„Mam bogatego męża, ale dla rozrywki kradnę w sklepach. Boję się, że kiedyś wpadnę, jednak to silniejsze ode mnie”

kobieta kradnie drobiazgi ze sklepu fot. Adobe Stock, Monthira
„Ubrania, paski, szaliki, bielizna, słodycze, owoce, ale też śrubokręty, baterie, nożyki, śruby i mnóstwo innych, nie zawsze przydatnych przedmiotów. Nie zależy mi, by ukraść jakieś z góry upatrzone rzeczy, chodzi o to, by zdobyć cokolwiek… Chowam to pod ubraniem, w kieszeniach, w torebce… Raz nawet włożyłam niewielką latarkę do stanika”.
/ 14.10.2022 22:00
kobieta kradnie drobiazgi ze sklepu fot. Adobe Stock, Monthira

Kilka dni temu zachorowałam na anginę. Choroba dosłownie zwaliła mnie z nóg. Doprowadza mnie to do szewskiej pasji. Nie dlatego, że potwornie boli mnie gardło, mam gorączkę i jestem osłabiona. Cierpię, bo przez to, że nie wychodzę z domu, nie mogę niczego ukraść…

Mam 35 lat, męża i dwoje dzieci w szkole podstawowej. Nie pracuję, bo nie muszę. Michał jest właścicielem świetnie prosperującej firmy budowlanej, bardzo dobrze zarabia. Oboje uznaliśmy, że najlepiej będzie, jak zajmę się domem i wychowywaniem córki i syna. Odpowiadało mi to, zwłaszcza że mąż od początku doceniał moje zaangażowanie. Nigdy nie dał mi odczuć, że jestem tylko kurą domową, nie wyliczał pieniędzy. Miałam nieograniczony dostęp do jego konta, nie musiałam tłumaczyć się z każdego wydanego grosza.

Ufał mi, a ja nigdy nie zawiodłam tego zaufania. Nie szastałam pieniędzmi na lewo i prawo, nie wydawałam na głupoty. Tak naprawdę w ogóle nie lubiłam chodzić po sklepach. Nie rozumiałam, jak moje przyjaciółki mogą całymi godzinami włóczyć się po centrach handlowych tylko po to, by oglądać i przymierzać ubrania. Mnie to potwornie nudziło. Szłam na zakupy wtedy, gdy musiałam. Kupowałam to, czego potrzebowałam, płaciłam i wracałam do domu.

Cieszył mnie mój spryt i kompletna bezkarność

Wszystko zmieniło się rok temu, późną jesienią. Na dworze zrobiło się chłodniej, zaczęłam więc wyciągać z zakamarków garderoby ciepłe swetry, kurtki i buty. Obejrzałam każdą rzecz i zauważyłam, że syn i córka ze wszystkiego wyrośli.

Następnego dnia zabrałam więc ich na zakupy. Szczęśliwie nie musieliśmy jechać aż do centrum handlowego, bo na naszym osiedlu jest duży sklep z rzeczami dla dzieci. Może nie najtańszy, ale z ubraniami świetnej jakości. Natalka i Jasiek wybrali sobie po kilkanaście rzeczy i zaczęli przymierzać. To dobre, to nie, to ładne, to brzydkie. Paradowali przed lustrem prawie dwie godziny.

Byłam tym już zmęczona, zaczęła boleć mnie głowa. Może właśnie dlatego odruchowo włożyłam czapkę dla syna do swojej torby. Nie chciałam tego. Przysięgam! To był przypadek. Zorientowałam się dopiero w domu. W pierwszej chwili zamierzałam wrócić do sklepu i zapłacić, ale w końcu zrezygnowałam. Pomyślałam, że należał mi się prezent. Kupiłam mnóstwo rzeczy, a nawet nie zaproponowano mi rabatu. Dzięki czapce zaoszczędziłam 40 złotych, ale bardziej od pieniędzy ucieszył mnie fakt, że jestem taka sprytna i nikt niczego nie zauważył.

Tydzień później postanowiłam powtórzyć eksperyment, tym razem świadomie. Nie wiem, dlaczego. Może chciałam sprawdzić, czy potrafię coś ukraść albo znowu przechytrzyć obsługę… Tym razem padło na sklep spożywczy. Kiedy już wyładowałam koszyk po brzegi, złapałam czekoladę i schowałam ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Na miękkich nogach podeszłam do kasy. Kasjerka powoli przesuwała kolejne produkty i liczyła należność, a ja starałam się zachować spokój.

I udało się. Gdy wyszłam ze sklepu, to aż przysiadłam z wrażenia na pobliskiej ławce. Nie wiem, jak opisać, co wtedy czułam. Ekscytację  i radość zmieszane ze strachem… Potężna dawka adrenaliny…

Szybko zatęskniłam za tym uczuciem. Już następnego dnia znów to zrobiłam. Ukradłam dwa banany w warzywniaku. Gdy sprzedawca wybierał dla mnie pomidory, wrzuciłam je szybkim ruchem do siatki. Niczego nie dostrzegł, choć dzielił nas zaledwie metr i byliśmy w sklepi sami.

Potem kradłam już prawie codziennie. Wyprawiałam męża do pracy, dzieci do szkoły, wsiadałam do samochodu i odwiedzałam sklepy. Nie obchodziło mnie, co w nich sprzedają. Byle tylko dało się z nich coś wynieść. Krążyłam między półkami, wrzucałam do koszyka jakiś drobiazg, by nie wzbudzać podejrzeń i wynosiłam kolejne trofea.

Gdyby je wszystkie policzyć, to byłoby tego pewnie z kilkadziesiąt sztuk. Ubrania, paski, szaliki, bielizna, słodycze, owoce, ale także śrubokręty, baterie, nożyki do cięcia wykładziny, śruby i mnóstwo innych, nie zawsze przydatnych przedmiotów. Nie zależy mi, by ukraść jakieś z góry upatrzone rzeczy, chodzi mi tylko o to, żeby zdobyć cokolwiek… Chowam to pod ubraniem, w kieszeniach, w torebce… Raz nawet włożyłam niewielką latarkę do stanika. Idąc przez sklep, miałam wrażenie, że zaraz mi wypadnie i potoczy się po podłodze, ale nie zawróciłam i nie odłożyłam jej na miejsce…

Na romantycznej kolacji zwinęłam ze stołu sztućce

Niedawno posunęłam się o krok dalej: zaczęłam kraść nawet wtedy, gdy jestem w towarzystwie. Ostatnio zwędziłam widelec i nóż do ryb z restauracji. Michał zaprosił mnie na romantyczną kolację z okazji naszej dziesiątej rocznicy ślubu. Było pyszne jedzenie, dobre wino, wspaniała muzyka, ale czegoś mi brakowało. Wierciłam się, zerkałam na boki. Dobrze poczułam się dopiero wtedy, gdy sztućce wylądowały w mojej torebce. Nie wiem, jakim cudem ją zapięłam, bo do wieczorowego stroju wzięłam tę najmniejszą, w której mieści się tylko szminka, puder i chusteczki.

Kilka dni później ukradłam telefon przyjaciółce. Siedziałyśmy w kawiarni i plotkowałyśmy jak najęte. W pewnym momencie ona poszła do toalety. Zostawiła komórkę na stole. Nie wytrzymałam i schowałam ją do kieszeni. Wiedziałam, że się zorientuje, a mimo to nie zrezygnowałam z kradzieży. I rzeczywiście, gdy wróciła, wpadła w popłoch. Szukała tego telefonu jak wariatka. Pod stołem, pod krzesłami, w torebce…

Zrobiło mi się głupio. Przecież to nie był ktoś obcy – anonimowy sprzedawca czy kelner, tylko moja najlepsza kumpelka. Gdy więc pobiegła do szatni sprawdzić, czy nie zostawiła komórki w kurtce, położyłam ją na stole. A potem z uśmiechem powiedziałam, że leżała pod oknem, za kotarą Nie jestem pewna, czy mi uwierzyła, bo spojrzała na mnie tak jakoś dziwnie. I do końca spotkania trzymała telefon w dłoni.

Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego kradnę. I doszłam do wniosku, że chyba jestem kleptomanką. Jeśli nie mogę czegoś podprowadzić, cierpię. Czuję się tak, jakby coś mnie rozsadzało od środka. Tak jak teraz, gdy leżę w łóżku chora na anginę. Mąż patrzy na mnie ze współczuciem, myśli, że to przez ból gardła i gorączkę jestem taka rozdrażniona i zła, a ja wiem, że przyczyna jest zupełnie inna.

Kilka razy myślałam, żeby powiedzieć mu prawdę, ale nigdy tego nie zrobiłam. Obawiałam się, że mnie nie zrozumie, uzna za wariatkę i odejdzie. A jeśli nawet nie, to zabroni mi wychodzić z domu i przestanie gdziekolwiek ze sobą zabierać. No bo co miałby powiedzieć w towarzystwie: „Słuchajcie, musicie uważać, bo moja żona może coś ukraść. Sztućce, pierścionek, zapalniczkę. Pilnujcie dobrze swoich rzeczy. Jeśli się wam jednak nie uda, nie przejmujcie się. Jak znajdę w domu coś, co nie należy do nas, to na pewno oddam”. Już widzę, jak po takim przemówieniu ludzie odsuwają się ode mnie, słyszę złośliwe komentarze… I czuję, jak ze wstydu zapadam się pod ziemię.

Strasznie się boję, że kiedyś wpadnę

Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co robię, jest złe, a przede wszystkim niebezpieczne. Przecież mogę zostać przyłapana. Do tej pory udawało mi się uniknąć wpadki, ale czuję, że szczęście wcześniej czy później się skończy. Coraz więcej sklepów ma monitoring, zatrudnia też ochroniarzy wyglądających jak zwykli klienci. Raz byłam świadkiem, jak przyłapali jedną kobietę na kradzieży kawy w puszce. Siłą zaciągnęli ją na zaplecze, choć płakała i mówiła, że zapłaci za tę kawę, nawet podwójną cenę.

Po kilku minutach przyjechała policja. Gdy patrzyłam, jak ją wyprowadzają, dotarło do mnie, że to mogłam być ja. Domyślam się, co ją później spotkało. Przesłuchanie, protokół, pewnie jakaś grzywna. Ale nie to przeraziło mnie najbardziej. Uświadomiłam sobie, że gdybym była na jej miejscu, Michał dowiedziałby się o wszystkim. A wtedy… Na samą myśl, co by się wtedy wydarzyło, ciarki przeszły mi po plecach. Kiedy jednak policjanci i ta kobieta zniknęli za drzwiami, podeszłam szybko do sklepowej półki i ukradłam paczkę gumy do żucia. Schowałam ją w bucie. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. Niestety…

Chciałabym się z tego jakoś wyplątać, naprawdę, ale nie mam zupełnie pomysłu, jak to zrobić. Czytałam o kleptomanii w internecie. Podobno to zaburzenie, które trudno wyleczyć. Trzeba chodzić do psychologa, na jakieś sesje… Może gdyby były na to tabletki, zdecydowałabym się na leczenie. A tak, nic z tego nie będzie.

Prawdę mówiąc, już nie mogę się doczekać, kiedy odzyskam siły i znowu wybiorę się do sklepu po kolejne trofeum… Zwinę coś malutkiego, żeby tylko rozładować to napięcie, które rozrywa mnie od środka, by poczuć skok adrenaliny. A potem, zobaczymy…

Czytaj także:
„Przyjaciółka żyła w trójkącie z mężem i własną matką. To babsko decydowało nawet o tym, czy Kaśka może sypiać z ukochanym”
„Przed laty uciekłem od odpowiedzialności i teraz płacę za błędy. Moja córka nieświadomie dzieli łóżko z własnym... bratem”
„Gdy straciłem żonę i córkę, przestałem się odzywać do ludzi. Przez 6 lat rozpaczałem sam w domu, odcięty od świata”

Redakcja poleca

REKLAMA