„Ukochana nawet po latach miała mnie za nieudacznika. Oddałbym jej serce ale dla niej liczyła się tylko kasa”

rozmowa kobiety i mężczyzny fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Po co mi jakiś maruder, jak sama jestem panią własnego losu. Dobra, my tu gadu-gadu, a ja muszę lecieć, bo czas to pieniądz”.
/ 19.09.2023 11:45
rozmowa kobiety i mężczyzny fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Byłem wściekły i już zamierzałem zadzwonić do babska i odwołać spotkanie, gdy rozległ się dźwięk dzwonka. Dobra, zmieściła się w kwadransie. Nienawidzę spóźnialskich, taki już jestem, sam nigdy się nie spóźniam.

A to niespodzianka

Nie znałem tej kobiety, ktoś ze znajomych mi ją polecił, że zna się na rzeczy i wszystko sprawnie przeprowadza. I dał mi telefon do agencji.

– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie, wpadłam w zupełnie niespodziewany korek. Sama nigdy się nie spóźniam, a tu taki niefart, przykro mi… w końcu czas to pieniądz.

Uśmiechnęła się do mnie wyuczonym, zawodowym uśmiechem. Posłałem jej pobieżny grymas, że niby nie ma sprawy, i ruszyłem do pokoju.

– I to jest to mieszkanko? Okolica ładna, to najważniejsze, bo w branży mówimy, że nieruchomość może mieć trzy podstawowe zalety – lokalizacja, lokalizacja i lokalizacja.

Wyminęła mnie i wyjrzała przez okno. Odwróciła się nagle. Widziałem tylko ciemną plamę twarzy i rudą aureolę włosów, przez które przebijały promienie zachodzącego słońca.

– My się znamy, prawda? Nie poznałeś mnie?

– Eeeee, nie bardzo… przepraszam, ale tak pod światło to niewiele widzę, zresztą mam kiepską pamięć do twarzy.

Zmrużyłem oczy.

– Nie musisz się aż tak wysilać. Znaliśmy się bardzo dawno temu, zmieniłam się, mówię to z bólem, bo wolałam się młodą. Ale niestety, czas jest nieubłagany, dla nas kobiet szczególnie. Jestem Jolka.

– Jolka? Która Jolka?

– Twoja Jolka! Ile ich jeszcze miałeś?

– Jolka? Ta Jolka? Pokaż się.

No tak. Ustawiłem ją sobie twarzą do okna i dopiero teraz spod dojrzałej skóry wyodrębniłem te niezapomniane rysy, ten błysk spojrzenia, to wszystko, co kiedyś było istotą Jolki.

– O rany, to ty! Jolka! To… to nieprawdopodobne. Wcale się nie zmieniłaś, tylko w ciemnym korytarzu, a potem w tym oknie prawie cię nie widziałem, kontur zaledwie…

– Nie czaruj, Łukaszku, naprawdę nie musisz. Jestem już wystarczająco dorosła, żeby radzić sobie ze starzeniem.

– A ty poznałaś mnie od razu?

– Widocznie pamięć mi się tak bardzo nie zestarzała.

Zawsze mną gardziła

W Jolce kochałem się przez trzy ostatnie lata podstawówki. Ona była gwiazdą naszej klasy, piękna, dowcipna, ostra jak brzytwa. Bawiła się mną, dawała nadzieję, pozwalała się zapraszać na imprezy albo do kina, po to, żeby w najmniej odpowiednim momencie walnąć mnie przez łeb swoim śmiechem.

– Łukaszku, ty mały bączku, co sobie wyobrażasz? Przecież nie będę chodziła z takim krasnalkiem. Ja cię bardzo lubię, bo jesteś taki zabawny, ale to wszystko. Możesz mnie zabawiać, jednak ja czekam na poważnego faceta… takiego, który potrafi zrozumieć najskrytsze potrzeby kobiety.

Tak mi mówiła, choć była młodsza ode mnie o sześć miesięcy. Faktycznie, ja byłem ciągle chuderlawym małolatem, a ona, przy odrobinie makijażu, spokojnie mogła robić za pełnoletnią pannę z tymi swoimi świeżo wyrośniętymi piersiami kipiącymi witalnością pod obcisłą bluzką, z tymi nogami, do których spódnica mini bała się zbliżyć i pilnowała się raczej bioder i pupy.

– No, co cię tak zatkało?

– Bo to takie niespodziewane spotkanie… Może napijesz się kawy albo czegoś?

– Kochany jesteś, ale dziękuję. Mam tylko pół godziny i muszę pędzić dalej. Biznes to biznes, mam dziś jeszcze trzy takie spotkania, a każde z nich jest kilkakrotnie więcej warte niż to twoje mieszkanko. Ale przecież jeszcze się spotkamy, nie? To po kolei, tu masz papiery do wypełnienia, umowa, nazwijmy ją standardowa. Poczekaj, tu, ze względu na starą znajomość, mogę obciąć pół procenta mojej prowizji. Zadowolony? No myślę. Niby parę złotych, ale przecież piechotą nie chodzi. A ty w czym robisz?

Byłem dla niej za biedny

– Jak to?

– No, z czego żyjesz?

– Takie tam… prace dorywcze. Teraz grzebię się trochę w perskiej poezji.

– W czym? W perskiej poezji? Umrę ze śmiechu, nawet nie wiedziałam, że takie coś istnieje. Da się z tego wyżyć?

– Jakoś się da. To znaczy, z tego nie, ale jak jeszcze coś innego trafię, jakąś inną pracę…

– Czyli się nie da!

– No wiesz, ja z tego żyję, więc się da.

– Właśnie widzę, jak żyjesz, wciąż biednie – mruknęła, patrząc wymownie na bardziej niż skromne wyposażenie mojego mieszkanka. – A właściwie, dlaczego chcesz to sprzedać?

– Nie potrzebuję tyle miejsca. Kolega odsprzeda mi swoją nieużywaną kawalerkę i to w zupełności wystarczy.

– „Tyle miejsca”, ho! ho! Tak na oko ze sześćdziesiąt metrów.

– Prawie. Pięćdziesiąt dziewięć.

– Widzisz! Ma się to oko. Ja jestem profesjonalistką. A prawdziwa profesjonalistka musi kosztować. Czasami klienci marudzą, że dużo biorę, to ja się wtedy śmieję i mówię: „Weźcie sobie tańszą firmę, jest wolność, nikt wam nie każe brać mnie, ale żebyście później nie płakali, że to jeszcze, tamto, niezałatwione papiery, wady ukryte i inne”. Ja pracuję kompleksowo i to musi kosztować.

– A właściwie dlaczego wtedy nie chciałaś zostać moją dziewczyną?

Widziała tylko kasę

– No co ty? Nie obraź się, ale taki jakiś nie za bardzo wtedy byłeś, no dzieciak trochę i jednak trochę biedny. Ale lubiłam cię, Łukasz, bardzo. Tylko wiesz, zaraz liceum, poważniejsze chłopaki, to jednak co innego. Na początku od razu złapałam takiego gościa z czwartej klasy. Bogaty był, bo starzy robili w warzywach.

– W czym?

– No, produkowali zieleninę i opychali to w takich budkach. Warzywniakach. To on na kasę nie zwracał żadnej uwagi, miał gest.

– I co dalej? Długo ze sobą byliście?

– Nieeee. Bo tak poza tym to był kiepski. Ale zaraz mi się napatoczył synalek znanego ginekologa. Oj, ten to potrafił się zabawić. A potem jeszcze paru i jak poszłam na studia, uważasz, na stomatologię, bo z tego zawsze były pieniądze, to poznałam na wakacjach Norwega i jeszcze nazywał się Zigmund, więc prawie jak po polsku, i mnie zabrał do siebie.

– Norwegia! Zawsze chciałem się tam wybrać, zobaczyć te fiordy…

– No, fiordy też. Ale ten niby miał kasy jak lodu, ale tam u siebie to skąpy jak Szkot. Tylko praca, praca i domek skromny na wsi. I jeszcze żenić się chciał, a ja niekoniecznie. Uciekłam, gdzie pieprz rośnie. To znaczy poznałam takiego przystojnego Włocha. Fotografik, nawet trochę znany. Z tym to się bawiliśmy, trzeba przyznać, ale on nie bardzo chciał o przyszłości myśleć i też mu się zerwałam ze smyczy.

– To ty sobie pożyłaś! Podróże…

– To nic jeszcze, potem był przedsiębiorca budowlany z Chicago, a to zupełnie inna sprawa, bo sam rozumiesz, Ameryka. Facet zaciągnął mnie do ołtarza i to było okej, bo otwierało przede mną Amerykę. To po nim mam to nazwisko. Tyle że to też kutwa był okropny i chciał mnie do roboty zagonić. A figę, ja na to, i zabrałam się z takim jednym do Los Angeles, bo tak kombinowałam, że może modelką zostanę, a jak Bóg da, to nawet aktorką. Czemu nie? Trzeba tylko jakiemuś reżyserowi albo jeszcze lepiej producentowi wpaść w oko. W końcu byłam babka prima sort, co nie?

– I co? Nie wyszło?

– Trochę wyszło, ale nie do końca, bo nawet wpadałam w oko, ale na tym się kończyło. Przelotna znajomość, jakieś kilka fotek, które mi zostały na pamiątkę i tyle. Podły kraj, a ta Kalifornia to szczególnie.

– No dobra, a teraz? Z kim jesteś?

– Z nikim! Po co mi jakiś marudny frajer, jak ja sama zarabiam i panią własnego losu jestem. Dobra, my tu gadu-gadu, a ja muszę lecieć dalej, bo mi pieniądze uciekną. Ale się cieszę, że cię spotkałam, i wiesz co? Lubię cię. Dawaj papiery, zadzwonię jutro i wszystko dogramy. Kogoś ci znajdę, choć nie będzie łatwo, bo to format taki bardziej minimalistyczny, ale czasami ktoś z moich klientów potrzebuje takiej dziupli na swoje ciemne sprawki.

Nie miałem już żadnych złudzeń

Pobiegła. Usiadłem w fotelu i zacząłem wspominać stare lata. To, jak za nią latałem, i to jak straciliśmy kontakt i nie wiedziałem, co się z nią dzieje. Wymyślałem różne scenariusze i dziwiłem się, że nigdzie nie wypłynęła, była przecież taka śliczna i taka fajna.

Późnym wieczorem zadzwoniła.

– Łukasz? Nie za późno? Sorry, że trochę bełkoczę, ale musiałam się znieczulić. Sam wiesz, jak to jest, cały dzień człowiek zasuwa, a potem wraca do tego wielkiego domu i nie może sobie znaleźć miejsca. A ty pijesz drinki czasami? To może byś wpadł któregoś dnia. Albo nawet dziś. Bo poczułam się przy tobie znowu młoda. Dziwne uczucie. Wcale nie wiem, czy nie zmarnowałam życia? Chociaż kasy mam wystarczająco, więc raczej nie… ale tak jak wracam do tej stodoły, to płakać mi się chce. A ty tu wyjeżdżasz z jakąś poezją. Jaka to była? Perska? Wpadniesz? Zwrócę ci za taksówkę. Może tak być? Łukasz!

– Tak. Perska.

Co miałem powiedzieć. To była moja Jolka. Ale też całkiem inna Jolka. Może zawsze taka była, tylko nie umiałem tego dostrzec?

– Jolu, wiesz, mam jeszcze dziś dużo pracy… Może innym  razem

Ładna jest jak kiedyś, ale w taki dojrzały sposób. Tylko że ciągle w ten telefon. I biznesy – kasa, kasa, kasa…

Czytaj także: „Matka wypełniała pustkę po śmierci ojca rozdmuchiwaniem plotek we wsi. Nie wiedziałam, że może się posunąć tak daleko”
„Żyję w luksusie, ale czuję się coraz bardziej samotna. W pogoni za karierą przegapiłam czas na założenie rodziny”
„Narzeczony był ze mną tylko dla urody. Miałam dość pindrzenia, na jego miejsce wskoczył dawny przyjaciel”

Redakcja poleca

REKLAMA