„Jeśli nie było tak, jak on chce – znikał, przestawał odbierać telefony lub wyprowadzał się. Chciał, żebym się zamartwiała”

Po każdej kłótni partner po prostu znikał fot. Adobe Stock, Zadvornov
„– Też tak myślałam – powiedziała. – Dla mnie to było normalne obgadywanie sprawy, ale Jerzy znikł. Nie dzwonił, na wiadomości odpisywał zdawkowo. Po dwóch tygodniach przyjechał z planami remontu tamtego domu. Na uwagę, że powinniśmy wypracować kompromis, powiedział, że czuje, że się oddalam, że przestaję go kochać. I tak za każdym razem”.
/ 09.09.2022 16:30
Po każdej kłótni partner po prostu znikał fot. Adobe Stock, Zadvornov

Rano przyszła wiadomość od córki, żebym odpaliła komputer, bo musimy pogadać. Asia dobrą godzinę mnie przepraszała, że w tym roku nie przylecą na święta – spędzą je z teściami, którzy po wypadku samochodowym psychicznie się rozsypali.

– Aśka, ja cię proszę – przerwałam w końcu, znużona, że moja zgoda jakoś nie chce dotrzeć do skalistych wybrzeży Bretanii. – Czy ty masz mnie za religijną fundamentalistkę?

– Nie o to chodzi – żachnęła się. – Ale te wszystkie „Jingle bells”, reklamy, dekoracje w sklepach… Poczujesz się samotna i opuszczona, złapiesz doła… Słuchaj, a może ty byś przyleciała do nas? Stawiam bilety!

Samotne święta mnie nie smuciły

– Nie wątpię, że marzysz o tym, aby całe święta spędzić jako tłumacz – zaśmiałam się. – Dajże spokój i patrz na pozytywy: twoja stara matka nie będzie musiała lepić uszek, piec makowca i, generalnie, stresować się kuchnią. Wiesz przecież, że żaden ze mnie mistrz patelni.

– Ach, mamo – westchnęła. – Czasami sobie myślę, czy ty byś nie mogła… A nie, zapomnijmy. Nic nie mówiłam.

– O czym nie mówiłaś? – zapytałam.

I dowiedziałam się: ni mniej, ni więcej, zamarzył jej się miły starszy pan, z którym mogłabym kroczyć przez życie. Naprawiałby krany, zmieniał zamki…

– Pan Kazio z parteru jest najlepszy – przerwałam. – Wydam się za niego, jak tylko mnie poprosi. Słowo harcerza.

Do poradni wpadłam na ostatnią chwilę. Ledwo zdążyłam zdjąć płaszcz i poprawić sajgon, który został mi na głowie po zdjęciu czapki, a rozległo się pukanie i weszła kobieta w średnim wieku. Miałam wrażenie, jakbyśmy się już kiedyś poznały, i to wrażenie pogłębiło się, gdy przemówiła: twarze zdarza mi się zapomnieć, ale głosy rzadko, pewnie dlatego, że nie ulegają szybko niszczycielskiej mocy czasu.

– Tak – potwierdziła. – Kilkanaście lat temu byłam u pani z synem. Jakoś udało nam się Maćka nakłonić do dalszej nauki, gdy po śmierci ojca ubzdurał sobie, że powinien iść do pracy, aby partycypować w wydatkach. I pomyśleć, że dziś jest lekarzem… Skóra cierpnie na myśl, jak mógł skończyć!

Uśmiechnęłam się do wspomnień

Miło słyszeć, że ten zagubiony, smutny chłopiec wyszedł na prostą.

– Mówi się – zaczęła – że człowiek zamierzający zmienić dotychczasowe życie powinien poradzić się kogoś bezstronnego. Nie wiem, jak to się stało, ale chyba nie mam obok siebie nikogo takiego. Najwyraźniej miłość w pewnym wieku polaryzuje otoczenie równie skutecznie jak polityka. Kiedy mąż zmarł, pogodziłam się z tym, że zamknął się w moim życiu romantyczny rozdział. Byłam matką, potem babcią, przyjaciółką, najlepszą księgową w firmie… Wszystkim, tylko nie kobietą.

Zapatrzyła się we mgłę za oknem, jakby próbowała odnaleźć w niej minione lata, a potem machnęła dłonią; może nie były tego warte?

– Rok temu jesienią poznałam Jerzego – wróciła do opowieści. – W piątki jeżdżę do pensjonatu przyjaciółki robić rachunki, często zostaję na noc. Pogaduszki, wino… Takie tam przyjemności samotnych pań. To Janka zwróciła moją uwagę na parę siedzącą w barze – stwierdziła, że są trzy dni i facet jeszcze ani razu się nie odezwał, za to jego partnerce buzia się nie zamyka. Nawet robiłyśmy po cichu zakłady, czy stan rzeczy ulegnie zmianie, nim pójdziemy spać.

– Od razu się pani spodobał? – zapytałam.

– Nie, no skąd, to nie był żaden piorun sycylijski – wzruszyła ramionami. – Raczej obserwowałam sytuację przez pryzmat sugestii Janki, że gość w końcu wyskoczy przez okno, żeby się uwolnić od zołzy. Kiedy na porannym spacerze zobaczyłam go wchodzącego do jeziora, a był wrzesień, niewiele myśląc, ruszyłam na pomoc.

Roześmiała się jak młoda dziewczyna na to wspomnienie.

– Było z tego sporo zamieszania, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jestem zmarzluch i do tego nie umiem pływać…

– Niezły początek – przyznałam.

– Prawdę mówiąc, nie zakładałam wówczas, że to początek czegokolwiek. Po prostu, schnąc na pomoście w cieple jesiennego słońca, gadaliśmy ze dwie godziny o muzyce, książkach, potem pokazał mi opuszczone gniazdo łabędzia w szuwarach… Jeździłam tam od dawna, a nie miałam pojęcia nie tylko o gnieździe, ale nawet dzikiej odnodze jeziora! To było takie, takie…

– Jakie? – nie chciałam jej nic ułatwiać, sama musiała określić swoje odczucia.

– Nowe – znalazła odpowiednie słowo. – W końcu przydarzyła się przygoda, niezaplanowana przeze mnie. Myślałam, że jednorazowa, ale z czasem zaczęliśmy w pensjonacie wpadać na siebie z Jerzym, raz w miesiącu, nieraz częściej.

Umawialiście się?

– Ależ skąd – żachnęła się. – Miał przecież wciąż żonę, tę zołzę z baru! Ich związek zmierzał ku końcowi, zamęczała go wyrzutami, próbowała pozbawić mieszkania…

– Powiedział to pani?

– Tak. Jest bardzo szczery, sam również się nie wybiela – przyznał, że miał przelotny romans, który żona wykorzystała do pozbycia się go ze wspólnego życia.

Nie był pewien, czy żałuje

Mówił, że małżeństwo od początku było fatalną pomyłką.

– Zostaliście państwo przyjaciółmi? – zapytałam.

– Tak myślałam – przyznała. – Miło spędzałam z nim czas, czułam, że moja obecność odrywa go od złych myśli. Poznałam go z moją rodziną, on pokazał mi dom, który odziedziczył po ciotce. Taka romantyczna chatka w lesie, rzut beretem od jego miasta. W którymś momencie zorientowałam się, że łączy nas coś więcej. Zaczęłam tęsknić do spotkań, wyczekiwać wspólnych wypraw. Zakochałam się – wyznała rozbrajająco.

– Mówiła pani, że zapoznała Jerzego ze swoją rodziną – przypomniałam. – Co bliscy na to wszystko?

Gołym okiem było widać, że odżyłam. Więc wspierali mnie, przynajmniej syn z żoną, bo ci dalsi różnie, czasem docierały jakieś plotki. Wie pani, niektórym się wydaje, że człowiek powinien żyć w żałobie po współmałżonku aż po własny grób.

– Wiem – przyznałam.

Ostatecznie też byłam wdową

Mogłam sobie wyobrazić minę mojej szwagierki na wieść, że planuję z kimś przyszłość.

– Mam duże mieszkanie – ciągnęła pani Ewelina. – Kiedy ten cholerny rozwód wreszcie dobiegł końca, nie miałam oporów, by gościć Jerzego. On zresztą też się starał. W rocznicę naszego poznania się zaprosił mnie na kolację do pensjonatu, gdzie wszystko się zaczęło. Przyjechali jego koledzy z zespołu i dali koncert, specjalnie dla mnie.

– Jest muzykiem? – próbowałam sobie wszystko uporządkować.

– Informatykiem – wyjaśniła pani Ewelina. – Ale hobbystycznie od lat gra w kwartecie jazzowym. Są naprawdę świetni.

– Rozumiem – powiedziałam. – To musiało być spore przeżycie, prawda? Ta kolacja, muzyka. Jak się pani z tym czuła?

– Jak królowa świata – roześmiała się. – Ten wieczór, noc po nim… W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że spotka mnie coś takiego. Wtedy po raz pierwszy rozmawialiśmy o wspólnym życiu. Wyobrażaliśmy sobie, jak by to było – budzić się co dnia obok siebie, zamiast czekać na okazję do spotkania.

Czasami, chociaż rzadko, ludzie przychodzą do poradni bez sformułowanego wyraźnie problemu. Coś ich uwiera, ale nie potrafią tego zdefiniować, zanadto gubią się w emocjach. Intuicja mówiła mi, że zbliżamy się powoli do sedna. Tym bardziej że pani Ewelina zamilkła, jakby ciężko było jej przekroczyć bolesną granicę…

– Wydawało się oczywistością, że zamieszkamy u mnie. Cztery pokoje, wielkie miasto z pracą dla informatyka na wyciągnięcie ręki… Ale Jerzy miał inne plany: uważał, że lepiej sprzedać moje mieszkanie, wyremontować jego domek po ciotce i spokojnie zestarzeć się na łonie natury. Mnie się podobało, było takie romantyczne. Dopóki nie wyrwało mu się, że chce być blisko zespołu, bo próby, koncerty…

– Ten realizm panią dotknął?

Przywrócił zdolność myślenia. Zdałam sobie sprawę, jak to daleko od mojej rodziny. Mam wnuka, drugiego w drodze… I nie prowadzę auta w odróżnieniu od Jerzego, każdy przyjazd będzie problemem.

– Logiczne – przyznałam.

– Też tak myślałam – powiedziała. – Dla mnie to było normalne obgadywanie sprawy, ale Jerzy znikł. Nie dzwonił, na wiadomości odpisywał zdawkowo. Po dwóch tygodniach przyjechał z planami remontu tamtego domu. Na uwagę, że powinniśmy wypracować kompromis, powiedział, że czuje, że się oddalam, że przestaję go kochać. I tak za każdym razem.

– W ogóle nie rozmawiacie na ten temat?

– Jak tylko zaczynam, on zaraz się wycofuje – powiedziała. – Może rzeczywiście jestem zimna? Ale czy to możliwe, skoro czasem prawie go nienawidzę?

– Proszę spróbować określić te sytuacje.

Gadam, tłumaczę, a on siedzi… To niesprawiedliwe, że obsadza mnie w roli jędzy, ja taka nie jestem!

– Może jego była żona miała podobny problem – zasugerowałam. – Trudno żyć z kimś, kto z zasady nie przyjmuje argumentów.

Spojrzała na mnie zszokowana

– Nie odpowiada na wiadomości – przyznała z trudem. – Martwię się, że miał wypadek, zachorował. Odchodzę od zmysłów… Może faktycznie powinnam się leczyć?

– Kto tak mówi? – zapytałam.

– Jerzy. Trudno się dziwić, jest już zmęczony moimi jazdami.

Może im zapobiec, odzywając się, prawda? – zauważyłam.

– No tak – przyznała pani Ewelina. – Kiedyś pisał setki esemesów, a teraz ciężko mu dać znak życia raz w tygodniu.

– Nie chce?

– Ale dlaczego, skoro twierdzi, że mnie kocha i chce, byśmy razem zamieszkali?

– Bo dzięki temu wciąż pani myśli o nim zamiast o swoich potrzebach?

– Tak właśnie jest… – przyznała.

– OK, załóżmy, że się pani zgadza. Remontujecie dom, przeprowadzacie się… Pojawia się jakiś problem, bo życie nie jest bajką, i zostaje pani z nim sama. Jerzy znika – taki już ma modus operandi. Sama – podkreśliłam. – Bez rodziny, przyjaciół, w obcym miejscu. Czy brała pani pod uwagę taką opcję?

– Boże, nie – dotarła do niej ta myśl i, ku mojej uldze, chyba zaczęła się zagnieżdżać. – To co ja mam zrobić?

– Proszę się zastanowić, czego pani nie robi – poradziłam.

Nie mogłam jej powiedzieć, że powinna wiać, bo jej wymarzony facet to manipulant – przyciąga i odpycha na przemian, fundując huśtawkę emocjonalną. Tak naprawdę już to przeczuwała, pozostawało jej tylko zdać sobie z tego sprawę.

– Nie myślę o sobie, tylko wciąż o nim – powiedziała. – W sobie szukam tylko winy… Wydzwaniam, bo się boję, że wszystko runie i zostanę sama.

– A runie? – zapytałam.

Wzruszyła ramionami:

– Na zdrowy rozum lepiej niech runie teraz niż później.

Czasem trzeba powiedzieć: sprawdzam – podsumowałam. – Bywa bolesne, ale zawsze się opłaca. W ostateczności zostanie pani piękne wspomnienie.

Przed wyjściem powiedziała, że brat zaprasza ją do siebie na święta do Brukseli. Miała odmówić, ale może jednak pojedzie?

Odpocznie, zastanowi się spokojnie

Przypomni sobie, jak wygląda życie w pojedynkę. Życzyłam jej bezpiecznego lotu i miłego pobytu. Ledwo zamknęły się drzwi, rozwibrował się mój telefon w kieszeni. Maria?

– Cóż tam, sąsiadko? – odebrałam.

– Jest pani w centrum? – spytała. – Potrzebny nam żwirek dla kotów i jakieś puszki.

– Dla jakich kotów? – zdziwiłam się. – Tych, które jakiś drań wrzucił do kubła na śmieci. Anda je znalazła i reanimujemy.

Obiecałam, że wszystko kupię i może nawet zajrzę do weterynarza po poradę.

Koty… Właściwie czemu nie? Córka nie będzie panikować, że jestem sama, ja będę miała z kim pogadać… Mężczyźni są przereklamowani.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA