Siedząc na leżaku w cieniu wielkiego parasola, obserwowałam z uśmiechem, jak synek wspaniale pływa w hotelowym basenie. Mój kochany delfinek! W końcu zawoła…
– Mamo! Chodź do wody!
– Za chwilę, kochanie! Jeszcze trochę się poopalam! – odkrzyknę mu, zapewniając sobie co najmniej dziesięć minut spokoju.
Tylko co potem?
Kiedyś będę musiała w końcu przyznać się Kamilowi, że nie umiem pływać. Nie wiem, dlaczego boję się wody, i to od dzieciństwa. Przecież nigdy nie miałam żadnych nieprzyjemnych przygód z nią związanych. To pewnie przez moją mamę, która wszczepiła mi paniczny lęk przed pływaniem.
Podobno jako młoda dziewczyna omal się nie utopiła. Pływała całkiem nieźle, więc kiedy złapał ją w wodzie skurcz i zaczęła iść na dno, jej przyjaciele pomyśleli, że sobie żartuje, tak młócąc wodę rękami. Tymczasem ona rozpaczliwie walczyła o życie…
W końcu kolega dwóch braci mamy zorientował się, że coś jednak jest nie tak, i rzucił się jej na pomoc. Przy pomoście było dosyć głęboko, więc nie do końca dawał sobie radę. Krzyczał, szarpiąc się z tracącą przytomność dziewczyną. Wtedy wujek także w sekundę znalazł się w wodzie i już we dwóch wyciągnęli ją na brzeg.
Tym bohaterskim kolegą był mój przyszły tata
Po latach wyznał mi, że właśnie wtedy się w mamie zakochał. Wcześniej traktował ją tylko jak koleżankę, ot, młodszą siostrę swoich kumpli, a kiedy uratował jej życie, poczuł się nagle za nią odpowiedzialny – już na zawsze.
– Moja Rusałka – mówi do dzisiaj o mamie, co brzmi trochę zabawnie, bo od tamtego wypadku mama ani razu nie weszła do wody. Boi się tak, że nawet w domu nigdy nie kąpie się w wannie. Woli prysznic.
Tak więc być może zaraziła mnie swoim lękiem, bo ja także nie przepadam za wodą. Ale ten „wodowstręt” bardzo mi utrudnia życie, więc staram się nie okazywać tego przy Kamilu. Co więcej, kiedy synek skończył cztery lata, zapisałam go na lekcje pływania. Obserwowałam przez szklaną szybę na basenie, jak wspaniale sobie radził w wodzie, ćwicząc się w doskonaleniu stylu pod okiem instruktora.
Teraz Kamil ma już siedem lat, pływa jak ryba w głębokim basenie i upiera się, abym mu towarzyszyła. Wcześniej zawsze wchodziłam z nim do brodzika, bawiłam się, taplałam i podtrzymywałam go pod brzuszkiem, kiedy podejmował pierwsze próby pływania.
Teraz więc do głowy mu nie przyjdzie, że ja za nic nie wejdę do wody na tyle głębokiej, że nie czuć dna pod stopami. Ba, już głębsza niż do pasa napawała mnie irracjonalnym lękiem!
– Maamoo, no chodź tu! – znowu dobiegło mnie natarczywe wołanie od strony basenu.
– Po obiedzie, kochanie… Teraz sam się pobaw, bo ja sobie czytam! – odkrzyknęłam, zasłaniając się kolorowym czasopismem.
Kamil, zrezygnowany, założył na oczy maskę do nurkowania i zanurzył się w wodzie. Odetchnęłam z ulgą, znowu pogrążając się w rozmyślaniach, gdy nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Jakiś facet opalający się dwa leżaki dalej przyglądał mi się z dziwnym uśmiechem. Jakby wiedział, że boję się wody, i wszystko, co mówię synowi, to tylko wymówka!
Jego oczy przenikały mnie na wskroś
„Głupstwo! Tylko mi się tak wydaje” – pomyślałam sobie, odwracając twarz w stronę trzymanego na kolanach magazynu, który posłużył mi jako wymówka.
– Cholera! – wyrwało mi się, bo dopiero po chwili zorientowałam się, że trzymam nieszczęsną gazetę do góry nogami…
Nic więc dziwnego, że ten facet wszystkiego się domyślił! I teraz pewnie w duchu podśmiewa się ze mnie! Szkoda. Bo w gruncie rzeczy wyglądał całkiem sympatycznie. Był w moim wieku, harmonijnie zbudowany, jak sportowiec.
No i był na wakacjach sam, to znaczy tylko z nastoletnim synem. Zauważyłam to już poprzedniego wieczoru, kiedy tylko przyjechałam
z Kamilkiem do pensjonatu i rozpakowałam się w pokoju. Mężczyzna mignął mi przy recepcji, a potem obserwowałam go dyskretnie podczas kolacji. Nie nosił na palcu obrączki…
Ja także nie, od czterech lat jestem rozwódką. Podniosłam znowu głowę znad magazynu, tym razem już trzymanego prawidłowo. Przygotowałam się na to, że poczuję na sobie wzrok tego faceta, lecz jego leżak był pusty. Och!
Zobaczyłam go znowu wieczorem
Położyłam Kamila spać i wyszłam z pokoju pospacerować i może wypić jakiegoś drinka. Facet stał przy barze i sączył coś powoli.
– Dobry wieczór – odezwał się do mnie z uśmiechem jak do starej znajomej.
– Dobry wieczór – odparłam, rozglądając za barmanem, który akurat zagadał się z dwiema ślicznymi włoskimi turystkami.
– Teraz musi się pani zdecydować – stwierdził tymczasem mój nowy znajomy, nadal uśmiechając się rozbrajająco.
– Zdecydować? Na co? – spytałam pewna, że chodzi mu tylko o to, co będę piła.nPiwo, wino czy kolorowego drinka…
– Na to, co będziemy robili. Zostaniemy przy barze czy pójdziemy popływać? – odparł, zupełnie zbijając mnie tym z tropu.
– Dobrze pan wie, że nie potrafię pływać – odparłam po sekundzie.
– Rzeczywiście, domyśliłem się. I nadal ma pani zamiar unikać basenu? Przed panią jeszcze co najmniej tydzień wakacji.
– Dwa – uściśliłam. – Mam wykupiony pobyt na dwa tygodnie.
– Tym bardziej – stwierdził, zaglądając mi głęboko w oczy.
Zawahałam się. Ten mężczyzna zaczynał mi się niebezpiecznie podobać. Czy miałam ochotę się przed nim kompromitować? Z drugiej strony, czy taplając się w wodzie, mogłam wyglądać śmieszniej niż wtedy, gdy przy basenie „czytałam” magazyn do góry nogami? Chyba nie.
– Zatem? – uniósł brwi, wyczuwając chyba moje wewnętrzne rozterki. Jego przenikliwość była naprawdę niepokojąca… I zaskakująco miła.
Po plecach przebiegł mi lekki prąd
– A jakie ma pan uprawnienia? – zapytałam przekornie.
– Trenerskie – odparł szybko.
– Jest pan dobrym trenerem?
– Najlepszym. Zakładam, że po dzisiejszym wieczorze przestanie się pani bać wody. A po jutrzejszym będzie już pani całkiem spokojnie pływać – obiecał.
– Pożyjemy, zobaczymy – uśmiechnęłam się, bo rozbawiła mnie jego pewność siebie. – A jak pan to zrobi, żeby obsługa pensjonatu wpuściła nas do wody? O ile wiem, po zmroku basen jest zamknięty.
– O to proszę się nie martwić. Proszę pójść do pokoju i włożyć kostium, będę czekał.
– Tak się składa, że mam go już na sobie – uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku basenu, powoli ściągając przez głowę sukienkę i ciesząc się w duchu, że ja też mogłam czymś go zaskoczyć.
Kolejna godzina upłynęła nam na ćwiczeniach
Początkowo byłam tak spięta, że szłam na dno przy każdej próbie.
– Nie zginaj, proszę, nóg w kolanach – tłumaczył mi wtedy cierpliwie Olgierd. – Poruszaj nimi płynnie, nie wzbijaj fontanny wody. Czy kiedykolwiek widziałaś rybę, która by się tak miotała? – żartował.
Ale ja nie byłam rybą. I po wielu próbach utrzymania swojego tyłka na powierzchni wody w końcu się poddałam.
– To nie ma sensu. Nigdy się nie nauczę pływać – stwierdziłam, stając na dnie. Olgierd popatrzył na mnie przeciągle.
– Szybko się poddajesz – zawyrokował.
– Po prostu znam swoje możliwości – odparowałam.
– Jak mawiają Amerykanie, należy zawsze mierzyć wysoko, a końcem możliwości jest tylko niebo – stwierdził na to.
– Widocznie moje niebo już dawno spadło mi na głowę!
– Naprawdę? – roześmiał się. – Zobaczymy zatem, gdzie jest to twoje niebo…
Apotem poprosił mnie, abym położyła się na wodzie na plecach. Zrobiłam to, jedną ręką chwytając się cembrowiny basenu.
– Pamiętaj tylko, żeby trzymać wyprostowany kręgosłup i leciutko poruszaj nogami – usłyszałam jego głos, spojrzałam w górę i zamarłam w zachwycie.
Tuż nade mną rozciągało się ogromne, czarne niebo z milionami migoczących gwiazd. Faktycznie wydawało się wisieć tak nisko, że prawie mogłam dotknąć je ręką. Gwiazdy mrugały hipnotyzująco…
Wpatrywałam się w nie jak urzeczona, kompletnie zapominając, że leżę na wodzie, a nie na jakiejś trawie czy na plaży.
– Puść teraz cembrowinę i lekko poruszaj ramionami – dobiegł do mnie głos Olgierda z dużej odległości, o wiele dalszej niż ta, która dzieliła mnie od najbliższej gwiazdy.
„Dziwne” – pomyślałam
Nadal unosiłam się na wodzie, jakby w jakiś cudowny sposób podwieszona pod gwiazdami! Czułam, jak mnie do siebie przyciągają z kosmicznym magnetyzmem, nie pozwalając zatonąć.
Nie mam pojęcia, jak długo tak leżałam na gładkiej powierzchni wody, a kiedy w końcu stanęłam na dnie basenu, Olgierd wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem, a figlarne ogniki błyskały mu w oczach. A może to tylko odbijały się w nich gwiazdy?
– No i jak? – zapytał.
– Już nie boję się wody – odparłam.
I to była najprawdziwsza prawda! Przez kolejną godzinę pływałam pod okiem mojego osobistego instruktora, coraz śmielej prując wodę.
– No, na dzisiaj koniec! Robisz zadziwiające postępy – stwierdził Olgierd, wychodząc z basenu i wyciągając mnie z wody za rękę.
Zrobił to z łatwością, po czym postawił mnie obok siebie. Moje mokre ciało otarło się o jego nagi tors, biodro trąciło biodro… „Dobrze, że jest ciemno i nie może zobaczyć, jak płonę” – pomyślałam wycierając się ręcznikiem pozostawionym dla nas na leżaku przez chłopca z obsługi basenu.
– Następna lekcja jutro? – zapytał.
– Dlaczego nie? – odparłam lekko drżącym głosem, pospiesznie naciągając sukienkę na zupełnie mokry kostium.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Długo patrzyłam przez okno na gwiazdy, czując, jak w moim sercu budzi się nadzieja na coś… pięknego.
Olgierd dosiadł się do mojego leżaka
Dzięki temu w naturalny sposób nasi synowie się poznali. A potem Olgierd tak pokierował zabawą w wodzie, że Kamilowi nawet na myśl nie przyszło, iż nadal niezbyt pewnie czuję się w wodzie. Graliśmy w wodną siatkówkę, rzucając się ofiarnie do lecącej piłki i zaśmiewając się przy tym do łez. A wieczorem…
– Moim zdaniem już nie masz się czego wstydzić – zawyrokował Olgierd, kiedy poćwiczyłam pod jego bacznym spojrzeniem. – Nikt nie pozna, że jeszcze dwa dni temu bałaś się wejść do głębszego basenu.
Leżałam na wodzie, uśmiechając się. Do siebie, do Olgierda, do gwiazd, które spadały nam na głowę. Po chwili zamknęłam oczy, wsłuchując się w chlupot wody opływającej moje ciało. Potem doszło jeszcze jedno doznanie – usta Olgierda na moich wargach. I zrobiło się bardzo przyjemnie.
A kiedy przestał mnie całować, stanęłam na dnie basenu, obejmując go w pasie. Jego cudowne mięśnie drgały pod moimi palcami skóra była ciepła i śliska. Przyjrzałam się z bliska jego twarzy, a on mojej.
– Jesteś pewna, że nie boisz się skoczyć na głęboką wodę? – zapytał cicho, a ja wiedziałam, że tym razem nie chodzi mu o naukę pływania, tylko o to, co dalej będzie z nami.
– Nie z tobą, trenerze – odparłam.
I wtedy zasypał mnie gradem pocałunków. Poddałam się im jak ciepłemu deszczowi spadającemu mi na twarz, cała szczęśliwa.
Czytaj także:
„Mąż wyjechał do USA i założył nową rodzinę, ale teściowa pilnuje wnuka jak Cerber. Jeden mój błąd wychowawczy i będzie afera”
„Odrzuciłem zaloty sąsiadki, więc doniosła na mnie do gminy. Babsztyl zacierał ręce, gdy przysolili mi mandat za samowolkę”
„Pan Marian sam wychował 7 potomstwa, a na starość został bez pomocy. Jak się jednak okazało, to wcale nie wina dzieci”