„Jestem wdowcem na emeryturze, syn wyjechał do Holandii. Chciałem poczuć się przydatny i ważny”

szczęśliwy starszy pan fot. Adobe Stock, Fabio
„Pracowałem w schronisku dla zwierząt. Moje wyprowadzanie psów skończyło się oczywiście tak, że jednego na dobre wyprowadziłem do mojego domu. Szarik nie jest ani ładny, ani brzydki, ani mały, ani duży, ani młody, ani stary. Ale od razu przypadliśmy sobie do gustu. Teraz prawie się nie rozstajemy”.
/ 24.06.2023 14:30
szczęśliwy starszy pan fot. Adobe Stock, Fabio

Owdowiałem ponad dwadzieścia lat temu. Pierwsze lata po śmierci Teresy były koszmarne. Przetrwałem je tylko dlatego, że nie byłem sam. Tomek, nasz syn, w czasie choroby mamy bardzo dojrzał. Trudno powiedzieć, kto po odejściu Teresy bardziej wpierał kogo: ja syna czy on mnie.

I ja, i Teresa byliśmy nauczycielami

Każdy wie, co jest w tej pracy bonusem – dwa miesiące wakacji w roku. Wiadomo, nie całe, ale to i tak cała masa wolnych dni. Staraliśmy się je wykorzystywać co do dnia. Kiedy Tomek skończył dwa lata, kupiłem używaną przyczepę kempingową. Odnowiłem ją, z tatą ponaprawialiśmy meble, Teresa poszyła firanki. Przez lata to ta przyczepa była naszym wakacyjnym domem.

Objechaliśmy Polskę od morza po góry, a kiedy granice przestały być problemem, ruszyliśmy na podbój Europy.

Tomek przestał z nami spędzać całe wakacje dopiero wtedy, gdy skończył czternaście lat. Trenował koszykówkę i musiał jeździć na obozy sportowe. Ale zawsze przynajmniej na dwa tygodnie jechaliśmy gdzieś razem.

Teresa zachorowała wiosną. O lecie, które przyszło potem, ja i Tomek nie chcemy pamiętać. Ale wspominamy tych kilka dni, kiedy po kolejnej chemii Teresa poczuła się przez chwilę trochę lepiej i całą trójką pojechaliśmy na kemping gdzieś pod Kampinos.

Ostatnie szczęśliwe dni we trójkę…

Niedługo po pogrzebie mamy Tomek powiedział mi, że zostanie lekarzem.

– To nie tak, że wierzę, że to ja odkryję lekarstwo na raka. Ale ciężko mi sobie wyobrazić zawód, który ma więcej sensu – oświadczył.

A mój syn jak coś sobie postanowi, to nie ma siły, żeby tego nie zrealizował. Natychmiast zaczął się pilniej uczyć matematyki, fizyki biologii.

Rok później to Tomek zaproponował, żebyśmy pojechali z naszą przyczepą do kilku miejsc, które najbardziej lubiła mama. To była słodko-gorzka wycieczka. Dużo śmialiśmy się i płakaliśmy.

– Tatuś, musisz mi teraz coś obiecać. Kończymy z żałobą. Dobrze wiesz, że mama właśnie tego by chciała. Masz normalnie żyć. Znowu chodzić na brydża i wódeczkę z wujkami, na imprezach tańczyć i bajerować babki, opowiadać te swoje niezbyt mądre dowcipy. Zgoda? – spytał po powrocie do domu Tomek. – Jak mi to obiecasz, to ja też zacznę chodzić na imprezy, przecież ciągle mi mówiłeś, że powinienem.

Tomek na medycynę dostał się za pierwszym razem

Studia skończył z wyróżnieniem. I dostał propozycję stażu w szpitalu uniwersyteckim w Amsterdamie. Ten sam szpital zaproponował mu pracę kilka lat temu. Tomek był już wtedy po ślubie z Anetą, Julcia, moja wnuczka, miała sześć lat. I wszyscy mieszkali u mnie.

– Tato, ta praca to dla mnie wielka szansa. Ale jak powiesz, że mamy nie jechać, to zostaniemy.
Wiedziałem, że będę bardzo tęsknił. I jasne, bardzo chciałem powiedzieć: zostańcie. Ale przecież nie mogłem. Tomek i jego rodzina nie byli moją własnością.

– Amsterdam? Piękne miasto, byliśmy tam z mamą, pamiętasz? Chętnie je jeszcze zobaczę. I przecież nie jest na końcu świata. Jak zatęsknię, to wsiądę w samolot, pociąg czy samochód i przyjadę.

W czasie pierwszych rozmów po wyjeździe Julka płakała. Ale po kilku miesiącach już mi zaaferowana opowiadała o nowych koleżankach, piesku sąsiadów i rowerze, który obiecał jej tata na siódme urodziny.

Byłem już wtedy emerytem, ale ciągle pracowałem na pół etatu w szkole. Postanowiłem, że muszę sobie poszukać jakiegoś zajęcia. Siedzenie w pustym domu było jednak trochę dołujące.

Zacząłem banalnie – od wolontariatu

Pracowałem w schronisku dla zwierząt. Moje wyprowadzanie psów skończyło się oczywiście tak, że jednego na dobre wyprowadziłem do mojego domu.

Szarik nie jest ani ładny, ani brzydki, ani mały, ani duży, ani młody, ani stary. Ale od razu przypadliśmy sobie do gustu. Teraz prawie się nie rozstajemy.

Jedna z wolontariuszek ze schroniska opowiedziała mi, że raz w tygodniu chodzi do szpitala przytulać noworodki.

– Co robić? – aż parsknąłem kawą.

– Przytulać. Chodzi o dzieci porzucane w szpitalach, często z syndromem FAS. Zanim trafią do ośrodków adopcyjnych, często dużo czasu spędzają na szpitalnym oddziale. I potrzeba wolontariuszy, którzy będą je przytulać, chociaż godzinę dziennie. Dla dzieci to bardzo ważne. Wiesz, niby nic nie robisz.

Siedzisz z dzieckiem na rękach, czasem coś zanucisz, pokołyszesz. Ale takie kilkanaście minut daje człowiekowi niesamowitego kopa. Znaczy przynajmniej mnie daje. Może spróbujesz?

Spróbowałem. Anka miała rację

Niesamowite uczucie. Moim pierwszym niemowlakiem był Kubuś. Kiedy pielęgniarka dała mi go na ręce, mały otworzył oczy. Przyjrzał mi się tak wnikliwie, jakby chciał zapamiętać każdą zmarszczkę na mojej twarzy. Kołysałem go, nuciłem, aż zasnął. Wyszedłem ze szpitala naładowany mnóstwem pozytywnej energii.

Kolejna akcja pomocowa znalazła mnie sama. Kilka lat temu kupiłem busa. Wyrzuciłem z tyłu siedzenia i urządziłem tam sypialnię. Jak jechałem na ryby, to mogłem się tam przespać. Bus parkował na ulicy przed moim segmentem, bo do garażu się nie mieścił.

– Panie Janie – zaczepiła mnie sąsiadka.

– Może mógłby mi pan pomóc?

Okazało się, że sąsiadka udziela się w fundacji, która pomaga  ludziom, którzy w pożarze, powodzi stracili domy i majątki.

– Rozpadła nam się fundacyjna furgonetka. A trzeba jechać za Kutno do pogorzelców. Mamy lodówkę, tapczan, szafę. Może mógłby pan pożyczyć busa? A może nawet pojechać?

W piątki nie pracowałem, bus był sprawny, nie miałem powodów, żeby odmówić. I tak się zaczęło, co drugi weekend jeżdżę w różne trasy z pomocą.

Kiedy zaczęła się wojna na Ukrainie, uznałem, że pora przerobić busa znowu na samochód osobowy. Wyciągnąłem z piwnicy siedzenia i zamontowałem je. I pojechałem na granicę.

Myślałem, że pojadę raz, może za kilka dni znowu

Ale kiedy zobaczyłam tę rzeszę zmęczonych i wystraszonych ludzi, zacząłem jeździć w kółko. W jeden weekend byłem w Medyce kilka razy. Spałem po drodze, gdzieś na poboczu.

Od wyprowadzki Tomka na co dzień używam tylko parteru. Górę odkurzam tylko, kiedy przyjeżdża rodzina. Zaczęła mi świtać myśl, że może powinienem oddać piętro ludziom z Ukrainy. Trochę mi jednak było głupio proponować kobietom, które woziłem, żeby się wprowadziły do mnie. Pewnie by się bały zamieszkać z dziećmi ze starym, samotnym facetem.

Tydzień przed Wielkanocą podjechałem z darami na halę, w której miasto tymczasowo kwateruje uchodźców. Na podłodze na korytarzu siedziała kilkuletnia dziewczynka. Bawiła się z białym królikiem. Niosłem akurat karton pełen bananów.

– Hej, zjesz banana? – zapytałem i przykucnąłem koło niej.

Skinęła nieśmiało głową i uśmiechnęła się do mnie.

– Sofija! – na korytarz wjechał starszy mężczyzna na wózku. Dziewczynka pobiegła do niego i się przytuliła.

Zapytałem wolontariuszy o tego pana i dziewczynkę

– Oj, to smutna historia. Sofija nie ma mamy. Tata był żołnierzem. Z Charkowa. Kiedy zrobiło się źle, wziął przepustkę, zapakował ojca, mamę i córkę i wywiózł ich na granicę. Zginął dwa dni później. Sofija jeszcze o tym nie wie. Ich domu też nie ma. Oni nie mają dokąd wracać. Ale nie chcą jechać na zachód. Szukamy im mieszkania, ale jest ciężko.

Nie wahałem się ani minuty.

– Pani Kasiu, mogą zamieszkać u mnie. Mam pusty dom. Ja się mogę przenieść na piętro, a na parter da się nawet wjechać wózkiem. Z kolegami zbudujemy raz-dwa zjazd do ogródka. Zaproponuje im to pani?

Kasia zniknęła w jednej z sal i wróciła z kobietą, na oko w moim wieku.

– To jest Irina. W Charkowie uczyła angielskiego. Więc może sam pan zapyta?

Choć mój angielski jest średnio płynny, to na taką prostą rozmowę okazał się wystarczający.
Jeszcze tego samego dnia Irina, Sofija, Ihor i królik Sasza zamieszkali u mnie.

Znajomi trochę kręcili głowami

– Janek, wiesz, przyjąć kogoś na kilka tygodni, miesiąc to co innego… Ale przecież oni mogą zostać na długo. Dasz radę? Przecież ty dawno z nikim nie mieszkałeś.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że może być różnie. Ale na razie sobie radzimy. Z Ihorem gram w szachy. Dzięki Irinie mam darmowe konwersacje po angielsku. Sofija uczy mnie ukraińskiego, a ja ją polskiego. Na razie jej nauka idzie dużo lepiej.

Trochę się bałem reakcji Tomka. Niepotrzebnie.

– Tato, jestem z ciebie dumny, naprawdę. Mama też jest – powiedział mi w Wielkanoc, gdy mnie odwiedził z rodziną.

Oczywiście z obecności moich gości najbardziej ucieszyła się Julia. Z Sofiją kontakt złapały od razu. Przed wyjazdem Julia wymogła na nas wszystkich obietnicę, że Sofija odwiedzi ją w Amsterdamie.
A tydzień później miałem w domu kolejne święta.

Irina znalazła pracę i ciągle mówi, że chyba nadużywają mojej gościnności i że zacznie szukać mieszkania. Tylko że ja zupełnie szczerze wcale nie chcę, żeby się ode mnie wyprowadzali! Na samą myśl, że znowu zostanę w domu sam, wpadam w chandrę.

– Na razie czekam na podwójne Boże Narodzenie. A potem się zobaczy – powtarzam za każdym razem, kiedy Ihor i Irina wracają do tematu.

Czytaj także:
„Był cudownym kochankiem, ale ciągle zasłaniał się chorą matką. Wszystko jej wykrzyczałam i doprowadziłam do tragedii”
„Zamiast romantycznej miłości wybrałam życie pełne wygód. Gdy mąż zostawił mnie samą z dzieckiem, zrozumiałam swój błąd”
„Nie chciałam dzieci i mąż dobrze o tym wiedział. Załamałam się, gdy zrobiłam test. Byłam pewna, że to jakiś słaby żart”

Redakcja poleca

REKLAMA