Martwiłam się o przyjaciółkę. Od kiedy rzucił ją ostatni chłopak, była w fatalnej kondycji psychicznej. Próbowałam przegonić jej ponury nastrój, wysuwając zdroworozsądkowe argumenty typu: „nie był ciebie wart”, „lepiej teraz niż później”, ale nic do niej nie trafiało.
– Łatwo ci mówić… – wzdychała – bo nie ciebie rzucono. Co we mnie jest „nie tak”, że wszystkie moje związki się rozpadają?
Sama się nad tym zastanawiałam. Kama to świetna dziewczyna. Zgrabna, ładna, niegłupia, samodzielna. Nieźle zarabia i ma własne mieszkanie. Kawalerkę, ale w świetnym punkcie. Do tego jest kreatywna, zabawna, ma swoje pasje, nie wisi na facecie, wręcz przeciwnie, a mimo tego nie może się z żadnym sparować na dłużej. Chyba chodziło o to, że…
– Za bardzo się starasz. Każdy, kim się zainteresujesz, dostaje w pakiecie czułą opiekę, głaskanie po główce, darmowy wikt i opierunek, plus wyprasowane koszule. Byle łajza czuje się przy tobie jak książę z bajki, a potem zaczyna w to wierzyć, a jak już uwierzy, frunie na inny kwiatek…
– Ale ja tylko chcę, żeby było dobrze! – pociągnęła nosem.
Przez podobne sytuacje i rozmowy przechodziłyśmy kilkakrotnie. Po każdym rozstaniu Kamila coraz bardziej zamykała się w sobie, coraz rzadziej dawała się wyciągnąć na babskie wypady do spa, na shopping czy choćby na wino. Pogrążała się w pracy i użalaniu nad sobą, milknąc na miesiąc lub dwa. Tym razem zadzwoniła szybciej.
– Hej, masz czas? Muszę pogadać – w jej głosie pobrzmiewała ekscytacja.
– Jasne, wpadaj!
Ciekawe, co takiego się stało?
Bo że coś się wydarzyło, byłam prawie pewna. Całkowitą pewność zyskałam, gdy przyjaciółka stanęła w drzwiach. Podmalowane oczy błyszczały dawno niewidzianym blaskiem, a dotychczasową ciemną odzież zastąpiła kolorowa, zwiewna sukienka.
– Poznałam kogoś – oznajmiła. – Czuję, że to właśnie ten jedyny!
– Opowiadaj! – zażądałam. – Albo nie, czekaj. Najpierw coś nam przygotuję…
Wysypałam mieszankę orzeszków do miseczki, sięgnęłam do zapasów wina i przydreptałam z powrotem. Rozlałam wino do kieliszków i byłam gotowa na wysłuchanie opowieści.
– Jak się poznaliście?
– Przez internet. Postanowiłam skończyć z kolesiami z pracy i wziąć sprawy w swoje ręce – pochwaliła się inicjatywą. – Założyłam sobie profil na portalu randkowym. Na początku niewiele się tam działo, zwykłe ordynarne podrywy, nawet chciałam już zrezygnować, ale wtedy napisał do mnie… On. Przez duże O – przymrużyła oczy, pociągnęła łyk wina i oblizała usta.
– Nie podbijaj dramaturgii, tylko mów – ponagliłam ją.
– Zaczęliśmy ze sobą pisać. Tak normalnie jak ludzie, którzy się poznają. Pisaliśmy o sobie, zainteresowaniach. Dopiero po paru tygodniach umówiliśmy się na spotkanie. Mówię ci, to było uderzenie pioruna…
– Kim on jest? Co robi? – domagałam się konkretnych informacji.
– Ma na imię Patryk, jest architektem, obecnie nadzoruje budowę dużego hotelu w Maroku. A jaki przystojny! – znowu się oblizała. – Inteligentny, dowcipny…
– I taki egzemplarz luzem chodzi? – wyraziłam swój sceptycyzm.
– Też go o to zapytałam. Nie myśl, że jestem aż tak naiwna. Powiedział, że jego długoletni związek się rozpadł, bo narzeczona nie była w stanie zaakceptować jego ciągłych wyjazdów służbowych ani rzucić swojej kariery modelki, by jeździć razem z nim. Egoistka. Ale jej strata, mój zysk.
– Hm… Masz jego zdjęcie? Pokaż choćby to, które umieścił na tym portalu.
– Zdjęcia jeszcze nie mam – pokręciła głową. – Na portalu też ci go nie pokażę, bo jak mnie poznał, zlikwidował swój profil. Powiedział, że już go nie potrzebuje.
Normalnie: ideał. A wolny… Dziwne
– Chciałabym go poznać.
– Przewidziałam to – roześmiała się.
– Dużo mu o tobie opowiadałam i sam zaproponował, żebyśmy się spotkali we trójkę. Musimy tylko dogadać, gdzie i kiedy. Jakoś w przyszłym tygodniu, bo potem on musi wracać do pracy.
Ostatecznie uzgodniłyśmy, że spotkamy się w kawiarni. Od razu rzucili mi się w oczy. On rzeczywiście przystojny jak amant, ona rozpromieniona. Kiedy podeszłam, Kama mnie przedstawiła, a Patryk wstał i pochylił się, by pocałować mnie w rękę.
No, no, cóż za maniery… które jednak nie uśpiły mojej czujności. Przedstawił się niewyraźnie. Jakiś „-ajewski”. Moja wewnętrzna nieufność rosła. Wbrew temu, co sobie pierwotnie obiecałam, że ze względu na Kamę będę miła, zaczęłam go przepytywać.
– Coś nie bardzo się opaliłeś… W Maroku nie ma pogody?
– Nie mam czasu na opalanie – odparł, patrząc na mój nos i usta, nie w moje oczy. – Cały dzień przy komputerze siedzę. Nie macie pojęcia, jak niektórzy inwestorzy potrafią być wymagający, zwłaszcza na krótko przed finiszem.
– A co budujecie i dla kogo?
– Kompleks hotelowy dla międzynarodowego konsorcjum.
Odnotowałam w myślach, że posługuje się głównie ogólnikami.
– Masz jakieś zdjęcia tego obiektu? – sondowałam dalej.
– Przed oddaniem budowy nie wolno nam ich nikomu pokazywać. Podpisywałem klauzulę tajności – wyjaśnił gładko. – Ale mam nadzieję, że wraz z Kamilą przyjedziecie na jego otwarcie. Wolno mi zaprosić dwie bliskie osoby.
– Bardzo chętnie – uśmiechnęłam się.
– Ale jakieś portfolio chyba masz? Pochwal się zrealizowanymi projektami. Albo podaj linka do swej strony.
Z ociąganiem, jakby się krępował, wydobył wypasioną komórkę i sunąc po ekranie palcem, wybrał jakiś folder.
– O, tutaj – podsunął mi fotkę podmiejskiej rezydencji. – I tutaj – nie dając mi telefonu do ręki, przesuwał kolejne zdjęcia. – Ale, ale… przecież nie spotkaliśmy się po to, żebym się popisywał – zabrał telefon. – Pogadajmy o czymś ciekawszym.
Reszta spotkania upłynęła na błahych rozmowach, podczas których zbyt otwarcie, moim zdaniem, okazywał Kamie względy, zupełnie jakby robił to na pokaz. Dla mnie. Niby wszystko było w porządku, ale w mojej głowie coraz natarczywiej brzęczały dzwonki alarmowe.
Po powrocie do domu postanowiłam trochę powęszyć i usiadłam do komputera. Wpisywałam kolejne hasła, typu „polscy architekci na budowach w Maroku”, ale bez zadowalających wyników. Nie podobało mi się to coraz bardziej.
Dalsze poszukiwania przerwał telefon
– Prawda, że jest boski? – Kamila była ciekawa moich wrażeń.
– Boski? No… może i boski. Ale co ty właściwie o nim wiesz? Gdzie mieszka? Ma jakąś rodzinę?
– Tylko matkę. Swoje mieszkanie na czas pracy w Maroku korzystnie wynajął. Teraz pomieszkuje u przyjaciela, dlatego mnie do siebie nie zaprasza. Spotykamy się na mieście albo u mnie.
Jakby składała raport. I znowu same ogólniki. Nie, tak się bawić nie będziemy. Pora na działania w terenie. Gdy tylko dowiedziałam się, że Kama zaprosiła go do siebie, podjechałam pod jej dom i zaparkowałam niedaleko.
Założyłam ciemne okulary, dodatkowo osłoniłam twarz czapką z daszkiem, i garbiąc się za kierownicą, zaczęłam obserwację. Nie czekałam długo. Na parking wjechał efektowny sportowy samochód, z którego wysiadł Patryk z bukietem w ręku.
Kiedy tylko zniknął na klatce schodowej, spisałam numery auta. Sięgnęłam po zabraną książkę, a butelkę z wodą położyłam obok siebie. Byłam przygotowana na długie czuwanie.
Już zmierzchało, kiedy wyszedł. Ostrożnie pojechałam za nim. Dotarliśmy na parking przy dużym centrum handlowym. I dobrze. Stało tam wiele samochodów, więc mój nie będzie się rzucał w oczy. Mogłam swobodnie obserwować Patryka, który wysiadł z auta, rozejrzał się, a potem do kogoś zadzwonił.
Kwadrans czekania i pojawiła się beemka, z które wysiadł łysy paker w dresie. Przyjacielsko klepnął Patryka w ramię. Byłam zbyt daleko, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają, ale widziałam, jak żywo gestykulują. Wyciągnęłam mały aparat z zoomem optycznym i zrobiłam im zdjęcie.
Wykazałam się refleksem, bo chwilę później panowie znowu poklepali się po plechach i… zamienili się samochodami. Łysy wsiadł w sportową brykę, a śledzony przeze mnie architekt podszedł do beemki.
Co to miało być? Może nic podejrzanego, może znalazłoby się niewinne wyjaśnienie, ale czułam, że ci dwaj coś kombinują. Pytanie: za kim teraz mam jechać? Zanotowawszy numery beemki, zdecydowałam się ruszyć za łysym.
Podjechał pod cieszący się złą sławą nocny klub. Dresiarz musiał być tu znany, bo bramkarz skłonił mu się z szacunkiem. Coraz mniej mi się to wszystko podobało. O swoich wątpliwościach nie powiedziałam Kamie, za to podzieliłam się nimi ze znajomą, która pracowała w policji. Wysłuchała mojej relacji, spojrzała na zanotowane przeze mnie numery rejestracyjne.
– O! Starzy znajomi. Mocny i Piękny – skomentowała zrobioną przeze mnie fotkę. – Szemrany duecik. Zajmują się przekrętami, wyłudzeniami, dilerką i stręczeniem dziewczyn. Do tej pory, niestety, nie potrafimy im niczego udowodnić, dziewczyny są zastraszane i nie chcą składać zeznań. Może teraz będzie przełom. Dzięki, Marcela. Zajmiemy się tym, a ty się wycofaj, potrafią być nieprzyjemni – ostrzegła.
A teraz przede mną najgorsza misja: muszę o wszystkim powiedzieć Kamie, choć wiem, że znowu pogrąży się w depresji. Ale nie pozwolę, by spotkała ją większa krzywda.
Czytaj także:
„Teść oddał nam cały majątek, a sam wylądował na dnie. Nie miał gdzie mieszkać, bo chciał żeby nam było dobrze”
„Iwona w nocy była kokietką, a w dzień stawała się naburmuszoną paniusią. Nie sądziłem, że flirtuję z bliźniaczkami”
„Moja pozornie niewinna obsesja, doprowadziła do tragedii. Nigdy nie poradzę sobie z dręczącymi mnie wyrzutami sumienia”