Nie jest jestem singielką ani osobą samotną. Jestem starą panną i już. Pogodzoną ze swoim losem i całkiem szczęśliwą. Jeszcze pół roku temu nic a nic nie wskazywało na to, że coś się w tej materii ma szanse zmienić. Tymczasem… To nie jest tak, że taki miałam plan na życie. Ale też nigdy nie było moim największym marzeniem bycie żoną i matką.
Pierwszego chłopaka miałam na studiach
Rozstaliśmy się, gdy po magisterce wyjechał do swojego rodzinnego miasta. Potem miewałam przygody, romanse. Aż poznałam Seana. Piękny rudy Irlandczyk uczył w Polsce angielskiego. Do dziś wiem, że gdyby zadał TO pytanie, to powiedziałabym tak. Ale nawet razem nie zamieszkaliśmy. Wykręcał się, że ma za dużo książek, że w nocy lubi pracować, że może jeszcze zaczekamy. Dopiero gdy wyjechał do Irlandii, powoli zaczęłam się dowiadywać, że cały czas mnie oszukiwał. W kraju miał żonę i dzieci, w Polsce zdradzał mnie na prawo i lewo. A ja głupia siedziałam i po kryjomu oglądałam magazyny ślubne. I czekałam. Szlag!
Kiedy złamane serce jako tak się wygoiło, samotne życie zaczęło mi odpowiadać. Oczywiście, że czasem mi brakowało kogoś bliskiego. Te kolejne imprezy, na których wszyscy w parach, a ja zawsze sama. Wyjazdy, na których byłam piątym kołem u wozu. No i czasem chciałoby się, żeby cię ktoś przytulił, pocieszył. Seks nigdy nie był bardzo ważny w moim życiu. Zadowalałam się kilkoma w roku jednorazowymi przygodami, którymi nawet nie chwaliłam się koleżankom. Na 50. urodziny zafundowałam sobie samotny tydzień w luksusowym hotelu na Cyprze. Dwa razy poszłam do łóżka z pewnym trochę młodszym Niemcem, który towarzyszył na wakacjach mocno starszym rodzicom. W samolocie w drodze powrotnej zastanawiałam się, czy to była moja ostatnia przygoda.
Doszłam do wniosku, że pani 50 plus może zainteresować tylko starców z obwisłymi brzuchami. Więc chyba pora odpuścić. Na Okęciu po wylądowaniu zrobiło się straszne zamieszanie. Bardzo długo czekaliśmy na bagaż. W końcu pojedyncze walizki zaczęły się pojawiać nie na tych stanowiskach, gdzie powinny. Gdy w końcu wypatrzyłam mój bagaż na taśmie z Monachium – złapałam go i niespecjalnie mu się przyglądając, poczłapałam do taksówki.
W domu otworzyłam walizę
A w środku… elegancko złożone koszule, męska piżama i jakieś dokumenty. Zamknęłam walizkę. Na szczęście była podpisana – imię, nazwisko, telefon. Pomyślałam, że może biedny facet ciągle szuka jej na lotnisku, zadzwoniłam więc od razu.
– Dobry wieczór, taka głupia sprawa… – zaczęłam rozmowę, ale mężczyzna, który odebrał, przerwał mi w pół zdania.
– Pani Monika? No właśnie patrzę na pani sukienki i kostiumy kąpielowe. Proszę się nie martwić, kusiło, ale nie przymierzałem.
Zaczęłam się śmiać. Pan Jacek wyjaśnił, że długo czekał na swój bagaż, aż w końcu zobaczył krążącą po jednym z pasów samotną walizkę. Też jej nie obejrzał dokładnie.
– Właśnie miałem do pani dzwonić. Wyprzedziła mnie pani o sekundy!
Pan Jacek zadeklarował, że od razu wsiądzie w samochód i przyjedzie wymienić walizki. Pojawił się po 20 minutach. Wysoki, szpakowaty, typ angielskiego dżentelmena. Był ubrany na sportowo, ale bardzo starannie. Gdy wyszedł po pięciu minutach, trochę żałowałam, że to koniec naszej znajomości. Ale przypomniałam sobie, że przecież miałam dać sobie spokój z facetami. I poszłam spać. Rano obudził mnie telefon.
– Pani Monika? Jacek, ten od walizki… Mam straszne zmartwienie. Zginęła mi teczka z ważnymi dokumentami. Moja ostatnia nadzieja, że wypadła u pani w domu. Jak nie – to została w hotelu w Monachium.
Poszłam do przedpokoju, gdzie wieczorem otwierałam walizkę. Jest! Teczka był zielona jak moja wykładzina, dlatego jej nie zauważyłam.
– Ma pan szczęście. Teczka przenocowała w moim przedpokoju. Ale jak rozumiem, jest cenna. Czy żeby ją odzyskać, jest pan gotów postawić mi, powiedzmy… lunch?
Nie wiem, co we mnie wstąpiło
To był odruch. Chyba uznałam, że drugiej szansy nie należy przepuścić.
– Dokumenty są mi potrzebne za chwilę. Ale ma pani rację, znaleźne się należy. To może po teczkę przyjadę zaraz, a wieczorem zabiorę panią na kolację? Czy to uczciwy układ?
Jasne, że się zgodziłam. Przyjrzałam się sobie w lustrze. Po tygodniu na słońcu wyglądałam naprawdę dobrze. Raz kozie śmierć! Jacek przyjechał po kwadransie. Tym razem był w eleganckim szarym garniturze, na nosie miał srebrne okulary. Złapał teczkę i obiecał, że jak zarezerwuje stolik, prześle mi szczegóły SMS-em. Zdążyłam się przyjrzeć jego dłoniom. Nie miał obrączki. Gdy przyszedł SMS, poszukałam restauracji w internecie.
Chciałam sprawdzić, co to za lokal, żeby odpowiednio się ubrać. Rzadko jadałam na mieście, ze znajomymi chodziliśmy najwyżej do lokalnej pizzerii… Lokal na szczęście nie wyglądał na bardzo wyszukany. Oceniłam, że dżinsy i elegancka bluzka będą akurat. Drugie spotkanie zaczniemy deserem Czekając na wieczór, uświadomiłam sobie, że na kolacji z mężczyzną nie byłam od czasów Seana. Tak bardzo się niecierpliwiłam, że koło restauracji znalazłam się 10 minut za wcześnie.
Postanowiłam pospacerować i z fasonem spóźnić się kilka minut. Gdy już zrobiłam trzy rundy po okolicy, z daleka zobaczyłam Jacka wysiadającego z taksówki.
– Przyszła pani taki kawał na piechotę? – zapytał Jacek, gdy tylko usiadłam. – Widziałem panią z taksówki.
Poczułam, że się rumienię.
– Wysiadłam wcześniej, chciałam się trochę przejść. Dziś cały dzień prałam i sprzątałam – skłamałam.
Rozmowa szła nam gładko. Zaczęliśmy od naszej przygody na lotnisku, ja opowiedziałam o wakacjach na Cyprze, on o konferencji w Monachium. Gdy kończyliśmy pierwszą butelkę wina, odruchowo zaczęliśmy mówić sobie na po imieniu. Ot tak, bez ceregieli. Nad tym, czy zamawiać drugą butelkę, zastanawialiśmy się tylko kilka sekund. No i przyszła pora na bardziej intymne pytania…
– Na Cyprze byłaś sama? – zaczął niewinnie Jacek; uznałam, że nie ma co bawić się w kotka i myszkę.
– Tak. Jestem starą panną. Bardzo zadowoloną z życia – oznajmiłam.
Jacek uśmiechnął się.
– A ja świeży kawaler z odzysku. Wolny od trzech miesięcy po 30 latach małżeństwa. Ostatni raz na niesłużbowej kolacji i nie z żoną byłem 31 lat temu. Wtedy oświadczyłem się Annie. Trochę wyszedłem z wprawy.
Byłam bardzo ciekawa, dlaczego rozstał się z żoną. Ale uznałam, że trochę za wcześnie na takie pytania. Po tych naszych deklaracjach atmosfera trochę siadła. Nie bardzo wiedzieliśmy, co dalej.
– To chyba poproszę o rachunek – oznajmił Jacek i odetchnęłam z ulgą.
Zamówił taksówkę i odwiózł mnie do domu. Pocałowałam go w policzek.
– Zadzwonię – pożegnał mnie, ale nie zabrzmiało to bardzo przekonująco.
Tymczasem zadzwonił już następnego dnia po południu. Siedziałam w pracy, urlop już się skończył.
– Przepraszam, ten wieczór wczoraj skończył się jakoś niezręcznie – zaczął Jacek. – Chyba się trochę wystraszyłem. Proponuję powtórkę. Zaczniemy tam, gdzie wczoraj skończyliśmy. Od deseru. Co ty na to?
Pomysł wydał mi się zabawny. Gdy dotarłam do restauracji, Jacek siedział przy tym samym stoliku. W wiaderku z lodem czekało prosecco. A na talerzykach – tiramisu.
– No to pora na coś słodkiego – odezwał się Jacek na powitanie takim tonem, jakbyśmy naprawdę właśnie skończyli danie główne.
Usiadłam i zaczęłam jeść.
– Wspominałaś, że jesteś prawniczką. Tak? – zapytał Jacek.
– Radcą prawnym. A ty… niech zgadnę. Ekonomistą? Pewnie pracujesz w jakiejś wielkiej firmie consultingowej. Prawda?
Oczywiście nie byłabym taka mądra, gdybym nie zapamiętała nazwy firmy, która widniała na zagubionej teczce z dokumentami. Sprawdziłam ją w necie. Nawet na ich stronie znalazłam Jacka – był bardzo ważnym dyrektorem z tytułem po angielsku. Znowu zaczęło nam się dobrze rozmawiać. Wychodząc, ustaliliśmy, że spotkamy się w weekend. Jak będzie ładnie – pojedziemy na wycieczkę rowerową. Albo pójdziemy do kina. Przez dwa miesiące spotykaliśmy się tak niezobowiązująco, po przyjacielsku. Kino, wycieczka rowerowa za miasto, spacer, kolacja.
Powoli się poznawaliśmy
Badaliśmy. Nigdzie nam się nie śpieszyło. Poznałam prawdę o małżeństwie Jacka. Okazało się, że jego żona od kilkunastu lat była w innym związku z dawnym kolegą z liceum. Dopiero gdy młodszy z dwóch synów rok temu wyprowadził się z domu, Anna przyznała się Jackowi do podwójnego życia. I poprosiła o rozwód.
– Wiesz, sam nie wiedziałem z początku, czy jestem bardziej zły na nią, że mnie oszukiwała, czy na siebie, że nic a nic się nie domyślałem – opowiadał Jacek. – Pokłóciłem się też ze starszym synem. On wiedział o związku Anny od kilku lat. Nie rozmawiamy ze sobą od prawie roku. Będę musiał to jakoś uporządkować. Wiem, że to nie jego wina. Ciężko wymagać od dziecka, nawet dorosłego, żeby się opowiedziało za jednym z rodziców.
Wyczuwałam, że rozwód to wciąż bolesna sprawa dla Jacka. Nie ciągnęłam go za język, ale sam dużo mówił. Podczas jednej z sobotnich wycieczek rowerowych nagle dopadł nas straszny deszcz. Schroniliśmy się w małej knajpce. Ulewa nie mijała. Okazało się, że właściciele knajpki prowadzą też mały pensjonat. Postanowiliśmy zostać na noc. Dostaliśmy jedyny wolny pokój – z małżeńskim łóżkiem. Jacek oświadczył, że będzie spał na podłodze. Zgasiliśmy światło. Leżałam bez ruchu.
– Jacek? – szepnęłam niepewnie.
– Tak? – odpowiedział natychmiast.
Usiadłam na łóżku. W półmroku zobaczyłam, że Jacek na mnie patrzy. Odchyliłam kołdrę. Do miasta wróciliśmy już jako para. Tydzień później Jolka wyprawiała urodziny. Wtedy pierwszy raz postanowiłam się pochwalić Jackiem.
– Mam nadzieję, że znajdzie się dodatkowy talerz? – zapytałam, dopiero gdy stanęliśmy w progu mieszkania.
Efekt był taki, jakiego się spodziewałam. Koleżankom szczęki opadły. Po kwadransie Jolka zarządziła:
– Dziewczyny, chodźcie ze mną na chwilę do sypialni, muszę się was poradzić w jednej sprawie. Panowie, zachowujcie się, jak nas nie będzie.
Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, koleżanki zaczęły jedna przez drugą zasypywać mnie pytaniami:
– Kto to? Skąd go wzięłaś? Jest wspaniały! Mieszkacie razem? A jeśli on zechce się tu wprowadzić?
Chcąc nie chcąc, musiałam im szybko nakreślić obraz sytuacji. Miały takie miny, że w końcu nie wytrzymałam.
– No wiem, wiem, że się po mnie tego nie spodziewałyście. W sumie sama się nie spodziewałam.
– I jak? Zdałem? – zapytał Jacek, gdy tylko wróciłyśmy do stołu.
– A skąd pomysł, że rozmawiałyśmy o tobie? – zapytała poważnie Jolka.
Nie wytrzymaliśmy i wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
– Okej, było to aż tak oczywiste? – Jolka się poddała i też zaczęła śmiać. – No zdałeś, zdałeś. Na szóstkę!
Przez kolejny miesiąc spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Raz nocowaliśmy u mnie, raz u niego.
To wszystko zaczęło być skomplikowane
Kiedyś po pracy pojechałam do Jacka. Nie było go w domu. Okazało się, że któreś z nas coś pokręciło i on stał pod moimi drzwiami. Innym razem rano zorientowałam się, że w moim domu zostały bardzo ważne papiery. Ledwie zdążyłam po nie pojechać przed spotkaniem. W powietrzu zaczęło wisieć pytanie: czy nie powinniśmy razem zamieszkać? Tyle że żadne z nas nie chciało go zadać. Dla mnie było jasne, że jeżeli mielibyśmy razem zamieszkać – to u mnie. Jacek po rozwodzie wynajmował mieszkanie. Ja miałam własne, już nawet prawie spłacone. Oprócz sypialni i salonu był tu jeszcze jeden pokój, nazywany przeze mnie składzikiem. Ale spokojnie można go było odgruzować i zrobić coś na kształt gabinetu na wypadek, gdyby któreś z nas potrzebowało spokoju. Tylko czy ja byłam gotowa na taką rewolucję?
Od zawsze mieszkałam sama. A dokładnie od wyprowadzki z domu rodzinnego. Goście, którzy nocowali u mnie dłużej niż dwie noce, zaczynali mnie zawsze irytować. Lubiłam wieczorami w piżamie pooglądać niezbyt mądre seriale. Jeść kanapki na kanapie. Bez towarzystwa! Zaczynałam sobie uzmysławiać te wszystkie drobiazgi, które się skomplikują. Jacek był pedantem. Zdążyłam już to zauważyć. Już widziałam w wyobraźni te awantury o kubek po kawie zostawiony w zlewie czy spodnie porzucone na krześle, o okruszki ciastek w łóżku, niedomkniętą lodówkę, niezakręcony kran… Takie myśli sprawiały, że wpadałam w panikę. Przy następnym spotkaniu nerwowo próbowałam przewidzieć, czy Jacek nie poruszy tematu wspólnego mieszkania. Żeby zdążyć zmienić temat. Jak łatwo się domyślić, Jacek wyczuwał, że coś jest nie tak.
Miałam nawet podejrzenia, że wie, o co chodzi
I że nie pyta, bo tak samo nie chce zaczynać tej dyskusji. Któregoś dnia w końcu przekonałam się, że mam rację.
– Wiesz, kupiłem sobie nowe szczotki do zębów. Mam taki pomysł, że jedną zostawię u ciebie. Co ty na to?
Chyba nie udało mi się opanować wyrazu twarzy. I Jacek wyczytał z niego to, o czym natychmiast pomyślałam: że jestem przerażona, że to wstęp do rozmowy o wspólnym zamieszkaniu, że co ja powiem… Podszedł i usiadł koło mnie.
– Okej. Chyba musimy w końcu wziąć tego byka za rogi. Musimy się zastanowić, czy chcemy razem mieszkać. Mam wrażenie, że ciebie ta myśl przeraża. Zgadza się?
Nie miałam innego wyjścia. Skinęłam głową. Byłam pewna, że Jacek się obrazi. Powie, że jeżeli nie mam zamiaru traktować go poważnie, to chyba nie powinniśmy być razem. Zamknęłam oczy.
– Tak się składa, że w tej sprawie się zgadzamy – usłyszałam jego głos. – Ta szczoteczka to naprawdę tylko szczoteczka. Myślałem jeszcze o maszynce do golenia i kilku sztukach bielizny na zmianę. I na tym koniec. Możesz już otworzyć oczy, głuptasie…
Uznałam, że można sytuację obrócić w żart.
– Jesteś pewien? Że jak je otworzę, to nie okaże się, że na środku pokoju stoją twoje dwie walizki, szafa trzydrzwiowa i kontrabas?
Pośmialiśmy się, ale potem udało nam się poważnie porozmawiać. Dowiedziałam się, że Jackowi nie pali się do wspólnego mieszkania tak samo jak i mnie.
– 30 lat żyłem w ciasnym mieszkaniu z Anną i dwoma urwisami. Dopiero jak zamieszkałem sam, zrozumiałem, jak mi tego brakowało. Nikt nie przestawia moich płyt, nie muszę wyszukiwać płynu po golenia w gąszczu flakonów i flakoników. Odkąd się spotykamy, nie ma już tak dobrze, ale jednak kilka wieczorów mam tylko dla siebie. I niech tak zostanie.
Odetchnęłam z ulgą. Byliśmy oboje w tym samym punkcie. Żałowałam tylko, że nie porozmawialiśmy wcześniej. Oszczędziłabym sobie nerwów. Ustaliliśmy też, że jak już wiemy, na czym stoimy, to pora sobie trochę ułatwić życie. I że nie naruszy naszej wolności, jak wymienimy się kluczami (żeby nie wystawać na klatkach), zostawimy u siebie szczoteczki do zębów, podstawowe kosmetyki (żeby nie nosić za każdym razem) i parę sztuk garderoby (jakby co). Tydzień temu Jacek wpadł na jeszcze jeden pomysł.
Na mojej ulicy, dwie kamienice dalej, wypatrzył na jednym z balkonów baner „mieszkanie na sprzedaż”.
– Byłem je zobaczyć. Idealne dla mnie. Salon z kuchnią, sypialnia i duża łazienka. Do remontu, więc będę mógł się urządzić po swojemu. Jak już ustaliliśmy, że mieszkać razem na razie nie zamierzamy, to może pora, żebym kupił coś dla siebie. A to mieszkanie jest tak blisko, oszczędzimy czasu na dojazdy. Jeśli się zgodzisz, to jutro wpłacę zaliczkę. Tylko pamiętaj, to może oznaczać, że zacznę wpadać pożyczyć soli – Jacek trajkotał jak nakręcony.
Chyba bardzo chciał, żebym powiedziała, że to świetny pomysł. I bał się usłyszeć, że nie.
– Ciii. Już starczy. Masz rację, to świetny pomysł. Jutro pójdziemy je razem obejrzeć. I pomogę ci się urządzić, bo przecież wiadomo, że nie masz gustu za…
Nie udało mi się dokończyć, bo oberwałam od Jacka poduszką w głowę.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”