. Jego żona uniosła brwi i spojrzała na mnie zagadkowo.

Oni też mieli dla mnie niespodziankę

W salonie, do którego nas poprowadzili, już czekali pozostali goście. Dwóch przystojnych młodych mężczyzn. No, pięknie. Teściowie sprowadzili konkurencję. Poczułem się absurdalnie, jakbym brał udział w jakimś durnym programie telewizyjnym.

Obaj rywale byli z gatunku „białych kołnierzyków”. Jeden zerkał na mnie wyniośle zza okularów. Drugi, sympatyczniejszy, sprawiał wrażenie zażenowanego sytuacją. Musiał znać Martę, bo wymienili porozumiewawcze uśmiechy.

– To Bartek, makler, syn przyjaciółki mamy, znam go od pieluch – wyjaśniła mi szeptem. – Jest dla mnie jak kumpel, wyłącznie, choć nasze matki wciąż spiskują, próbując nas wyswatać. Ale, kurczę, tego drugiego nie znam. Pewnie jakiś protegowany ojca. O rany, właśnie go tu ciągnie...

– Moja droga, pozwól, że ci przedstawię Patryka – ojciec Marty podprowadził do nas okularnika. – Jest radcą prawnym, młodszym wspólnikiem w kancelarii, z widokami na piękną karierę. Wiele mu o tobie opowiadałem i bardzo chciał cię poznać.

– Szuka pan tłumaczki? – spytała słodko.

– Mogę zacząć, jeśli to jest warunek konieczny dalszej znajomości – zaripostował.

– Jak miło – odparła, podając mu dłoń.

Ujął ją delikatnie i lekko potrząsnął. Punkt dla mnie. Marta nie znosiła takich zwiędłych powitań. Siedliśmy do stołu. Na przystawki zaserwowano sery, białe wino, bagietkę i winogrona. Proste, klasyczne, dobre.

Co do konwersacji, brylował Patryk. To znaczy nudził i rzadko się zamykał, zachęcany do opowieści z radcowskiego światka przez gospodarza. Z kolei pani domu starała się zaktywizować Marka, swojego pupila. Nawet gdybym chciał, nie miałem szansy się odezwać.

Wycofałem się

Marta wzdychała ciężko i raz po raz wywracała komicznie oczami, podczas gdy Patryk opowiadał kolejną długą anegdotę bez pointy. Marek czarował gospodynię.

„Piękna kobieta, mimo upływu lat” – pomyślałem. Jej córka była do niej bardzo podobna.

Za to charakter musiała odziedziczyć po ojcu. Silny facet, uparty, pewny swego. Taki przyjaciel to skarb, wroga lepiej w nim nie mieć. Pewnie chrupał przeciwników na przystawkę. Albo łykał bez popitki jak to zielone grono, które właśnie wrzucił do ust. Lepiej dla nas obu będzie, jak się dogadamy. Przecież obaj kochamy Martę...

Patryk skończył wreszcie opowiadać swoją historyjkę. Tylko starszy pan zaniósł się śmiechem, ale jakimś dziwnym, charczącym. Jakby nie mógł złapać tchu. Córka zerknęła na niego poirytowana, bo przesadzał z faworyzowaniem tego gogusia. Nawet żona uniosła zdziwiona piękne brwi. Patryk i Marek zamilkli, zerkając niepewnie i nie wiedząc, jak się zachować. Też się zaśmiać? Z grzeczności?

Tymczasem gospodarz robił się coraz bardziej siny od tego dziwnego, niemego śmiechu; oczy wychodziły mu z orbit, jedną dłonią bił w stół, drugą łapał się za gardło. Czyżby to wcale nie był śmiech? Chryste!

Zerwałem się od stołu. Złapałem starszego pana pod pachami, uniosłem z krzesła, splotłem dłonie pod przeponą i mocno nacisnąłem. Potem jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze. Adrenalina dodawała mi sił – swoje ważył. Po minucie, kiedy obaj nieomal omdleliśmy – ja z wysiłku, on z braku tlenu – uparta zielona kulka winogrona wreszcie wyskoczyła z tchawicy na obrus. Tata Marty wziął głęboki oddech i osunął się na krzesło. Ja ciężko wsparłem się o stół. Cały się trząsłem.

– Boże! – matka Marty uniosła drżącą dłoń do ust. – Byłbyś się udusił! Pan... pan...

– Kamil – przypomniałem.

– Właśnie. Pan Kamil uratował ci życie!

– I bardzo... ci chłopcze... za to... dziękuję  – wydyszał uratowany.
Po paru chwilach jednak wyprostował się i bardziej buńczucznie dodał: – Acz uważam za zbytek wdzięczności oddawanie ci naszej jedynej córki.

– Tato, proszę! – żachnęła się Marta.

Jej ojciec uniósł rękę władczym gestem:

– Z drugiej strony, skoro się uparła, a nasi kandydaci – obrzucił tych dwóch zdegustowanym spojrzeniem – nie sprawdzili się w chwili próby, może... ma rację. Miłość jest najważniejsza, a w życiu nie da się wszystkiego przewidzieć. Akcje polecą w dół, radca źle doradzi, winogrono wpadnie w nie tę dziurkę. Dobrze mieć wtedy u boku kogoś z bystrym okiem, szybkim refleksem i mocnym chwytem. Córciu, macie moje błogosławieństwo.

– Tatusiu! – Marta pisnęła radośnie, ale na szyję rzuciła się mnie.

Czytaj także:
„Od 20 lat pudruję siniaki i pozwalam sobą pomiatać. Żałuję, że nie uciekłam od męża od razu po ślubie”
„Dla teściowej i jej córki byłam zahukaną dziewuchą. Docenił mnie tylko syn szwagierki, który zastąpił mi męża”
„Mąż zostawił mnie dla dwudziestolatki. Dzieci za nim płaczą, ale ja nie chcę, żeby wrócił”

Redakcja poleca

REKLAMA