„Jestem najstarsza z 5 rodzeństwa i zastępuję tej dzieciarni matkę. Chcę uciec, ale nie zostawię ich z ojcem nierobem”

nieszczęśliwa dziewczyna fot. Adobe Stock, deagreez
„– Mały, co się stało? – utrzymanie emocji na wodzy nie było proste. – To przez tatusia – Jaś miał głowę ukrytą w kolanach, ale kiedy ją podniósł, zobaczyłam na jego twarzy sporego siniaka. – To jego sprawka? – cała się trzęsłam, a braciszek przytaknął bez słowa. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy”.
/ 23.10.2023 10:30
nieszczęśliwa dziewczyna fot. Adobe Stock, deagreez

Miałam zaledwie 19 lat, kiedy zmarła mama. Ciężko chorowała, więc wszystkie pieniądze, jakie były, poszły na leki, a potem częściowo na zorganizowanie pogrzebu. Zawsze żyliśmy bardzo skromnie – utrzymanie 5 dzieci to nie lada wyzwanie. Ojciec do roboty się nie kwapił – interesowało go tylko to, żeby mieć za co kupić alkohol.

Obwiniałam ojca za śmierć mamy

Śmierć matki była dla mnie ciosem. Nagle zostałam sama z czwórką młodszego rodzeństwa. Ojca nawet nie brałam pod uwagę, bo non stop chodził pijany. Nie mam bladego pojęcia, jak mama z nim wytrzymywała. Pod wpływem alkoholu, którego zdecydowanie nadużywał, zmieniał się nie do poznania. Nic go nie interesowało, nawet własne dzieci. Potrafił jedynie się na nas wyładowywać i mieć pretensje do całego świata, że został nami pokarany.

Kiedy miewał rzadkie przebłyski trzeźwości, był całkowicie inny – do rany przyłóż. Szybko się jednak nauczyłam, że nie jest człowiekiem, na którego można liczyć. Dosłownie w nieskończoność mogłabym wymieniać obietnice, których nie dotrzymał i rozczarowania, jakie zafundował całej rodzinie. W dużej mierze właśnie jego obwiniałam za śmierć matki.

Musiałam dorosnąć

Gdy odeszła, nie potrafiłam się z tym pogodzić, zwłaszcza że wszystko zwaliło się na moją głowę. Moi rówieśnicy zaczynali studia, świetnie się bawili i czerpali z życia pełnymi garściami. Ja zaś musiałam ogarniać bandę bachorów, z których każde cały czas czegoś chciało. Ojca nie obchodziło, czy jest coś do jedzenia – grunt, żeby ilość puszek piwa w lodówce się zgadzała. Nie miałam nawet chwili wytchnienia, nie wspominając o paru minutach tylko dla siebie.

Robiłam za sprzątaczkę, praczkę, kucharkę, niańkę i miałam tego po dziurki w nosie dość. Pewnego dnia złapałam się na tym, że po prostu nienawidzę zarówno tych dzieciaków, jak i mamy za to, że umarła. Jak mogła zostawić mnie z tym bałaganem? Czułam ogromny żal i złość jednocześnie. Miałam wrażenie, że znalazłam się w potrzasku, a moje szanse na normalne życie zostały przekreślone. Ludzie w moim wieku mało czym się przejmowali, podczas kiedy ja musiałam kombinować, za co kupić jedzenie czy jakieś inne niezbędne rzeczy. Po cichu się tylko modliłam, żeby żadne z rodzeństwa się nie rozchorowało, bo lekarstwa chyba musiałabym ukraść z apteki.

Marzyłam o ucieczce

Miałam tylko jedno marzenie – wyrwać się z tej matni. Parę razy zdarzyło się, że wyszłam z domu z zamiarem pozostawienia tego, co się w nim działo, raz na zawsze. Nigdy jednak nie zrealizowałam swoich planów – wracałam z podkulonym ogonem i łzami w oczach.

Poczucie obowiązku było we mnie tak silnie zakorzenione, że nie potrafiłam nic z tym zrobić. Z jednej strony męczyło mnie zajmowanie się ryczącą gromadką, a z drugiej nie miałam sumienia zostawić ich z ojcem. Nie wierzyłam w istnienie siły wyższej, która mogłaby odmienić mój podły los, ale nadszedł dzień, który sprawił, że zmieniłam sposób patrzenia na otaczającą mnie rzeczywistość i sytuację, w jakiej się znalazłam z nie swojej winy.

Ojciec uderzył najmłodszego brata

Wróciłam do domu strasznie zmęczona. Jakiś czas temu dostałam pracę polegającą na sprzątaniu pomieszczeń biurowych. Wynagrodzenie co prawda nie zwalało z nóg, ale potrzebowałam pieniędzy na podstawowe produkty spożywcze. Pod stołem w kuchni zastałam zapłakanego Jasia. Siedział skulony w kłębek. Zirytowałam się, bo zajmowanie się ryczącym kilkulatkiem było ostatnią rzeczą, na jaką miałam w tym momencie ochotę. Tak czy siak, podeszłam do brata.

– Mały, co się stało? – utrzymanie emocji na wodzy nie było proste.

– To przez tatusia – Jaś miał głowę ukrytą w kolanach, ale kiedy ją podniósł, zobaczyłam na jego twarzy sporego siniaka.

– To jego sprawka? – cała się trzęsłam, a braciszek przytaknął bez słowa.

Do tej pory ojciec na żadne z nas nie podniósł ręki, mamy też nie bił. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy, ale pozostawienie tego bez reakcji w ogóle nie wchodziło w rachubę. Mocno przytuliłam Jasia. Miałam ochotę się rozpłakać. Wszystko się we mnie gotowało. W tej jednej sekundzie uświadomiłam sobie, że nie tylko ja cierpię z powodu śmierci mamy i pijącego ojca. Dotarło do mnie, że dla mojego rodzeństwa to niewyobrażalna wręcz trauma, bo oni także niczemu nie zawinili. Znosili to jeszcze gorzej niż ja, bo byli młodsi. Jaś miał tylko 5 lat.

Nie mogłam dłużej czekać

Ojca nie było w domu. Pewnie poszedł gdzieś chlać. Aby uniemożliwić mu dostanie się do mieszkania, zamknęłam drzwi i zostawiłam klucz w zamku. Niech się dobija, i tak mu nie otworzę, a mocno pijany nie będzie miał siły wyważyć drzwi.

– Słuchajcie – zwróciłam się drżącym głosem do zebranego w dużym pokoju rodzeństwa – co by się nie działo, pod żadnym pozorem nie otwierajcie tacie, dobrze?

Protestów nie było, a ja gorączkowo zastanawiałam się, co teraz począć. Po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie zadzwonienie do cioci Bożenki, siostry mamy. Zawsze mocno kibicowała mi i reszcie dzieciaków i pomagała przy ciężko chorej mamie. Dzwoniła do mnie systematycznie, ale zwykle ją zbywałam, bo nie miałam albo czasu, albo ochoty rozmawiać.

– Cześć ciociu, masz chwilę? – zapytałam, gdy usłyszałam „halo”.

– Marzenko, dla ciebie zawsze. Ten drań coś nawywijał, prawda? – z miejsca wyłapała niepokój w moim głosie.

Nie zamierzałam cioci oszukiwać, więc powiedziałam jej, co zaszło. Gdyby ojciec nawinął się jej teraz pod ręce, niewiele by z niego zostało. Poradziła, żebym spakowała siebie i dzieciaki.

– Weźcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy, przyjedziemy po was za godzinę – była zdenerwowana, ale konkretna.

Rozumieli powagę sytuacji

– Mogę zabrać misia? – Jaś popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

– Jasne, kochanie, koniecznie go weź – pogłaskałam go po blond czuprynie.

Ogarnęliśmy się bardzo szybko, a ciocia i wujek przybyli trochę wcześniej. Na szczęście, ojciec nie wrócił w tym czasie do domu, bo bez wątpienia skończyłoby się to karczemną awanturą. Ciocia i wujek nie mogli mieć dzieci, więc nasza piątka była ich oczkiem w głowie.

– Jak długo będziemy mogli u was zostać? – wiedziałam, że bez wsparcia sobie nie poradzimy, ale nie chciałam się narzucać i sprawiać kłopotów.

– Skarbie, nawet na zawsze – twarz cioci rozjaśnił promienny uśmiech.– Bardzo was kochamy.

Mieli duży dom, dostaliśmy do dyspozycji dwa pokoje plus łazienkę. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ tutaj byliśmy bezpieczni. Nie obchodziło mnie, jak zareaguje ojciec – znając go, to się tylko ucieszy, bo w końcu nie będzie musiał się nami przejmować.

Może jeszcze będzie dobrze

Bardzo żałuję, że długo zwlekałam ze zwróceniem się do cioci Bożenki z prośbą o pomoc. Dzieci wychowywane w rodzinach alkoholowych tak mają – są przekonane, że same sobie poradzą z przeciwnościami.

Razem z ciocią i wujkiem Markiem, którzy chcieli adoptować naszą piątkę, wybrałam się do prawnika. Zdecydowaliśmy, że odebranie praw rodzicielskich mojemu ojcu to najlepsze rozwiązanie. Zanim wszystko poukłada się tak, jak powinno, trochę czasu upłynie.

Rzecz jasna, pobicie Jasia zgłosiliśmy na policję. Ojciec trafił do aresztu, bo nie był to jego pierwszy wybryk, który odnotowano w kartotece policyjnej. Ja postanowiłam po pierwsze zmienić nazwisko, bo nawet ze względu na mamę nie chciałam go nosić, a po drugie zapisać się na kurs stylizacji paznokci.

Dzięki dobrym ludziom wróciła mi wiara w to, że jestem w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu patologii i nie skończyć jak któreś z rodziców. Aż strach myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdybym nadal trwała w marazmie i bała się ojca.

Jestem całkowicie świadoma tego, że przede mną długa droga. Nie chcę powielać schematów nabytych w rodzinnym domu, dlatego poszłam na terapię. Uzmysłowiłam sobie, że nie na wszystko, co dzieje się w naszym życiu, mamy wpływ, ale wiele rzeczy da się zmienić – wystarczy jedynie chcieć i ciężko pracować.

Czytaj także: „Przez lata chowałam urazę do apodyktycznej matki. Jej  choroba była doskonałą okazją, by wszystko tej babie wygarnąć”
„Przygarnęliśmy syna z rodziną pod swój dach, bo chcieliśmy mieć lżej. A te darmozjady zakupów nie zrobią, trawnika nie skoszą”
„Pomyliłam litość z miłością i mam za swoje. Mój mąż myśli, że wszystko mu podam na tacy i jeszcze spłacę jego długi”

Redakcja poleca

REKLAMA