Matka i ojciec siedemnastoletniej Joanny byli roztrzęsieni.
– Aspirant Adam Kozłowski – przedstawiłem się. Przybyłem do ich mieszkania natychmiast po otrzymaniu zgłoszenia śmierci nieletniej. Nie pamiętali, kiedy córka wróciła. Może to było już po północy? Nie denerwowali się, bo szła do Maryli, koleżanki z czwartego piętra, by uczyć się do matury.
– To pan ją znalazł? – zapytałem ojca.
– Tak, ja… – westchnął.
Było po pierwszej w nocy, gdy wstał z łóżka i poszedł do toalety.
– Wracając, zajrzałem do pokoju córki… I wtedy ją zobaczyłem.
– Jezuuuu! – jęknęła matka.
Joanna leżała na łóżku w ubraniu. Obok rozsypane były tabletki, których jej ojciec używał na serce. Jak obliczono, połknęła aż 20 sztuk. Gdy ojciec pochylił się nad nią, była już zimna i sztywna. Powiedziałem, że córka musiała wrócić wcześniej albo nigdzie nie wychodziła.
– Jak to? – zdziwiła się matka. – To niemożliwe. Zauważylibyśmy…
– Państwo oglądali telewizję w dużym pokoju – przypomniałem im.
– Joanna mogła trzasnąć drzwiami i wrócić do siebie, niezauważona przez was, prawda? Rodzice potwierdzili.
– No dobrze, ale po co miałaby nas oszukiwać? – zapytała matka. Jej rozpacz znacznie się powiększyła, gdy po sekcji zwłok ujawniono, że córka była w drugim miesiącu ciąży.
– To niemożliwe. Ona nie miała żadnego chłopca… – zaprotestowała. Ojciec także nic nie wiedział.
– Nie wspominała, że kogoś poznała… – bezradnie rozkładał ręce.
Przed śmiercią pozbyła się karty do telefonu
Koleżanka Joasi, Maryla, z czwartego piętra, dość szybko przyznała, że nauka do matury to był tylko taki wybieg.
– Była u mnie dwa lub trzy razy, ale potem prosiła tylko o alibi. Szła do kogoś innego… Czy była zakochana? Nie wiem – wzruszała ramionami.
Aby poznać tajemnicę śmierci nastolatki, rozpoczęliśmy przeszukiwanie jej osobistych rzeczy. Nie pozostawiła pamiętnika, w stosie karteluszków nie natrafiliśmy na żaden ślad, adres, numer telefonu. Brakowało jej telefonu komórkowego, z którym ponoć rzadko się rozstawała. Po długich poszukiwaniach udało się go w końcu znaleźć na dnie kosza na śmieci. Bez karty pamięci był jednak bezwartościowy.
– Ktoś usiłował zatrzeć ślady – stwierdziłem. – Kartę zapewne przełamano i spuszczono z wodą w toalecie.
– Co ona przed nami ukrywała!? Czego się bała!? Dlaczego nie powiedziała mi nic o dziecku!? – pytała zrozpaczona matka.
– Ten, kto jej to zrobił, powinien wisieć! – dodał wściekły ojciec.
Przesłuchanie koleżanek Joanny nie przyniosło rozwiązania. Jej laptop zniknął. Jak zeznała jedna z dziewczyn, Joanna sprzedała go w lombardzie. Podobno potrzebowała pieniędzy. Odwiedziliśmy wszystkie lombardy w mieście. Okazało się, że Joanna, nawet gdyby chciała, nie mogła oddać laptopa do lombardu z prostego powodu – była niepełnoletnia.
– Co się stało z jej komputerem? – pytałem rodziców. – Może komuś pożyczyła? Rodzice nie mieli zielonego pojęcia.
– Chyba jeszcze w przeddzień jej śmierci widziałem go na biurku – stwierdził ojciec. – Tak, jestem tego pewien.
Znając numer telefonu Joasi, ustaliliśmy do kogo dzwoniła i pisała esemesy. W ciągu ostatnich kilku miesięcy prowadziła ożywioną korespondencję z dwoma mężczyznami – Jackiem i Adamem. Obaj panowie pracowali w liceum, w którym się uczyła. Adam był matematykiem, a Jacek prowadził zajęcia wuefu. Matematyk był otwarty na współpracę:
– Pisała do mnie, owszem. Można obejrzeć mój komputer i sprawdzić. Nie mam sobie nic do zarzucenia – oznajmił. Przejrzenie skrzynki mailowej potwierdziło, że korespondencja dotyczyła matematycznych zadań. Nic podejrzanego nie stwierdzono. Poza treścią esemesów. Matematyk nazywał Joannę Słoneczkiem.
– Chciałem jej okazać trochę serca, bo była bardzo zamknięta w sobie. Nie miała praktycznie koleżanek. No, może poza Marylą – powiedział. – Podejrzewałem, że ma jakieś kłopoty w domu, ale wychowawczyni powiedziała mi, że to spokojna rodzina, bez problemu alkoholowego.
Wuefista miał złe zdanie o Joannie.
– Powiem szczerze: denerwowała mnie. Często przynosiła zwolnienia z zajęć. Koleżanki się z niej śmiały. Miałem dość, starałem się ją zdyscyplinować – poinformował. – Kiedyś przysłała mi esemesa, że nie przyjdzie na zajęcia, bo źle się czuje. Gdy się nie pojawiała, posyłałem jej pytania: „Gdzie jesteś, koleżanko?”. Pisała też do mnie maile. Przepraszała, a ja odpisywałem. Nic to nie dało. Nadal była zamknięta w sobie i taka jakaś… rozlazła.
Jedyną osobą, która miała dobre zdanie o zmarłej, był katecheta. Młody ksiądz około trzydziestki. Poznał Joannę podczas pielgrzymki do Częstochowy. Dziwiło go, że stroni od koleżanek i kolegów.
– Tak, lgnęła do katechety – powiedział wuefista. – Śmiałem się, bo raz widziałem, że przytuliła się do niego na przerwie jak dziecko do matki. Komiczne. Matematyk również zauważył bliskie kontakty dziewczyny z księdzem.
– Słyszałem, że ona chodzi do niego na plebanię… Podobno rozważała wstąpienie do zakonu. Wiem to ze słyszenia, od jej koleżanek. Śmiały się z niej.
Katecheta nie miał pojęcia, dlaczego Joanna targnęła się na swoje życie. Proboszcz parafii nie zauważył, by jakaś granica pomiędzy katechetą a uczennicą została przekroczona.
– Kobiety do pokoi księży po godzinie szesnastej nie mają wstępu. Takie wydałem zarządzenie. Ale z tego, co wiem, ona przychodziła wcześniej, zaraz po lekcjach. Widziałem ją zaledwie kilka razy. Wydawała się taka… rozmamłana. Gospodyni plebanii powiedziała więcej.
– Nasz wikary często wracał z tą dziewuszką ze szkoły. Spacerowali przez park. Zawsze wydawała mi się trochę jakby upośledzona… Strasznie mało mówiła. Zwłaszcza w ostatnim czasie. Nie wiem, czy była normalna. Nasz wikary starał się jej pomóc. Biedne dziecko…
Przeprowadziliśmy wiele badań DNA
Mimo zapewnień gospodyni i proboszcza, że wszystko jest w porządku, pojawiły się plotki o zakazanym związku. Ojciec denatki był u wikarego na męskiej rozmowie, w której uczestniczył proboszcz. Doszło do ostrych słów i szarpaniny.
– Nie róbcie z mojej córki wariatki! – krzyczał. – To porządne dziecko!
Nauczyciele nie dostrzegali u Joanny upośledzenia. Owszem, była nieśmiała, zamknięta w sobie, ale nic poza tym. To dlatego odróżniała się od rówieśników. Kiedy biegły określił najbardziej prawdopodobną datę zapłodnienia, okazało się, że w tym czasie Joanna przebywała na wycieczce szkolnej w Warszawie.
– Byliśmy tam przez tydzień, nocowaliśmy w czteroosobowych domkach letniskowych – wyjaśnił dyrektor szkoły.
Koleżanki, z którymi mieszkała Joanna, zasłaniały się niepamięcią. Twierdziły, że nie chciała iść na dyskotekę. Nie chciała zapalić papierosa, odmawiała spróbowania alkoholu. Mówili na nią „zakonnica”. Z relacji koleżanek wynika, że w zieloną noc dziewczyny balowały poza domkiem. Gdy wróciły po północy, Joanna leżała na plecach z mokrym ręcznikiem na twarzy. Popłakiwała. Rankiem zauważyły ślady krwi na ręczniku i na lustrze. Śmiały się z niej, mówiąc: „Pewnie znowu ma okres”.
Domagałem się od katechety jasnej odpowiedzi. Brał udział w tej wycieczce.
– Nie mogę panu pomóc. Wiąże mnie tajemnica spowiedzi – zaznaczył. Ten argument zdziwił mnie.
– Co ma ksiądz do ukrycia?
Ksiądz, po konsultacji z biskupem, wyjaśnił, że podczas nieobecności koleżanek Joanna została napadnięta i zgwałcona. Nie znała napastnika. Zasłonił jej twarz ręcznikiem, gdy leżała na łóżku.
– Proszę mnie już więcej nie męczyć… – zakończył rozmowę z nami. Uważałem, że powiedział dużo.
Jednak prokurator nie dawał księdzu spokoju. Przesłuchania ponawiano. Nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego nie powiadomił policji, jeśli faktycznie doszło do napadu i gwałtu. Wobec tego prokurator oskarżył księdza. Duchowny zaprzeczył, by brał udział w przestępstwie. Dodał, że o napaści dziewczyna opowiedziała mu po powrocie z wycieczki. Prosiła, by nie zawiadamiać policji. Bała się. Nie wiedziała, kto był napastnikiem. Duchowny zgodził się na badania DNA. Genetyczne badania płodu wykluczyły, aby to on był ojcem.
Tym samym badaniom poddaliśmy wszystkich męskich uczestników wycieczki od kierowcy po dyrektora. Wyniki wskazały na winowajcę. Ojcem dziecka Joanny okazał się kierowca autokaru, żonaty, ojciec dwóch córek. Było to dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Długo nie przyznawał się do winy. Potem powiedział, że zgwałcił nie tylko on.
Do domku weszło z nim jeszcze dwóch podchmielonych kolegów z klasy Joanny.
– Byli tak pijani, że pewnie nie pamiętają, co zrobili – zaznaczył kierowca.
Wymienieni nie przyznali się do gwałtu. W związku z tym, że winy chłopców nie udowodniono, skazano tylko kierowcę. Trafił do więzienia na trzy lata. Kiedy Joanna zorientowała się, że jest w ciąży, nie powiedziała o tym matce. Dlaczego? Dlaczego wybrała najgorsze rozwiązanie i odebrała sobie życie? Na te pytanie już nie znajdę odpowiedzi.
Z oceną jej rodziców wstrzymywałem się. Psycholog powiedział mi, że gdyby rodzinne relacje były poprawne, dziewczyna na pewno zwierzyłaby się matce. Ojciec samobójczyni do dziś nie wierzy w winę kierowcy. Winą obarcza księdza. Uważa, że kierowca wziął winę na siebie.
– Badania DNA nie kłamią – zaznaczyłem. – Ksiądz nie jest ojcem dziecka.
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”