Przyjechałem do Anglii uczciwie pracować. Nie po to, by kraść, bić się, lenić, żerować na zasiłkach dla bezrobotnych. Zatrudniłem się w porządnej firmie, nie robiłem na czarno, ciężko harowałem i brałem za to pieniądze. Układ uczciwy. A jednak wielu jest tutaj takich, co krzyczą, że przyjechałem odebrać Anglikom ich chleb. Nie uważam, żebym komukolwiek cokolwiek zabierał. Anglicy się mylą, bo są tak rozpieszczeni, że nie potrafią obiektywnie ocenić sytuacji. Nie widzą, że najczęściej my, Polacy, robimy to, czego oni robić po prostu nie chcą. Co im się nie opłaca.
Tak wygląda właśnie moja praca. W Polsce trenowałem wspinaczkę wysokogórską. Jestem w tym dobry i świetnie się czuję na wysokościach. Już u nas w kraju w związku z tym dorabiałem, myjąc okna w wieżowcach. W Polsce nie ma jednak tak wielu wysokich budynków jak na Wyspach, a poza tym znacznie mniej się za tę robotę płaci. Dlatego postanowiłem spróbować swoich sił za granicą. Właśnie w Wielkiej Brytanii.
Nająłem się w firmie, która zajmowała się takimi usługami. Przez kilka tygodni byłem na okresie próbnym, ale jak szef zobaczył, jaki ze mnie pracownik, to zaraz przestał mnie traktować jak zgniłe jajo. Przynajmniej nie atakował mnie już słownie. Bo tak to na początku wyglądało. Domyślam się, że i on naoglądał się w telewizji polityków, którzy przekonywali, że Polacy to zło. A ja byłem jedynym obcokrajowcem w jego zespole.
– Hej, nie leń się tam, szoruj, szoruj, Polaczku! – krzyczał, nie zważając na to, że pot strumieniami lał mi się po plecach od szorowania.
Nikt nie chciał, więc ja się zgłosiłem
Pamiętam, że jego szacunek zdobyłem, kiedy nasza brygada musiała umyć okna w wieżowcu, który kończył się strzelistą „anteną”. Umyliśmy już wszystko i zostało tylko to. Wystawało z dachu na trzy metry i wisiało wiele pięter nad ulicą. Staliśmy na dachu w sześciu, bo tyle osób liczyła brygada, a szef patrzył nam w oczy i pytał, kto umyje to cholerstwo.
Oczywiście problem polegał na tym, że nie dało się porządnie podpiąć, więc akcja była dość ryzykowna. Widziałem strach w oczach samego szefa. W końcu zaczął typować po kolei swoich starych pracowników, rodowitych wyspiarzy. Żaden nie chciał, wszyscy zasłaniali się angielskimi zasadami BHP. No i on nie mógł nic z tym zrobić.
– Ja pójdę – zgłosiłem się, a on popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
W końcu jednak pozwolił mi to zrobić. Poszedłem i po dwudziestu minutach byłem z powrotem.
– Okej, jesteś w porządku, jesteś nasz – powiedział mi wtedy.
Taki byłem „ich”, że od teraz, za każdym razem, jak trafiała się taka wymagająca robota, której miejscowi odmawiali ze względów bezpieczeństwa, to słali mnie. Już wtedy zorientowałem się, że nasze podkradanie pracy polega na tym, że Anglicy zrobili się już zbyt wygodni i leniwi, żeby zgadzać się na pewne standardy, na które zgadzaliśmy się my, imigranci. Szczególnie zaś Polacy, bo przecież na Wyspach znani jesteśmy z pracowitości. Z pracowitości i karności.
W czym to się przejawia? W tym, że jak trzeba przyjść do pracy w weekend, to my jesteśmy pierwsi do wytypowania. Tak było ze mną. Roboty weekendami było dużo, bo w wielu wieżowcach życzyli sobie, żeby myć okna właśnie w wolne dni, kiedy nikogo nie ma w biurze. Oczywiście nikt nie chciał wtedy przychodzić. Anglicy przyzwyczaili się, że weekendy spędzali w pubach, z rodzinami na wycieczkach, na kręglach, na meczu piłki nożnej, na zakupach. Tylko ja, Polak, zawsze byłem liczony do załogi weekendowej w ciemno.
Urlopy najpierw rozdawał swoim
Po jakimś czasie nikt się mnie nawet nie pytał, czy chcę. Po prostu wiedziałem, że w weekend pracuję. Jakby tego było mało, w czasie jednego z koleżeńskich wypadów na piwo z ludźmi z pracy (na które mogłem sobie pozwolić bardzo rzadko, bo przecież ciągle pracowałem, a nie chciałem na kacu włazić na te wszystkie budynki), dowiedziałem się, że i pod względem finansowym jestem traktowany inaczej. Chłopaki śmiali się i narzekali na szefa na zmianę. W końcu doszło do gadki o marnych groszach, które nam płaci, i wtedy wydało się, że zarabiam o jedną trzecią mniej od wszystkich innych.
– Ta pijawka wysysa z nas soki życiowe, a my się dajemy golić jak owce! – krzyczał nad kuflem Ian, a ja przytakiwałem ze smutną miną.
Zauważyli, że mi nie do śmiechu.
– Te, Polak, nie smuć się. Przecież to i tak znacznie więcej niż byś zarobił u siebie – usłyszałem i to świetnie pokazywało mentalność Anglików.
Skoro u nas w kraju zarabiamy kilka razy mniej, to tu można nam płacić niższe stawki. To było krzywdzące.
Tak więc, gdy przychodziło do wypłaty, to moją narodowość brali pod uwagę. Gdy jednak rozdzielali urlopy, to fakt, że mieszkam kilkaset kilometrów dalej, nikogo nie obchodziło. Kończyło się to tym, że gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia i chciałem w końcu, po roku rozłąki z rodziną, pojechać do kraju, szef najpierw rozdawał wolne Anglikom, a potem dopiero pozwalał wybrać urlop mnie.
Zawsze miałem najkrótszy odpoczynek, co pozwalało mi wyjechać na święta tylko na chwilę albo nawet wcale. Nikogo nie obchodziło, że koledzy mają swoje rodziny na co dzień, a ja widuję bliskich tylko raz w roku. Bardzo mnie to złościło. Z urlopami był dodatkowy kłopot, bo mieliśmy niedobory kadrowe, ciągle brakowało ludzi. Od kolegi, Anglika, pracującego w konkurencyjnej firmie, dowiedziałem się, że mój pracodawca po prostu za mało płaci i rodowici wyspiarze nie chcą u niego pracować. Ci, co mają uprawnienia wysokościowe, wybierają inne miejsca pracy, gdzie płacą więcej.
Wszystkie te rzeczy irytowały mnie coraz bardziej. Może dlatego któregoś dnia, idąc ulicą, po prostu wybuchłem. Poniosły mnie nerwy. Trochę tego żałuje, bo nie wystawiłem najlepszego świadectwa moim rodakom, ale każdy ma prawo się czasem wkurzyć, prawda?
Tutaj zawsze będę gorszy
Szedłem akurat ulicą, gdzie odbywała się demonstracja. Grupa na oko pięćdziesięciu, może osiemdziesięciu ludzi chodziła dookoła z transparentami i skandowała antyemigranckie hasła. Miałem zamiar przejść obok nich obojętnie, nie chciałem się z nikim wykłócać. Ale kiedy przechodziłem obok, to jeden ze skandujących facetów wrzasnął mi prosto w ucho:
– Polacy zamiast pracować u siebie, wolą u nas kraść!
No i wtedy nie wytrzymałem. Po tym wszystkim, czego doświadczyłem w angielskiej pracy, taki tekst wywołał we mnie dziką furię. Złapałem gościa za klapy i wykrzyczałem mu w twarz po angielsku, że on powinien się lepiej zabrać za robotę, a nie wystawać godzinami na ulicach. Facet był hardy, bo nie tracił rezonu.
– Nie mogę! Nie mam pracy właśnie przez takich jak ty, Polaczku! – od razu poznał mnie po akcencie.
– Ja ci, leniu, ukradłem pracę. Ja!? – krzyczałem. – A nie widzisz, ile jest roboty dookoła. W dupach się wam poprzewracało. Każda firma szuka dobrych pracowników, ale wy wcale nie chcecie pracować, wy chcecie leżeć i dostawać za to pieniądze!
– A kto odbiera nam zasiłki?! – włączyła się do dyskusji starsza kobieta.
– Ja nie jestem na żadnym zasiłku. Uczciwie pracuję i robię to, czego wy, Angole, nie chcecie robić! – krzyczałem i wtedy zauważył nas policjant.
Już jak szedł, to wiedziałem, że idzie do mnie. Nie miało znaczenia, kto ma rację. Jedyne, co się liczyło, to to, że nie jestem Anglikiem. To właśnie mnie, a nie im kazał się uspokoić i odejść. Potraktowałem to jego polecenie honorowo i wyprowadzam się z Anglii, bo tutaj zawsze będę tym gorszym. Wracam do domu. Wolę pracować za grosze u siebie, niż robić to samo za granicą i wysłuchiwać, że jestem złodziejem.
Czytaj także:
„Miałam załatwić przyjaciółce faceta, a zachowałam się jak pies ogrodnika. Złamałam jej serce i ukradłam kandydata na męża”
„Wujek sfałszował testament prababci, żeby zgarnąć cały majątek. Sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie... jego syn”
„Córka olała naukę, bo uznała, że to bzdura. Gdy rzucił ją chłopak, bo >>jest za głupia<<, w końcu przejrzała na oczy”