Jeszcze jeden rzut oka w głąb pustego już sklepu i zgasiłem światło. Palce niemal bez udziału myśli wystukały na panelu pięciocyfrowy kod aktywujący system alarmowy, klucz zgrzytnął w zamku raz, potem drugi, i cowieczorny rytuał dobiegł końca.
Był przymrozek. Zimne powietrze wdarło mi się pod rozpiętą kurtkę, ale nie czułem chłodu. Ruszyłem przed siebie niczym robot, który pokonuje zaprogramowaną wcześniej trasę ze sklepu do domu. Może nie do końca wszystko było tak jak zwykle, bo od kilku dni chodziłem na piechotę. Miałem o czym myśleć.
Jutro pierwsza i oby ostatnia rozprawa sądowa. Niby byłem pewien swoich racji… Niby. Dreszcz przeszedł mi po ciele, ślizgając się po kręgosłupie. Zapiąłem suwak, włożyłem czapkę i wsunąłem zziębnięte dłonie głęboko do kieszeni.
Dam dziewczynom szansę, niech się uczą
Przebiegłem myślami wszystko od początku, zastanawiając się po raz nie wiadomo który, kiedy mój atak zaczął zamieniać się w rozpaczliwą obronę. Co zrobiłem źle? Przecież to ja byłem pokrzywdzony, to mnie okradano!
Ze złością kopnąłem mały kopczyk zmrożonej ziemi, aż jej grudki rozprysły się wokół i w blasku ulicznej latarni zmieniły się w drobinki połyskujące lodem. Starsza pani, która wyszła na spacer
z szorstkowłosym kundelkiem, ubranym dla ochrony przed kąsającym zimnem w robiony na drutach pasiasty sweterek, spojrzała na mnie z dezaprobatą.
Kłopoty z kierowniczką mojego sklepu zaczęły się półtora roku temu, choć niewykluczone, że wcześniej, ale zdałem sobie z tego sprawę, gdy już było za późno.
Od wielu lat wspólnie z żoną prowadzimy działalność handlową. Zaczynaliśmy na miejskim rynku. Potem, kiedy się już trochę dorobiliśmy, otworzyliśmy małe stoisko w jednym z domów towarowych, by wreszcie uruchomić własny sklep spożywczy oraz z artykułami do domu.
To było niczym skok na głęboką wodę: nagle okazało się, że nasza mała działalność rozrosła się tak, że trzeba zatrudnić kilku pracowników. Doszły nowe obowiązki związane z ZUS-em i urzędem skarbowym, no i ludzie, w większości porządni i godni zaufania. Niestety, jak się okazało po czasie, nie wszyscy.
Alicja przyszła do mnie z tak zwanej ulicy, gdy właśnie rozstawałem się z poprzednią kierowniczką mojego sklepu, bo była w zagrożonej ciąży i według zaleceń lekarza pozostałe miesiące powinna przeleżeć w domu. Przypadek, ale w życiu prawie wszystko jest w większym lub mniejszym stopniu przypadkowe. Ucieszyłem się, bo Alicja, świeżo upieczona wdowa, wydawała się dobrą kobietą. Spokojną, skromną i porządną; może nieco mało lotną, niemniej byłem pewien, że w pracy dobrze sobie poradzi.
Miała do pomocy cztery uczennice ze szkoły zawodowej – przynajmniej dwie na jednej zmianie – druga i trzecia klasa, profil: sprzedawca. Zatrudniałem je poprzez OHP i już na pierwszy rzut oka widać było, że pochodzą z patologicznych rodzin, z domów, w których się nie przelewa, no chyba że alkohol. Ale chciały się uczyć, pracować, więc dałem im szansę.
Wydawało się, że wszystko przebiega w miarę sprawnie, o ile nie liczyć horroru z wahającymi się obrotami, wchodzącej na rynek konkurencji, wysokich kosztów prowadzenia działalności, błędów księgowej, które kosztowały nas wiele nerwów, i jeszcze więcej pieniędzy zapłaconych po kontroli pracowników skarbówki.
Czyli standardowe perypetie małego polskiego biznesmena. Jednak my ciągle płynęliśmy do przodu, na przekór trudnościom – i to było najważniejsze.
Bomba wybuchła w zeszłym roku po przeprowadzeniu inwentaryzacji. Nasz sklep nie jest wielki, więc zwyczajowo spis z natury towarów robimy ostatniego dnia roku kalendarzowego, i tak było też tym razem. Po podliczeniu stanu towarów nie mogłem uwierzyć w liczby, które miałem przed oczami. Dla pewności powtórzyliśmy wszystko jeszcze raz, ale wynik nie chciał się zmienić. Brakowało towaru na kwotę dwudziestu tysięcy złotych!
W pierwszej chwili pomyślałem o złodziejskich szajkach, które okradają sklepy, bimbając sobie na konsekwencje prawne, bo tak naprawdę nic im za to nie grozi. Zawsze to było w ciągu roku kilka tysięcy w plecy, ale nie kilkadziesiąt.
Alicja zdawała się przerażona, uczennice również, a ja byłem wściekły, bo akurat trafiło na czas, gdy sklep z trudem zarabiał na koszty i taką stratę musiałem pokryć z innych źródeł, a szczerze mówiąc, nie bardzo miałem z czego.
– Uważaj, człowieku, bo wpadniesz pod samochód! – ktoś złapał mnie za ramię i dopiero teraz zauważyłem, że stoję na jezdni, a na wprost mnie jarzy się czerwone oko sygnalizacji świetlnej.
– Dziękuję – cofnąłem się na chodnik.
Jeszcze mi tego brakowało, żebym tuż przed rozprawą trafił do szpitala!
Moje małe śledztwo utknęło w miejscu. Nie było winnych. Wszyscy robili wielkie oczy, gdy im zakomunikowałem, że złodziej musi być wśród nas, bo szajki zewnętrzne nie dałyby rady ukraść bez pomocy z wewnątrz towaru o wartości dwudziestu tysięcy złotych!
– Szefie – Alicja próbowała mnie uspokajać – może to jakiś błąd w kartotekach towaru? Może ktoś ukradł trochę więcej niż zwykle, a reszta się znajdzie...
Ufałem Alicji. Pracowała już z nami ładnych parę lat, a w tak małej firmie atmosfera jest niemal rodzinna. Za dwa miesiące miała znów wyjść za mąż i nawet zaprosiła mnie na swoje wesele.
– Wszystko sprawdziłem – machnąłem ręką, nie miałem złudzeń. – Wiesz, uczennice są zatrudnione poprzez Ochotnicze Hufce Pracy i sama widzisz, że przysyłają nam bardzo różne dziewczyny. To musi być któraś z nich... Tylko która? – popatrzyłem na nią pytająco, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi.
Zresztą gdyby Alicja wiedziała, już dawno by mi powiedziała o wszystkim.
Co ona wygaduje? Niby kto ma tu lepkie ręce?!
Sytuacja przybrała niespodziewany obrót, gdy jedna ze starszych uczennic, Lusia, poprosiła mnie o dyskretną rozmowę. Najpierw myślałem, że chce się przyznać, bo zagroziłem, że zgłoszę sprawę na policję, ale dosłownie szczęka mi opadła, gdy usłyszałem prawdę.
Lusia opowiedziała mi, jak to pani Ala „dorabia” sobie do pensji, kradnąc towary z mojego sklepu, a dokładniej – sprzedając je klientom bez nabijania kwoty na kasę fiskalną. Gdy dziewczyny zwracały jej uwagę na ten proceder, przekupywała je drobnymi kwotami i zastraszała, że wszystko zrzuci na nie i tak to urządzi, że jeszcze wylecą ze szkoły. Pozostałe uczennice potwierdziły słowa Lusi.
To było niemal rok temu, a dobrze pamiętam ulgę i złość, jakie wtedy odczułem. Ulgę, że wiem już, kto kradnie, i wściekłość na samego siebie, że byłem tak naiwny. Frajer! Dupek! Wielki „pan właściciel sklepu”, który nie potrafi upilnować niezbyt rozgarniętej, jak myślałem, złodziejki! No i trochę było mi wstyd: podejrzewałem Bogu ducha winne dziewczyny tylko dlatego, że nie pochodziły z porządnych rodzin…
Długo się zastanawiałem, czy powiadomić o sprawie policję, ale coś we mnie pękło, gdy przyparta do muru Alicja wyśmiała mnie i powiedziała, że jej też się coś od życia należy, a jak będę podskakiwał, to powiadomi, kogo trzeba, że ją… molestowałem seksualnie. To był absurd, ponieważ co wieczór po swą przyszłą żonę przychodził jej stateczny narzeczony, ale komu uwierzy sąd? Nie wiadomo.
Alicja nie podpisała oświadczenia o odpowiedzialności materialnej; zresztą nawet tego od niej nie wymagałem, bo sam miałem drugi komplet kluczy do sklepu, więc próba obciążenia jej za straty była
z góry skazana na niepowodzenie.
Nie mogłem jednak tego tak zostawić. Choćby ze względu na uczennice, które miały nauczyć się w moim sklepie dobrej pracy, a nauczą się – jeżeli odpuszczę – że złodziejstwo popłaca. W końcu zawiadomiłem policję. Będzie, co ma być; może prokurator sporządzi akt oskarżenia jedynie w oparciu o zeznania dziewcząt?
Udało się, ale ten rok wspominam jak horror. Złodziejka wynajęła dobrego prawnika, stać ją było – przecież miała moje pieniądze – i wspólnie z nim próbowała nakłonić moje już eksuczennice do zmiany zeznań. Niewiele mogłem zrobić w tej sprawie. Ale fakt, że Lusia mi o tym powiedziała, dawał nadzieję, że brudne knowania Alicji spełzną na niczym.
Takie czarne myśli zaprzątały mi głowę, gdy dotarłem do domu.
Umyłem się i poszedłem spać; przynajmniej spróbuję zasnąć. Zaczynałem żałować, że zawiadomiłem policję, ale na wycofanie się było już za późno. Jakiś czas temu zadzwoniłem nawet do Alicji z propozycją zakończenia sprawy, jeśli zwróci mi połowę strat, ale ta wyśmiała mnie i oznajmiła, że nagrała naszą rozmowę i wykorzysta ją jako dowód w sądzie.
Dzień rozprawy zapamiętam do końca życia jako triumf sprawiedliwości nad podłością. Wszystkie uczennice powtórzyły przed sądem swoje wcześniejsze zeznania, a zaskoczona Alicja nawet nie zająknęła się o rzekomym molestowaniu. Dziewczęta z patologicznych rodzin okazały się o wiele porządniejsze i bardziej honorowe od niby porządnej Alicji.
Cała ta sprawa była dla mnie jedną wielką lekcją pokory i nauczką na przyszłość, żeby nie osądzać ludzi pochopnie. Ani w jedną, ani w drugą stronę.
Czytaj także:
„Między pieluchami a wycieraniem błota z twarzy córki zapomniałam, że jestem też kobietą. I zupełnie się tak nie czuję”
„Musiałem zatrudnić się poniżej moich kwalifikacji. Żona powiedziała mi, że nie będzie utrzymywać darmozjada”
„Starzy ludzie ciągle tylko narzekają. Obiecałam sobie, że taka nie będę. I słowa dotrzymam!”