Siedem lat temu zmarła na raka moja cudowna żona, Krystyna. Po jej śmierci pogrążyłem się w rozpaczy. Po pracy od razu wracałem do domu, siadałem w fotelu i wspominałem spędzone wspólnie, szczęśliwe lata.
Nigdzie nie wychodziłem, z nikim się nie spotykałem. Wyjątkiem byli tylko najbliżsi: córka Iwona, zięć Marcin i wnuk Patryk. Co prawda wyprowadzili się z Warszawy i zamieszkali we Wrocławiu, ale od czasu do czasu przyjeżdżali do mnie w odwiedziny. Ożywiałem się wtedy trochę, zapominałem o smutku. Ale potem wszystko wracało.
Dwa lata temu, w sierpniowy sobotni poranek wybrałem się o sklepu na zakupy. W drodze powrotnej zrobiło mi się nagle słabo, poczułem potworny ból w piersiach. Usiadłem na pobliskiej ławce. Nawet nie próbowałem sięgnąć po komórkę i dzwonić po pomoc. Możecie mi nie wierzyć, ale ucieszyłem się, że to koniec, i że wreszcie dołączę do ukochanej Krysi.
Bardzo za nią tęskniłem
Obudziłem się w szpitalu. Gdy to do mnie dotarło, byłem zawiedziony.
– Przeszedł pan zawał. Ale jakaś kobieta szybko wezwała pogotowie, zajęła się panem do przyjazdu karetki i udało się pana uratować. Należą się jej podziękowania – usłyszałem od pielęgniarki.
– Za co? Nie prosiłem o pomoc. Mam już dość żywota na tym świecie – burknąłem.
– Oj, grzeszy pan, grzeszy. Na wszelki wypadek zostawiam jej numer telefonu. Ratownicy specjalnie zapisali – pielęgniarka położyła na szafce karteczkę.
Nie zamierzałem dzwonić. Byłem zły na nieznajomą, że nie pozwoliła mi umrzeć. Ale po kilku dniach zmieniłem zdanie. Nie chciałem uchodzić za niewdzięcznika i gbura. Przecież ta kobieta nie mogła wiedzieć o moim smutku i tęsknocie. Gdy więc trochę lepiej się poczułem wystukałem na komórce numer z karteczki.
Anna, bo tak miała na imię wybawicielka, bardzo się ucieszyła z mojego telefonu. Wypytywała, jak się czuję, czy mnie ktoś odwiedza w szpitalu. Gdy przyznałem, że nie, bo najbliżsi mieszkają daleko i nie mają czasu, oświadczyła, że następnego dnia wpadnie na oddział.
Przyszła tak, jak obiecała
Pomyślałem, może głupio, że kobieta oczekuje jakiejś nagrody…
– Proszę sobie nie robić kłopotu. Gdy już wyjdę ze szpitala, to się pani jakoś odwdzięczę – powiedziałem.
– Ale mnie wcale nie o to chodzi! Po prostu wydaje mi się, że jak człowiek jest chory, to potrzebuje wsparcia i dobrego słowa. Choćby od obcej osoby – powiedziała ciepło.
Tak mnie zaskoczyła tymi słowami, że wymamrotałem tylko, że będzie mi bardzo miło, i się rozłączyłem. Przyszła tak jak obiecała następnego dnia. Od razu mnie zauroczyła. Była taka wesoła, otwarta, szczera. Rozmawialiśmy ponad godzinę. Pod koniec wizyty miałem wrażenie, że znamy się od lat. Gdy wyszła, obok mojego łóżka zjawiła się pielęgniarka.
Ta sama która zostawiła karteczkę z numerem telefonu Ani.
– Oj, coś mi się wydaje, że wróciła panu chęć do życia – mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
Nie zaprzeczyłem. Złapałem się na tym, że chciałbym jeszcze zobaczyć Anię. Więcej jednak już mnie nie odwiedziła. Z jednej strony było mi przykro, ale z drugiej, nawet się cieszyłem. Nie chciałem, żeby oglądała mnie w tym kiepskim stanie. I w tej okropnej, zniszczonej szpitalnej piżamie…
Czułem się w niej jak żałosna karykatura mężczyzny. W szpitalu przeleżałem dwa tygodnie. Kiedy już wydobrzałem, zebrałem się na odwagę i zaprosiłem Annę na kolację do restauracji. Ku mojej ogromnej radości przyjęła zaproszenie.
Spędziliśmy bardzo miły wieczór. Ten, a potem następny i jeszcze następny bo okazało się, że Ania też jest sama, też jest wdową. Im lepiej ją poznawałem, tym stawała mi się coraz bliższa. Po stracie ukochanej żony nie dopuszczałem do siebie myśli o związku czy choćby przyjaźni z inną kobietą. Ale tym razem było inaczej.
Ania wypełniła mi pustkę po Krysi
No i rok temu zrozumiałem, że ją kocham. Okazało się, że ona czuje to samo. Nie planowaliśmy ślubu, ale spotykaliśmy się właściwie codziennie. Chodziliśmy razem na spacery, do kina, potańcówki dla seniorów.
A gdy nie mieliśmy ochoty na żadne wyprawy, siadaliśmy u niej lub u mnie w mieszkaniu, robiliśmy sobie pyszną kolację i oglądaliśmy telewizję lub po prostu rozmawialiśmy. Znowu czułem się szczęśliwy.
Nie przyznawałem się najbliższym do swojej znajomości z Anią. Uznałem, że tak będzie lepiej. Córka bardzo kochała matkę i byłem pewien, że nie zaakceptuje innej kobiety. Nieraz mi to dawała do zrozumienia.
Poza tym była bardzo podejrzliwa. Uważała, że wszystkie samotne panie to oszustki polujące na majątek. A ja miałem piękne mieszkanie i sporo pieniędzy na koncie. Trzymałem więc wszystko w tajemnicy.
Gdy przyjeżdżała do mnie w odwiedziny, sama lub z rodziną, udawałem samotnika. Przez następne miesiące mój plan sprawdzał się świetnie, ale niedawno usłyszałem wiadomość, która może wywrócić mój świat do góry nogami.
To było w dniu moich 65. urodzin
Zaprosiłem najbliższych na małe przyjęcie w domu. Przyjechała tylko Iwona z mężem, bo wnuk wyjechał już na wakacje. Złożyli mi życzenia i usiedli do kolacji przygotowanej wcześniej przez Annę.
– Świetna pieczeń, tato. A ta sałatka? Marzenie! Jak mama żyła, to nawet jajka na twardo nie umiałeś ugotować. A teraz, proszę, takie wspaniałości. Aż wierzyć się nie chce, że sam to wszystko zrobiłeś – zachwyciła się córka.
– A tam, nie przesadzaj. Jak mężczyzna zostaje w życiu sam, to musi się wielu nowych rzeczy nauczyć… Między innymi gotowania.
– A właśnie, tato, samotność… Na pewno nie jest ci łatwo. Ale nie musisz się już martwić. Wkrótce będziesz miał towarzystwo.
– Poważnie? A jakim to cudem? Pieska zamierzacie mi kupić? – zaśmiałem się.
– Nie. Mówiłam ci już chyba, że Patryk świetnie zdał maturę i złożył papiery na informatykę w Warszawie…
– A tak. Wspominałaś, że to bardzo oblegany kierunek, i nie wiadomo, czy zostanie przyjęty.
– No więc dostał się! Kilka dni temu opublikowali już ostateczną listę. Patryk jest na 26. miejscu. Od pierwszego października zaczyna studia na Wojskowej Akademii Technicznej.
– O, to wspaniale. Mam nadzieję, że czasem będę go widywał – ucieszyłem się szczerze.
– Nie czasem, tylko codziennie. Bo zamieszka u ciebie! Cieszysz się? – wypaliła Iwona.
– U mnie? – wybałuszyłem oczy.
– No tak. Oboje z Marcinem uważamy, że to znakomite rozwiązanie. Ty wreszcie będziesz miał towarzystwo i pomoc, a my spokojną głowę, że Patryk jest bezpieczny. Bo ty będziesz miał go na oku – powiedziała z uśmiechem.
– Rzeczywiście, same plusy – starałem się wykrzesać odrobinę entuzjazmu, ale niezbyt mi to wyszło.
Na szczęście córka i zięć tak byli zajęci pałaszowaniem kolacji, że chyba w ogóle nie zauważyli mojej z lekka skwaszonej miny. Po ich wyjeździe długo nie mogłem ochłonąć. Usiadłem w fotelu i zatopiłem się w myślach.
Teoretycznie powinienem się cieszyć z tego, że Patryk ze mną zamieszka. Wielu dziadków oddałoby za to pewnie ostatnie pieniądze. Ale ja nie potrafiłem. Z przeraźliwą jasnością uświadomiłem sobie, że to wszystko zmieni. Już nie będę mógł zapraszać ukochanej do siebie, często z nią wychodzić, nocować u niej w domu.
Patryk nie jest przecież gapą. Szybko się zorientuje, że coś jest na rzeczy. Z ciekawości zacznie zadawać pytania, węszyć. A w końcu podzieli się wiadomościami z rodzicami.. A wtedy… Bałem się pomyśleć, co się wtedy wydarzy. Zrobiło mi się tak smutno, że aż zadzwoniłem do Ani i opowiedziałem o wszystkim.
– Nie zamartwiaj się, Czesiu. Wszystko się ułoży – starała się mnie pocieszać, ale z tonu jej głosu wynikało, że nie do końca w to wierzy.
Październik zbliża się wielkimi krokami
Córka i zięć coraz częściej do mnie dzwonią. Dopytują się, czy już opróżniłem pokój dla Patryka. Bo chłopak chce przywieźć swoje rzeczy. Wykręcam się, mówię, że nie miałem jeszcze czasu, źle się czułem, ale przecież nie może to trwać wiecznie.
W końcu będę musiał podjąć jakąś decyzję. Tylko jaką? Nie wyobrażam sobie życia bez Anny. Ale też nie mam odwagi przyznać się najbliższym do znajomości z ukochaną i powiedzieć, że jednak wolę mieszkać sam. Nie wiem już, co robić. Na starość ludzie nie powinni mieć takich problemów…
Czytaj także:
„Mąż odmłodniał, gdy zaczął pracę na uczelni, a ja pękałam z zazdrości. Bałam się, że jakaś studentka mi go zabierze”
„Myślałam, że zięć to rycerz na białym koniu, który uratował moją córeczkę. Okazałam mu zaufanie, a on wytarł nim tyłek”
„Po 6 latach męczarni, zaszłam w ciążę. Jeden koszmar przerodził się w drugi. Diagnoza synka powaliła mnie na kolana”