„Jedyne, co porusza moją żonę, to szelest gotówki. Zbija bąki w domu i wmawia mi, że ma dużo pracy”

rozczarowany mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Często bywało tak, że spędzała poza domem jeszcze więcej czasu niż ja – a to przecież ja pracowałem! Gotowanie, sprzątanie, dbanie o naszą wspólną przestrzeń? Nie robiła tego nawet sporadycznie. Zatrudniła za to kosztowną gosposię na pełen etat, aby nie musieć robić w domu absolutnie nic”.
/ 20.01.2024 21:15
rozczarowany mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Czy popełniłem w życiu jakieś błędy? Dotychczas byłem przekonany, że nie. Uważałem się za faceta sukcesu: miałem świetną pracę, sporo pasji, oddanych przyjaciół i piękną żonę. Kto by pomyślał, że właśnie to ostatnie stanie się dla mnie takim utrapieniem?

Żyłem na wysokim poziomie

Być może życie pokarało mnie za moją próżność albo chęć pokazania się od najlepszej strony w towarzystwie. Kręgi biznesowe, w których się obracałem, chyba zbyt mocno wpłynęły na moje życiowe priorytety. Po pierwsze, przez długi czas rządziła mną chora ambicja i żądza pieniądza. Jeśli tylko którykolwiek z moich kolegów osiągnął spektakularny sukces w swojej pracy, natychmiast zaczynałem czuć niedosyt i potrzebę podniesienia sobie poprzeczki. Wybierałem kosztowne, modne auta, ubrania i miejsca na wakacje, bo takie panowały zwyczaje. Czy sam ich potrzebowałem? Pewnie nie, ale nie wstydzę się przyznać, że czułem się dowartościowany tym życiem na wysokim poziomie.

Oczywiście, na pewnym etapie, na liście do odhaczenia pojawiła się także żona. Młodsza, oczywiście. Atrakcyjna, wygadana, elegancka – taka, która zrobi wrażenie na współpracownikach i imprezach branżowych. Znalezienie odpowiedniej kandydatki nie zajęło mi dużo czasu. Paulina była modelką, miłośniczką podróży, a jednocześnie niezależną, pewną siebie i mądrą kobietą. Od razu mi się spodobała.

Pokochała moje pieniądze

W jaki sposób ją zdobyłem? No cóż, pieniędzmi. To nie brzmi dobrze, ale pokazuje sposób myślenia powszechny w biznesowych kręgach. Kobiety traktuje się tu jak ozdoby, a ich wartość ocenia przede wszystkim na podstawie wyglądu. Ale i sami mężczyźni są tu analizowani wyłącznie na podstawie zasobności portfela i liczby osiągnięć zawodowych. Czy to nie okropne? Oczywiście, dla kobiet jest to pewnie znacznie bardziej krzywdzące, ale w obydwu przypadkach zupełnie pomija wnętrze, charakter i całą esencję wartości człowieka. Teraz to widzę, ale jeszcze jakiś czas temu nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Paulinę uwodziłem drogimi prezentami, weekendami w luksusowych hotelach i perspektywą spokojnego, bezpiecznego finansowo życia u mojego boku. Zadziałało. Zaledwie rok po naszej pierwszej randce byliśmy już małżeństwem.

Z początku byłem naprawdę szczęśliwy. A może wmawiałem sobie, że jestem? Pewnie tak było… W końcu miałem atrakcyjną żonę, więc na co tu narzekać? Niestety, szybko zauważyłem, że bycie wyłącznie bankomatem, a nie partnerem, zaczyna mi mocno doskwierać.

Dbała o siebie i nic więcej

Już po kilku miesiącach od ślubu zauważyłem, że nasza relacja się ochłodziła. Żona nie była już dla mnie tak czuła, jak wcześniej, nie śmiała się z moich żartów, nie zabiegała o moje towarzystwo. Gdy zacząłem analizować, co pochłania jej energię, dostrzegłem, że Paulina praktycznie cały swój czas poświęca na przyjemności i wydawanie coraz to większych ilości pieniędzy. Moich pieniędzy, bo gdy tylko się pobraliśmy, żona przestała w ogóle pracować jako modelka.

Czas spędzała na siłowni, a następnie u fryzjera, manikiurzystki lub innej kosmetyczki. Później szlajała się po branżowych imprezach, na które nadal otrzymywała zaproszenia ze względu na swoje znajomości z projektantami, fotografami czy redaktorami mody. Jeśli spotkania te nie odbywały się akurat wieczorem, znajdowała jeszcze chwilę na spacer po galeriach handlowych, a następnie wracała do domu, gdzie wylegiwała się na kanapie, czytała książki albo oglądała seriale.

Często bywało tak, że spędzała poza domem jeszcze więcej czasu niż ja – a to przecież ja pracowałem! Gotowanie, sprzątanie, dbanie o naszą wspólną przestrzeń? Nie robiła tego nawet sporadycznie. Zatrudniła za to kosztowną gosposię na pełen etat, aby nie musieć robić w domu absolutnie nic.

Żeby było jasne: nie wymagałem od Pauliny bycia kurą domową, podawania mi codziennie obiadów pod nos, biegania po domu z mopem. Jej kompletny brak zainteresowania sferą domową był dla mnie jednak zaskakujący. Nawet mnie zdarzało się eksperymentować w kuchni czy zabierać za sprzątanie garażu w dni wolne. Żona jednak była w naszym domu bardziej stałym bywalcem niż gospodynią.

Nigdy nie było jej w domu

– Paulinka, słuchaj, tak się zacząłem zastanawiać… Ostatnio praktycznie w ogóle się nie widujemy. Może wezmę wolne w pracy i spędzimy trochę czasu tylko ze sobą? Tak zwyczajnie, w domu – zaproponowałem pewnego dnia.

– Ale po co? – zapytała mnie zdziwiona.

Trochę zabolało mnie to pytanie.

– Hm, bo jesteśmy małżeństwem… Chciałbym, żebyśmy byli sobie jednak bliscy, pomimo tego, że codziennie mamy całą masę obowiązków – odparłem.

„Właściwie to JA mam całą masę obowiązków”, dodałem z przekąsem w myślach.

– Nie za bardzo mam czas. Mój kalendarz jest wypełniony spotkaniami służbowymi – odpowiedziała spokojnie.

– Przecież nie pracujesz… – mruknąłem nieśmiało.

– Ale muszę podtrzymywać relacje w branży, bo inaczej słuch o mnie zaginie. Chodzenie po tych wszystkich imprezach to także praca. Po całym takim dniu jestem wykończona – odparła.

„No tak, popijanie darmowych drinków na pokazach nowych kolekcji musi być wykańczające…”, irytowałem się w myślach. Postanowiłem jednak, że nie dam się wyprowadzić z równowagi. Zmieniłem więc temat.

Wydawała kasę na głupoty

– Dobrze, zostawmy to na chwilę, bo chciałem też obgadać nasze wydatki… Nie chcę, żebyś pomyślała, że jestem skąpy, nigdy ci niczego nie żałowałem, ale jednak mój portfel nie jest bez dna – napomknąłem z delikatnym uśmiechem.

Spojrzała na mnie jeszcze bardziej zaskoczona, a jej oczy rozszerzyły się do wielkości pięciozłotówek.

– Przecież to tylko takie codzienne wydatki… Myślałam, że chcesz, żebym dobrze wyglądała – mruknęła.

– Oczywiście, bardzo doceniam, że chcesz o siebie dbać, ale czy wizyta u fryzjera aż kilka razy w miesiącu jest niezbędna? Każda z nich to parę stów… – podrapałem się po brodzie zakłopotany. – Tak samo torebki, buty czy nowe ubrania. Rozumiem, że kupujesz porządne rzeczy na lata i popieram to, ale czy cztery nowe dizajnerskie torebki w miesiącu to konieczny wydatek?

– A nie o to ci właśnie chodziło? Żebym wyglądała jak idealna lalka, ubrana od stóp do głów w markowe ciuchy, żebyś mógł się mną chwalić przed kolegami ? – zapytała.

Na chwilę zapanowała cisza. Żona użyła argumentu, po którym zaniemówiłem. Przecież dokładnie na takich przekonaniach bazowało nasze małżeństwo…

Sam jestem sobie winien

– Być może dałem ci powody, żebyś się tak czuła. Przepraszam – odpowiedziałem po chwili namysłu. – Czegoś mi jednak brakuje. Chciałbym, żeby nasza relacja była czymś więcej niż takim handlem wymiennym.

– Spodobałam ci się, bo jestem ładna, charyzmatyczna i towarzyska. Jestem dobrą partnerką dla biznesmena. Od razu zacząłeś mnie obsypywać kasą, żeby udowodnić mi, że niczego mi nie zabraknie, jeśli postanowię za ciebie wyjść. Nie udawaj, że była w tym jakaś miłość, głębokie uczucie. To od początku była transakcja wymienna. A teraz zmieniasz zdanie i żądasz ode mnie czegoś więcej? Nie wiem, czy tak potrafię – odpowiedziała twardo Paulina, patrząc mi prosto w oczy.

Potrzebowałem miłości

Jeszcze kilkakrotnie podejmowałem próby nawiązania głębszej relacji; byłem bardziej troskliwy, czuły, pytałem o jej dzień, interesowałem się jej pasjami. Niestety, nie przyniosło to żadnego skutku. Paulina nie widziała we mnie partnera i mężczyzny na całe życie, a jedynie sponsora. Z czasem zrozumiałem, że muszę podjąć trudną decyzję.

– Paulina, myślę, że powinniśmy się rozwieść – oznajmiłem pewnego dnia.

Żona nie wyglądała, jakby ta informacja zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Uniosła lekko wzrok znad książki i spojrzała mi w oczy.

– Oczywiście zadbam o twoje zabezpieczenie na najbliższe lata. Myślę, że jestem ci to winien. Przepraszam, jeśli cię rozczarowałem, ale… myślę, że chcę od życia jednak czegoś więcej. Partnerki. Przyjaciółki – westchnąłem.

– Rozumiem – odpowiedziała chłodno Paulina.

– Będę jednak bardzo szczęśliwy, jeśli będziemy mogli zostać przyjaciółmi… – zaproponowałem nieśmiało, ale szybko zorientowałem się, że to był błąd.

Nigdy nimi nie byliśmy, Paweł – wycedziła, po czym wyszła z salonu i zaczęła się pakować.

Czy uważam, że to małżeństwo było błędem? Nie wiem. Być może, gdybym nie ożenił się z Pauliną, nigdy nie zdałbym sobie sprawy z tego, co jest w życiu naprawdę ważne?

Czytaj także: „Opiekowałam się starszą panią. Obiecała, że przepisze na mnie mieszkanie. Jak ostatnia naiwniaczka dałam się oszukać” „Dostałem ciepłą posadkę w urzędzie gminy, bo wujek jest wójtem. Dziewczyny ustawiają się do mnie w kolejce i korzystam”
„Syn przepuszcza całą kasę na wycieczki. Mógłby chociaż kupić nam nową lodówkę, a nie tylko myśleć o sobie”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA