„Jedna z moich pracownic kradła towar. Postanowiłam, że wyleci na zbity pysk, lecz gdy odkryłam, kto, to zmieniłam zdanie”

szefowa kuchni fot. Adobe Stock, Fxquadro
„Kradzież to kradzież, bez względu na rozmiary i powody. U swoich współpracowników ponad wszystko ceniłam uczciwość i rzetelność. Dość się napatrzyłam na kanty robione w kuchni i przysięgłam, że w mojej, pod moim rządami tak nie będzie. Z drugiej strony, było mi żal tej umęczonej kobiety. Nigdy wcześniej nie stanęłam przed takim dylematem i byłam w kropce”.
/ 02.02.2023 08:30
szefowa kuchni fot. Adobe Stock, Fxquadro

Uwielbiałam gotować, od kiedy pamiętam. Przyrządzać rozmaite potrawy, bazując na doświadczeniach innych, i tworzyć własne, unikatowe przepisy. Wybór branży gastronomicznej był więc oczywisty, gdy planowałam przyszłość zawodową. Pracowałam w różnych restauracjach, aż w końcu zostałam szefową kuchni. Poczułam się spełniona. To była przyjemność, zwieńczenie moich osiągnięć, ale także duża odpowiedzialność – zarówno za jakość wydawanych gościom dań, jak i za atmosferę wśród podległych mi kucharzy i pomocników.

Wydawało mi się, że umiem dobrać zgrany zespół, co potem znacznie ułatwiało wspólną pracę. Potrafiłam na wskroś przejrzeć intencje drugiego człowieka, dzięki czemu mogłam pozbywać się z kuchni leni i mącicieli, a doceniać tych pracowitych, umiejących i słuchać, i współdziałać w zespole. Nigdy jednak nie jest się przygotowanym na wszystko. Po latach pracy stanęłam w obliczu sytuacji, która niemal mnie przerosła. Zafundowała mi totalne zaskoczenie i ogromny dylemat.

Czy to moja wina? Nic nie zauważyłam!

– Szefowo, spływają zamówienia, a my nie mamy składników – poinformowała mnie jedna z pracownic.

Uniosłam brwi w zdziwieniu.

– Przecież wczoraj przyjechało duże zamówienie, a dziś ma być kolejna dostawa.

– Brakuje papryki, marchew się kończy… – wyliczała. – Na pewno zamówiła pani odpowiednią ilość?

– Na pewno. Nie mam jeszcze sklerozy – obruszyłam się, wycierając dłonie w fartuch. – Zajmę się tym, a ty wracaj do pracy.

Nie wzięłam na poważnie słów dziewczyny. Byłam przekonana, że zamówiłam odpowiednią ilość składników, jak zawsze.

– Coś jej się pomyliło – mruknęłam do siebie, jednocześnie zapisując w notesie informację, by jutro z samego rana sprawdzić stan zaopatrzenia. Tak na wszelki wypadek.

Nie zauważyłam żadnych braków, więc praca przebiegała bez najmniejszych problemów. Żaden z pracowników nie zgłaszał więcej uwag. Uznałam, że nie ma sprawy.

Pewnego popołudnia, kiedy mieliśmy pełne obłożenie w sali i wszyscy bez wytchnienia krzątaliśmy się po kuchni, skrzypnęły obrotowe drzwi od zaplecza. Widok szefa w grafitowym garniturze kontrastował z otoczeniem. Właściciel restauracji rzadko zjawiał się w kuchni. Prędzej spodziewałabym się menadżera. Natychmiast wytarłam dłonie w ścierkę i podeszłam do szefa.

– Pogadajmy na zewnątrz.

Mężczyzna obrzucił kuchnię surowym spojrzeniem, a potem pchnął drzwi, puszczając mnie przodem. To było tak niecodzienne, że czułam tłukące się pod uniformem serce, kiedy wyszliśmy na niewielki dziedziniec, z tyłu budynku. Szef wyciągnął srebrną papierośnicę i poczęstował mnie. Odmówiłam.

– Doszły mnie słuchy, że z kuchni giną produkty – zaczął, a ja poczułam, że oblewam się rumieńcem.

Doszły go słuchy? Czyli ktoś doniósł! Poczułam się zdradzona i wściekła zarazem, ale zachowałam zimną krew.

– To była jednorazowa sytuacja i właściwie nic nie zginęło…

– Doprawdy? – przerwał mi szef. – Podobno to nie pierwszy raz.

Wbiłam wzrok w czubki butów i milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć, jak się zachować. Tłumaczyć się czy zaprzeczać?

– Rozumiem, że trudno pani zauważyć, gdy giną dwa kilogramy mąki czy pięć kilogramów ziemniaków, ale odtąd proszę patrzeć pracownikom na ręce – zastrzegł, spojrzał mi w oczy i rzucił niedopałek papierosa, po czym czubkiem eleganckiego buta wdeptał go w ziemię.

– Oczywiście, zajmę się tym – przytaknęłam skwapliwie. – Nie sądziłam, że ktoś z ekipy…

Nikomu dziś nie można ufać – skwitował szef, a potem obrócił się i wszedł do budynku, z którego buchnął zapach przyrządzanej pieczeni.

Ktoś wykorzystał okazję, by mnie obsmarować

Kiedy zniknął za drzwiami, ze świstem wypuściłam powietrze. Kłębiły się we mnie emocje jak w kotle. Niedowierzanie, złość, rozczarowanie, smutek, lęk… Wyrzucałam sobie, że nie zauważyłam, co się dzieje. Powinnam być czujniejsza. Po namyśle doszłam do wniosku, że mogłam się spodziewać „życzliwego donosu”.

Miałam do swojej załogi stanowczo za dużo zaufania i teraz się na tym przejechałam. Ktoś skorzystał z okazji, by mnie obsmarować, wykazać moją niekompetencję, a przynajmniej nieuwagę, brak pełnej kontroli. Może czuł do mnie jakąś złość, a może chciał mnie wygryźć. Do końca dnia nie mogłam się skupić na pracy, wciąż zerkałam na pracowników, zastanawiając się, kto kradnie, a kto jest donosicielem.

– Zamontuj kamerę przy wejściu do spiżarni, czy gdzie tam trzymacie zapasy – doradził mój mąż, kiedy opowiedziałam mu, co się zdarzyło.

W pierwszej chwili wydało mi się to kuriozalnym pomysłem. Mam śledzić moich współpracowników? To chore… Szybko jednak przypomniałam sobie, że ktoś nie miał takich oporów i za moimi plecami skontaktował się z samym szefem, zamiast rozwiązać problem w porozumieniu ze mną i resztą ekipy.

– Przemyślałam sprawę i masz rację – zwróciłam się nazajutrz do małżonka, gdy piliśmy kawę przed wyjściem do pracy. – Znasz się na technice lepiej niż ja. Pomożesz mi z tą kamerą?

– Jasne. Jak prawdziwy szpieg amator – mrugnął do mnie.

Czekał mnie kolejny długi i stresujący dzień. Wciąż byłam podenerwowana po rozmowie z szefem. Potem w trakcie pracy intensywnie przyglądałam się każdemu z moich współpracowników; niestety, nie udało mi się odkryć ani zgadnąć, kto mógłby wynosić z kuchni produkty żywnościowe.

Dziś nadal o tym rozmyślałam, zapinając guziki fartucha. Pieniądze albo jakieś kosztowności, rozumiem, ale jedzenie? Weszłam do kuchni. Zwykle panował w niej zgiełk – uporządkowany, bo w kuchni pełnej gorących i ostrych rzeczy, chaos oznaczałby nieszczęście – ale teraz było jeszcze pusto i cicho. Postanowiłam sprawdzić stan środków czystości, zanim zjawi się reszta załogi.

– Cholera, pożyczalscy czy co? – mruczałam pod nosem, oglądając opróżnioną do połowy butelkę z płynem do mycia naczyń. – Tyle ubyło?

Bez dwóch zdań na moim terenie, w mojej kuchni działo się coś niepokojącego!

Odpowiedź poznałam jeszcze przed zamknięciem restauracji. Pełna sala gości oznaczała, że wszyscy mieliśmy huk roboty. W pewnym momencie zauważyłam, że brakuje jednej z pracownic. Halinę przyjęłam kilka miesięcy temu na pomoc kuchenną.

Nie robi tego sama, ma wspólnika

Miałam ją zawołać, gdyż liczyła się każda para rąk, ale w ostatnim momencie ugryzłam się w język. Zamiast tego po cichu wyszłam z kuchni i skierowałam się korytarzem w stronę pomieszczenia, gdzie trzymaliśmy zapasy. Gwałtownie otworzyłam drzwi i wystraszyłam osobę w środku.

– Boże święty! – usłyszałam.

W pomieszczeniu panował półmrok, ale bez trudu rozpoznałam Halinę. W dłoni trzymała reklamówkę pełną pomidorów.

– Co ty tu robisz? – zapytałam. – Powinnaś być w kuchni, jesteś tam teraz potrzebna.

Nie potrafiłam zdobyć się na nic więcej, choć bez trudu dodałam dwa do dwóch.

– Ja… przepraszam – wyjąkała i odłożyła reklamówkę na stojącą obok lodówkę. – Mogę wyjść na powietrze? Źle się poczułam.

Nie czekając na moją odpowiedź, minęła mnie i pomknęła korytarzem. Ruszyłam jej śladem, choć nie biegłam. Już bez przesady. Zdążyłam zobaczyć, jak Halina mówi coś do młodego chłopaka, a ten odchodzi szybkim krokiem i znika w wąskim przejściu, oddzielającym dziedziniec budynku od ulicy.

– Co tu się dzieje? Mów! – warknęłam, chwytając bladą jak ściana kobietę za ramiona.

Czułam, jak cała drży. Cholera, jeszcze mi tu zemdleje i zrobi się afera. Zwolniłam uścisk i nieco spuściłam z tonu.

– Posłuchaj – zaczęłam jeszcze raz, spokojniej. – W naszym wspólnym interesie leży, by rozwiązać całą tę sprawę polubownie.

– Wspólnym? Jak to? – Halina spojrzała na mnie okrągłymi ze strachu oczami.

Wcześniej nie zauważyłam, jaka jest lękliwa, a taka byłam dumna z mojego daru do prześwietlania ludzi. Ale skoro taka strachliwa, skąd wzięła odwagę, by kraść? A może to nie odwaga, tylko desperacja?

– Tak to. Myślę, że ktoś chce mnie wygryźć ze stanowiska szefa kuchni – wyznałam konspiracyjnym szeptem. – Ten ktoś powiadomił o sprawie właściciela restauracji, więc jeżeli nie zdołam wykryć tych, hm, pożyczalskich, sama mogę wylecieć.

– Mam się przyznać do winy i stracić pracę? – na policzkach Haliny wykwitły rumieńce; nie wiedziałam: ze wstydu czy złości.

– Najpierw mi wyjaśnij, co się dzieje, czemu to robisz.

Halina wyjęła z tylnej kieszeni spodni pomiętą paczkę papierosów, a potem usiadła na ustawionej w rogu podwórza skrzynce. Jej naznaczoną zmarszczkami twarz otoczył obłoczek tytoniowego dymu.

Myślałam, że nikt nie zauważy. To naprawdę były małe ilości. Myślę, że to Mariola mnie nakryła, dlatego powiedziała najpierw tobie, a potem szefowi… Musiała widzieć. Inaczej nikt by się nie zorientował. Nie brałam tyle, żeby brakowało do przyrządzania dań.

Przytaknęłam.

– Gdyby brakowało, na pewno bym to zauważyła.

Kradzież to kradzież. Bez względu na powody

Nie ukrywam, że odetchnęłam z ulgą. Wcale nie zaniedbałam swoich obowiązków zawodowych, jak zasugerowano szefowi. Mariola celowo przesadziła z rozmiarami problemu, by wyglądało na coś poważnego. Na duże uchybienie. Tylko czemu? Nie miała takiej pozycji ani takich umiejętności, by móc mnie zastąpić? Czym jej się naraziłam?

No nic, tego dowiem się później. Najpierw Halina. Fakt pozostawał faktem: kradła jedzenie i środki czystości z miejsca pracy.

– Dlaczego to robiłaś? – drążyłam. – Kim był ten chłopak? Twój krewny?

– Tak, to mój syn…

Okazało się, że nastolatek przychodził w to miejsce o umówionej godzinie, żeby zabrać, co zorganizowała matka. Halina kradła, ponieważ tonęła w długach, które zaciągnął jej mąż.

– Pewnego dnia po kłótni po prostu wyszedł i już nie wrócił. No ale kogo to obchodzi? Płacić trzeba – strzepnęła popiół z papierosa.

Na spłatę zobowiązań wydawała większą część pensji, czasem nawet na najtańsze jedzenie nie starczało. Syn wciąż jeszcze się uczył. Dorabiał sobie, ale Halina nie chciała zabierać mu tych paru groszy.

– Przykro mi, rozumiem twoją sytuację i współczuję, ale musisz z tym skończyć – spojrzałam na nią niemalże błagalnym wzrokiem. – Bo obie pożałujemy. Postaram się jakoś ci pomóc.

Czułam bolesne pulsowanie w skroniach, kiedy wracałam do domu.

– I jak, montujemy kamerę? – zagadnął mąż, kiedy opadłam na kanapę.

– Nie ma potrzeby, sprawca ujęty – mruknęłam.

Biłam się z myślami, co powinnam zrobić. Z jednej strony, potępiałam Halinę, bo kradzież to kradzież, bez względu na rozmiary i powody. U swoich współpracowników ponad wszystko ceniłam uczciwość i rzetelność. Dość się napatrzyłam na kanty robione w kuchni i przysięgłam, że w mojej, pod moim rządami tak nie będzie.

Z drugiej strony, było mi żal tej umęczonej kobiety. Pracowała w pocie czoła, samotnie dźwigając ciężar utrzymania dorastającego syna. Została sama z problemami, uwikłana w spiralę cudzych długów. Matnia. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Ale czy mogła stanowić okoliczność łagodzącą? Nigdy wcześniej nie stanęłam przed takim dylematem i byłam w kropce. Może powinnam wyznać wszystko szefowi i niech on się martwi, niech on zdecyduje o dalszych losach Haliny?

Zaufała mi, a ja zaufałam jej

Tej nocy – zamiast spać po ciężkim dniu – rozmyślałam i kreśliłam w głowie różne scenariusze. Kiedy wstałam wczesnym rankiem, czułam, że podjęłam już decyzję. Tuż przed pracą chwyciłam Halinę za ramię i pociągnęłam na tyły budynku, gdzie przeprowadziłyśmy rozmowę poprzedniego dnia.

Jestem zwolniona? – spytała, a w jej oczach zaszkliły się łzy.

Wtedy, ni z tego, ni z owego, powodowana jakimś nagłym impulsem, objęłam ją i mocno przytuliłam. Potem zażądałam twardym tonem:

– Obiecaj mi, że już nigdy więcej nic stąd nie wyniesiesz.

– Przysięgam, już nigdy.

Kobieta pokiwała głową i jak skruszona harcerka uniosła dwa palce do góry.

– Ale… – zawahała się i urwała, pewnie nie mając śmiałości zapytać, jak sobie poradzi bez tych bonusów.

Będę ci robić zakupy – zadeklarowałam się.

Przemyślałam to dobrze i postanowiłam, że pomogę Halinie stanąć na nogi. Kilka dodatkowych produktów w koszyku podczas codziennych zakupów nie obciąży zanadto mojego budżetu, a dla Haliny może oznaczać konkretny ratunek. Zamierzałam też skontaktować się ze znajomą, która była prawnikiem. Może uda się umorzyć chociaż jeden dług albo rozłożyć zobowiązania na raty? Nie znałam się na tym, ale jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy. Razem na pewno zdziałamy więcej.

– Nie martw się, nie zostaniesz z tym sama. Teraz masz mnie. Jestem twoją szefową, moim zadaniem jest nie tylko wymagać, ale też opiekować się pracownikami. A ty jesteś dobrą pracownicą, której zdarzyło się popełnić błąd. Chcę, żebyś z nami została i pracowała tak dobrze jak do tej pory.

Została. Przyjęła moją pomoc, nawet jeśli drobne kradzieże mogły się wydawać mniej upokarzające, bo nie trąciły jałmużną. Ale odwaga to nie tylko pokonywanie strachu. To umiejętność cofnięcia się z niewłaściwej drogi. To wyzbycie się fałszywej dumy i przyjęcie pomocy, którą ktoś szczerze oferuje.

Zaufała mi, a ja zaufałem jej, i żadna z nas się nie zawiodła. Sprawa szybko przycichła, a Halina, z którą się zaprzyjaźniłam także prywatnie, znalazła pracę na drugi etat. Wtedy grzecznie, acz stanowczo, powiedziała, że dziękuję, ale już nie muszę robić jej zakupów. Uszanowałam tę decyzję. Aha, co do Marioli, gdy pojawiła się propozycja wyjazdu na szkolenie do Włoch, zaproponowałam właśnie ją. Chciała się dziewczyna wykazywać, więc proszę bardzo.

Czytaj także:
„Ktoś okradł mój sklep na 20 tysięcy złotych. Nie spodziewałem się, że to moja najbardziej zaufana pracownica”
„Szef szukał kozła ofiarnego i padło na mnie. Zrobił ze mnie podłą złodziejkę i odprawił z kwitkiem do domu”
„Ktoś próbował okraść moją babcię metodą >>na wnuczka<<. Zastawiliśmy na złodzieja pułapkę i... okazało się, że go znam”

Redakcja poleca

REKLAMA