Gdy poznałam Tomka, byłam pewna, że łączą nas wspólne poglądy. Skąd mogłam wiedzieć, że on udaje...
Moi poprzedni faceci mieli mnie za stukniętą wegetariankę. Na początku wszyscy byli pełni podziwu.
– Naprawdę nie jesz mięsa? – pytali z niedowierzaniem. – Nawet ryb? Jak to wytrzymujesz?
A później okazywało się, że podziwiać to jedno, a żyć z osobą traktującą zwierzęta jak istoty mające prawa – to już całkiem inna sprawa. O wiele trudniejsza.
Wegetarianką zostałam, gdy skończyłam dwanaście lat
Miałam na tyle liberalnych rodziców, że nawet w czasach kiedy niejedzenie mięsa nie było tak popularne jak teraz, pozwolili dziecku decydować o sobie. Mama poszła ze mną do lekarza i do dietetyka. Ten ostatni skomponował mi dietę, która miała zbilansować wszystkie potrzebne składniki odżywcze, żeby mój organizm rozwijał się prawidłowo bez udziału białka zwierzęcego.
Udało się. Wyrosłam na zdrową i całkiem silną kobietę. Moi rodzice, tak jak ja, kochali zwierzęta, więc rozumieli, że nie chcę jeść stworzeń, które uznaję za przyjaciół. W liceum zaangażowałam się w walkę o prawa zwierząt. Jeździłam na zloty ekologów, rozdawałam ulotki na stacjach benzynowych, żeby uświadamiać kierowcom, od kogo kupują paliwo.
Bardzo często za ładnym logo stała korporacja naftowa, która rocznie zabijała tysiące morskich zwierząt. Zdarzało mi się też mieć kłopoty z prawem. Nieraz rodzice odbierali mnie z izby dziecka po tym, jak przywiązywałam się do drzewa albo leżałam plackiem na jezdni z innymi ekologami w ramach protestu przeciwko budowie autostrady, która zabierała naturalny dom chronionym zwierzakom.
Z tych akcji już wyrosłam, ale w kwestii jedzenia i wrażliwości na krzywdę zwierząt moje zdanie się nie zmieniło.
Moich facetów to irytowało
Na początku niby wielki zachwyt, że jestem taka wrażliwa i konsekwentna. A później…
„No nie przesadzaj, głupiego hamburgera nie możesz zjeść na wycieczce? Nie będziemy przecież nadkładać drogi, żebyś mogła zjeść coś innego niż wszyscy” – to były stałe teksty, które padały pod moim adresem na wakacjach.
Albo: „Nie będę szukał domu dla każdego psa, który przybłąka się na nasze osiedle. Czy ty musisz być zawsze siostrą miłosierdzia? Mam dość tego ciągłego uganiania się za jakimiś kulawymi kundlami” – i tak kolejny mój były tracił do mnie cierpliwość.
Nie uważam, żebym była jakąś nawiedzoną miłośniczką zwierząt. Zawsze to ludzie byli dla mnie najważniejsi, ale co ja poradzę, że zwierzęta wydawały mi się bardziej bezbronne i krzywdzone niż ludzie?
Po prostu człowiek, który będzie ze mną żył, musi to zaakceptować i sam nie może krzywdzić zwierząt. Chyba nie było to wymaganie z kosmosu?
Tomek przywrócił mi wiarę w to, że są wrażliwi faceci, którzy widzą coś więcej niż tylko czubek własnego nosa.
Poznałam go w knajpie dla wegetarian
To było nowe miejsce w naszym mieście, położone w zagłębiu biurowców. Mnóstwo ludzi przychodziło tam w porze lunchu. Widać wegetarianie z okolicznych firm chcieli wypróbować nowe menu. Między godziną trzynastą a piętnastą zdobycie wolnego stolika graniczyło z cudem. Szłam od lady z tacą pełną jedzenia i rozglądałam się po sali, do kogo ewentualnie mogłabym się dosiąść.
Mój wzrok padł na niego w ostatniej chwili. Gdybym nie ruszyła ostro do przodu, za chwilę nie miałabym już miejsca. Widziałam dwie dziewczyny, które najwyraźniej też chciały się do niego dosiąść. Ale byłam pierwsza. Jeszcze nigdy w życiu nie jadłam tak długo lunchu.
Gdyby nie to, że mój szef był tego dnia poza firmą, pewnie bym dostała niezły ochrzan, bo wróciłam do biura grubo po szesnastej. Ale po prostu nie mogliśmy się z Tomkiem nagadać.
Pierwszy raz z obcą osobą tak dobrze się rozumiałam. Zaczęło się od jedzenia. Przyjęłam z góry, że Tomek jest wegetarianinem, więc zaczęliśmy rozmawiać o kuchni. A ja mogę o tym gadać godzinami. Dałam mu kilka przepisów na moje popisowe dania. Tomek pytał też o sklepy dla wegetarian w naszym mieście.
Podzieliłam się namiarami na najlepiej zaopatrzone. Później zeszło na podróże, a skończyliśmy na obgadywaniu szefów i wspólnym postanowieniu, że trzeba coś zmienić w swoim życiu. Nie można wiecznie pracować w miejscu, w którym nie chce się być.
Czułam, że spotkałam bratnią duszę
Wróciłam do biura pełna pozytywnej energii – czułam, że mogę zmienić świat. I faktycznie, mój świat się zmienił. Tomek zabiegał o mnie jak nikt wcześniej. Zaczęliśmy się spotykać, a po kilku tygodniach zostaliśmy parą. Akurat zbiegło się to z sezonem urlopowym, więc polecieliśmy razem do Norwegii. Od dawna pragnęłam poznać tamtejszą przyrodę.
Tomek wyglądał na zachwyconego tym pomysłem. Spędziliśmy razem trzy tygodnie w absolutnie bajkowej scenerii. Gdy wróciliśmy, mój chłopak zaproponował, żebym się do niego przeprowadziła.
– Nie za szybko? – zapytałam, choć też mi zależało, żebyśmy już nie musieli się rozstawać.
– Czuję, że jesteś kobietą mojego życia, więc nie chcę Bóg wie ile czekać. Opinie rodziców czy znajomych zupełnie mnie w tym temacie nie interesują.
No właśnie... Padło wtedy słowo „rodzice”. To był jedyny temat, który mnie w naszym związku niepokoił. Bo o ile od samego początku mój chłopak chętnie przedstawiał mnie przyjaciołom, to o rodzinie jakoś dziwnie milczał. Do mojego domu rodzinnego przywiozłam go zaraz po naszym powrocie z Norwegii.
Bawił się u mnie świetnie, więc myślałam, że to go zachęci, żeby przedstawił mnie swoim bliskim.
Nic podobnego
Sam nie wychodził z inicjatywą, a kiedy w końcu ja nie wytrzymałam i zapytałam, czy możemy wybrać się w jego rodzinne strony na weekend, najpierw się speszył, a później odmówił.
– Wiesz, kochanie, nie mam specjalnie dobrych relacji z ojcem – powiedział zawstydzony. – Nie odwiedzam rodziców zbyt często i jakoś nie mam potrzeby, żeby uczestniczyli w moim życiu zbyt aktywnie.
Przyjęłam wersję Tomka do wiadomości, choć wydawała mi się co najmniej dziwna. Mama bardzo często dzwoniła do niego. Z ich rozmów można było wywnioskować, że jest na bieżąco i wie, co się dzieje w życiu syna. Gadali ze sobą jak starzy przyjaciele.
– Nie wiesz, co tak poróżniło Tomka z ojcem, że w ogóle nie mają ze sobą kontaktu? – zapytałam w końcu Kubę, jego najlepszego przyjaciela.
– Poróżniło? – zdziwił się.
– Nic mi nie mówił, żeby się ostatnio pokłócili. No chyba, że stary się wkurzył, bo odkąd Tomek cię poznał, przestał jeździć z nim na polowania – roześmiał się Kuba.
„Polowania? To chyba jakieś nieporozumienie” – pomyślałam.
Przecież Tomek uwielbia zwierzęta tak jak ja, jest wegetarianinem, skąd nagle pomysł z jakimś brutalnym, obrzydliwym hobby?
Kilka tygodni później, gdy siedziałam sama w domu, zadzwoniła komórka Tomka. Nie wziął telefonu na siłownię, a zobaczyłam, że dzwoniła jego mama. Odebrałam połączenie. Okazało się, że chciała zaprosić nas na imieniny w następną sobotę.
– Może to w końcu będzie okazja, żebyśmy się poznały – powiedziała miłym głosem. – Tyle razy zapraszaliśmy was oboje, ale Tomek zawsze miał jakąś wymówkę. A to, że gdzieś wyjeżdżacie, a to, że jesteś chora. Mam nadzieję, że tym razem w końcu się uda.
Gdy weszliśmy do domu rodziców Tomka, mój chłopak wyglądał, jakby miał za chwilę stanąć na scenie i przed tysiącami ludzi zaśpiewać piosenkę, choć fałszuje potwornie.
Był tak zestresowany, że zrobiło mi się go szkoda
Ale kiedy przekroczyłam próg salonu, zrozumiałam dlaczego. Ze wszystkich ścian, łącznie z sufitem spoglądały na mnie przerażające, błyszczące oczy wypchanych zwierzęcych głów. Jelenie, dziki, sarny, daniele, nawet łoś się znalazł.
Te wszystkie martwe zwierzęta wyglądały jak na jakimś strasznym cmentarzysku. Nigdy wcześniej nie byłam w tak potwornym miejscu! Tuż za sofą stały dwa wielkie oszklone regały, w których prezentowała się dumnie wyczyszczona broń łowiecka.
– O Boże – jęknęłam i czułam, że nogi robią mi się jak z waty. – Co to za prosektorium?
– No więc tak… Jakby ci to powiedzieć – zaczął, jąkając się Tomek.
Jego rodzice dziwnie patrzyli na siebie. Nie mieli pojęcia, o co chodzi, ale po chwili kulturalnie zostawili nas samych. Chyba czuli, że musimy sobie coś wyjaśnić.
– Kiedy mnie poznałaś, nie byłem wegetarianinem – przyznał się Tomek. – Po prostu trafiłem do tej knajpy, bo była nowa i chciałem sprawdzić, czy można tam coś dobrego zjeść. Czasem miewałem ochotę na coś bezmięsnego, mimo że pochodzę z rodziny łowieckiej, gdzie z dziada pradziada wszyscy chodzimy na polowania.
Był bardzo zestresowany.
– Ale kiedy się do mnie dosiadłaś i zaczęłaś z taką pasją mówić o tej kuchni wegetariańskiej i twojej miłości do zwierząt, nie miałem wyboru. Musiałem iść w to kłamstwo. Oczarowałaś mnie, a ja bałem się, że jak ci powiem, że od lat poluję z ojcem, że to nasza rodzinna tradycja i że w życiu zajadałem się chyba wszelką możliwą dziczyzną, to po prostu wyjdziesz i nie będziesz chciała mnie znać – wyznał.
Byłam w szoku, a otaczające mnie martwe zwierzęta nie poprawiały mojego komfortu...
– Przepraszam, że tak długo to ukrywałem. Ale dopiero przy tobie zrozumiałem, że ochrona i troska o zwierzęta ma głęboki sens.
Zatkało mnie. Niezły spektakl chłopak odgrywał przede mną przez tyle miesięcy. Ale musiało mu na mnie zależeć, skoro zdecydował się na zmianę stylu życia. Stwierdziłam jednak, że to nie jest dla mnie wystarczające...
Rozstaliśmy się. Całe życie podporządkowałam swoim ideałom. Nie mogłam wejść do rodziny, która odpowiadała za taką ilość zwierzęcego cierpienia. Nie wyobrażałam sobie wspólnych świąt ze świniakiem na stole i opowieści o wypadach na polowania...
Może kiedyś znajdę faceta, któremu będzie zależeć nie tylko na mnie, ale też na moich wartościach...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”