Im dalej w lata, tym bardziej krucho z forsą, a ja mam swoje potrzeby. Poza tym muszę pomagać mojej wnusi. Zarabiam więc tak, jak umiem…
„Patrzcie, jak się ubrała! Z tyłu liceum, z przodu muzeum. Żeby baba w tym wieku…”. Przejść szybko. Udawać, że nie słyszę.
Nie przejmować się
Przez te wszystkie lata zdążyłam się nieco uodpornić na złośliwe komentarze takich kobiet, co to zadbania i urody innym nie darują, ale czasami naprawdę trudno mi wytrzymać. A przecież nie wyglądam źle jak na swój wiek. Umiem się i uczesać, i ubrać odpowiednio, tak żeby podkreślić to, czego na szczęście mi natura nie poskąpiła. Wiecie, o czym mówię – o tym, co jest największym atutem kobiety. Ja tam nic sobie sztucznie powiększać nie musiałam – biust sam mi tak urósł i wciąż, od tylu lat, służy mi jako ozdoba. Chociaż, nie powiem, odpłacam mu się troską – kremy, masaże, naprzemienny prysznic.
No i strój, to jest najważniejsze w moim wieku – ukryć to, co już ukryć trzeba, a wyeksponować to, co się podoba. Fałszywej skromności nie cierpię, więc powiem wprost – ostatnia to ja na pewno nie jestem i nigdy nie byłam. Mimo 60 lat na karku wciąż podobam się mężczyznom. Kobiety, szczególnie moje rówieśniczki, syczą zazdrośnie i komentują, jak tylko odsłonię choćby pół kolanka. Za to faceci… o, przejść spokojnie ulicą nie mogę! Komplementy, zaczepki, propozycje. Nieraz się uśmiechnę, miło zagadam, ale to wszystko. Jak to brzydko mówią, nie dla psa kiełbasa. Trzeba się cenić. A ja się cenię wysoko. Jeśli ktoś się do tej pory nie domyślił, to powiem wprost: mam sponsorów. I to nie jednego pana, aż 3. Czemu? Bo ja wiem…
Samo jakoś tak wyszło
Oczywiście na co dzień nikomu nie przyznaję się do tego, czym się zajmuję. Już sobie wyobrażam to zgorszenie! Matka dzieciom, ba, babcia wnukom, i „taka” profesja! Dlatego wolę udawać zwykłą starszą panią na emeryturze. Mam pieska, to chodzę z nim na spacer. Książki w miejskiej bibliotece pożyczam, bo lubię czytać. Do teatru się wybiorę z koleżanką. Na rower pójdę, jak ładna pogoda, no i dla figury, wiadomo. Człowiek musi o siebie dbać. Dla lenistwa nie znajduję żadnego usprawiedliwienia. Kiedy ktoś pyta, czym się w przeszłości zajmowałam, odpowiadam, że byłam garderobianą w teatrze. To taka moja przykrywka, bo prawdę mówiąc, nigdy nie pracowałam na etacie, ani w teatrze, ani nigdzie indziej.
Nie musiałam. Mój pierwszy mąż był właścicielem zakładów mięsnych. Wyobrażacie sobie? PRL, ludzie za kawałek szynki skakali sobie do gardeł, a on miał pod dostatkiem karkówek, kiełbas, pasztetów! Raj! Za to w domu robił mi piekło. Nic mu nie pasowało. Za najmniejsze zagniecenie na koszuli potrafił tydzień się do mnie nie odzywać. Jedyne miłe wspomnienie, jakie mam z nim związane, to córka, Karina. Gdyby nie on, to nie miałabym dzieci, bo żaden mój kolejny partner dzieci nie chciał. Na takich jakichś trafiałam – niebieskie ptaki, jak to mówią.
Tyle, że potrafili się ustawić
Kolejny mąż, też z nim dzieci nie miałam, zostawił mi mieszkanie. W pięknej kamienicy w centrum miasta. Nie powiem jakiego, plotki mi niepotrzebne. Wystarczy wam wiedzieć, że dużego, pięknego, sławnego w całej Polsce. Turyści przyjeżdżają do nas, pocztówki kupują, zdjęcia robią. W tej kamienicy przy samym rynku po śmierci męża (zawał go zabrał z tego świata, bidulka) zostałam sama z córką. O swojej córce za wiele wam nie powiem, zwłaszcza dobrego, taka prawda. Bo i co mogę powiedzieć?
Psycholog w szkole mówiła, że ona życia ze mną łatwego nie ma. Bo to ja i ubrać się ładnie zawsze lubiłam, i do kawiarni wyjść, i na tańce. Więc podobno nie stwarzałam jej poczucia bezpieczeństwa, jakie potrzebne jest dziecku. Ale ja tak sobie po cichu myślę, że ona taka po prostu już się urodziła. Bo przecież niektórzy dużo gorzej w życiu mają, a szkoły kończą, jako takie siły w sobie znajdują, żeby się przebić w życiu. Karina zaś od małego tylko jednym się interesowała – chłopakami. Pamiętam, że nawet w przedszkolu miała narzeczonego! A potem było tylko gorzej.
Ciągłe randki, kosmetyki, wyjścia…
Przy takim trybie życia nic dziwnego, że żadnej porządnej szkoły nie skończyła, za to w wieku 17 lat zaszła w ciążę. Powiem wam tak w tajemnicy, że nawet na nią specjalnie zła nie byłam. Ja ją też wcześnie miałam. Pocieszałam, że jej pomogę, przecież miałam pieniądze, że damy razem radę dziecko wychować. Ale gdzie tam, jak grochem o ścianę! Urodziła, 2 miesiące małą poniańczyła, zabrała się z pierwszym lepszym chłopakiem za granicę, i tyle ją widziałam.
Ponoć we Włoszech pracuje. Powiem szczerze, ja to nawet wiedzieć nie chcę, co ona dokładnie robi. Tyle lat minęło… Przyjeżdża od czasu do czasu, nie powiem, ale co my sobie po tylu latach mamy do powiedzenia? Co innego wnuczka. Ona to cały mój świat. W Alusi to ja się zakochałam od pierwszej chwili, od momentu, jak spojrzałam w te jej czarne oczka! Bo Alusia jest piękna jak marzenie. Taka się już urodziła, jakby los postanowił ją obdarować tym, co tylko najpiękniejsze w całej rodzinie: czarnymi jak węgiel oczami, kręconymi, złocistymi włosami, brzoskwiniową cerą… No mówię wam, kiedy miała 4-5 latek, nie było człowieka na ulicy, który by się nie obejrzał i nie skomentował, jak mi się malutka udała! A potem, kiedy dorastała, było jeszcze lepiej – dziewczyna nie mogła się opędzić od adoratorów. Tylko że Ala, w przeciwieństwie do innych kobiet w swojej rodzinie, zawsze wiedziała, co jest najważniejsze:
– Babciu, na chłopaków to ja mam czas – powtarzała. – Teraz muszę się uczyć, bo jak człowiek chce do czegoś w życiu dojść, to musi przede wszystkim mieć tu – pokazywała na głowę.
Ależ byłam z niej dumna!
Pojęcia nie mam, skąd się tej dziewczynie ta cała mądrość wzięła i rozsądek, ale trzeba przyznać, że poukładane w głowie to ona zawsze miała. Pamiętam, że kiedy Karina chodziła do szkoły, to bałam się tam w ogóle pokazywać, żeby się o jej wyskokach znowu nie nasłuchać. Za to przy Ali biegałam na wywiadówki jak na skrzydłach. Bo też i zawsze coś miłego się stamtąd dowiedziałam – że taka uczynna, że taka pracowita, no i przede wszystkim, że taka zdolna. Alinka wygrywała bowiem wszelkie olimpiady, konkursy, co tylko było. Uczyła się z taką łatwością, że nieraz naprawdę się zastanawiałam, czy to w ogóle moja wnuczka!
Wspierałam ją ze wszystkich sił. Ala chciała chodzić na dodatkowy angielski? Proszę bardzo. Babcia płaciła, babcia dowoziła, nie było problemu. Ali marzył się obóz konny? Proszę bardzo! Na szczęście w tamtych czasach bez większych wyrzeczeń mogłam sobie na spełnianie wszelkich kaprysów ukochanej wnuczki pozwolić dzięki dobremu zamążpójściu. Bo, jak mówiłam, po jednym mężu zostało mi piękne mieszkanie i trochę oszczędności. Te jednak zaskakująco szybko się rozeszły i nagle, z dnia na dzień praktycznie, zostałam bez grosza, z wizją szukania pracy. Ale wyobraźcie sobie, jaką pracę mogła znaleźć kobieta około 50-tki, która nigdy nie była zatrudniona?!
W pośredniaku zaproponowano mi stanowisko kasjerki w supermarkecie. Byłam zdruzgotana. Ala zaczynała wówczas szkołę średnią, a jako że zawsze była bardzo dojrzała, szybko zrozumiała, co się dzieje.
Jak bardzo ta dziewczyna starała się mi pomóc!
Próbowała dorabiać jako hostessa na promocjach, dawała korepetycje młodszym dzieciom; nawet ona zdawała sobie jednak sprawę, że te wszystkie działania nie przywrócą nam poprzedniego statusu. I wtedy właśnie, kiedy sytuacja wydawała się już beznadziejna, gdy już zamierzałam zamienić mieszkanie na mniejsze, w moim życiu pojawił się Antoni. Znałam tego człowieka od dobrych kilku lat, mieliśmy to same grono znajomych, ale nigdy nie zwracałam na niego uwagi. To mężczyzna z gatunku tych, którzy raczej nie przyciągają wzroku kobiet automatycznie – stary kawaler, niski, otyły, ze staromodnie zaczesanymi „na pożyczkę” włosami. Wtedy wyglądał na dużo więcej niż swoje 49 lat.
To, że prowadził hurtownię z częściami zamiennymi, jakoś nigdy wcześniej nie rekompensowało mi jego lichej aparycji ani skłonności do dziwnego, dziewczęcego chichotu w najmniej oczekiwanych momentach. Tamtego dnia jednak Antoni podszedł do mnie na ulicy i zagadał:
– O, jak miło spotkać sąsiadeczkę, może w końcu wybrałaby się ze mną sąsiadka na kawkę, co? – zachichotał, znacząco mrużąc oczka.
Po raz pierwszy nie uciekłam od niego, gdzie pieprz rośnie, ale… zaczęłam kombinować. Nigdy wcześniej nie dostawałam za towarzystwo od mężczyzn pieniędzy, ale teraz czułam, że naprawdę ich potrzebuję.
– Chętnie, ale kawki teraz drogie – odpowiedziałam z promiennym uśmiechem; wiedziałam, że to jest zagranie va banque, jednak Antoni najwyraźniej był do takich zachowań kobiet przyzwyczajony, bo nawet mu powieka nie drgnęła.
– Dogadamy się – powiedział tylko, śliniąc się obleśnie.
Marcin, sporo młodszy, ceni mój intelekt
I tak zostałam, jak to się kiedyś nazywało, utrzymanką pana hurtownika. Trzeba przyznać, że nie jest to trudna praca. Antoni często wyjeżdża, a moim jedynym zadaniem jest być w domu, gdy już wraca, zawsze nienagannie wyglądać, dużo go chwalić i od czasu do czasu coś ugotować. Trudno to nazwać zajęciem absorbującym, za to – szybciutko okazało się ono nieźle płatne. Antoni płacił mi tyle, że w końcu znowu było mnie stać na prowadzenie życia, do jakiego przywykłam. Mogłam z powrotem opłacać zajęcia i hobby Ali, tym bardziej że moja wnuczka, z której byłam taka dumna, marzyła o tym, by dostać się na prestiżową uczelnię za granicą! Wiedziałam, że to będzie kosztowne, lecz musiałam zrobić wszystko, żeby pomóc jej w spełnieniu tego marzenia! Ala uczyła się całe dnie, ja tymczasem poznałam… kolejnego sponsora. Stało się to przez przypadek, w siłowni, do której chodziłam co drugi dzień, by utrzymać formę dla Antoniego.
Mój adorator jest prezesem w pewnej spółce i – jak przyznał otwarcie – od zawsze gustował w „eleganckich kobietach w pewnym wieku”. To, że jest od wielu lat żonaty, w ogóle mi nie przeszkadza. Nasz układ jest jasny – on płaci mi pewną sumkę, a w zamian za to może spędzać u mnie weekendy. Może także się ze mną pokazać w towarzystwie, w którym się obraca, wśród eleganckich i pewnych siebie kobiet. Może być pewien, że ja, z moim obyciem i doświadczeniem, go nie skompromituję.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego Jan nie chadza na te wszystkie bankiety z własną żoną. Sądzę, że po prostu z czasem – jak wiele z nas, kobiet w pewnym wieku – jego ślubna przestała o siebie dbać i całkowicie poświęciła się domowi i dzieciom, zapominając o tym, że mężczyzna, szczególnie ten na stanowisku, potrzebuje w domu rajskiego ptaka, a nie kury domowej. No a całkiem niedawno poznałam mojego nowego sponsora.
O dziwo, to człowiek sporo ode mnie młodszy. Pracuje w branży teleinformatycznej, właśnie kupił swoje pierwsze mieszkanie. Podobno od dawna był mną zafascynowany. Dla mnie spotkania z Marcinem są w pewien sposób odświeżające, bo jego – w przeciwieństwie do dwóch pozostałych panów – bardziej od mojego ciała fascynuje mój umysł. Możecie w to wierzyć lub nie, ale całe godziny spędzamy na niekończących się rozmowach – które oczywiście słono Marcina kosztują, bo ten pan też grosza mi nie żałuje.
Każda babcia na moim miejscu by to zrobiła!
Tak oto, dzięki swojemu nietypowemu zajęciu, żyję sobie całkiem wygodnie, specjalnie się nie przemęczając. Ale nie myślcie, że zarobione pieniądze ciułam gdzieś w skarpecie – co to, to nie! Ala na miejsce swoich studiów wybrała Londyn. To drogie miasto, a moją ambicją jest, żeby ukochana wnusia nie musiała się w niczym ograniczać. Ma wprawdzie stypendium pokrywające częściowo koszty czesnego, ale to ja opłacam jej zakwaterowanie i utrzymanie. Ala, w przeciwieństwie do wielu swoich koleżanek, nie musi wieczorami dorabiać w pubach jako kelnerka – może się skupić tylko na studiowaniu. Zapewniam was, że nie byłoby to możliwe, gdybym dostawała „normalną” emeryturę czy nawet pensję!
Moja wnuczka oczywiście nie ma pojęcia, czym się zajmuję. Wiem, że coś podobnego nie mieści jej się w głowie. Wychowałam ją na porządną dziewczynę i jestem z tego dumna. Kiedy ma przyjechać do Polski, bardzo starannie pilnuję, żeby ślady moich sponsorów znikły z mieszkania. Panowie wracają do mojego życia dopiero wtedy, kiedy Ala wróci do siebie, do Anglii. Czy powinnam powiedzieć wnuczce, w jaki sposób zarobiłam na jej studia? Dużo o tym myślałam i doszłam do wniosku, że tak, że przyjdzie taka chwila, kiedy Ala będzie gotowa przyjąć prawdę. Przecież ja tak naprawdę nie mam się czego wstydzić. Każda babcia na moim miejscu zrobiłaby to samo. Prawda?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”