„Jestem panią do towarzystwa, ale z nikim nie sypiam za kasę. Boję się jednak, że narzeczony uznałby to za prostytucję"

Jestem panią do towarzystwa fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk
Marek płaci mi za takie wyjście nawet 2 tysiące złotych. Mam się za to ubrać i dobrze wyglądać. Reszta to mój zysk. Nie oszczędza na mnie, bo sprawdziłam się już w najtrudniejszych warunkach, gdzie moje towarzystwo zapewniło mu biznesowy sukces.
/ 15.07.2021 16:02
Jestem panią do towarzystwa fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk

Gdyby Kuba wiedział, skąd biorę kasę na wakacje, ubrania, a nawet na nasze wesele, na pewno by mnie rzucił. Ale na razie nie mogę inaczej podreperować budżetu…

Nie myślę o sobie jak o prostytutce

Prowadzę normalne życie; mam chłopaka, za którego zamierzam wyjść. Po prostu tak mi się ułożyło, że muszę wykorzystywać swoją kobiecość i urodę do tego, aby móc utrzymać się w dużym mieście. Zaraz po studiach załapałam się na staż do dużej korporacji. Szłam jak burza.

Po trzech miesiącach zaproponowano mi etat. Po roku zmianę stanowiska, po kolejnych dwóch latach naprawdę duży awans. Zostałam menedżerem sporego zespołu. Pensja jak na niespełna trzydziestoletnią kobietę naprawdę dobra. Łatwo było stracić poczucie rzeczywistości i jak snobka kupować markowe torebki po kilka tysięcy złotych.

Ale mnie nie odbiła sodówa. Przeciwnie, nie miałam kiedy wydawać tych pieniędzy, bo praktycznie nie wychodziłam z biura. Od poniedziałku do piątku co najmniej do dwudziestej drugiej w pracy. Podczas weekendów zwykle robiłam jeszcze w domu jakieś prezentacje albo przygotowywałam się do spotkań z klientami na kolejny tydzień.

Często też wyjeżdżałam w zagraniczne delegacje. Kompletne wariactwo. Nie miałam czasu robić zakupów ani cieszyć się tym, co zarobiłam. Po dwóch latach takiego kieratu zdecydowałam się na kupno dużego mieszkania w Warszawie. Zaoszczędzone pieniądze wystarczyły mi na jedną trzecią całej kwoty. Na resztę wzięłam spory kredyt.

Dziś potwornie żałuję tej decyzji

Dałam się wmanewrować w ten idiotyczny pęd dorabiających się ludzi korporacji, którzy żyją ponad stan. Muszą chwalić się dużymi mieszkaniami, drogimi samochodami i egzotycznymi wakacjami, bo bez tego nie potrafią cieszyć się życiem. Wszyscy moi znajomi tak właśnie robili, czułam więc ogromną presję otoczenia.

Dlatego kupiłam to cholernie drogie mieszkanie. W dodatku wzięłam kredyt we frankach. I tak oto na własne życzenie stałam się niewolnikiem pracy w korporacji, żeby móc spłacać swoje zobowiązania. 

Gdybym w porę nie poznała Kuby, pewnie bym już nie żyła

Albo była schorowaną, roztrzęsioną osobą, kompletnie pozbawioną chęci do życia. To on wyrwał mnie z tej matni – w ostatniej chwili. Poznaliśmy się w… aptece. Kuba jest farmaceutą, pracował wtedy na moim osiedlu. Widywał mnie niemal codziennie, bo to był już taki czas, kiedy bez leków nasennych i uspokajaczy nie mogłam przetrwać nocy. Zauważył, że kupuję je, jakbym prowadziła obwoźny handel albo mieszkała z tuzinem znerwicowanych ludzi.

Nie chcę się wtrącać, ale takie leki w dużej ilości uzależniają i niszczą organizm – powiedział do mnie któregoś dnia, gdy nikogo oprócz nas nie było w aptece.

– To dobrze, że nie chce się pan wtrącać – odparowałam zimno. – Tylko proszę się bardziej pilnować, bo właśnie pan to robi.

I wyszłam. Zaczęłam robić sobie zapasy w innej aptece koło mojego biura.

„Jestem za bardzo zestresowana, niewyspana i rozdrażniona, żeby jeszcze tłumaczyć się głupiemu aptekarzowi” – pomyślałam.

Na szczęście Kuba się nie zniechęcił. Wypatrzył mnie kiedyś, gdy skonana wracałam do domu. Wprosił się na herbatę. Szłam tak otępiała po kilku kawach oraz napojach energetycznych, że było mi już wszystko jedno, więc go wpuściłam. Nim się spostrzegłam, zaczął wpadać częściej. Zwykle nie mieliśmy dużo czasu na rozmowy, bo była już noc, kiedy wracałam do domu, i ledwo patrzyłam na oczy. Tymczasem Kuba robił mi kolację, przygotowywał kąpiel i czekał, aż zasnę. Był moim opiekunem. To on po kilku miesiącach zmusił mnie do pójścia na terapię.

– Nie jest pani pracoholiczką – zdiagnozował mnie psychiatra. – Tego syndromu u pani nie można stwierdzić. Za to jest pani silnie zalękniona i doprowadziła pani swój organizm do stanu krytycznego wyczerpania z powodu strachu o brak pieniędzy. Boi się pani, że gdyby straciła tę pracę, straci też pani mieszkanie, swój status społeczny i po prostu swoją wartość jako człowieka. Krótko mówiąc, nie jest z panią dobrze...

Wyrwałam się z tej przeklętej korporacji

Nie było łatwo, bo firma chciała mnie zatrzymać. Kusiła jeszcze większymi pieniędzmi, lepszym samochodem służbowym, nowymi wyzwaniami. Lecz ja byłam już jak warzywo. Dłużej nie dałam rady. Po czterech miesiącach odpoczywania w domu, z dużym wsparciem Kuby zaczęłam dochodzić do siebie.

Znów przesypiałam noce, jadłam jak człowiek, znajdowałam radość w oglądaniu filmów czy chodzeniu na spacery. Ale zaczęły się kończyć pieniądze. Rata kredytu wzrosła mi prawie dwukrotnie, zabierała już prawie pięć tysięcy złotych w każdym miesiącu.

Zaczęłam myśleć o sprzedaży mieszkania.

W tej chwili pani kredyt przewyższa wartość nieruchomości – oświadczył mi wtedy pośrednik sprzedaży. – Jeśli nawet znajdzie pani kupca na tak duże mieszkanie, co nie jest teraz łatwe, to straci pani wszystko, co zainwestowała jako wkład własny. Doradzam raczej wynajem.

Przeprowadziłam się do kawalerki Kuby i wynajęłam swoje mieszkanie

Pieniądze pokrywają połowę mojej raty kredytowej i czynsz. Cały czas dokładam do interesu. Po pół roku kwarantanny odważyłam się pójść do nowej pracy. Musiałam przecież z czegoś żyć. Za pensję Kuby nie bylibyśmy w stanie utrzymać się oboje. Mam spokojną, niezbyt stresującą pracę, ale zarabiam jedną trzecią tego, co w tamtej. Niestety, coś za coś.

Budżet w nowej rzeczywistości spinał mi się przez kilka miesięcy. Żeby płacić wszystkie swoje rachunki, ubrać się, mieć na jakąś rozrywkę, pojechać na wakacje, wydałam resztę swoich niewielkich oszczędności. I wpadłam w totalną panikę. Nie mówiłam nic Kubie, ale czułam się jak w potrzasku.

Mogłam wrócić do korporacji, ale cały ten koszmar zacząłby się od nowa. Z drugiej strony nie chciałam żyć, wiecznie wszystkiego sobie odmawiając. Jestem młoda, chcę się ładnie ubrać, kupić ulubione perfumy, pójść od czasu do czasu do restauracji na kolację, czy w końcu urządzić dla nas porządne wesele...

Pierwszy raz zrobiłam to dokładnie dziesięć miesięcy temu

Ośmieliła mnie koleżanka, która żyje w ten sposób od kilku lat.

– Kobiety z naszą pozycją społeczną nie muszą uprawiać seksu za pieniądze – powiedziała mi Andżelika. – Ci faceci płacą po prostu za dobre towarzystwo.

Poznała mnie z Markiem. On ma czterdzieści siedem lat, od sześciu jest po rozwodzie. Prowadzi dużą firmę informatyczną. Nie ma czasu i chęci na nowy związek. Przynajmniej dwa razy w tygodniu musi pojawiać się na nieformalnych, ale ważnych spotkaniach z partnerami biznesowymi. A to kolacje, a to wyjścia na imprezy kulturalne.

Potrzebuje kobiety. Idealny profil? Od trzydziestu do trzydziestu pięciu lat, ładna, zadbana, znająca języki obce, inteligentna, umiejąca zachować się w towarzystwie, czasem rozładować atmosferę.

Marek płaci mi za takie wyjście nawet dwa tysiące złotych

Mam się za to ubrać i dobrze wyglądać. Reszta to mój zysk. Gdy trafi się wyjazd zagraniczny, stawka potrafi iść w górę nawet dwukrotnie. Nie oszczędza na mnie, bo sprawdziłam się już w najtrudniejszych warunkach. Gdy klient na kolacji był niemiły, gdy rozmowa przeradzała się w kłótnię, gdy żona partnera robiła wszystko, żeby zerwać negocjacje – wtedy wkraczałam do akcji.

Zawsze udawało mi się tak omotać, zmanipulować, oczarować towarzystwo, że Marek wychodził na swoje. Dlatego mnie utrzymuje.

Nie chodzę z nim do łóżka, choć nieraz mi to już proponował. Zawsze odmawiam i on to na szczęście szanuje, godzi się na moje warunki i na razie oboje jesteśmy zadowoleni z naszej „współpracy”.

Gdy czasem muszę zniknąć z domu na wieczór albo kilka dni, mówię Kubie, że wyjeżdżam do rodziców albo mam jakieś służbowe wyjście z pracy. Widzi, że jestem w dobrej formie, nic złego się nie dzieje, więc nie podejrzewa mnie o kłamstwo. Podreperowałam budżet, odłożyłam też całkiem sporo na nasze wesele. Boję się tylko, że jeśli Kuba dowie się, skąd mam te pieniądze, to… ślubu nie będzie. Nie wiem, jak długo uda mi się utrzymywać taki sekret...

Czytaj także: 
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA