„Jestem singielką z wyboru. Zamiast rodzinie, poświęciłam się pracy. Przyjaciółka uświadomiła mi, jak wiele straciłam”

kobieta, która nie założyła rodziny fot. Adobe Stock, 7713 Photography
„Byłam zazdrosna o starą przyjaciółkę, zła, że wraz ze mną trochę się na Natalii nie wyżyła, nie oplotkowała jej. Byłyśmy zawsze okrutne wobec >>pańć<<, >>mieszczek<<, trzymałyśmy sztamę w roli nowoczesnych, samodzielnych, wyzutych z konwenansów wiecznych dziewczyn. Niegrzecznych dziewuch żyjących po swojemu, nawet jeśli w pracy pod dyktando szefów”.
/ 02.12.2022 22:00
kobieta, która nie założyła rodziny fot. Adobe Stock, 7713 Photography

– Poznaj, Ewo, Natalię. Asystentka naszego szefa tu w Gdańsku, a po cichu mówiąc: po prostu szefowa – Danka porozumiewawczo ściszyła głos.

Uśmiechnęłam się grzecznie, ale skrzywiłam w duchu, mam to wyćwiczone. Baba-kloc, wysoka i masywnie zbudowana, prosta, wypinająca dumnie wielki biust. Nie mój typ. Ze mną wszystko po staremu, hetero, jeśli w ogóle, już sama nie wiem, dawno nie sprawdzałam, ale mniejsza o to. Takie baby napawają mnie lękiem i instynktownie przed nimi uciekam. Chyba się ich boję. Teraz też chciałam, ale się nie dało.

– Gotowa do świąt?

Zgłupiałam. Jakieś święta chyba się zbliżały, Boże Narodzenie, sądząc po porze roku, ale cóż mnie to obchodziło?

– Tak, oczywiście. Pierogi ulepione – mruknęłam.

– Nie za wcześnie? Będą nieświeże.

– Serio?

Tylko ciężko spojrzałam. W życiu nie ulepiłam żadnego pieroga. Tak tylko sobie gadałam.

Jestem sama i to jest mój świadomy wybór

Wtrąciła się Danka.

– Nata, spokojnie, nie ma żadnych pierogów. Ewa to najcięższy przypadek pracoholizmu. Żyje firmą, w firmie nocuje, śpi, jada. Świata nie widzi poza robotą, a ty jej o jakichś świętach. Ona pewnie nawet nie wie, jakich.

– Ja też jestem pracoholik, ale rodzina jest dla mnie najważniejsza. Więzi, tradycje. Mówcie, co chcecie, jeśli my kobiety o nich zapomnimy, to wszystko diabli wezmą. I jak będzie wyglądał ten świat?

– Zrobi się cały równie smutny jak ja – nie wiem, dlaczego to wtedy powiedziałam, wcale nie czułam się smutna. Ani też pozbawiona czegoś w życiu.

Fakt, jestem zatwardziałą singielką coraz trudniej znoszącą obecność facetów przy boku. I nie ma dla mnie większych horrorów niż ewentualne pielęgnowanie „więzi i tradycji” na łonie rodziny. Na szczęście nie muszę tego robić. W święta, gdy już przychodzą, odsypiam zaległości. Jeśli ktoś mnie zaprasza, symuluję chorobę. Czasami nawet nie muszę, bo na samą myśl o siedzeniu przy stole, robię się chora.

– Już jest smutny. I zimny. Trzeba go ocieplać miłością, troską o innych, empatią.

Popatrzyła mi w oczy. Miała w sobie coś z bogini. Opiekunka domowego ogniska – co ona tutaj robi w roli asystentki szefa? Chce ogarnąć cały świat? Zaopiekować się nim?

– Zaprosiłabym panią na święta do mojego domu. Zobaczyłaby pani…

Dziękuję, ale ja mam rodzinę. Rodziców, brata. Przyznaję, skłamałam. Nie ulepiłam żadnych pierogów, to był rodzaj głupiego żartu, ale jak go miała pani zrozumieć, nie znając mnie. To tylko Danka mogła chwycić – uśmiechnęłam się w stronę starej przyjaciółki.

– Ach tak. Nie chcę się narzucać, gdyby jednak naszła panią ochota, to mój dom stoi zawsze otworem. W święta i na co dzień. Danusia służy adresem.

Dziwna kobieta – myślałam. Widzi mnie pierwszy raz w życiu. Co prawda, pracujemy w tej samej firmie, ale w oddalonych od siebie miastach, i łączy nas jedynie wspólne tyranie dla jednego pracodawcy. A ona wyjeżdża mi tu z takim tekstem.

– To bardzo miłe z pani strony.

Pod byle pozorem przeprosiłam obie panie i z ulgą się oddaliłam. Do końca bankietu bardzo uważałam, by się ponownie nie natknąć na Natalię, ale ona chyba szybko ulotniła się, bo od pewnego momentu już w ogóle jej nie widziałam. Za to pod koniec wpadłyśmy na siebie z Danką. To ona lata temu ściągnęła mnie do firmy, a potem przeniosła się do Gdańska i tam współorganizowała jej filię. Wreszcie miałyśmy szansę pogadać.

– Ta Natalia – rzuciłam na koniec – to co za jedna? Wyczułam, że jesteście z sobą blisko, a przecież ona jakaś taka… nie nasza.

– Nasza, nasza. Gdybyś ją bliżej poznała, polubiłabyś ją na pewno.

– Może. Na razie na pewno nie. Za bardzo domowa, a najgorsze dla mnie jest poczucie wyższości, które mają tego typu damy nad nami. Te ich rodziny to jak jakieś korony na głowach. Czynią je władczyniami świata.

– E, ona taka nie jest.

– A jednak czułam, że odbiera mnie jako starą pannę, która koniecznie musi być zgorzkniała i nieszczęśliwa.

– Ewa, czyżby się w tobie rodził jakiś kompleks? – rzuciła Danka.

– Chyba oszalałaś.

– No to daj spokój. Natalia jest dobrą kobietą, bardzo dzielną, nie miejsce tu ani pora, żeby to rozwijać. W każdym razie nad nikim się nie wywyższa, a wręcz przeciwnie, niejednemu w życiu dopomogła.

– Się chyba zakochałaś w tej Natalii…

– Co cię ugryzło?

Opowiedziała mi o niej co nieco

Tak, coś mnie ugryzło, byłam zazdrosna o starą przyjaciółkę, zła, że wraz ze mną trochę się na Natalii nie wyżyła, nie oplotkowała jej. Byłyśmy zawsze okrutne wobec „pańć”, „mieszczek”, trzymałyśmy sztamę w roli nowoczesnych, samodzielnych, wyzutych z konwenansów i wiecznych dziewczyn. Niegrzecznych „dziewuch” żyjących po swojemu, nawet jeśli w pracy pod dyktando szefów.

Zarabiałyśmy pieniądze i wydawałyśmy je z wdziękiem. Nie naszą troską były spożywcze zakupy w supermarkecie, oszczędzanie na nowy samochód, pralkę. W naszych wynajętych w centrum miasta kawalerkach byłyśmy ponad spłacanie kredytów i odprowadzanie do szkoły latorośli. Istoty z bajki, nawet jeśli z podkrążonymi ze zmęczenia oczami. Coś za coś. My dokonałyśmy wyboru i byłyśmy zadowolone.

Wczesnym latem jak zwykle spotkałyśmy się z Danką w Sopocie. I jak co roku z okazji mojego przyjazdu wzięła trochę wolnego – spacerowałyśmy brzegiem morza i nie mogłyśmy się sobą nacieszyć. Stare, oddane sobie przyjaciółki – znowu razem.

W pewnej chwili zaczęła mówić o Natalii.

Pamiętasz ją z tego zimowego bankietu, prawda? – zagadnęła.

– Jasne, że pamiętam. Nawet byłam o nią trochę zazdrosna.

– Że niby co?

– Że jesteście razem na co dzień, zżyte, że masz nową przyjaciółkę.

– Ach, ty głupia! I co z tego, że mam przyjaciółkę? Ty ich nie masz w tej swojej Warszawie? I tak jesteśmy sobie najbliższe, Ewuniu, zawsze będziemy. A Natalia jest absolutnie wyjątkowa, uwierz mi.

– I na czym niby polega ta jej wyjątkowość? – zapytałam zzgryźliwie; no po prostu nie mogłam opanować dystansu w stosunku do tej kobiety.

– Na tym, jak radzi sobie z życiem. Swoim własnym, a przede wszystkim bliskich. Jej syn jest niepełnosprawny, przykuty do wózka, do tego niewidomy. Jakieś cukrzycowe powikłania w dzieciństwie, dokładnie nie wiem. Ale wiem, jak oni się nawzajem wspierają w tej rodzinie. Mąż, który nota bene od dawna cierpi na depresję, drugi syn, który jest najsympatyczniejszym dzieciakiem świata, dziadkowie – wszyscy oni nawzajem sobie pomagają, a dyryguje tym, niczym wielką orkiestrą, właśnie Natalia. Musi pracować, żeby to wszystko jakoś finansowo utrzymać, jej mąż nie daje sobie z tym rady, w końcu też jest chory, a dziadkowie starzy. Mówię ci, każdy normalny człowiek zwariowałby na jej miejscu, a ona zawsze pogodna, uśmiechnięta, ciepła. Kto nie wie, nigdy się nie domyśli, ile ona ma w życiu problemów, i jakich. Nigdy. Zawsze dobre słowo – dla każdego. Zawsze zadbana. W pracy bez zarzutu. Jak ona to robi? Szczerze ją podziwiam.

Gdy słuchałam, robiło mi się coraz smutniej, i to wcale nie w związku z Natalią. Myślałam o swojej rodzinie. Każdy oddzielnie, od lat. Starzy w separacji, skłóceni, nienawidzący się. Mój brat wrogi wobec ojca, nasze rzadkie spotkania przypominają rytualne lanie pomyj, które ja biorę na swoją głowę, bo staram się tatę bronić. On sam kocha nas „na swój sposób”, który nawet dla mnie jest nie do końca oczywisty, ale przecież jest moim ojcem.

Mama żyje swoim życiem, dla nas nie ma wiele czasu, ale też go od niej nie wymagamy. Jesteśmy osobni – każde z nas robi swoje i najchętniej nie spotykalibyśmy się wcale. Nasza rodzina jest patologią, ale na co dzień staram się w to nie wnikać. Każda jest, mniej lub bardziej. Więzy krwi zmuszają do współistnienia ludzi, którzy czasem nie mają ze sobą nic, ale to nic, wspólnego. Wolę przyjaźń, wybory dokonywane świadomie i samodzielnie.

– No widzisz, Danka, jeszcze jeden argument, żeby w ogóle nie zakładać rodziny. Trafi ci się niepełnosprawne dziecko i jesteś ugotowana po kres swoich dni. Chyba że masz gen dzielności jak Natalia, ale sama twierdzisz, że to kobieta wyjątkowa. Wiele innych po prostu się załamuje, no i mają przechlapane…

– Nie jestem pewna, czy ta twoja konkluzja wydaje mi się właściwa.

Fakt, nieco się zapędziłam. Moja przyjaciółka miała męża i bardzo chciała założyć rodzinę. To było dla niej szczególnie ważne, bo już jako dziewczyna straciła oboje rodziców. Nie udało się, dawne dzieje, prawie o tym zapomniałam. Na szczęście ten gnojek zostawił ją, zanim poczęli dziecko. Jako samotna matka nie zrobiłaby takiej kariery, ciężko by jej było.

Nie jestem „zagubioną duszą”...

– Sorki, Danka. Wybacz starej idiotce.

Nie chciałabyś, żebyśmy ją razem odwiedziły, na przykład w sobotę po południu?

– Kogo?

– Jak to kogo? Natalię.

– No nie, dzięki.

– Ona często o ciebie pyta.

– Ciekawe, dlaczego?

– Może czuje w tobie zagubioną duszę?

– Nie jestem żadną „zagubioną duszą”. Bardzo mi w życiu dobrze, nie narzekam.

Na dowód tego roześmiałam się głośno. I troszeczkę nieszczerze, na pokaz.

– Bo wiesz, ja często u niej bywam. Staram się pomagać, jak umiem i mogę, ale też uwielbiam atmosferę jej domu. Jest zadziwiająca.

– Czuję, że się wkręciłaś.

– Tak. To jest teraz właściwie trochę moja rodzina. Znalazłam u nich – jak to powiedzieć? Przytulisko. Jak bezdomny pies.

– Bezdomny pies? O czym ty, Danka, mówisz?! Naprawdę tak się czujesz?

– Bywało.

– No dobrze, niech ci będzie – poddałam się. – Pójdźmy już do tej Natalii, mam wrażenie, że bardzo ci na tym zależy.

Twarz przyjaciółki rozjaśniła się, jakby padł na nią promień słońca. I dopiero wtedy zauważyłam, że wygląda lepiej niż kiedyś. Coś się w niej rozluźniło, puściło napięcie.

Dom we Wrzeszczu, poniemiecki, obrośnięty dzikim winem, zaniedbany. Na werandzie chłopak na wózku, kilkunastoletni, prawie już młody mężczyzna.

– Cześć, Janek, jak się masz, prowadzę wam gościa – zaczęła Danka.

– Wiem, pani Ewa?

– Tak, jestem Ewa. Dzień dobry.

Czułam się, jakbym grała w filmie

W niewidzących oczach odbijało się niebo. Przeszedł mnie dreszcz. Gdyby chociaż nie był na wózku, boję się niepełnosprawnych, nie umiem zachowywać się w towarzystwie takich ludzi. Po co ja tu przyszłam? Dlaczego się dałam namówić? Ogarnęła mnie panika, najchętniej dałabym nogę. Weszłyśmy do środka, wnętrze urządzone po staremu, chyba bardzo dawno nieremontowane, chociaż czyste. Stare poniemieckie kredensy, lampy z Peerelu, obrazki z Ikei. Misz-masz.

Natalia uśmiechnęła się szeroko.

– Witam w naszych progach, pani Ewo, bardzo się cieszę, że znowu panią widzę. Zaraz zejdą moi rodzice, mieszkają na górze. Zawołam też męża i Antka, naszego młodszego, proszę się rozgościć.

Powoli wjechał na wózku Janek. Danka dodawała mi odwagi uśmiechem. „Dla niej to robię – z desperacją pomyślałam. – Trzeba nadrabiać miną, co tam”. Ale potem... coraz mniej nadrabiałam.

Domowy obiad: zupa, drugie danie, po Bożemu, i ciasto na deser. Uśmiech na twarzy babci: „Drożdżowe, to moja specjalność, wiedziałam, że będzie pani smakować!”. Kompot. Rany, kiedy ja ostatni raz piłam kompot? Herbata zaparzona w porcelanowym dzbanku, kruche filiżanki, srebrne łyżeczki, lniane serwetki obrębione szydełkowaną koronką z nici.

Staroświecka galanteria dziadka, jakby z „Kabaretu Starszych Panów”. Janek opowiadający o pasji do audiobooków. „Dla mnie nawet nie książka najważniejsza, tylko lektor. Jak pięknie czyta, mogę słuchać kilka razy”. Nieobecna twarz męża Natalii i wysiłek jej samej, by go zmusić do udziału w rozmowie. W końcu uległ. Najpierw nieśmiała, a później radosna paplanina Antka o okrągłej piegowatej twarzy.

Ostatnie promienie słońca padały na pokryte drewnianą boazerią ściany, ciepłe, miodowe. Spłynęła na mnie magia tego dziwnego domu. Odniosłam wrażenie, że gram w jakimś staroświeckim filmie. Czas płynął zupełnie obok, nadciągnął wieczór.

– Miło było, ale pora się pożegnać, Ewa jutro wraca do Warszawy – Danka pierwsza przełamała czar.

– Ale zobaczymy panią tu jeszcze, prawda? – zapytała babcia.

– Na pewno.

Wtedy, późnym latem i magicznym wieczorem, mówiłam szczerze. Po wyjściu objęłam Dankę i pocałowałam w policzek. „Dziękuję ci”. Tylko tyle i – jak na mnie – aż tyle.

Ale teraz, gdy właśnie otrzymałam od Natalii zaproszenie na święta Bożego Narodzenia, to już wcale nie wiem. Waham się. Czy naprawdę mam ochotę wyjść ze swych wygodnych, starych butów? Znowu dać się zaczadzić atmosferą? Czy nie stopi mnie to ciepło? Nie pęknie mi serce na myśl, że wszystkiego tego się wyrzekłam? Dobrowolnie, a może wcale nie… Lepiej chyba będzie wreszcie odespać zaległości. Nazbierało się tego. Roboty w firmie huk i kto jak nie ja to na siebie weźmie? 

Czytaj także:
„Mój pazerny kumpel dorabiał się na oszustwach. Na początku działałem razem z nim, ale w końcu sam padł ofiarą własnej broni”
„W każde Andrzejki mam pełno roboty. Kobiety chcą, żebym przepowiadała, czy są z właściwym mężczyzną. Same oczu nie mają?”
„Ukochana stwierdziła, że wyjdzie za mąż za milionera, a mnie zachowa sobie jako kochanka. Dałem się wyrolować, jak dzieciak”

Redakcja poleca

REKLAMA