„Jedyne, co udało mi się w życiu, to dzieci i żona. Nie mam domu, drogiego auta i kasy. Czuję, że zawiodłem rodzinę”

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Dzieci porozjeżdżały się po świecie. Może to dobrze? Może im uda się zrealizować plany i nie będą musieli żyć z dnia na dzień, wciąż martwiąc się o pieniądze. A my? My jesteśmy już starzy. My wciąż mamy pod górkę”.
/ 27.08.2022 08:30
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Nie było łatwo. Żyliśmy ideałami. Z rzeczywistością nie miały wiele wspólnego. Czasami człowiek otwiera rano oczy, spogląda za okno i mimo słonecznej pogody, czuje się zniechęcony. Takie właśnie zniechęcenie trzymało mnie od kilku dni. Poprzedniego wieczoru oglądałem jakiś serial. Nie pamiętam jaki. W zasadzie żona oglądała. Ja siedziałem obok niej na naszej wytartej kanapie i, zerkając od czasu do czasu na ekran, zadawałem sobie pytanie: „co ja w życiu osiągnąłem?”.

Bohaterowie serialu tworzyli udaną rodzinę. On pracował w dużej firmie, ona rozwijała swój biznes, mieszkali w pięknym mieszkaniu, nawet dzieci mieli zdolne, inteligentne, grzeczne. Zero problemów, zero trosk o rachunki, o rozwój firmy. Pieniądze niemal same spadały im z nieba.

Dlaczego jestem nieudacznikiem?

Dochodząca pomoc domowa, opiekunka do dzieci, wakacje w ciepłych krajach… Wszystko układało się łatwo, gładko. Bohaterowie serialowi byli zadowoleni z życia od rana do wieczora. Ich dzieci uczyły się w najlepszych szkołach, żeby potem robić karierę jak ich rodzice. Wszyscy piękni, zdrowi, z łatwością wspinający się po szczeblach drabiny sukcesu… Taką rzeczywistość pokazywali w telewizji. Czy to była prawda? Czy ludzie tak żyli? Może w dużych miastach, w stolicy… a może tylko w serialu. Sam nie wiem.

Czasami moja żona, Edyta, mówiła żartobliwie, że jedyne, co nam w życiu wyszło, to dzieci. O większych pieniądzach mogliśmy jedynie pomarzyć. Może za mało się staraliśmy? Albo po prostu nie mieliśmy zdolności do robienia tej całej kariery. Nie umieliśmy się wspiąć na sam szczyt. Czegoś zabrakło i już.

Kiedy człowiek przekroczy wiek średni, zaczyna się zastanawiać nad wieloma rzeczami. Na przykład nad tym, dlaczego czuje się nieudacznikiem, który nie osiągnął nic, czym mógłby się pochwalić. Bohaterowie serialu takiego dylematu zapewne mieć nie będą. A bohaterowie codziennego życia? Tego zwykłego, szarego, czasami dołującego?

Ułożyłem się wygodniej na łóżku, zamknąłem oczy i wróciłem myślami do chwil, kiedy byłem piękny i młody, a cały świat stał przede mną otworem. Przynajmniej tak mi się wydawało…
Skończyłem studia historyczne, i pełen wiary i nadziei postanowiłem znaleźć pracę w szkole. Może to było naiwne podejście, ale zawsze chciałem pracować z dziećmi, przekazywać im wiedzę o dziejach naszego kraju.

Nie zarabialiśmy dużo, ale byliśmy szczęśliwi

– A co ty będziesz miał po tych studiach? – pytali ze śmiechem znajomi, którzy otwierali wtedy swoje firmy. – Bierz kredyt, rozkręcaj interes, wyjdziesz na tym lepiej niż na tej swojej historii. Teraz jest dobry czas…

– Jak założysz rodzinę, to z czego ją utrzymasz? Z pensji nauczyciela? – przestrzegała moja siostra.

Edyta, wtedy jeszcze moja narzeczona, rozumiała mnie lepiej. Skończyła technikum ekonomiczne. Chciała pracować w biurze rachunkowym.

– Nie przejmuj się. Razem damy radę – mówiła. – Ja będę robiła rozliczenia, ty będziesz uczył dzieci o przeszłości dla przyszłości.

Pełni optymizmu zaczęliśmy szukać pracy w zawodzie. Nie było łatwo. Żyliśmy ideałami, które nie bardzo przystawały do rzeczywistości, ale się nie poddawaliśmy. Kiedy w końcu zwolniła się posada historyka w jednej ze szkół i mogłem ją objąć, myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi. Edycie udało się zatrudnić w biurze rachunkowym. Czuliśmy wtedy, że możemy wszystko. Zaczęliśmy rozwijać skrzydła.

Wzięliśmy ślub, urodziła się Karolina, potem Marek i Andrzej, powoli remontowaliśmy mieszkanie po dziadkach Edyty. Na kupno nowego nie było nas stać. Żona musiała zrezygnować z pracy, żeby zająć się domem i dziećmi. Ja próbowałem dzielnie utrzymać naszą rodzinę, ale coraz gorzej mi to wychodziło. Zaczęliśmy żyć skromniej niż przeciętnie. Czasami z zazdrością patrzyłem na dawnych znajomych, którzy rozkręcili swoje firmy, budowali domy, zmieniali auta. Im coś w życiu wyszło. A nam?

Edyta utknęła w domu przy dzieciach i chociaż się nie skarżyła, widziałem czasami w jej oczach żal. Na przykład wtedy, gdy odwiedzały ją koleżanki z dawnej pracy, opowiadając o swoim życiu, wakacjach na Krecie czy prezentach od mężów. Ja trzymałem się desperacko posady historyka, dorabiając po szkole jako stróż w firmie znajomego. Bez umowy, bo tak wychodziło taniej…

– Nie przesadzaj – mówił. – Płacę ci co tydzień? Płacę. Po co ci umowa? Nie stać mnie na podatki. Jeśli nie chcesz pracować, to nie przychodź, ale moim zdaniem głupio zrobisz.

Może przynajmniej dzieci zrobią karierę

Miał rację. Wracałem więc wieczorem do domu, zmęczony i śpiący. A przecież jeszcze musiałem przygotować się do lekcji na kolejny dzień… Kiedy dzieci podrosły na tyle, że Edyta mogła wrócić do pracy, okazało się, że wiele się zmieniło. Wykształcenie technika ekonomisty już nie wystarczało, by zatrudnić się w biurze rachunkowym, a na studia żony nie było nas stać. Tak samo zresztą jak na kursy czy szkolenia, które ułatwiłyby jej otworzenie własnego biura.

– Nie martw się, znajdę coś innego. Nie muszę przecież pracować w biurze – mówiła, kiedy siadaliśmy wieczorem i obliczaliśmy, ile pieniędzy przeznaczyć na opłacenie rachunków, ile na jedzenie, a ile nam zostanie na niespodziewane wydatki.

Nie chciałem, żeby zaniżała swoje aspiracje, jednak życie zmusiło nas do tego. Edyta zatrudniła się w sklepie spożywczym. Ta praca – szczęście w nieszczęściu – trafiła się akurat wtedy, kiedy przeprowadzano redukcję etatów w szkole. Zostałem zwolniony. W duchu dziękowałem znajomemu, że wciąż mogę stróżować popołudniami w jego firmie.

O umowie już wolałem nie ​wspominać. W urzędzie pracy nie mieli dla mnie nic, poza propozycją przekwalifikowania się. Cóż było zrobić – zgodziłem się. Niedługo potem z nauczyciela historii stałem się magazynierem z uprawnieniami na wózki widłowe.

Wtedy też zrezygnowałem z fuchy u znajomego. Praca na magazynie od rana do wieczora nie pozwalała mi na stróżowanie popołudniami. Edyta starała się nie stracić posady ekspedientki. I tak to się toczyło…

Dzieci dorosły, skończyły studia i miały głowy pełne planów. Uważały, że cały świat stoi przed nimi otworem.

– Mamo, ja chcę w życiu coś osiągnąć – tłumaczył Marek, kiedy martwił nas jego wyjazd do Szkocji.

– Teraz trzeba robić karierę – popierała pomysł brata Karolina.

– Ja bym chciał kupić chociaż  porządny samochód – wyznał Andrzej.

– No tak… Mnie się nigdy nie udało dorobić auta, jakiegokolwiek. Wszędzie tłukliśmy się komunikacją miejską, pociągami albo pekaesem.

My wciąż mamy pod górkę

Dzieci porozjeżdżały się po świecie. Może to dobrze? Może im uda się zrealizować plany i nie będą musieli żyć z dnia na dzień, wciąż martwiąc się o pieniądze. A my? My jesteśmy już starzy. Może nie do końca starzy, ale swoje lata już mamy. Ludziom w naszym wieku jest trudniej. Daleko nam do bohaterów serialu, którym, z pomocą scenarzysty, wszystko idzie jak po maśle.

Na razie oboje dostajemy zasiłki dla bezrobotnych i szukamy pracy. Sporo z tych pieniędzy przeznaczamy na leczenie. Na szczęście dzieci nam pomagają. One, podobnie jak dzieci bohaterów serialu, robią wreszcie tę, tak przez wielu wymarzoną, karierę. Dla nas już na to za późno. Mieliśmy wielkie plany i na nich się skończyło.

– Nic w tym cholernym życiu nie osiągnęliśmy – wyrwało mi się.

Edyta spojrzała na mnie zdziwiona.

– Przesadzasz – powiedziała.

– Osiągnęliśmy. Mamy wspaniałe dzieci, własny kąt, na zdrowie też nie narzekamy, Bogu dzięki.

– Ale nie zrobiliśmy kariery.

– Zrobiliśmy znacznie więcej – pocałowała mnie czule. – Wielu bogaczy, ludzi sukcesu, nie ma tego co my. Miłości, rodziny, przyjaciół. Pieniędzy do grobu nie zabierzesz. A jeśli nikt nie zapłacze po twojej śmierci, to całe twoje niby wspaniałe życie nie jest warte funta kłaków. Pamiętaj, mamy siebie, marudo, to jest najważniejsze. A ja w dodatku… mam pomysł, jak przetrwać do emerytury. Zaskoczyła mnie. Chyba zrobiłem głupią minę, bo zachichotała psotnie.

To jest pomysł, kochanie! 

– Aha, zainteresowany. Pomyślałam, że wrócę do szycia. Pamiętasz, jak kiedyś szyłam naszym maluchom  ubrania? Przerabiałam, ozdabiałam… – uśmiechnęła się.

– I pewnie chcesz, żebym ci w tym pomógł?

Nie żebym się chwalił, ale byłem w świetny w prasowaniu i usuwaniu fastryg.

– Może się uda i ktoś zechce to kupić? – zastanawiała się.

– Mamy bardziej cenią indywidualne ubranka dla maluszków niż takie z sieciówek, w których chodzi połowa przedszkola.

– Można by też szyć zabawki! – zapaliłem się. – Pamiętasz, jaką cudną lalkę uszyłaś kiedyś Karolinie?

Żona aż klasnęła w ręce.

To jest pomysł, kochanie! A zatem… zabierajmy się do roboty!

– I róbmy karierę? – zaśmiałem się.

– Pewnie, kiedyś trzeba ją zrobić!

Czytaj także:
„W pracy miałam jeden cel – uwieść mojego szefa. Stawałam na rzęsach, by mnie pokochał, a on nie widział we mnie kobiety”
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Nadęty bubek z sąsiedztwa oskarżył mnie o kradzież psa. Chciałam pogonić go widłami, ale zamiast tego... został na stałe”

Redakcja poleca

REKLAMA