Łachudra, drań – tak się określało tego typu mężczyzn za czasów mojej młodości. Zawrócił dziewczynie w głowie, rozkochał w sobie, do grzechu przed ślubem namówił, a jak się zorientował, że brzuch przyprawił, tyle go widzieliśmy.
Doskonale wiem, że do tanga trzeba dwojga
I do niczego jej nie zmuszał, ale nie stanął na wysokości zadania, gdy dowiedział się o dziecku. Zwiał, zostawił dziewczynę z kłopotem, z zepsutą opinią, ze złamanym sercem i życiem, porzucił ją i dziecko… Nigdy mu tego nie wybaczę, choćby na kolanach do Częstochowy poszedł.
Ale nie pójdzie. Tacy jak on nie miewają wyrzutów sumienia, nie próbują naprawić wyrządzonych krzywd. Idą przez życie jak czołg i nie przejmują się, kogo zniszczą po drodze.
Moja Agnieszka stwierdziła, że da sobie radę sama. Zawsze była samodzielna, dzielna dziewczynka! Żona zmarła, gdy córka miała 11 lat i od tego czasu żyliśmy sobie spokojnie we dwoje. Pewnie, czasem się pospieraliśmy, bo gdzie mężczyźnie zrozumieć dorastającą panienkę, ale żyliśmy w zgodzie, bez większych problemów. Póki nie pojawił się ten donżuan, ten bałamut.
Może i było w tym trochę mojej winy. Nie upilnowałem. Myślałem, że nie muszę. Nie porozmawiałem, jak należy, nie przestrzegłem, nie wytłumaczyłem dość jasno pewnych rzeczy. Mój błąd, ale nie umiałem rozmawiać z dziewczynką jak matka z córką. Może trzeba było poprosić jakąś sąsiadkę o pomoc? Ale wstydziłem się… Jestem człowiekiem starej daty, nie mam doświadczenia w takich sprawach, a rozmowy uświadamiające już zupełnie mi nie wychodziły.
Zdecydowała, że urodzi dziecko i sama je wychowa
Bez łaski. Ma swoją dumę, nie będzie ścigać faceta, który zniknął z życia jej i ich dziecka. Nie będzie się upokarzać i żebrać o pieniądze. Racja. Niech łajdak przepadnie w piekle. Wiedziałem, że córka sobie poradzi. Wiele kobiet daje radę w takiej sytuacji, więc czemu nie moja Agusia? Tym bardziej że przecież miała mnie.
Zostanę dziadkiem, a dziadek to brzmi dumnie, mimo wszystko, bo z początku trochę się wstydziłem, zwłaszcza przed księdzem, że wnuczek bądź wnuczka będzie nieślubnym dzieckiem. Ale co ono winne, że ma takiego ojca? Drania i tchórza. Niech choć dziadka ma porządnego, z prawdziwego zdarzenia, co się cieszy z jego istnienia. Bo jak już sobie w głowie i sumieniu poukładałem, to się cieszyłem. I żałowałem, że żona nie może zobaczyć powiększającego się brzuszka naszej córci i rosnącego w niej dzieciątka. Popłakałaby się ze szczęścia milion razy.
Agnieszka pracowała w niedużej firmie, która zajmowała się stolarką. To ona przyjmowała zamówienia od klientów, załatwiała materiały, umawiała transporty… Nie mogli się bez niej obyć w biurze. Nie bała się więc, że nie będzie miała z czego żyć albo że będzie musiała całkiem zdać się na mnie. Stanąłbym na wysokości zadania, ale nie musiałem. Przez całą ciążę Agniesia pracowała, żeby pokazać, jak bardzo zależy jej na tej posadzie.
Przejąłem opiekę nad wnuczką
Kiedy wreszcie na świecie pojawiła się wnusia, bardzo się wzruszyłem! Nie płakałem nawet wtedy, gdy zostałem ojcem, ale jako dziadek spłakałem się jak bóbr. Beatka była doskonała. Maleńka, ale płuca miała silne, a głos potężny. Jak się rozdarła, to pół oddziału się za głowę łapało. Moja śliczna syrena okrętowa… Piękne oczka, delikatne rączki, które zaciskała w piąstki, różowe usteczka i blond loczki. Aniołek. Doskonałość w każdym calu!
Agnieszka urządziła się z córeczką w swoim dawnym pokoju. Wstawiliśmy tam łóżeczko i dodatkową komodę na rzeczy malutkiej.
– Jak podrośniesz, dostaniesz własny pokoik – obiecywałem wnusi, ssącej kciuk i wlepiającej we mnie modre oczęta – żebyś miała swój kąt, w którym będziesz się bawić, spać i przyjmować koleżanki.
Zostałem pełnoetatowym dziadkiem
Chodziłem na spacery z wózkiem, kiedy tylko mogłem, po pracy albo w weekendy. Przewijałem malutką, kołysałem do snu, dawałem pić, kąpałem. Pomagałem córce jak umiałem, nawet bardziej niż żonie, gdy nasza Agusia była mała, bo widziałem, że zajmowanie się dzieckiem w pojedynkę wycieńcza córkę fizycznie i psychicznie. Tyle razy wstawała w nocy, że zaczęła przypominać ducha. Nie narzekała jednak.
– Tato, wiem, na co się pisałam – powtarzała. – Niedługo Beatka zacznie przesypiać więcej godzin w nocy, wtedy i ja odetchnę. Każdy na początku ma ciężko, póki się nie nauczy, nie przyzwyczai, ale… czy ten widok tego nie wynagradza? – uśmiechała się do maleństwa.
Wynagradzał. Ja też mogłem patrzeć na wnuczkę godzinami. Nieważne, czy przed chwilą wyła przez godzinę, czy słodko się szczerzyła bezzębnymi dziąsełkami.
Agnieszce kończył się urlop macierzyński i szykowała się do powrotu do pracy. Obawiała się, jak to będzie, jak uda jej się pogodzić pracę z opieką nad dzieckiem. Bo to już wyższa szkoła jazdy.
Zapisaliśmy Beatkę do żłobka – całkiem chętnie zostawała z innymi dziećmi i nowymi „ciociami”, choć mnie serce się kroiło, że musimy ją tam oddawać. Ale nie było innego wyjścia. Chętnie sam poświęciłbym się opiece nad wnuczką, niestety, jeszcze kilka lat musiałem popracować, żeby dociągnąć do wieku, w którym będę mógł przejść na emeryturę. Wcześniej się nie opłacało.
Kiedy Beatka miała prawie dwa lata, Agnieszka dostała wypowiedzenie. Małe dziecko w żłobku oznaczało częste zwolnienia. Byle katar i już nie chcieli jej przyjąć, a to zakaszlała dwa razy i dzwonili, żeby zabrać do domu. Sam mogłem wziąć jedynie dwa tygodnie wolnego w roku, by opiekować się małą, Agnieszka zaś z konieczności zostawała w domu co chwilę.
Złościła się, że przepadają jej premie, że nie może brać nadgodzin, skoro nawet tego, co powinna wypracować, nie wyrabia. Wciąż się bała, że szefostwo przestanie być wyrozumiałe, straci cierpliwość… No i tak się ostatecznie stało. Cenili ją, wcale nie chcieli się pozbywać kompetentnego pracownika, ale nie prowadzili działalności charytatywnej, a córki częściej w firmie nie było, niż była.
W córce obudziła się ambicja
Szybko jednak znalazła nową pracę, którą w pewnym zakresie mogła wykonywać z domu. Odetchnęła z ulgą, ja również, bo martwiłem się, że z jednej pensji się nie utrzymamy. Los jednak wziął nas na cel i nie był łaskawy zbyt długo. Kilka tygodni po tym, jak świętowaliśmy nową posadę Agnieszki, przeszedłem udar.
Szczęście w nieszczęściu, nie sparaliżowało mi całkowicie jednej strony ciała, czego obawiali się lekarze, ale do pracy przy obsłudze maszyn już nie mogłem wrócić. Tyle dobrego, że ZUS przyznał mi rentę, skromną, bo skromną, ale zawsze. Zostałem w domu z wnuczką – nie musiała chodzić do żłobka ani do przedszkola. Po pierwsze, oszczędność. Po drugie, Agnieszka mogła bardziej skupić się na pracy, żeby choć trochę zrekompensować brak mojej pensji, no bo ta renta…
W córce obudziła się ambicja i mocniej zaangażowała się w pracę. Zostawała po godzinach. Nie dostawała za to wynagrodzenia, ale mówiła, że walczy o awans, że to się nam opłaci, bo wiąże się z tym podwyżka. Niby to rozumiałam, ale szkoda, że odbywało się to kosztem Beatki.
Mała coraz częściej zostawała ze mną do późnego wieczora. Zdarzało się, że Agnieszka wychodziła z domu, gdy jej córka jeszcze spała, a wracała, gdy już położyłem ją spać. Bywało, że nie widziały się przez kilka dni. Kręciłem na to głową, delikatnie zwracałem córce uwagę, ale co więcej mogłem zrobić? Czułem się winny, że moje dziecko musi tyle pracować, bo mnie dopadła słabość. Niby chłop w sile wieku, a słaby jak kurczak.
– Tato, w następny weekend są targi w Poznaniu. Muszę na nich być z resztą zespołu. Czy zajmiesz się małą? – spytała Agnieszka.
Oczywiście, że się zająłem. Nie musiała nawet pytać
Co innego miałem do roboty? Opieka nad trzylatką przysparzała mi co prawda nieco trudności, bo Beatka była jak żywe srebro, a ja – z moją niepełnosprawnością – nie nadążałem za nią tak, jak kiedyś. No ale nie mogłem odmówić. Zmienił się podział ról w naszej małej rodzinie: ja zajmowałem się wnuczką, córka zarabiała pieniądze.
Wyjazdy się powtarzały. Coraz częściej. Weekendowe targi, szkolenia w środku tygodnia, delegacje… Beatka widywała mamę od święta, przelotnie, i wtedy się do niej kleiła, bo tęskniła, bo jej potrzebowała. Niestety, z Agusią coś się porobiło, coś jej się odmieniło i już nie uważała, że jej dzieciątko to ósmy cud świata, że jej szczerbaty uśmiech i lepkie uściski wynagradzają każdy wysiłek, osładzają największe nawet zmęczenie. Coraz częściej traktowała córkę jak natrętną muchę, od której się odganiała.
– Dziecko, odejdź ode mnie, daj choć ręce umyć… Boże, muszę odpocząć, nie wchodź na mnie, za ciężka jesteś! – wzdychała po powrocie z pracy, gdy mała wdrapywała się jej na kolana i próbowała przytulić, nie rozumiejąc, dlaczego mama nie chce dać jej buziaka, choć czekała na to cały dzień.
Albo i trzy kolejne dni.
Beatka tęskniła i płakała za mamą, Agnieszka zaś znikała z domu na coraz dłużej, nawet na cały tydzień. Przy czym wcale nie przynosiła do domu więcej pieniędzy, zaś awans, o który walczyła, ciągle odsuwał się w czasie… Po kilku miesiącach takiego życia powiedziałem dość.
Pierwszy raz podniosłem na nią rękę
– Przykro mi, Agnisiu, ale nie dam rady cały czas sam zajmować się małą. Udar to nie przelewki, a ja zasuwam, jakbym miał ciągle dwadzieścia lat i dopiero co został ojcem. A jestem dziadkiem, na litość boską! Nie dam rady tak dalej żyć…
– Ja też! Ja też już nie mogę. I nie chcę! – krzyknęła Aga. – Myślałam, że dam radę, ale nie mogę. Nie umiem! – rozpłakała się. – Dopiero teraz widzę, ile straciłam przez tą ciążę. Inni mają jakieś przyjemności oprócz obowiązków, a ja w kółko praca – dom – dziecko. Też chcę gdzieś wyjechać, zabawić się, odetchnąć, nie myśleć o wysypkach i katarach. Mam dość! Żałuję, że ją urodziłam!
Nie cofnęła tych słów, choć uderzyłem ją w twarz. Pierwszy raz w życiu podniosłem rękę na córkę. Bo jak ona mogła to powiedzieć? No jak?! A potem było już tylko gorzej.
Gdy dostała propozycję pracy w oddziale firmy w Szwecji, nie zawahała się nawet przez chwilę, nie zapytała mnie o zdanie… Zdecydowała, że pojedzie. Sama. Nie miałem siły jej przekonywać. Nie da się wymusić miłości, a ona gdzieś w tym pędzie, w swoim rozżaleniu na los straciła serce dla córki.
Beatce zostałem tylko ja. Mam tylko skromną rentę, ale Agnieszka przysyła pieniądze dla córki. By niczego jej nie brakowało, jak mówi. Nie skąpi, ale tego, czego małej najbardziej brakuje, nie da się kupić za pieniądze. Agnieszka nie kontaktuje się z córką wcale. Do mnie czasem dzwoni, ale bardzo rzadko, jakby się wstydziła tego, co zrobiła, jakby chciała o nas zapomnieć.
Nie robię jej wymówek...
Najważniejsze, żeby Beatka czuła się szczęśliwa i kochana. A przecież tak jest. Kocham ją najbardziej na świecie. Ona to wie. Czy dlatego nie wspomina już mamy? Ani słowem. Przykro mi, gdy podczas Dnia Dziadka, Dnia Matki i Ojca w czasie przedstawień w przedszkolu na widowni zasiada jedna i ta sama osoba, by obejrzeć jej występ. Patrzę, jak rośnie moja wnusia i jestem z niej niesamowicie dumny. Jest taka dzielna, mądra i śliczna, taka pogodna, choć niekiedy dostrzegam w jej oczach cień smutku i serce mi pęka.
Nie wiem, czy córka kiedyś zmieni zdanie i zapragnie odzyskać swoje dziecko. Ja jej na przeszkodzie stawać nie zamierzam, ale czas płynie jak woda. Beatka rośnie, coraz więcej rozumie, i niedługo może być za późno na odbudowanie zerwanej więzi.
A może Agnieszka już nigdy nie wróci, może uciekła od obowiązków rodzicielskich jak kiedyś tamten łajdak? Może woli obecne życie, bez nas, bez córki? Może właśnie tego zawsze chciała – wolności? Nie wiem. Staram się jej nie oceniać. Jest moją córcią, moją księżniczką, zawsze będę ją kochał.
Dała też życie Beatce, co nie znaczy, że pochwalam jej wybory. Jest jak jest. Mam nadzieję, że zdrowie pozwoli mi doholować wnuczkę do momentu, w którym będzie samodzielna. Taki jest mój życiowy cel. Jestem dziadkiem, ojcem i matką w jednym. Nic nie sprawia mi więcej bólu i szczęścia zarazem.
Czytaj także:
„Córka Doroty oskarżyła mnie o molestowanie. Musiałem zrezygnować z miłości, bo ta smarkula zniszczyłaby mi życie”
„Moja przyjaciółka zmarła na raka piersi. Przed śmiercią poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się jej dziećmi”
„Facet spał ze wszystkimi kobietami w biurze, ale to ze mną chciał być. Nie umiałam zaufać takiemu Casanovie”