„Jeszcze nawet nie wyszłam za mąż, a teściowa już wieszczy mi rozwód. Podjudza synka, żeby podpisał intercyzę”

para, która pokłóciła się o intercyzę fot. Adobe Stock, New Africa
„Nie rozumiałam, o co tu chodzi. Przecież Sebastian tak naprawdę nic nie miał. Jeżeli już, to ja powinnam się martwić o swoje interesy, bo zarabiałam więcej niż on. Wtedy przypomniał mi o mieszkaniu, które ma odziedziczyć i przy okazji nakreślił swój plan...”.
/ 09.03.2022 08:35
para, która pokłóciła się o intercyzę fot. Adobe Stock, New Africa

Dotąd miałam mamę Sebka za nieszkodliwą kobiecinę, nawet za dużo nie rozmawiałyśmy, tyle co na uroczystościach rodzinnych albo jak wpadliśmy do nich w niedzielę na jakieś ciasto. I nagle, gdy już jej syn mi się oświadczył i przyszło do konkretów, baba strzela taką bombę, że szczęka opada!

Wybraliśmy się z Sebkiem w weekend nad zalew na kajaki, popływaliśmy, potem leżeliśmy na kocyku.

– Wiesz, chyba powinniśmy przed ślubem podpisać intercyzę – rzucił, jakby nigdy nic, Seba.

Słonko świeciło, ptaszki śpiewały… Nie od razu do mnie dotarło.

– Co?! – oprzytomniałam wreszcie. – A cóż to za pomysł?

– No normalny – wzruszył ramionami. – Każdy tak teraz robi.

– Taaak? – przewróciłam się na plecy. – To bardzo ciekawe, bo ja akurat nie znam takich przypadków. Możesz podać przykład?

Zacukał się i zaczął szukać czegoś w torbie. Wskazówek może?

Nie popędzałam go, myślałam sobie tylko, czy ja coś przeoczyłam? Jakichś krewnych w Dubaju albo wśród rodzin królewskich?

– Jeśli wygrałeś w totka, to i tak twoje, bo przedślubne – pocieszyłam go wreszcie, bo stracił głos.

Trochę śmiać mi się chciało, bo na zdrowy rozum, stan finansów mojego narzeczonego był raczej żałosny. To ja miałam dobrą pracę, on ledwie perspektywy. Póki co, ledwo wiązał koniec z końcem, robiąc specjalizację…

Zachmurzyło się, trzeba było się zbierać i temat umarł śmiercią naturalną.

Bo jakiś kuzyn tak skończył...

Choć, na wszelki wypadek, gdy spotkałam koleżankę, która jest na prawie, nie omieszkałam jej wypytać. Wiadomo, czy Sebkowi wywietrzeje? I słusznie zasięgnęłam języka, bo nie dalej jak wczoraj sprawa znów wpłynęła na wokandę.

– Mama pyta, co z tą rozdzielnością?  – Sebek palnął bez ogródek, gdy wrócił od rodziców.

– No, co z nią? – odbiłam piłeczkę.

Wcale nie zamierzałam mu pomagać, szczególnie teraz, gdy się zorientowałam, kto pociąga za sznurki. Niech sobie radzi, maminsynek! 

I dowiedziałam się, że niedawno jakiś jego kuzyn rozwiódł się z żoną, podobno wymieniła go bez powodu, a jakże, na nowszy model. Z dnia na dzień facet, który tyrał przez całe lata małżeństwa, został z niczym i wrócił do kawalerskiego pokoiku w domu rodziców. Moja przyszła teściowa ponoć ogromnie się przejęła tą historią i aby zapobiec złemu losowi Sebastiana, męczy go o podpisanie ze mną umowy przedślubnej.

Niby jakieś racje kobieta ma, przyznałam, ale gdzie porywy serca?  Gdzie miłość i przekonanie, że nigdy się nie rozstaniemy? Tak od początku się asekurować, zakładać, że się nie uda, i skończy na rozwodzie?! Nie, nie podobało mi się to.

– Nie obraź się, Sebastian – zagaiłam delikatnie. – Ale ty nic nie masz… Przypominam ci, bez wyrzutów zresztą, że póki co, mieszkamy w mojej kawalerce. Mojej.

– To tylko na razie! – żachnął się z urazą. – Po śmierci babci odziedziczę lokal w kamienicy w centrum.

No tak, zapomniałam o tym…

Babcia od miesięcy leżała w hospicjum, więc rodzina narzeczonego mogła już snuć kalkulacje.

– Tam nawet zmieści się gabinet, gdy otworzę prywatną praktykę – rozmarzył się Sebastian.

– Przecież te komnaty to kompletna ruina, nietknięta remontem chyba od wojny! Już na moje niewprawne oko widać, że to skarbonka bez dna!

– Nie przesadzajmy – ukrócił moje protesty. – Sprzedamy kawalerkę, weźmiemy kredyt i wyszykuje się takie gniazdko, że mucha nie siada. Ty wiesz, jaki tam jest metraż?!

To on zaplanował, czy jego matka?

Jak to? Sprzedamy MOJE mieszkanie i WEŹMIEMY kredyt? Sam tak perfidnie wymyślił, czy też teściową mam z piekła rodem, a on bezmyślnie powtarza?

– Czyś ty całkiem na łeb upadł, kochanie? – dobiłam go. – Mam się pozbyć swojej własności i uzyskane środki wpakować w coś, do czego nie będę miała żadnych praw?

Siedział obrażony, mieszając głośno herbatę. Łyżeczka stukała o szklankę, już się prawie gotowałam, ale postanowiłam przeczekać. Nie dajmy się tematowi wymknąć.

– Jesteś wyrachowana! – wybuchnął wreszcie. – Wszystko już wyliczyłaś!

Zatkało mnie, naprawdę był oburzony. Zaczął gadać, że go rozczarowuję, że w życiu by nie przypuszczał, że ze mnie taka kutwa… I czy naprawdę można wierzyć, że go kocham, skoro tak dokładnie rozdzielam, co jest na czyjej kupce? Obiecywaliśmy sobie przecież, że będziemy się wspierać, razem budować wspólną przyszłość.

– Taaa, nie wspominałeś tylko, że to ma być TWOJA przyszłość – rozzłościłam się, bo doprawdy, jak można gadać takie głupoty? – I co to za filozofia? Jak ktoś ukradnie Kalemu krowę, to źle, ale jak Kali komuś coś ukradnie, to super i ekstra?!

– To tylko moje zabezpieczenie – spuścił trochę z tonu. – Żebyś mnie nie zostawiła jak ta żona kuzyna.

– A jak ty mnie porzucisz? – zadrwiłam. – Gdzie są moje gwarancje?

Pożarliśmy się w końcu i skończyło się na tym, że Sebuś wziął piżamkę i pojechał spać do mamusi. Może niech w ogóle przy niej dokona żywota, oboje są tacy zapobiegliwi, na pewno daleko zajdą!

Czytaj także:
„Przyjaciółka pocieszała mnie i pomagała podnieść się po zdradzie, a tak naprawdę to ona wbiła mi nóż w plecy”
„Z upokorzeniem żyję na marnej pensji i biorę zasiłki na dzieci. Nie mam wyboru, nie stać mnie nawet na rozwód”
„Od wypadku Zuzia jeździ na wózku i ma jedno marzenie: wjechać do własnego bloku. Sąsiedzi blokują budowę podjazdu”

Redakcja poleca

REKLAMA