„Annie to dobrze, jest sama, nie musi prowadzić domu” – pomyślałam, patrząc na swoją elegancką przyjaciółkę. I natychmiast zrobiło mi się głupio. Starość nie jest dla mięczaków – pomyślałam, czując znajomy ból w krzyżu.
Poranki od kilku lat wyglądały podobnie. Najpierw musiałam rozruszać zesztywniałe po nocnym odpoczynku stawy, dopiero potem mogłam myśleć o wstaniu z łóżka. Za to później nie można było za mną nadążyć, tak przynajmniej twierdził mój mąż. Teraz też, powoli przełamując opór niechętnego wysiłkowi ciała, nabierałam przyśpieszenia.
Poganiały mnie myśli o domowych obowiązkach
Jerzy wyszedł z łazienki wyświeżony, pachnący starym dobrym Old Spicem, którego zapasy zrobił przewidująco już dawno. Zawsze bardzo dbał o siebie, a ja byłam zadowolona, mając w domu eleganckiego mężczyznę. Siadł przy kuchennym stole, rozglądając się za poranną filiżanką kawy, której był wielkim amatorem. Przysunęłam mu dzbanek herbaty, parząc sobie w pośpiechu palce.
– Nie patrz tak na mnie – powiedziałam. – Wczoraj skoczyło ci ciśnienie, kawa jest dla ciebie niewskazana.
– Ale pyszna – poskarżył się Jerzy. „Trzeba kupić bezkofeinową” – zanotowałam sobie w myślach. Podałam mężowi talerz z kanapkami i usiadłam na chwilę. Zaraz jednak poderwało mnie. Łazienka jest wolna! Trzeba skorzystać, ogarnąć się i iść do sklepu.
Czas leci, obiad się sam nie ugotuje! Powinnam też upiec ciasto z owocami. Dzieci obiecały, że wpadną po pracy i przyprowadzą wnuczka. Nie bacząc na swoje 65 lat, złapałam torbę na kółkach i wypadłam z domu.
– Dokąd tak pędzisz? My, emeryci, nie mamy już dokąd się śpieszyć – usłyszałam za plecami. Chodnikiem szła Anna, moja przyjaciółka. Szczupła, ubrana skromnie, lecz z ponadczasową elegancją, prezentowała się świetnie.
To przypomniało mi, że nie tylko nie zdążyłam zjeść śniadania, ale i nie pomyślałam o swoim wyglądzie. Złapałam z wieszaka co bądź, stopy wbiłam w najstarsze, ale wygodne buty, i tyle. Współczujący wzrok Anny powiedział mi resztę. Zrobiłam z siebie zaniedbaną babę!
– Wszystko przez ten kołowrót obowiązków – powiedziałam, wierząc, że koleżanka zrozumie, co mam na myśli.
– Wiem – Anna położyła dłoń na mojej ręce – ale zwolnij, odpocznij. I nie zapominaj o sobie. Na naszej ulicy otworzyli nową kawiarenkę, mogłybyśmy się tam spotkać, porozmawiać. Joanna mówiła, że też chętnie by wpadła. I nie tylko ona. Masz dużo koleżanek, pamiętasz? Znajdź dla nas czas. Rodzina ci to jakoś wybaczy. „Kiedy ja mam czas na takie rozrywki? – pomyślałam. – Chyba wieczorem, ale wtedy oczy mi się same zamykają… Annie dobrze mówić, jest sama, nie musi prowadzić domu”.
Ledwie przemknęło mi to przez głowę, zawstydziłam się
Czego jej zazdroszczę? Została na stare lata jak samotny żagiel. Mąż nie żyje, córka wyjechała do Anglii, rzadko przyjeżdża. A jednak Anna nie wyglądała na smutną, potrafiła cieszyć się życiem, i mnie do tego namawiała. No i prezentowała się o niebo lepiej. Nagle poczułam chęć spotkania dawnych koleżanek. Kiedyś śmiałyśmy się z byle czego, dobrze nam było razem. Czy można do tego wrócić?
– Zadzwonię do ciebie, jak tylko znajdę czas – obiecałam.
Szłam w kierunku sklepu już dużo wolniej. Uświadomiłam sobie, że nawet nie spytałam Anny o zdrowie. A przecież kiedyś interesowałyśmy się swoimi problemami, zawsze czułam, że mogę na nią liczyć. Co się ze mną stało? Jestem zaganiana, mam mnóstwo obowiązków, a sił jakby mniej.
– Trzeba coś z tym zrobić – postanowiłam, ale wszystkie myśli wywietrzały mi z głowy po powrocie do domu. Zaplanowałam na obiad gołąbki, a to oznaczało, że postoję sobie dziś w kuchni. Rozejrzałam się za Jerzym. Chciałam, żeby wypakował zakupy z przepastnej torby, ale zobaczyłam tylko znajomą łysinę. Reszta twarzy była zakryta gazetą, powiewającą w rytm pochrapywania. Mąż uciął sobie poranną drzemkę.
– Coś często ostatnio zasypia – pomyślałam z troską, biorąc się za rozmieszczanie w szafkach produktów. Byłam tak zamyślona, że ręce pracowały niezależnie od mojej głowy. Spotkanie z Anną uświadomiło mi, jak bardzo oddaliłam się od dawnego życia. Wieczna domowa krzątanina, opieka nad mężem i czasami wnuczkiem przesłoniły mi świat. Byłam potrzebna i dobrze mi z tym było, ale zniknęła gdzieś dawna ja – wesoła, pogodna, zachłanna na życie kobieta.
– Muszę koniecznie znaleźć dla siebie czas – utwierdzałam się w tym przekonaniu, zawijając kolejne porcje farszu w kapuściane liście. Kiedy w końcu gołąbki wylądowały w ogromnym garnku, prawie nie czułam pleców. Przyszło mi do głowy, że powinnam wybrać strój na planowane spotkanie. Czy w ogóle mam coś takiego?
Kiedyś można mnie było nazwać kobietą elegancką, miałam sporo dobrych gatunkowo ubrań, które nigdy nie wyjdą z mody, ale jak wiadomo, każdej kobiecie ubrania kurczą się, leżąc w szafie – taka ich natura…
– Co się dzieje? – obudził się Jerzy, kiedy na jego kolanach wylądowała moja ulubiona niegdyś spódnica.
– Nie mam się w co ubrać – poinformowałam go poirytowanym tonem. – A ty nie śpij w dzień, bo potem tłuczesz się w nocy po mieszkaniu, i naciągasz lekarza na proszki nasenne.
– Kobieta zmienną jest – odpowiedział filozoficznie. – Oto niewidziane od lat wcielenie mojej żony: furia spowodowana brakami w elegancji. Po co ci te fatałaszki? Idziemy gdzieś?
– Ja idę, chcę się umówić z przyjaciółkami. Spotkałam Annę i poczułam się przy niej jak rozdeptany kapeć.
– No, tak źle nie jest – wymamrotał Jerzy bez przekonania, czym ostatecznie wyprowadził mnie z równowagi. Zanurkowałam w czeluść szafy i wydobyłam szarobłękitny kostium w stylu Grace Kelly. Od lat nie miałam go na sobie, ale wiedziałam, że to jest to. Uszyłam go w czasach, kiedy mocno przybrałam na wadze, powinien się nadać, tym bardziej że wróciła moda na lata 60. Przebrałam się i zaprezentowałam Jerzemu.
– Fiuu – gwizdnął jak chuligan. – Zrobisz furorę! Mogę iść z tobą?
– Może następnym razem – uśmiechnęłam się, przeglądając z przyjemnością w lustrze; nie strój zdobi kobietę, ale powoduje, że kobieta czuje się o wiele lepiej we własnej skórze! Z tego wszystkiego o mało nie przypaliłam gołąbków. To mąż zaalarmowany zapachem wbiegł do kuchni i zestawił garnek z ognia.
– Azbestowe ręce – uniósł z dumą zaczerwienione dłonie. – Ej, Jula, co ty byś beze mnie zrobiła!
– Ciasto! – przypomniałam sobie.
– A, rzeczywiście w tym ci nie pomogę – odpowiedział Jerzy, wycofując się na swoją ulubioną pozycję w fotelu przed telewizorem.
Wieczorem zadzwoniłam do Anny
Postanowiłyśmy spotkać się nazajutrz, a przyjaciółka obiecała zawiadomić jeszcze kilka osób. Muszę przyznać, że denerwowałam się, jak przed pierwszą randką. Opadły mnie wątpliwości. Jak my będziemy wyglądać przy kawiarnianym stoliku? Takie starsze panie jak my siedzą w domu. Co ludzie o nas pomyślą? Emerytki w kawiarni! To dobre w amerykańskim filmie, a nie u nas. No, co ludzie pomyślą?!
Do kawiarni weszłam na miękkich nogach, zawstydzona i nastawiona na nie. Wymyśliłam nawet, że ulotnię się stamtąd pod byle jakim pretekstem. Przez szybę zobaczyłam Annę i kilka innych dziewczyn. Rozmawiały swobodnie, widać było, że świetnie się czują w swoim towarzystwie. Weszłam i od razu wywołałam aplauz.
– Julia! Sto lat cię nie widziałam, świetnie wyglądasz! – wołały jedna przez drugą. Poczułam się pewniej w ich towarzystwie. Znałam je od tak dawna, że czas przestał się liczyć. Znowu byłyśmy zżytą paczką chichoczących dziewczyn. Śmiałam się jak szalona, słuchając opowieści o wyczynach wnuków. Obchichotałyśmy wszystkie nasze dolegliwości, nazywając je chorobami PESEL.
W gronie koleżanek jakoś łatwiej było przyznać się do zawrotów głowy i łamania w kościach. Wszystkie byłyśmy „z tej samej półki”, rozumiałyśmy się w pół słowa.
– Zanim obarczymy winą za wszystko nasz wiek, postarajmy się nie dać tak łatwo – powiedziała w pewnym momencie Anna. – Niedaleko jest klub, gdzie prowadzą gimnastykę dla seniorów, widziałam ogłoszenie.
– Eee, tam – położę się na podłodze, żeby robić wymachy, i już nie wstanę o własnych siłach – parsknęła śmiechem Joanna.
– Bądźmy na czasie! Kupmy sobie kijki do maszerowania i hajda przed siebie! To lepsze niż zakurzona sala gimnastyczna. Pomysł bardzo spodobał się dziewczynom. I nie tylko. Jerzy również się zainteresował. Najpierw zgłosił swoją kandydaturę na eksperta przy zakupie sprzętu. Miałam wątpliwości, co do jego kwalifikacji, ale koleżanki były zachwycone. W ten sposób mąż dołączył do samozwańczej grupy sportowej uprawiającej nordic walking. O mało go zresztą nie wyrzuciłyśmy po pierwszym spacerze.
Jerzy zgłębił „na sucho” technikę używania kijków i twierdził, że wszystko robimy źle. Miał trochę racji, ale nie musiał jej tak głośno wyrażać. Po kilku dniach spacerów i wieczornego leczenia zakwasów, w nieprzyzwyczajonych do ruchu mięśniach, dołączyliśmy do spotkanej przypadkowo grupki, która najwyraźniej wiedziała lepiej od Jerzego, o co w tym sporcie chodzi. Wiele nauczyliśmy się, obserwując, jak należy prawidłowo podpierać się kijkami w czasie marszu. Ale najważniejsze dla mnie było odkrycie, że ruch na świeżym powietrzu może zdziałać cuda!
Znalazłam czas na własne zainteresowania, a w dodatku robię to w gronie przyjaciółek, nie licząc męża. Czuję się teraz o wiele sprawniejsza, a Jerzy lepiej sypia. Tak się rozzuchwalił, że zaczął namawiać nas na jogę, ale chyba nie skorzystamy. Chociaż… kto wie?
Czytaj także:
„Moja żona poszła w tango z kierownikiem na firmowej imprezie. Lafirynda. Musiała spełniać zachcianki swojego szefa"
„Miałam być żoną Michała, ale przez własną głupotę zostałam kochanką. Gdy jego syn dorośnie, rozwiedzie się dla mnie”
„Tata Agatki zostawił nas, gdy mała miała 6 m-cy. Za granicą tak tęsknił, że w końcu założył nową rodzinę”