– Kochanie, teraz przez kilka tygodni będę bardziej zajęta wieczorami i w weekendy – oznajmiła mi kiedyś żona po powrocie z pracy. – Dasz radę w tym czasie zająć się dziećmi? Prosiłam już mamę, żeby parę razy do nas wpadła…
– No pewnie, nie widzę problemu. Ale czemu, coś się stało? – odpowiedziałem pytaniem.
– Hmm… będę pisała pracę magisterską – odparła Anka.
– Pracę magisterską? Przecież już dawno się obroniłaś!
– To nie dla mnie ta praca, tylko dla szefa. Kierownika mojego biura. Właśnie kończy zaocznie marketing i zarządzanie – odpowiedziała moja żona z wyraźną konsternacją w głosie.
– Zaraz, zaraz, jak to dla twojego szefa? To on sam nie może sobie napisać?! – nie kryłem oburzenia; Ania dobrze znała mój stosunek do tego typu praktyk.
– Kotek, wiesz jak to jest. Janusz jest moim przełożonym i po prostu kazał mi to zrobić w ramach obowiązków. Będę pisała to w biurze i w domu, bo już za dwa miesiące ma wyznaczoną obronę – mówiła żona.
Naprawdę byłem w szoku.
– Ale Anka, jak tak można?! Ty odwalisz całą brudną robotę, a on będzie spijać śmietankę?! Nie mogłaś odmówić, powiedzieć, że nie masz czasu? Albo po prostu, że to oszustwo i niezgodne z prawem, do cholery!
– Marcin, uwierz mi, gdyby była taka opcja, w życiu bym tego nie pisała. Próbowałam się wykręcić, ale nic z tego. Co zrobić… Na szczęście dostanę za to jakąś premię, więc nie będzie tak źle.
Premia jednak z mojego punktu widzenia była marnym pocieszeniem. Łobuz z tego jej szefa! Nie podobało mi się takie wykorzystywanie żony, i tyle!
Pętak, pan magister od siedmiu boleści
Tak czy inaczej, nic nie mogłem na to poradzić, i Anka zrobiła dokładnie tak, jak zapowiedziała. Prawie każdego dnia po pracy i w weekendy siadała przy komputerze i do późnego wieczora stukała w klawisze.
Temat pracy dotyczył zagadnienia product placement, a dokładnie „lokowania produktu jako instrumentu komunikacji marketingowej na przykładzie popularnych marek napojów gazowanych”.
Dla mnie to czarna magia, ale moja żona jest po marketingu, więc temat nie był jej obcy. Pewnie dlatego szef wybrał właśnie ją.
Ania odwalała więc czarną robotę, a ten drań… obnosił się z tym w internecie! Któregoś razu, buszując po sieci, z ciekawości wszedłem na jego profil na jednym z popularnym portali społecznościowych. Krew zagotowała mi się w żyłach, gdy zobaczyłem ostatnio dodane wpisy: „Już za trzy tygodnie mówcie do mnie magister!”, „Ostro zakuwam do obrony, trzymajcie kciuki”. Co za bezczelny typ! Jak można tak perfidnie łgać o pracy, w której nie napisało się ani linijki?!
– Anuś, przemyśl to jeszcze, powiedz mu, że nie wyrobisz się na czas… Przecież widzisz, jak ten koleś bezczelnie jedzie na tym, co dla niego robisz – prosiłem.
– Marcinku, jak mu teraz tak powiem, to mogę się pożegnać z pracą… – tłumaczyła Ania.
Trzy tygodnie później Janusz dopiął swego. Ania przesłała mu mailem pracę w całości, a kilka dni później – pewnie po jej przejrzeniu przy śniadaniu – obronił się, i to na piątkę. Na piątkę!
Wciąż nie mogłem tego przeżyć. Sfrustrowany wszedłem ponownie na profil Janusza, gdzie „pan magister” przyjmował od znajomych dziesiątki gratulacji za zdobycie wyższego wykształcenia. „Dziękuję wam wszystkim! Ciężka praca zaprocentowała!” – pisał bezczelnie.
Nie, dłużej nie mogłem na to patrzeć. I choć czułem, że Anka nie będzie zadowolona, napisałem do tego cwanego kmiotka.
„Ty draniu! – zacząłem wiadomość. – Już niebawem wszyscy dowiedzą się prawdy o »twojej« magisterce!”.
Krótko i treściwie
Wiedziałem, że tytułu „mgr” nie da się cofnąć, ale bardziej chodziło mi o to, żeby inni poznali prawdę. Jak najszybciej kliknąłem „Wyślij”, żebym się przypadkiem nie rozmyślił.
– Czyś ty zwariował? Jak mogłeś mu to napisać?! – naskoczyła na mnie żona po dwóch godzinach, zapewne gdy dostała jakąś wiadomość od swojego szefa.
– Anka, ja wprost nie trawię tego kolesia, i nie mogę patrzeć, jak obnosi się z pracą magisterską, przy której nawet palcem nie kiwnął! – próbowałem tłumaczyć.
– Marcin, to jest bardziej skomplikowane, niż myślisz… Ja naprawdę musiałam mu to napisać. Po prostu musiałam – oznajmiła mi żona drżącym głosem.
Czułem, że nie chce powiedzieć wszystkiego, że może chodzi tu o coś więcej niż zwykłe polecenie służbowe… Próbowałem pociągnąć ją za język, lecz nic więcej nie chciała wyjaśnić. Ostatecznie rozpłakała się i zamknęła w pokoju. Coś mi tu nie grało!
„A gdyby tak rzucić okiem na maile wysyłane przez Ankę do Janusza?” – w mojej głowie zaświtała genialna myśl.
W sumie sam nie wiedziałem, czego tak naprawdę w nich szukać, jednak miałem nadzieję, że lektura tej korespondencji choć odrobinę rozjaśni mi sytuację.
Pewnego popołudnia pod nieobecność żony odpaliłem jej służbowego laptopa, którego przynosiła do domu z pracy. W skrzynce pocztowej miała sporo wiadomości adresowanych do Janusza, a ja przeglądałem jeden mail po drugim w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia.
W tym stosie firmowej korespondencji trafiłem parę razy na jakieś odwołania do wyjazdu integracyjnego w góry sprzed kilku miesięcy. Początkowo nie zwróciłem na to uwagi, lecz już kolejne nawiązanie do tamtego czterodniowego wypadu zaczęło mnie niepokoić.
Gdy znalazłem w mailach teksty Janusza w stylu: „Pamiętasz, co tam się działo?”, poczułem, że coś jest na rzeczy. Wiadomo, mówi się, że różne historie zdarzają się na takich imprezach… Plus te jego dziwne ostrzeżenia, które znalazłem w mailach:
„Rozumiesz, że lepiej będzie, jak to zostanie między nami, bo jak się wszyscy dowiedzą…”.
To brzmiało jak groźba i postawiło mnie na równe nogi. Moje obawy, przeplatane rosnącym niepokojem i wzburzeniem, przerodziły się w pytanie: „Czy Anka na tym wyjeździe zrobiła coś głupiego?! Czy mnie zdradziła z tym cholernym Januszem?!”.
W głowie kotłowały mi się najgorsze myśli. Irytacja i gniew wymierzony przeciw fałszywemu magistrowi teraz ze zdwojoną siłą uderzyły w Ankę. Boże… Jak ona mogła mi to zrobić?!
Nie chcesz mówić? Sam dojdę prawdy
Choć może czarno na białym nie wynikało to z korespondencji, jednak wszystko wskazywało właśnie na taki obrót spraw. Ania poszła w tango z kierownikiem na firmowej imprezie. On postanowił to wykorzystać przy pisaniu pracy magisterskiej: „Jak mi tego nie napiszesz, to wszyscy się dowiedzą o twoim skoku w bok”. Moja Anka! Jak tak mogła?!
Trudno było mi się pogodzić z odkryciem, lecz wszystko zaczęło się układać w logiczną całość.
– Muszę to pisać, zrozum, muszę! – powtarzała w kółko Anka, nie podając w sumie żadnych konkretnych powodów.
Poza tym uświadomiłem sobie, że zaraz po powrocie z tamtej firmowej imprezy była jakaś taka nieswoja. Nie chciała zbyt wiele o wyjeździe mówić. Lafirynda!!!
Gdy żona wróciła do domu, naskoczyłem na nią.
– Jak mogłaś?! Jak mogłaś mi to zrobić?! Tak, już wszystko wiem o tobie i Januszu! – krzyczałem na granicy histerii.
Anka zbladła gwałtownie, po chwili po jej policzkach popłynęły łzy. Nie odezwała się ani słowem.
– I jak to sobie dalej wyobrażasz?! Po tym, co zmajstrowałaś z Januszem na tej waszej „integracji”? – nie spuszczałem z tonu.
– Marcin, nie gniewaj się… Nic nie mówiłam, bo było mi wstyd i w ogóle… – zaczęła, szlochając. – Za dużo wypiłam, dużo za dużo… Film mi się urwał, nie wiedziałam, co mówię, w ogóle nie wiedziałam, że on to wszystko nagrywał komórką! – opowiadała łamiącym się głosem.
– O czym ty mówisz? Co tam się działo?! – dopytywałem, niewiele rozumiejąc.
– Wiesz, jaką mam głowę do alkoholu. Za dużo wypiłam i zaczęłam gadać Januszowi różne głupoty o naszym zarządzie. Że są tacy i owacy… Wiem trochę o prezesie, różne plotki chodzą w firmie, no wiesz… A ten drań wszystko nagrał swoją komórką i potem zaczął mnie szantażować! Nie miałam wyjścia, musiałam napisać mu tę pracę, bo inaczej on by mnie zniszczył… – lamentowała Ania.
Ufff! Kamień spadł mi z serca! To jednak nie skok w bok, tylko jakiś filmik! Nie miałem podstaw Ance nie wierzyć. To wszystko miało sens. Na szczęście żona nie przyprawiła mi rogów!
– Czemu wcześniej mi nic nie powiedziałaś? – spytałem z wyrzutem. – Nie ufasz mi?
– Ufam, ale co ci miałam powiedzieć? Że się zalałam w trupa, za dużo gadałam i jeszcze dałam się nagrać na komórkę?! Wstyd mi było… – tłumaczyła.
Jak dobrze, że chodziło tylko o taki filmik z imprezy! Aż głupio mi się zrobiło, że podejrzewałem żonę o coś więcej. Za to tego cwaniaka miałem ochotę udusić gołymi rękami.
„Oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa” – mówi stare polskie przysłowie.
Po kilku miesiącach sytuacja rozwiązała się sama. Ania przyniosła do domu nowinę: zarząd firmy odkrył poważne machlojki przy fakturach przechodzących przez biuro – machlojki, których miał dopuszczać się Janusz. Efekt?
Chłop natychmiast trafił na bruk, zwolniony dyscyplinarnie. Mało tego, podobno wszczęto wobec niego postępowanie karne. Groziła mu najprawdziwsza odsiadka!
„Ha! Doigrał się, patafian!” – cieszyłem się, jednocześnie obiecując sobie, że jak tylko będę miał „przyjemność” go kiedyś spotkać na ulicy, to dodam coś jeszcze od siebie. Najzwyczajniej w świecie przyłożę mu w zęby.
Czytaj także:
„Byłem idiotą. Zostawiłem kochającą żonę, bo zachciało mi się rozrywki. Teraz oddałbym wszystko by do niej wrócić"
„Mąż tak często wyjeżdżał w delegacje, że nie umieliśmy już żyć razem. Wracał i wymagał, żeby koło niego skakać"
„Mąż na siłę chciał mnie zmienić w ideał. Zmuszał do ćwiczeń, solarium, wyzywał od wielorybów. Nie mogłam dłużej tak żyć"