Wszystko przez te Londyny! Mój ojciec ma rację.
Wiedziałam, że nie powinniśmy się byli zgadzać na to, żeby Ilona wyjechała po studiach za granicę. Miała już ten swój wymarzony tytuł, miała dobrą pracę w budżetówce – czy coś więcej potrzeba dziewczynie na początek? Ale ta ubzdurała sobie Anglię i nie szło jej tego z głowy wybić. Nie po to się uczyła przez tyle lat, stwierdziła, żeby przez resztę życia robić internetową stronę miasta, w którym nic się nie dzieje. Ja nie wiem, za moich czasów dziewczęta też się uczyły, też pracowały, ale miały jakąś trzeźwiejszą ocenę sytuacji…
Teraz się wszystkim marzą gruszki na wierzbie!
Zatrzymać się Ilony nie dało, bo, powiedzmy sobie szczerze, ona mnie już wcale nie słucha. A jeszcze Leszek cały czas podgrzewał atmosferę, wysłuchiwał jej żalów jak nawiedzony spowiednik, potakiwał, w końcu jeszcze pieniądze dodatkowe wepchnął.
– Za parę miesięcy wróci z podkulonym ogonem – stwierdziłam tylko, gdy wracaliśmy z lotniska, na które córka łaskawie pozwoliła się odwieźć. – Módl się tylko, żeby nie przyjechała z dzieciakiem w brzuchu!
– Nie chcę cię straszyć, ale na starość robisz się podobna do swojego ojca – mąż spojrzał jakoś dziwnie. – Nie idź tą drogą, Grażyno. Nawet mi się nie chciało kłócić, jak można stosować takie chwyty poniżej pasa.
Ja jestem podobna do starego łotra?! Bez przesady.
W każdym razie Ilonka wyjechała do Londynu, po kilku tygodniach przeniosła się do Edynburga i, o ile można było wierzyć temu, co mówiła przez telefon, dobrze jej się wiodło. W czerwcu poznała „interesującego Francuza”, w sierpniu spędziła z nim urlop na Majorce, a w Boże Narodzenie wypięła się na nas, bo została zaproszona na święta do rodziny tego całego Didiera. Do Paryża, więc co jej tam jakiś Słupsk i okolice! Byłam rozczarowana, nie ukrywam. No bo żeby jedyne dziecko wybrało obcych w Wigilię?!
Leszka jak zwykle nie ruszyło, zresztą on Ilonie wybaczyłby wszystko, zawsze rozpuszczał ją jak dziadowski bicz. Stwierdził tylko, że najwyższy czas się przyzwyczajać, dziewczyna jest dorosła i całkiem możliwe, że nigdy nie wróci na stałe.
– Teraz jesteście takie same stare dziady jak ja – oświadczył mój tata w Wigilię. – Tylko że mnie przynajmniej córka w święta odwiedza.
– Bo jej nikt nigdy do Paryża nie zapraszał! – mąż wysilił się na dowcip.
– I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu – wypalił ojciec. – Grażynka przynajmniej o tym wie! I znowu było potem marudzenie, że teść się czepia… Czy ten mój chłop naprawdę nie może zrozumieć, że staruszek miał prawo być rozczarowany?! Ma już ponad osiemdziesiąt lat, kto wie, ile jeszcze pożyje. Może już wcale nie zdąży wnuczki zobaczyć? Nawet Ilonie chyba głupio się zrobiło, bo na początku stycznia zadzwoniła, że pod koniec miesiąca wpadnie na parę dni do Polski.
– To dobrze – odetchnęłam. – Będziesz przynajmniej na urodzinach dziadka. Nawet nie wiesz, jak mu było smutno w święta bez ciebie.
– Już to widzę! – parsknęła. – Nic nie obiecuję, będę miała mało czasu.
A cóż to panna tak zhardziała? Znowu zamierza uskuteczniać jakieś histerie, narzekać, że dziadek jej nie szanuje? Może na kolana powinien padać przed panią magister?! Na wszelki wypadek powiedziałam Leszkowi, że ma to załatwić z córunią, ja się denerwować nie zamierzam. Mąż tylko wzruszył ramionami, niby, że go nie obchodzi...
Pogratulować rodzicielskiej postawy!
Kiedy już Ilona wróciła w styczniu, kiedy naopowiadała się o tej Majorce, Paryżu i Francuzie, wróciłam do tematu dziadkowych urodzin. I rzeczywiście, zhardziała, całkiem się jej w głowie poprzewracało. Stwierdziła, że owszem, pojedzie, choć zdecydowanie z obowiązku, a nie porywu serca. Ale jak dziadek zacznie jeździć po niej jak po łysej kobyle, wyjdzie.
– Nie masz za grosz szacunku dla starszych! – wybuchłam wreszcie.
– Trudno – Ilona wzruszyła ramionami.
– Dziadek już młodszy nie będzie, co wcale nie oznacza, że nie będzie mnie gnębił do końca życia. Ale potem, po powrocie z zakupów, pokazała mi prezent, który kupiła, i w zasadzie przestałam się na nią gniewać. Tata się powinien ucieszyć, ciągle gada o Kresach, skąd pochodzi, a piękny album ze zdjęciami z tamtych stron na pewno go przychylnie usposobi. Trzeba przyznać, że Ilona do upominków zawsze się przykłada.
20 stycznia pojechaliśmy na wieś do ojca, tak jak co roku. Z prezentami, własnoręcznie zrobionym tortem, bo kupnych tatuś nie lubi, z kwiatami.
– Dobrze, że mam urodziny, bo już pies z kulawą nogą by tu nie zajrzał – przywitał nas, jakby zapomniał, że dopiero co razem spędziliśmy święta. – O, pani magister się zjawiła! A gdzie Francuz? Ślimaki obiera? Ilona, na szczęście, poszła zaparzyć w kuchni kawę i nawet nie byłam pewna, czy słyszała.
Powiedziała, że Didier zna trzy języki w odróżnieniu od niektórych, którym się wydaje, że świat kończy się na ich kraju. Leszkowi się podobało, zaśmiał się, a potem udawał, że to było kichnięcie, bo aż taki odważny nie jest, żeby się teściowi stawiać. Zmieniłam temat i zapytałam, jak tam z planowanym wyjazdem do sanatorium, przyznali je w końcu? Ojciec nie dał się jednak przekierować, burknął, że wszyscy to złodzieje, a potem znów uczepił się Ilony.
– A ty musisz ciągle w spodniach chodzić jak chłop? – fuknął. – Nogi masz krzywe czy jak?
– Ubieram się tak, jak lubię – odfuknęła moja córka.
– W sumie mogłaś dziś sukienkę włożyć – westchnęłam. – Sam tatuś wie, jakie dzieci są, zwłaszcza dorosłe... Wszystko wiedzą lepiej.
– Tylko wtedy, gdy ich rodzice to cholerne ciamajdy! – huknął stary.
I zaczęło się, że za jego czasów było inaczej.
Baba, póki za mąż nie wyszła, musiała się słuchać, a nie samopas łazić. Studia, wyjazdy, Londyny... Do czego to wszystko doprowadzi? Będziemy mieć zięcia, który po ludzku gadać nie umie, o ile, rzecz jasna, żabojad się z dziewuchą ożeni, a nie zmajstruje dzieciaka i zniknie. – Gówniani z nas rodzice, i tyle – zakończył swoją tyradę. Aż się wystraszyłam, że z tej złości znów zawału dostanie, po co on się tak denerwuje?
Tortu może zjemy? Dobry jest, czekoladowy…
Blaty herbatą z rumem nasączyłam. Pozwolił sobie ciasta nałożyć na talerzyk, nawet dzióbnął widelczykiem, i już myślałam, że burza zażegnana, gdy znienacka wypalił:
– A mnie się to wszystko nie podoba! Jedyna wnuczka, i co? W gaciach świątek, piątek, włosy krótkie, nic robić nie umie, tylko w komputerach grzebać. Musiała żabojada złapać, bo żaden normalny Polak by jej nie chciał, wstyd! Nie podoba mnie się, i już! A Ilona, zamiast go uspokoić, uśmiechnąć się jakoś, zagadać, wstała, wzięła kurtkę z przedpokoju, buty i mówi, jakby nigdy nic, że zaczeka na nas w samochodzie. Jeszcze dziadkowi rzuciła:
– To, że matka daje po sobie jeździć jak po łysej kobyle, nie znaczy, że ja też wszystko łyknę. Rodzina jest po to, żeby się wspierać, a nie obrzucać inwektywami!
I poszła sobie w najlepsze! A Leszek wstał i za nią, patrzcie państwo, jaki bohater! Przeprosiłam tatusia, który zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć, tylko siedział jak ogłuszony, i wypadłam na podwórko.
– Powinnaś mnie chronić! – wykrzyczała mi Ilona w twarz. – Jestem twoim jedynym dzieckiem, a ty patrzysz, jak dziadek mnie gnoi i jeszcze się uśmiechasz! Co z tobą jest?!
Miałam przeciwko własnemu ojcu stawać, czy ona zwariowała? Wróciłam do chałupy, próbowałam tatę jakoś ugłaskać, ale po prostu wstał i poszedł do swojego pokoju, zamykając mi drzwi przed nosem. I tak, przez smarkulę, jest teraz na mnie ciężko obrażony! A Ilona nawet nie myśli go przepraszać, prosiłam Leszka, żeby na nią wpłynął, a ten mi w oczy powiedział, że nie ma mowy. Rodzina mi się sypie, ratunku!
Czytaj także:
Teść wystawił na stół wódkę. Byłem zgorszony, że planuje pić przy 3-latku
Edyta płacze, że rozwiodłam ją z mężem. A ja tylko zgodziłam się być jej świadkiem w sądzie
Były mąż zabawiał się z kochanką, a ja wypruwałam sobie żyły, by utrzymać synów