„Jestem niezłą sztuką, a moja codzienność to życie starej panny. Mama rozpacza, że przynoszę jej wstyd”

smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, finwal89
„Gdy spoglądam na moje przyjaciółki, widzę u nich pełno zmian - zdążyły już pobrać się, zostać mamami, a czasem nawet związać się po raz kolejny po rozwodzie. Tymczasem ze mnie stara panna na całego! Mam rewelacyjne ciało, zgrabny biust i urodziwą buzię, lecz miłość trzyma się ode mnie z daleka”.
/ 02.08.2024 20:30
smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, finwal89

Moja codzienność to życie starej panny. Właśnie tak - dokładnie za chwilę skończę 34 lata, a obrączki jak nie było, tak nie ma. Gdy spoglądam na moje przyjaciółki, widzę u nich pełno zmian - zdążyły już pobrać się, zostać mamami, a czasem nawet związać się po raz kolejny po rozwodzie. Tymczasem ja wciąż, gdy przychodzi co do czego, muszę wpisywać w rubryce "panna". Taka ze mnie stara panna na całego!

Założę się, że sądzicie, iż jestem nieatrakcyjna i z tego powodu żaden chłopak się mną nie interesuje. Nic bardziej mylnego! Mam rewelacyjne ciało, zgrabny biust i urodziwą buzię. Wielokrotnie zauważałam, jak panowie odwracali głowy, patrząc w moim kierunku i mamrotali pod nosem, że jestem niezłą sztuką.

Tylko co z tego, skoro aktualnie miłość trzyma się ode mnie z daleka. Szczerze powiedziawszy, szaleńczo zakochana byłam tylko jeden raz. W szkole średniej. Mój wybranek miał na imię Andrzej i był dla mnie całym światem. Wciąż mam w pamięci nasze długie przechadzki nad jeziorem, całowanie się w blasku księżyca i nasz pierwszy raz. Złożyliśmy sobie wówczas obietnicę, że pozostaniemy razem aż po kres naszego życia.

Wiadomo jednak, że co innego się obiecuje, a co innego wychodzi w praniu. Każde z nas ruszyło w swoją stronę - on zaczął studia w Poznaniu, a ja przeniosłam się do stolicy. Starałam się utrzymywać z nim kontakt, ale niedługo potem dowiedziałam się, że ma już nową dziewczynę. Poczułam się jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Przez wiele nocy ryczałam w poduszkę, ale w końcu jakoś doszłam do siebie. Przyjęłam do wiadomości, że nasze ścieżki się rozjechały.

Wiele osób twierdzi, że coś mi dolega

Po tamtym związku spotykałam się jeszcze z paroma facetami, ale głównie po to, by nie wyjść na jakąś wariatkę. Nie przywiązywałam do nich większej wagi. Stanowili tylko przyjemną odskocznię od przepełnionej wkuwaniem studenckiej codzienności.

Gdy obroniłam magisterium, nie zostałam w Warszawie. Powróciłam do swojego rodzinnego miasta. Wprowadziłam się z powrotem do rodziców i zaczęłam pracować jako nauczycielka. Mama jednak nie była z tego powodu szczególnie zadowolona.

– Czyli moja obecność w pobliżu nie sprawia Ci radości? – rzuciłam pytanie.

– Ależ skąd, ogromnie się cieszę! Po prostu szkoda, że nie zabrałaś ze sobą żadnego przyszłego męża – odparła z nutką smutku w głosie.

– Daj już spokój, mamuś! Który facet ze stolicy chciałby zapuścić się do naszego małego miasteczka? – parsknęłam śmiechem.

– W naszych stronach niewielu już wolnych kawalerów. Trzeba się sprężyć i kogoś poznać, zanim będzie za późno. Chyba bym tego nie przeżyła, gdybyś została sama. Bardzo pragnę doczekać chwili, gdy założysz własną rodzinę i urodzisz dzieci.

– Spokojnie, na pewno sobie kogoś znajdę. Daję słowo – odparłam, by tylko dała mi święty spokój.

Nie miałam zamiaru dotrzymywać tej obietnicy. Nie planowałam wychodzić za pierwszego lepszego faceta. Po prostu chciałam, żeby wreszcie przestała mi truć w tym temacie.

Mama kompletnie się załamała

Czas płynął, a w moim życiu nie pojawiły się żadne ekscytujące wydarzenia. Byłam w związku z facetem o imieniu Artur, ale w końcu zdecydowałam się to skończyć. Nie darzyłam go uczuciem. Szczerze mówiąc, chodziłam z nim jedynie po to, aby uciszyć moją mamę. Ona z kolei stawała się coraz bardziej zniecierpliwiona. Bez przerwy wypytywała mnie, jak nam się układa.

Kiedy go rzuciłam, mama kompletnie się załamała. Serio się poryczała, mówiąc, że przynoszę jej wstyd i że chyba sama się pogubiłam w tej całej sytuacji. Dodała jeszcze, że ludzie z okolicy już po cichu plotkują, że mam jakiś problem, bo dałam kosza takiemu przyzwoitemu facetowi.

– Niby na co czekasz? Że trafi ci się wymarzony książę na białym koniu? – irytowała się.

– No jasne, że jak! – odgryzłam się.

Nie miałam na myśli rzeczywistego członka rodziny królewskiej. Po prostu marzyłam o znalezieniu prawdziwego uczucia. Żyłam nadzieją, że gdzieś tam jest facet, który zawróci mi w głowie przynajmniej tak bardzo, jak swego czasu zrobił to Andrzej. Wierzyłam, że prędzej czy później wpadniemy na siebie. Jednak mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące, a ten wymarzony mężczyzna wciąż nie pojawiał się na horyzoncie.

– No i masz za swoje, gratuluję! Przez te durne pomysły na starość sama zostaniesz! - nerwy jej puściły.

– A niech i tak będzie! Mam to gdzieś! – burknęłam ze złością.

Czułam się samotna

Mówiłam nieprawdę. Osamotnienie ostatecznie dało mi się we znaki. Przyłapywałam się na myślach o posiadaniu własnej rodziny coraz częściej. Jednak perspektywa małżeństwa zawartego dla wygody była dla mnie nie do przyjęcia. Rozważałam jedynie związek oparty na uczuciu, inna opcja nie istniała.

Robert, nowy nauczyciel języka angielskiego, trafił do naszego liceum dwa lata temu. Ten atrakcyjny, wolny mężczyzna około czterdziestki podbił serca większości nauczycielek, mimo iż były już zamężne. Wzdychały do niego ukradkiem i posyłały tęskne spojrzenia. On jednak zdawał się tego nie dostrzegać.

To na mnie zwrócił uwagę. Krążył wokół mnie jak ćma wokół światła, aż wreszcie się przełamał. Zgodziłam się pójść z nim na spotkanie. Kiedy powiedziałam o tym mamie, nie posiadała się z radości - dosłownie podskoczyła z wrażenia.

– Nareszcie! Już myślałam, że twój wymarzony książę nigdy się nie pojawi, a tu proszę, niespodzianka. Zupełnie jak w bajce! – tryskała radością.

– Oj daj już spokój. Ledwo go znam. To ma być po prostu luźne, nic nieznaczące spotkanie – starałam się ostudzić jej entuzjazm.

– Jasne, jasne. Coś mi jednak podpowiada, że jednak będziecie chcieli dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. I że na tym jednym spotkaniu raczej się nie skończy – puściła do mnie oko.

Poszłam na randkę z nauczycielem

Mama trafiła w sedno. Spotkania z Robertem stały się teraz czymś zwyczajnym, weszły na stałe do mojego grafiku. Ale nie dlatego, że jakieś iskry pomiędzy nami nagle zapłonęły, że nagle zakochałam się w tym przystojniaku od angielskiego. Szkoda, ale nic z tych rzeczy. Przy nim czułam dokładnie zero emocji - żadnego trzepotania w środku, żadnych sensacji w głowie, a moje serce biło sobie jak zawsze, zupełnie normalnym rytmem.

Świetnie się razem bawiliśmy. Łączyły nas wspólne pasje, a rozmowy z nim przychodziły mi z łatwością. Po co miałabym w samotności kisić się w czterech ścianach, słuchając tylko marudzenia mamy, która za punkt honoru postawiła sobie wydanie mnie za mąż?

Jasne, zdarzało mi się lądować z Robertem pod kołdrą, ale głównie chodziło o to, żeby się odstresować i zaspokoić żądze, a nie dlatego, że byłam w nim po uszy zakochana. Mimo to, moja rodzicielka była święcie przekonana, że jestem totalnie zauroczona Robertem.

Ilekroć szykowałam się na spotkanie z nim, mama przyglądała mi się uważnie od czubka głowy po same pięty. Kontrolowała mój wygląd, oceniając makijaż i fryzurę. Na odchodne rzucała, bym dała z siebie wszystko, a wtedy Robert się oświadczy. Te gadki niesamowicie mnie irytowały, ale trzymałam język za zębami. Zdawałam sobie sprawę, że i tak nic do niej nie dotrze.

Nie sądziłam, że mi się oświadczy

Trzy dni temu marzenie mojej mamy stało się faktem. Robert poprosił mnie o rękę. Byłam totalnie zaskoczona. Sądziłam, że odpowiada mu taki niezobowiązujący styl naszej relacji. A tu nagle wypalił z tymi oświadczynami. Rany, powiedział nawet, że szaleje za mną jak nigdy i chciałby ze mną być aż po grób.

– Dasz mi chwilę do zastanowienia? – spytałam, kiedy już doszłam do siebie.

Zmarkotniał i spuścił wzrok.

– Byłem przekonany, że wiesz, że coś do ciebie czuję. A ty dajesz mi kosza – wydukał z trudem.

– Skądże znowu! To nie tak, że cię odtrącam! Ta propozycja zwyczajnie zbiła mnie z tropu. Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko sobie poukładać – plątałam się w tłumaczeniach, ale za żadne skarby nie chciałam go urazić.

– Okej, daję ci siedem dni. Ani jednego więcej – zakończył stanowczo.

Dostrzegłam w jego oczach rozczarowanie. Dotarłam do mieszkania totalnie zagubiona. Mamcia momentalnie to wyłapała.

– Nawet nie waż się mówić, że posprzeczałaś się z Robertem?! – wystraszyła się.

– Wcale nie, oświadczył mi się – odpowiedziałam.

– Serio? Moje gratulacje! Nawet nie masz pojęcia, jaka jestem szczęśliwa – przytuliła mnie mocno i obsypała pocałunkami.

– Luz, nie zgodziłam się od razu – parsknęłam śmiechem. Odsunęła się gwałtownie, jakby się poparzyła.

– Chyba sobie ze mnie kpisz? – wydukała.

– Wcale nie. Poprosiłam go o trochę czasu do zastanowienia. Nie mam pewności, czy chcę zostać jego żoną.

– I poszedł na to? – przerwała mi.

– Owszem. Dał mi siedem dni.

– No to super – westchnęła z ulgą.

Nabrała powietrza w płuca i rozpętała się prawdziwa burza. Rany, ile to ja się o sobie nie nasłuchałam! Głupia, nierozsądna, igrająca z losem. Usłyszałam, że Robert to moje wybawienie, ostatnia nadzieja na lepsze życie, jedyna deska ratunku. Dlatego muszę już teraz wyrzucić z głowy te moje kretyńskie wątpliwości i przyjąć jego propozycję małżeństwa.

– Wiesz co, daj mi święty spokój! Mówiłam ci już, że potrzebuję czasu do namysłu! – wydarłam się, kiedy tylko na moment przerwała swój monolog.

Potem obróciłam się gwałtownie i weszłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przekręciłam klucz w zamku. Nie zamierzałam ani chwili dłużej słuchać tych jej szalonych krzyków.

Od dłuższego czasu krzyczy pod drzwiami, żebym w tej chwili wykonała telefon do Roberta. Kompletnie nie mam pojęcia, jak postąpić w tej sytuacji. Niewykluczone, że dobrze mówi i faktycznie powinnam odpowiedzieć „tak" na jego propozycję małżeństwa.

W sumie Robert to całkiem fajny facet, a ja przekroczyłam już trzydziestkę o cztery lata. Tylko co będzie, jeśli się zgodzę, a potem nagle w naszej miejscowości zjawi się ten jedyny, o którym od dawna marzę? Mam jeszcze tylko cztery dni na odpowiedź. Zaledwie cztery...

Julia, 34 lata

Czytaj także:
„Traktowałam kumpla jak natręta. Dopiero gdy zostałam samotną matką doceniłam jego starania”
„Mój mąż to chodzący ideał. Nie rozumiem tylko, czemu koleżanki powtarzają, że na każdym kroku przyprawia mi rogi”
„Mąż się szlajał po mieście z panienkami, a mi wmawiał, że pracuje. To był dopiero początek jego tajemnic”

Redakcja poleca

REKLAMA