„Jestem niedokształcona, leniwa i nierozgarnięta. Awansowałam tylko dlatego, że podobam się szefowi”

Jestem zupełnie nieudolna, uważam się za porażkę fot. Adobe Stock, Lightfield Studios
„Pomimo skończonego uniwersytetu, mam skandaliczne luki w wykształceniu. I w ogóle w wiedzy o świecie. Jestem roztargniona i nieuważna. Leniwa i pozbawiona wytrwałości. Brakuje mi fantazji, polotu, rozmachu. Generalnie, po prostu nie lubię siebie”.
/ 20.05.2022 17:30
Jestem zupełnie nieudolna, uważam się za porażkę fot. Adobe Stock, Lightfield Studios

Mimo że ma na imię Jadwiga, nie chce, by na nią mówić Jaga, Iga, Jagoda, tylko Jabuchna. Skąd wzięła tę Jabuchnę? Z dramatu Witkacego! I tak jest ze wszystkim.

Oryginalna na każdym kroku

Czego się nie tknie, zamienia w złoto. A to robi genialne fotografie, a to maluje obrazy, teraz przerzuciła się na krótkie filmy.

– Ty wiesz, ile wejść mam na YouTube? Tylko w ciągu ostatniego tygodnia oglądano mnie w Nowej Zelandii, Meksyku, Chinach i na Tajwanie. W samych Stanach kilkadziesiąt razy! Pewnie, że to nie są miliony, ale ja też nie jestem dyskotekową gwiazdeczką. Cóż, robię prawdziwą sztukę, a ta toruje sobie drogę powoli do zaśniedziałych umysłów. Zawsze jest jednak szansa, że dostrzeże to ktoś, kto naprawdę zna się na rzeczy, ma wyczucie i smak.

I tak samo w pracy. Pełna genialnych pomysłów. Kreatywność kipi z niej jak przegotowane mleko z garnka. A mnie wcale to wszystko specjalnie nie zachwyca – ani banalne zdjęcia na Facebooku, ani pretensjonalne obrazy tamże, ani – pożal się Boże – te filmiki. A to, co przedstawia na biurowych nasiadówkach, wydaje mi się naiwne, infantylne i płytkie. Ale ona wytwarza wokół siebie taką atmosferę... Cała promieniuje jakąś energią, która sprawia, że wszyscy trwają w nieustannym zachwycie. A może nie? Może, tak jak ja, boją się, że wszelka krytyka może być wzięta za objaw zazdrości? I że będą w niej odosobnieni.

Bo co tu dużo mówić, sama nigdy złego słowa na Jabuchnę nie wyrzekłam, żeby nikt nie pomyślał, że jej zazdroszczę, bo sama prochu nie wymyślę.

Albo taka Ewka...

Jak tylko wchodzi do biura, natychmiast wszystkie oczy kierują się na nią. Nie może być inaczej. Sedno w tym, że ona nie wchodzi, tylko wkracza, jak na teatralną scenę. Nie jest to kwestia urody, bo jest raczej brzydka i przecież wcale już niemłoda, ani nawet stroju – choć ubiera się, trzeba przyznać, nieźle. Taki styl. Jeśli herbata – to tylko zielona, woda mineralna – niegazowana, a warzywa ekologiczne. Ze sportów, jakże inaczej, joga. No, czasem rower, ale tylko w odpowiednim stroju. Wakacje – w Toskanii. I tak dalej, i tak dalej. Niby taka wyjątkowa, a przecież ostatecznie mieści się w określonym typie. Ale wytwarza wokół siebie aurę – jak Jabuchna. Zachowuje się jak królowa i, siłą rzeczy, wszyscy traktują ją jak królową.

Trochę się chyba nabierają.

Jestem, jaka jestem, i żaden poradnik tego nie zmieni

Właściwie powinnam się od nich uczyć, a może sięgnąć po jakieś poradniki, przecież pełno ich w księgarniach.

„Jesteś piękna, masz tyle lat, na ile się czujesz, wszystko potrafisz, na pewno ci się uda, dlaczego właśnie tobie ma się nie udać, skoro jesteś mądra, bystra, inteligentna, pracowita, tylko uwierz w siebie!”.

Znam te bzdury na pamięć, bombardują nimi z każdej strony – w kobiecych pismach, telewizyjnych programach. Żadna siła jednak nie jest w stanie sprawić, bym poczuła się tak dobrze, jak każą. Bo jestem na tyle inteligentna, by zdawać sobie sprawę ze swoich ograniczeń – i tylko na tyle. Wiem, że pomimo skończonego uniwersytetu mam skandaliczne luki w wykształceniu. I w ogóle w wiedzy o świecie. Że jestem roztargniona i nieuważna. Leniwa i pozbawiona wytrwałości. Że brakuje mi fantazji, polotu, rozmachu. Że potrafię schrzanić najprostsze zadanie. I że jeśli mi się kiedykolwiek cokolwiek w pracy udało, to tylko dzięki szczęściu, które czasem mi sprzyja, choć oczywiście nie zawsze.

To dzięki fartowi dostałam pracę w tym ministerialnym biurze.

Szef od rana cały zaaferowany, więc już wiadomo, co nas czeka. Biega po korytarzu i ma minę kota, który właśnie poluje na myszy. Pracoholik. Szczęśliwy tylko wtedy, gdy piętrzą się zadania.

– No, drogie panie, bierzemy się do roboty! – zaciera ręce. – Mamy tylko kilka godzin.

Jak zwykle. Dlaczego aż kilka? Dlaczego nie kwadrans? Czy nie można by tej pracy jakoś sensownie zorganizować? Wszystko zawsze musi być na wczoraj? Jakie to wkurzające, będą nas ponaglać, stać nad głową, tylko dlatego, że ktoś sobie przypomniał, że trzeba pracować. Tak jakby bez pistoletu przystawionego do głowy nie wiedzieli, co trzeba robić. Ja wiem, dziewczyny wiedzą, a szefostwo – nie wie. Aż do ostatniej chwili.

– ...a pani Jola – z ponurych rozmyślań wyrwał mnie dopiero dźwięk własnego imienia – wszystko to nam pięknie połączy w jeden spójny tekst. Taki, który nasz dyrektor będzie w stanie przeczytać ze zrozumieniem – tu rozlega się stłumiony chichot.

Jesteśmy przecież intelektualnym zapleczem dla umysłowego nielota.

– Pani Jolu, zostawiam ostateczną wersję w pani rękach.

No tak – dziewczyny do pracy koncepcyjnej, a ja do wygładzania stylu. Jak zwykle. Na twarzach koleżanek złośliwe uśmieszki. I tak plotkują, że szef kocha się we mnie. Jabuchna chciałaby coś powiedzieć, ale się powstrzymuje. Ewka uważnie obserwuje swoje wielobarwne paznokcie. Kasia i Anka zrywają się, jakby nie mogły już się doczekać, kiedy zaczną (a może skończą?) pracować.

Tym razem znowu dopisało mi w pracy szczęście…

Sekretarka ma na imię Klaudia i zachowuje się, jakby była Claudią Cardinale.

– Szef panią prosi – cedzi przez pomalowane na czerwono usta.

– Pani Jolu, co tu mówić, znowu zrobiła to pani świetnie. Dyrektor w siódmym niebie. Nie dość, że świetnie wypadł na posiedzeniu, to jeszcze wywołał burzliwą dyskusję.

– Ale przecież to nie moja zasługa, tylko koleżanek, to one merytorycznie wszystko przygotowały – oto cała ja.

Jedyne, co przychodzi mi do głowy w takich chwilach, to skulić się, usunąć, żeby nie było, że walczę z dziewczynami o pozycję w biurze.

– Proszę, dosyć tej skromności. Koleżanki powyciągały z komputerów stosowne gotowce i tyle. To pani napisała cały tekst, uczyniła go ciekawym, dała mu dynamikę, ostry, prowokacyjny ton. Proszę mi wierzyć, wiem, co mówię. Ja jestem stary lis.

Czy naprawdę wie, co mówi?

Może jednak się we mnie kocha?

Tym razem Claudia Cardinale na różowo.

– Szef znowu ma coś do pani... – podejrzanie tajemnicza mina. Pokerowa twarz. Będzie bura? Tymczasem szef w skowronkach.

– Gratuluję! Tak się cieszę! Zasługuje pani na awans jak mało kto!

Awans? Jaki awans?

– Mam zaszczyt obwieścić pani tę wspaniałą nowinę. Zostaje pani moją zastępczynią. Cała przyjemność po mojej stronie. Chociaż i dla pani kroją się przyjemności. Podwyżka!

– Ale przecież ja na to nie zasługuję. Moje koleżanki są lepsze...

– Koleżanki albo kierują się rutyną albo myślą już o emeryturze, albo się lansują. Pani jest inteligentna i pracowita. Chcę mieć panią koło siebie. Jest pani prawdziwym skarbem.

Jeszcze jeden fart w życiu. Niewiarygodne!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA