„Jestem oszczędna. Chomikuję papier toaletowy, jadam najtańszą szynkę i nie mam przyjaciół. To wszystko zbędne wydatki"

Oszczędna kobieta fot. Adobe Stock, Lukasz
„Nigdy nie myślałam, że jestem dziwna. Owszem, zawsze lubiłam oszczędzać, ale czy było w tym coś złego? W tym kraju tylko tak się można dorobić, a i to z trudem. Dlatego od dziecka pakowałam wszystkie oszczędności do skarbonki".
/ 21.09.2022 07:15
Oszczędna kobieta fot. Adobe Stock, Lukasz

Nigdy nie myślałam, że jestem dziwna. Owszem, zawsze lubiłam oszczędzać, ale czy było w tym coś złego? W tym kraju tylko tak się można dorobić, a i to z trudem. Dlatego od dziecka pakowałam wszystkie oszczędności do skarbonki, którą dostałam od chrzestnego na trzecie urodziny, a potem, gdy już dorosłam i dowiedziałam się, że to nie przyniesie mi żadnego zysku, zaczęłam lokować je w banku, na kontach i lokatach.

Niestety, nie pochodziłam z zamożnej rodziny, a i sama nie zarabiałam kroci, tak że wszystkiego musiałam dorabiać się od przysłowiowej łyżki. Tata umarł, gdy byłam jeszcze mała, zostałyśmy same z mamą, skromnie zarabiającą urzędniczką, która do dziś wynajmuje małe mieszkanko na obrzeżach miasta w podłej dzielnicy.

Nie wiem, jak może żyć spokojnie, nie wiedząc, czy kiedyś z emerytury będzie ją stać na wynajem. Jej to nie przeszkadza, twierdzi, że lubi pola i lasy otaczające osiedle, ale ja jako pierwszy cel postawiłam sobie kupno własnego mieszkania – ot tak, żeby zyskać pewność, że mam coś swojego, na własność. Oczywiście jest trudno, kiedy zaczyna się od zera. Ja jednak jestem dobra w oszczędzaniu.

I nie wiem, dlaczego ludzie uważają, że jestem dziwna. Zawsze wyczuwałam, że patrzą na mnie osobliwie, szepczą coś za plecami, ale ostatnio kilka osób powiedziało mi to wprost! Zaczęło się chyba od tego, że niedawno moja współlokatorka przebąkiwała, że mam się wyprowadzić. Nie mieściło mi się to w głowie! Mieszkamy razem już trzy lata, odkąd skończyłam studia i musiałam wyprowadzić się z akademika. Sylwia jest córką koleżanki mojej mamy, i to właśnie ona pośredniczyła w całej tej sprawie.

Nie byłyśmy nigdy bliskimi koleżankami, ale wydawało się, że dobrze nam się razem mieszka. Mój pokoik był co prawda maleńki, bo kiedyś, przed remontem mieszkania, był spiżarnią, ale to zupełnie mi nie przeszkadzało. Zresztą sama go sobie wybrałam, bo był tańszy niż pozostałe.

– Naprawdę chcesz taki mały pokój? Będzie ci niewygodnie przyjmować tu gości – powiedziała z wahaniem Sylwia, kiedy się wprowadzałam. – Zostawmy go dla trzeciej współlokatorki, a ty możesz zająć ten większy!

Nie zamierzałam przyjmować tabunów gości. To wszystko przecież kosztuje: jedzenie, napoje, prąd, gaz… A ja przyrzekłam sobie, że nie wydam ani grosza poza tym, co jest niezbędne do życia. W końcu ziarnko do ziarnka, aż zbierze się miarka – zawsze hołdowałam tej zasadzie.

Nie miałam przyjaciół, bo to kosztowało

Dlatego co miesiąc, kiedy dostałam wypłatę, dzieliłam pieniądze na te przeznaczone na opłaty i rzeczy niezbędne do życia, i resztę, którą wpłacałam na lokatę. Byłam prawdziwym mistrzem wyszukiwania tańszych ofert w supermarketach, zawsze wiedziałam, gdzie są promocje.

Co prawda Sylwia, która miała samochód, proponowała, żebyśmy razem robiły zakupy w piątek po południu, ale po jednym takim wypadzie, na który się zgodziłam, bo chciałam być uprzejma, powiedziałam sobie: nigdy więcej! Sylwia miała gest i kupowała nawet takie drogie produkty jak oliwki czy krewetki!

Moje skromne zakupy wyglądały przy jej wypchanym po brzegi wózku naprawdę żałośnie. Nie, żebym się tym przejmowała – przeciwnie, szczycę się tym, że mam skromny gust i lubię ziemniaki z kefirem czy makaron z serem. W każdym razie, po tym wypadzie, unikałam zakupów z Sylwią.

Miałam bilet miesięczny, więc bez większych kosztów mogłam jeździć do supermarketów po całym mieście i wyszukiwać promocje. Czasami nawet chodziłam na piechotę, bo w końcu ruch to zdrowie, a ja nie zamierzałam płacić za karnety na siłownię, skoro ten sam efekt mogłam uzyskać za darmo! To samo dotyczyło wszelkich prezentów.

Tak, chowałam papier toaletowy

W pracy, jak to w budżetówce, panowały dosyć serdeczne stosunki i obowiązywał zwyczaj dawania drobnych upominków na imieniny, a solenizant przynosił jakiś poczęstunek. Nie powiem, że to pochłaniało wielkie kwoty, ale jednak trochę drenowało moją kieszeń, a ja tego nie lubiłam.

Dlatego też w swoje imieniny nie przygotowałam żadnego poczęstunku. Co prawda, trochę głupio mi było przyjąć prezent (przydatny, zestaw mydełek), ale to zrobiłam i od tego czasu miałam spokój. Ani nikt mnie nie prosił o dołożenie się do składek, ani nie byłam zapraszana na poczęstunki.

Nie miałam może dzięki temu wielu znajomych, ale w tym umiałam dostrzec zalety. Nie lubię wychodzić na miasto, bo ceny w restauracjach są koszmarne, a bilety w kinach, nie mówiąc już o teatrze, nie na każdą kieszeń.

Co prawda na początku naszego wspólnego mieszkania Sylwia próbowała mnie raz po raz gdzieś wyciągnąć: na zakupy albo basen, ale ja zawsze odmawiałam. Wolę kupować w szmateksach i popływać latem w prawdziwych jeziorach. Zresztą, na weekendy i tak zawsze jeździłam do mamy, do rodzinnego miasta.

Jej było raźniej, że ma do kogo się odezwać, a ja jadłam za darmo. Co prawda, bilety na autobus trochę kosztowały, ale w ostatecznym rozrachunku i tak wszystko się kalkulowało. Choć, przyznaję to ze zdziwieniem, ostatnio mama nie wydawała się zadowolona, kiedy w piątkowe wieczory zjawiałam się u niej w domu.

– Dziwne, że wolisz przyjechać do mnie niż spotkać się ze znajomymi! – ostatnio niemal na mnie warknęła. – Żeby dziewczyna w twoim wieku nie miała swojego życia…

Zrobiłam kolację, ale tylko dla siebie

Nie obraziłam się na nią, bo i tak przygotowała mi wyborne knedle. A że trochę sobie pogderała? Ma swoje lata i to pewnie dlatego. Większym problemem było dla mnie to, co powiedziała Sylwia, kiedy w ostatni piątek szykowałam się do wyjazdu do mamy.

– Musisz sobie poszukać innego mieszkania – oznajmiła, a ja na chwilę zaniemówiłam. Gdzie ja znajdę coś w tak niskiej cenie?

– Ale czemu? – nie rozumiałam. – Jestem spokojna, nie przyjmuję gości…

– Ale chowasz papier toaletowy, kiedy przychodzą moi, żeby go nie zużywali! – wybuchnęła Sylwia. – Ktoś ci musi w końcu powiedzieć prawdę:  jesteś chorobliwie skąpa! Ty nawet nie masz żadnych znajomych, bo boisz się, że będziesz musiała do nich dzwonić, a to kosztuje! Nigdy nie chcesz dołożyć się do zamówienia czegoś na wynos! Nawet rachunku za internet nie płacisz, bo korzystasz z wi-fi sąsiadów! To nie jest życie! Marnujesz je sobie, a przy okazji zatruwasz wszystkim dookoła!

I kazała mi się wyprowadzić do końca miesiąca. Nie mogę zostać ani dnia dłużej!

Myślałam, że znajdę pocieszenie u mamy, ale kiedy weszłam do mieszkania, nie zastałam jej. Co gorsza, nie zostawiła mi kolacji, a lodówka świeciła pustkami. W skrajnie podłym nastroju ruszyłam więc na zakupy, choć miałam bardzo niewiele gotówki, bo nie przypuszczałam, że będą mnie czekały jakieś wydatki poza biletem autobusowym.

Kupiłam więc sobie bułkę, parę plasterków szynki i ogórka, i zjadłam kolację przed telewizorem. Dopiero późnym wieczorem pojawiła się mama z jakąś koleżanką i tajemniczymi pakunkami.

– O, Danusia, jesteś znów – powiedziała bez entuzjazmu, patrząc na stół kuchenny. – Widzę, że jadłaś kolację, zostawiłaś coś dla mnie?

– Kupiłam tylko dla siebie, bułkę i dwa plasterki szynki, nie wiedziałam, kiedy wrócisz – zaczęłam się tłumaczyć, sama nie wiem czemu. – Chyba dlatego, że ta miała taką minę, jakby z trudem wstrzymywała śmiech.

– To ta twoja oszczędna córka, tak? – zapytała koleżanka mamy. – Rzeczywiście, wyjątkowo trudny przypadek…

Opadła mi szczęka! Co za dzień! 

Na szczęście szybko sobie poszła i mogłam się wyżalić mamie, że Sylwia wyrzuca mnie z mieszkania.

– Ja nie wiem, gdzie znajdę coś w tej cenie – westchnęłam.

– Nie tylko ciebie czeka wyprowadzka – powiedziała mama z jakimś dziwnym uśmiechem. – Ja też… już niedługo nie będę tu mieszkać…

– A co, kamienicę przejął ktoś inny i nie będzie cię dłużej stać na wynajem? – zatrwożyłam się nie na żarty. – A zawsze prosiłam cię i błagałam, żebyś wreszcie zaczęła oszczędzać!

– Wyobraź sobie, że będę miała domek z ogródkiem – powiedziała sucho i z nieukrywanym poczuciem wyższości moja mama. – Niedługo wychodzę za mąż za Zbyszka, a po ślubie przeprowadzam się do niego.

Opadła mi szczęka! Co za dzień! Sensacja goni sensację… Moja mama… wychodzi za mąż…

– Nie zamierzałaś mi powiedzieć o ślubie? I kim jest ten Zbyszek?

– Poznałam go przez przyjaciół, bo lepiej mieć przyjaciół niż pieniądze – oznajmiła mi z powagą. – A nie mówiłam ci, bo martwiłabyś się, że musisz kupić prezent na ślub…

Czytaj także:
„Mój mąż nie może się opędzić od byłej żony. Chcę postawić mu ultimatum: albo ona, albo ja. Co będzie, jeśli wybierze ją?"
„Wymarzona zaręczynowa podróż, zamieniła się w obóz przetrwania. Mój ex porzucił mnie na pastwę losu w samym środku lasu”
„Okropny wypadek wybudził mnie z letargu i wyrwał ze szponów nałogu. Dziś jestem czysta, robię to dla córki"

Redakcja poleca

REKLAMA