„Jesteśmy inteligencką rodziną. Wnuczka po medycynie i alkoholiczka? Wyrzuciłam ją z domu”

Młoda alkoholiczka fot. Adobe Stock, Khaligo
Walczyłam z wszami i chorobami, chowałam pojawiające się znikąd butelki. Wytrzymywałam awantury. Aż do dzisiaj, gdy podobnie jak moja synowa dostałam w twarz, a potem poczułam jej ślinę na moim policzku.
/ 27.05.2021 10:12
Młoda alkoholiczka fot. Adobe Stock, Khaligo

Nie mam pojęcia, gdzie i kiedy popełniliśmy błąd. Jak to się stało, że moja ukochana wnuczka spadła na samo dno?

Obyś zdechła! Obyś… – nie dokończyła, bo jej prawa noga ześlizgnęła się ze schodka i przez chwilę zawisła w powietrzu. Iza zachwiała się. Chciałam podbiec, podtrzymać ją, ale spojrzała na mnie tak, że aż ciarki przebiegły mi po plecach. Ten wzrok pełen nienawiści, a ja tak bardzo chciałam ją przytrzymać. Może nawet wprowadzić ją z powrotem do środka!

Oddałabym wszystko za obietnicę zmiany, wyraz skruchy na twarzy, łzę, przeprosiny. Ale Iza tylko się skrzywiła, chwytając w ostatniej chwili poręczy, i niepewnie ruszyła w dół klatki schodowej. Długo patrzyłam za nią, mając nadzieję, że zatrzyma się na którymś półpiętrze, swoim zwyczajem osunie na podłogę, skuli i ułoży do snu…

Z zamyślenia wyrwał mnie huk drzwi. Wyszła. W ciemną, chłodną noc, dobrze, że nie zimową. Westchnęłam i cofnęłam się do środka mieszkania. Zamknęłam drzwi, rozmasowałam bolący policzek. Idąc do kuchni spojrzałam w lustro – płonął czerwienią. „Wciąż ma siłę” – skonstatowałam.

Mogła zrobić karierę, zajść bardzo wysoko

Tej nocy nie spałam dobrze. Nie pierwszym raz w moim życiu i w życiu mojej dorosłej wnuczki. Teraz mogłam już powiedzieć głośno, że Iza jest alkoholiczką. Piła od osiemnastego roku życia, a przecież nie pochodziła z rodziny patologicznej. Byliśmy normalni, zwyczajni, jak nasi sąsiedzi, znajomi, ot, powojenna inteligencja, wyrosła dzięki zmianie ustroju.

Mój ojciec jeszcze boso pasał krowy, a ja z punktami za pochodzenie dostałam się na wyższą uczelnię i zdobyłam dyplom z medycyny. Coś, o czym on nigdy nie śmiał marzyć, chociaż miał ku temu predyspozycje. Mój jedyny syn również ukończył studia. Miał umysł ścisły, został magistrem inżynierem. To jego córka, Iza miała pójść w moje ślady… Najmłodsza z trójki wnucząt. Moja Izunia.

Wychuchana, wydmuchana dziewczynka, którą opiekowałam się od najmłodszych lat. Nie wiem, kiedy popełniliśmy błąd. Dlaczego, nawet jeśli sięgnęła po alkohol, to tak szybko mu uległa? Czy naprawdę nie miała silnej woli? Najsłabsze ogniwo w naszej rodzinie? Oczytana, inteligentna, wrażliwa… Czasem sądziłam, że zostanie poetką albo malarką, ale upierała się przy medycynie. Zdaję sobie sprawę, że wielu studentów medycyny, jak i lekarzy, nie wylewa za kołnierz, ale Iza? Skończyła studia z najwyższymi notami, wzorowa, spokojna, odpowiedzialna.

Najlepsze kliniki w kraju stały przed nią otworem, a ona już wtedy była słaba. Nie wytrzymała, nawet nie ukończyła specjalizacji, gdy kazano jej odejść. Przepełniona wstydem i poczuciem winy, że nas rozczarowała, wyjechała na prowincję, gdzie jeszcze bardziej się rozpiła. Straciła mieszkanie, auto, oszczędności. Już wtedy wylądowałaby pod mostem, gdyby nie mój syn.

Przygarnęli ją z żoną, jak na rodziców przystało. Lecz ona nie znała umiaru. Stawała się coraz bardziej agresywna, kradła, pyskowała, aż któregoś dnia podniosła rękę na swoją mamę, za co mój syn wyrzucił ją z domu.

– Już nie mogę – płakał później w mojej kuchni. – Trzeba ją postawić pod ścianą, inaczej tylko pogłębiamy jej uzależnienie. Kiwałam głową ze zrozumieniem i głaskałam jego siwiejące włosy. Mój kochany syn, odpowiedzialny, przyzwoity ojciec, bezradny wobec choroby swojego dziecka. Nie musiałam czytać specjalistycznych broszur, by wiedzieć, że życie mojej wnuczki zamienia się w równię pochyłą. Żadna terapia, żaden ośrodek nie był w stanie jej pomóc.

Uciekała, wpadała w ciągi, sypiała byle gdzie i z byle kim. Może powinnam o niej zapomnieć, ale nie umiałam. Kiedyś, wracając z dyżuru, bo mimo emerytury wciąż jeszcze pracuję, zobaczyłam ją pod mostem. Spała w swoich wymiocinach… Obudziłam ją, siłą zaciągnęłam do samochodu, ledwie łapiąc oddech, wtaszczyłam na swoje trzecie piętro.

Umyłam ją, przebrałam, położyłam do łóżka, a przedtem wlałam w nią litr gorącego rosołu. I całą noc nerwowo czekałam na to, aż oprzytomnieje.

Ze swojego serca wyrzucić jej nie umiem

Wstała o świcie. Przez chwilę nawet przypominała moją dawną Izę. Śliczną dziewczynę. Potem jednak usłyszałam, że wymiotuje w łazience. Wyszła blada, bez sił. Przez dwa dni była trzeźwa. Starała się, rozmawiała ze mną, chociaż nie o swojej chorobie. A potem się zaczęło.

Najpierw zniknęły koce przywiezione przeze mnie z Maroka, potem srebrna biżuteria, złota, jakieś kryształy, butelki wina od pacjentów. Szalałam z rozpaczy i złości. Kazałam jej się wynosić. Nie odeszła daleko.

Znikała na tydzień, dwa, cztery, po czym wracała i spała na klatce schodowej pod moimi drzwiami. Sąsiedzi początkowo litowali się nade mną, później zaczęli wzywać policję, kiedy Iza wściekła, pijana waliła w moje drzwi rycząc, że mnie zabije. W zimie zniknęła. Szukałam jej po wszystkich przytułkach, znalazłam na działkach. Drżała z zimna i delirium.

Znowu zabrałam do domu. Walczyłam z wszami i chorobami, chowałam pojawiające się znikąd butelki. Wytrzymywałam awantury. Aż do dzisiaj, gdy podobnie jak moja synowa dostałam w twarz, a potem poczułam jej ślinę na moim policzku. Wyrzuciłam ją z domu, ale nie z serca. I tak będzie zawsze, bo inaczej nie umiem.

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA