„Matka wypełniała pustkę po śmierci ojca rozdmuchiwaniem plotek we wsi. Nie wiedziałam, że może się posunąć tak daleko”

matka z córką fot. Adobe Stock, JenkoAtaman
„Oskarżyli nowego sąsiada o porwanie dziecka i siłą wtargnęli do jego domu, by go przeszukać. Przy okazji trochę poturbowali gospodarza, bo nie chciał ich wpuścić. I trochę zdemolowali dom, bo dziecko mogło być wszędzie”.
/ 18.09.2023 13:15
matka z córką fot. Adobe Stock, JenkoAtaman

Nie wytrzymywałam już w mieście. Nie chodziło nawet o hałas czy korki. Ja po prostu zaczęłam się bać. Mieszkałam w bloku z lat siedemdziesiątych z brudną klatką schodową, na której zawsze było ciemno, bo co administracja wkręciła żarówkę, natychmiast ktoś ją kradł. Kiedy się tam wprowadziłam, przeżyłam pierwszy szok.

Wróciłam na wieś

Kolejny wstrząs przeżyłam, kiedy obrobiono mieszkanie sąsiadce z ostatniego piętra. Włamywacze przedostali się z klatki na dach, w potem zeszli na jej balkon i wybili szybę. Nikt nic nie widział ani nie słyszał.

– Córcia, ty się pakuj i uciekaj stamtąd! – mówiła mama, nie mniej wystraszona niż ja. – Po co ci to życie w mieście? Tutaj może nie zarobisz tyle co tam, ale przynajmniej jest bezpiecznie! A co, jeśli się włamią do ciebie?

Tak się złożyło, że szefowa nie przedłużyła ze mną umowy, a w tym samym czasie mama odnowiła znajomość z kolegą, który obecnie prowadził w naszej okolicy hurtownię budowlaną. Zadzwoniła do mnie.

– Córcia, ty wiesz co? – krzyknęła, ledwo odebrałam telefon. – Jurek mówi, że oni teraz sprzedają wszystko przez internet. I szukają kogoś do obsługi tych zamówień!

Cóż, sprzedaż materiałów budowlanych przez internet nie była nigdy moim celem zawodowym, ale oszczędności już stopniały, a latem w galeriach handlowych pustki i nikt nie szukał dziewczyn do pracy.

– Dobrze, mamo, przyjadę i się z nim umówię. I tak muszę się stąd wyprowadzić, bo nie mam na czynsz. Ale to nie na zawsze, wiesz, prawda? Ja się już usamodzielniłam, pamiętaj.

Znalazła sobie nietypowe zajęcie

Mama westchnęła. Odbywałyśmy tę rozmowę ze sto razy. Mama długo nie mogła się pogodzić z tym, że jej najmłodsze dziecko wyprowadza się z domu. Naprawdę odetchnęłam z dala od niej. Właśnie dlatego wracałam na stare śmieci dość niechętnie. Bałam się, że mama znowu zacznie nade mną „kwoczyć”. Okazało się jednak, że się pomyliłam. Miałą teraz inne zajęcie. Całą uwagę koncentrowała na życiu wszystkich mieszkańców. Wiedziała wszystko o wszystkich.

Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na zastanawianie się, dlaczego tak się dzieje, bo praca dla pana Jurka całkowicie mnie pochłonęła. Obsługiwałam zamówienia, wystawiałam nowe oferty, nawet wymyśliłam naszej firmie chwytliwe hasło reklamowe.

– Nie wiem, jak sobie dawałem radę bez ciebie – mawiał pan Jurek. – Mama musi mieć z ciebie pożytek. Wszystko potrafisz zrobić! A ona ostatnio chyba wymaga więcej uwagi, tak mi się zdaje.

– Czuje się dobrze – odpowiedziałam wymijająco, bo wydawało mi się, że szef do czegoś zmierza.

– Może i tak, ale od śmierci twojego taty wyraźnie się zmieniła. Kiedyś była taka żwawa, zawsze wszystkim pomagała, a teraz… wydaje się przygaszona. Za to chyba satysfakcję daje jej plotkowanie.

Pomyślałam, że pan Jurek trafił w sedno. Tata zmarł na udar niedługo po mojej wyprowadzce i od tego czasu widywałam mamę tylko okazjonalnie. Nie zauważyłam zmiany, jaka w niej zaszła, dopóki ponownie nie zamieszkałam w domu rodzinnym.

Nowy sąsiad ją zaintrygował

– Widziałaś? – rzuciła któregoś dnia od okna, przez które coś z zainteresowaniem obserwowała. – Przyjechał nowy sąsiad! Właśnie się wprowadza. Ale to chyba jakiś szatanista!

– Mamo, mówi się satanista – poprawiłam odruchowo i zaraz dodałam, że to jakaś bzdura. – Sąsiad pewnie po prostu ubiera się na czarno, i tyle – powiedziałam i wyszłam na ganek, niby to powiesić ścierkę na barierce.

Nowy właściciel domu numer dziewięć rzeczywiście był jakiś dziwny. Faktycznie, cały ubrany na czarno, chociaż było ze trzydzieści stopni. Nawet z daleka widziałam plamy potu na jego plecach i pod pachami. Długie włosy, jakieś takie niechlujne, przetłuszczone. Miał nadwagę. Udawał, że nie widzi zaciekawionych spojrzeń sąsiadów, patrzył tylko pod nogi.

Szybko stał się lokalną sensacją. Ludzie chcieli go poznać, dowiedzieć się, co tu robi, jak zarabia na życie. Tyle że on nie chciał rozmawiać. W sklepie mówił, czego chce, nie podejmując pogawędek o pogodzie, rybach czy polityce. Nie udało się dowiedzieć, jakie ma poglądy, hobby i dlaczego, u licha, zawsze jest ubrany całkowicie na czarno.

Ruszyła lawina plotek

– To dziwak – zawyrokowała jedna z sąsiadek i wszyscy jej przytaknęli.

– Taki małomówny jest, że pewnie coś ukrywa. Może nawet on sam się ukrywa? Wiecie, to może być jakiś przestępca, co zwiał na to nasze zadupie, żeby go policja nie znalazła –dodała mama. 

– To może zadzwońmy na policję? – zasugerował ktoś.

– I co powiemy? – żachnął się inny sąsiad. – Lepiej nie, bo on może być na przykład z jakiejś mafii, i potem się na nas zemszczą jego ludzie.

Byłam zdumiona, jak szybko nowy sąsiad obrósł legendą. Ludzie, z braku jakichkolwiek potwierdzonych informacji o nim, tworzyli własne teorie i dopisywali mu życiorys. A moja matka była w swoim żywiole.

Szybko też, za jej namową, inni mieszkańcy podjęli decyzję, że nie będą nowego lubić. W sumie nie było to zaskakujące, bo facet nikomu się nie przedstawił, z domu wychodził głównie wieczorami, a na „dzień dobry”, które zresztą szybko umilkło, odpowiadał ledwie słyszalnymi mruknięciami. Dla mnie to było niepojęte.

– Jestem pewna, że coś z nim jest nie tak. On skądś uciekł, mówię wam! – ciocia Dora uwielbiała spiskowe teorie i wtórowała mamie. – Może nawet z więzienia! A dom kupił za łup z rabunku, o!

Przewracałam oczami, słysząc te bzdury. Osobiście spotykałam w mieście większych dziwaków. Tyle że w zamkniętej społeczności takich ludzi się nie lubi. Są wytykani palcami i posądza się ich o złe intencje. Jak sąsiada spod dziewiątki.

Co się stało mamie?

Kiedyś zapytałam ją wprost, czy rekompensuje sobie stratę taty tymi plotkami, i odpowiedziała mi, patrząc w przestrzeń.

– Nie tylko taty… Was wszystkich. Przez całe życie miałam rodzinę, męża i dom pełen dzieci. Teraz został mi tylko dom. Ty też jesteś tu teraz, ale przecież zaraz znowu wyjedziesz. Po prostu nie mam już dla kogo żyć. Żyłam tylko dla was, dla dzieci. Musiałam znaleźć jakiś zamiennik, żeby ktoś zwracał na mnie uwagę.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie chciałam czuć się winna, że chcę żyć na własny rachunek. Naprawdę intensywnie szukałam tej pracy w mieście. Chciałam tam wrócić. Czułam, że tam jest moje miejsce, nie u mamy.

Sensacja na całą wieś 

Tego dnia padł nam internet w biurze i szef zwolnił mnie do domu. Wróciłam wcześniej i zdziwiłam się, że mamy nie ma. Stwierdziłam, że zniknęła jej torebka i buty oraz gruby sweter, który zawsze nosiła na wszelki wypadek, chociaż jeszcze było ciepło. Z lodówki zniknęła też lista zakupów, którą zawsze przypinałam magnesem. Uznałam, że mama poszła do sklepu i wyszłam jej naprzeciw.

Nie doszłam jednak nawet do zakrętu, kiedy prosto na mnie wypadła Kamila. To miejscowa dziewczyna-legenda. Każda wieś ma taką. Kamila ma troje dzieci, każde z innym mężczyzną, pobiera wszelkie możliwe zasiłki, a i tak ona i dzieciaki siedzą na garnuszku jej rodziców. Ostatnie dziecko Kamila urodziła niecałe pół roku temu. Chłopczyka. Nazwała go Alan. Właśnie to imię powtarzała teraz w kółko, wydzierając się i biegnąc prosto na mnie.

– Alan! Czy ktoś go widział?! Alan! Ludzie! Porwali Alana!

Po jej twarzy białej jak skorupka jajka i oszalałym spojrzeniu zorientowałam się, że stało się coś naprawdę złego.

– Kamila! Co z Alanem? Mów! – złapałam ją za ramiona i spojrzałam w te przerażone oczy.

– Nie ma go! Wózek zniknął! – wrzeszczała, chociaż stałam dwadzieścia centymetrów od niej.

– Skąd zniknął? – indagowałam, kątem oka widząc zbliżającą się ciocię Dorę. – Gdzie byłaś z Alanem? Gdzie zostawiłaś dziecko?!

– W domuuuu! – rozdarła się.

Po kilku minutach zbiegło się pół wsi. Niektórzy już słyszeli o zaginięciu i relacjonowali, gdzie szukali. Inni podsuwali pomysły, gdzie jeszcze trzeba poszukać, zanim z miasteczka przyjedzie policja. Ktoś porwał niemowlę! W samym środku spokojnej wsi! Nawet ci, którzy całe życie niemal pluli pod nogi na widok Kamili w kolejnej ciąży, teraz byli przejęci. Wszyscy rzucili się na poszukiwania.

– Może to ojciec dzieciaka? – zastanawiała się głośno jedna z sąsiadek.

– Porwanie rodzicielskie, wiecie. Trzeba to podsunąć policji, jak już się tu łaskawie zjawią.

Biedny sąsiad

Policja w końcu przyjechała, dwoje funkcjonariuszy w starym radiowozie. Mogli jedynie zgłosić przez swój system porwanie dziecka, co też zrobili. Potem odjechali po posiłki. Do czasu przysłania wyszkolonej grupy z psami, musieliśmy dać z siebie wszystko.

Jak psy złapią trop, skoro dziecko było w wózku? – zastanawiał się ktoś. – Że też od dawna nie padało… Można by iść po śladach kółek, ale tak to nic nie widać… Boże drogi, kto porywa takiego maluszka? 

– Mafia! Oni handlują dziećmi! – rzucił ktoś wściekle.

Na słowo „mafia” stało się coś nieoczekiwanego. Wszyscy, jak jeden mąż, odruchowo zwrócili głowy w stronę domu numer dziewięć.

– Właśnie, gdzie to dziwadło? Nie widziałem, żeby szukał dziecka! – powiedział powoli stary Zbigniew, rolnik z dziada pradziada. – Musi widzieć z okien, że coś się dzieje, a nie przyszedł pomóc! To jest podejrzane!

To, co się stało potem, to taka rzecz, której nikt nie chce pamiętać. Nie było mnie tam, poszli sami mężczyźni, ale przecież mogłam ich powstrzymać. Mogłam stanąć im na drodze i krzyknąć, że nie mają dowodów. Niczego nie mają! Tylko podejrzenia, ale tym powinna zająć się policja.

– Tu chodzi o małe dziecko! Liczy się każda minuta! – krzyknął ktoś i mężczyźni poszli pod dziewiątkę.

Oskarżyli nowego sąsiada o porwanie dziecka i siłą wtargnęli do jego domu, by go przeszukać. Przy okazji trochę poturbowali gospodarza, bo nie chciał ich wpuścić. I trochę zdemolowali dom, bo dziecko mogło być wszędzie.

Kiedy więc przyjechała policja, zajęła się nie szukaniem porywacza, tylko przyjmowaniem zgłoszenia o czynnej napaści, bezprawnym wtargnięciu i zniszczeniu mienia dużej wartości, głównie komputerów. Najgorsze było to, że sąsiad okazał się informatykiem, który po prostu ma problemy w relacjach z ludźmi. Fobia społeczna – tak powiedział policjantom. Bał się ludzi. Jak się okazało, słusznie.

Mama znalazła dziecko

Ja i dwie inne dziewczyny pobiegłyśmy w drugą stronę, do starej żwirowni, bo przyszło mi do głowy, że może porywacz zaszył się tam z niemowlęciem i czeka, aż się ściemni, by uciec dalej. Stara żwirownia to były już tylko zrujnowane budynki, ale znałam te tereny, bo często bawiłam się tam z rodzeństwem. Mama nieraz przynosiła nam tam prowiant. Czasami zostawała chwilę z nami i „liczyła”, a my chowaliśmy się w ruinach. To było takie nasze rodzinne miejsce. Ale i wymarzona kryjówka dla porywacza.

Biegłyśmy, aż kłuło nas w płucach, kiedy nagle zobaczyłyśmy kogoś z wózkiem na zarośniętej ścieżce.

– Mama! – wykrzyknęłam ze zdumieniem i niebotyczną ulgą.

– Znalazła ją pani! Znalazła dziecko! – sąsiadki rzuciły się na wózek i moją mamę z wyrazem dezorientacji na twarzach. – Gdzie było?! W żwirowni, tak? Zostawił je tam ten dziwak?! Boże, znalazła je pani… co za ulga.

– Tak, znalazłam Alana – potwierdziła mama, a ja zawiesiłam wzrok na jej torebce i wyjściowym swetrze.

Gośka pobiegła przodem, wrzeszcząc, że dziecko się znalazło. Po chwili na ścieżce pojawiła się Kamila i porwała synka z wózka, płacząc z ulgi. Ludzie zaczęli dziękować i gratulować mojej mamie. Nie, nie ludzie. Same kobiety.

Mężczyźni dołączyli do nas chwilę później. Wszyscy, co do jednego, mieli strapione miny i powtarzali, że „przecież nie wiedzieli” oraz „ale mogliśmy mieć rację”…

Prawdę znam tylko ja

Przez wiele dni wieś żyła jednym pytaniem: kto porwał Alana? Myślę, że najwięcej zastanawiał się nad tym ten nowy sąsiad o imieniu Grzegorz. Przez kogo został napadnięty i pobity we własnym domu? Gryzło mnie to długo. Nie chciałam tej rozmowy, ale wiedziałam, że nie wytrzymam.

– Mamo… wcale nie znalazłaś Alana w żwirowni, prawda? – zaczęłam cicho. – To ty go zabrałaś z tarasu. Kiedy Kamila zaczęła krzyczeć o zniknięciu, ciebie tu nie było – pokręciłam głową i zobaczyłam, że mama zaczyna płakać. – Poszłaś do sklepu… miałaś torebkę i sweter, a dom rodziców Kamili jest po drodze. Mamo, dlaczego zabrałaś cudze dziecko?

Powiedziała, że mały płakał, a Kamila długo nie przychodziła.  Chciała go zabrać tylko do sklepu, ale skręciła w znajomą dróżkę, żeby „pokazać chłopaczkowi miejsce, gdzie bawiły się jej dzieci”. Potem straciła poczucie czasu, spacerowała, nie pomyślała, że zrobiła coś złego i była taka szczęśliwa, bo koncentrował na niej całą swoją uwagę.

– Byłam taka szczęśliwa, jak on do mnie gaworzył… – wyznała ze łzami. – Znowu mogłam się zajmować dzieckiem… A potem… potem nie wiedziałam, co powiedzieć. Dlatego przytaknęłam, że go znalazłam.

Ta rozmowa na zawsze została między nami. Ale pobicie niewinnego człowieka przez pół wsi to inna historia. To pokazało mi, że miasto wcale nie musi być niebezpieczniejsze niż wieś. Dla pana Grzegorza było dokładnie odwrotnie.

Wyjechałam niedługo po tamtych wydarzeniach. Dostałam pracę, właśnie się wprowadziłam do nowego mieszkania. Poradziłam mamie, żeby zaproponowała Kamili, aby czasem pozwoliła jej zająć się swoimi dziećmi, a ta się zgodziła. Mama z kolei znowu ma kogoś, kim może się opiekować i jest szczęśliwsza. I podobno mniej plotkuje. 

Pan Grzegorz sprzedał dom i wyprowadził się z naszej wsi. Mam nadzieję, że teraz ma dobrych sąsiadów i święty spokój.

Czytaj także: „Zepchnęłam ze schodów ciężarną, bo miałam dosyć słuchania o rozmnażaniu. Mnie dziecko nie było pisane”
„Hanka wyszła za mąż za uroczego faceta, a ten po ślubie pokazał drugą twarz. To wygodnicki leń przyrośnięty do kanapy”
„Wstydziłem się, że jestem ze wsi, a rodzice są rolnikami. Dla pieniędzy odciąłem się od nich i udawałem inteligenta”
 

Redakcja poleca

REKLAMA