„Do moich drzwi zapukała dziewczyna w 8 m-c ciąży i twierdzi, że będę tatusiem. To jakiś żart? Ja jej nawet nie pamiętam”

Kobieta, która wpadła fot. Adobe Stock, BGStock72
„Daje mi możliwość podjęcia decyzji. Niby jaką decyzję miałem podjąć? Jeśli nie chciała mnie w życiu dziecka, to mogła w ogóle nie przychodzić. A teraz rzuciła taką bombę i... poszła”.
/ 23.12.2021 14:10
Kobieta, która wpadła fot. Adobe Stock, BGStock72

Nowy Rok zaczynałem z kartką w dłoni. Zapisywałem wszystkie te rzeczy, które chciałem w swoim życiu zmienić, zobaczyć, których chciałem się nauczyć albo oduczyć. Robiłem tak od kilku lat, choć… w sumie, co za różnica, czy wezmę wolne we wrześniu i pojadę zobaczyć Pragę, czy poczekam do stycznia i wpiszę to na listę postanowień, a potem odhaczę? A jednak tak właśnie robiłem. Potem taką listę trzymałem w kalendarzu na bieżący rok i skreślałem z niej to, co udało mi się wykonać.

Udawało się z różnym skutkiem, ale zazwyczaj na liście figurowało więcej skreślonych pozycji, niż tych, które przenosiłem na kolejny rok albo odkładałem na bliżej nieokreśloną przyszłość. 

W zeszłym roku też tak zrobiłem.

Zapisałem, już tradycyjnie, rzucanie palenia, które umieszczałem na liście co roku, już chyba bardziej z przyzwyczajenia, niż z rzeczywistym zamiarem skończenia z tym nałogiem. Wpisałem „jakiś sport”, choć pewnie jak zwykle skończy się na oglądaniu koszykówki w tv. No i dodałem „zdrowsze odżywianie”. Czyli jedna wizyta w pizzerii mniej na miesiąc. Zawsze coś. A potem dopisałem takie mniejsze plany i mniej oczywiste. Podróże do konkretnych miejsc. Kurs kaligrafii. No bo czemu nie? Wysyłanie znajomym kartek z podróży i wyjazdów służbowych, oczywiście z pięknie i własnoręcznie napisanymi życzeniami. I inne takie. Może głupstwa, ale mnie bawiło już samo wymyślanie tego.

Aż tu siódmego stycznia – zupełnie ignorując moje postanowienia – niebo spadło mi na głowę.

Katastrofa zaanonsowała się dzwonkiem do drzwi

Otworzyłem w koszulce i bokserkach, zaspany po wczorajszej imprezie z kolegami i po wysłaniu szefowi esemesa, że na dziś biorę urlop na żądanie. Za progiem stała dziewczyna w zaawansowanej ciąży. Duży, okrągły brzuch wysuwał się naprzód z rozpiętego zimowego płaszcza. Pomyślałem, że pomyliła mieszkania.

– Taaak…? – pytająco uniosłem brwi.

– Krzysiek, nie poznajesz mnie?

Zamrugałem oczami i szerzej je otworzyłem, żeby się przyjrzeć. Hm, może i miała w sobie coś znajomego.

– Przepraszam, że tak rano, ale… Mogę wejść? Naprawdę wolałabym nie rozmawiać w progu, i jeśli pozwolisz, chciałabym usiąść.

– Jasne, wejdź – wpuściłem dziewczynę i zauważyłem, że od razu, bez wahania, skierowała się do salonu. Znała drogę. Czyli chyba już tu była. – Usiądź. Chcesz się czegoś napić?

– Dziękuję, wystarczy woda.

Znalazła miejsce wśród poimprezowego bałaganu, którego sprzątanie zostawiłem na dziś, i usiadła z wyraźną ulgą. Poszedłem po wodę.

– Proszę – podałem jej szklankę.

Wypiła duszkiem.

– Zatem, co cię tu sprowadza?

– Boże, to takie krępujące… – westchnęła, zamykając oczy. Niemal słyszałem, jak liczy w myślach do dziesięciu. – Ty mnie nawet nie pamiętasz.

– No… szczerze mówiąc, nie bardzo – przecież nie będę kłamał.

– Alina. Festiwal w maju...

– Aaa… faktycznie! – nadal niewiele kojarzyłem, bo byłem wtedy skuty jak szpadel, ale z mroków niepamięci zaczynała wyłaniać się uśmiechnięta twarz tej dziewczyny.

Skończyliśmy festiwal u mnie w domu, na tej kanapie, na której właśnie siedziała.

– Zaraz… chyba nie chcesz powiedzieć, że to… – wskazałem na jej brzuch – że my… wtedy…
Pokiwała smętnie głową.

– Najpierw myślałam, że usunę, bo niby czemu mam do końca życia ponosić konsekwencje jednej nocy? Ale kiedy już miałam tabletki… Nie mogłam. Po prostu nie mogłam. Nie chciałam ci nic mówić, uznałam, że poradzę sobie sama. I tak jest! – zastrzegła. – Niczego od ciebie nie chcę. Ale potem pomyślałam, że jednak masz prawo wiedzieć i zdecydować, co dalej. Jeśli nie chcesz mnie, znaczy nas… więcej widzieć, okej, rozumiem. To ja podjęłam decyzję o urodzeniu dziecka i to ja będę za nie odpowiedzialna. Ale jeśli chciałbyś… cokolwiek… To wiedz, że masz szansę. Zostawię ci swój numer telefonu. Zadzwoń, jak już wyjdziesz z szoku – zaśmiała się nerwowo i wstała, zbierając się do wyjścia.

– Poczekaj! – ocknąłem się, bo do tej pory siedziałem ogłuszony rewelacją, którą właśnie dostałem między oczy. – Jesteś pewna?

– Jestem – odparła zmęczonym tonem.

– Przepraszam, wiem, że to zabrzmi, jakbym był dupkiem, ale…

– Mogę zrobić badania. Rozumiem. Laska, którą widziałeś osiem miesięcy temu, staje nagle na twoim progu i mówi, że za cztery tygodnie urodzi twoje dziecko. Też wolałabym się upewnić. Przemyśl wszystko. Uszanuję każdą twoją decyzję. Tu jest mój numer – podała mi kartkę i wyszła, zostawiając mnie samego z milionem myśli w głowie.

Co to miało być? Jakiś głupi żart moich znajomych?

Kant? Próba wrobienia mnie w dzieciaka? I co to za łaska? Daje mi możliwość podjęcia decyzji? Niby jaką decyzję miałem podjąć? Jeśli nie chciała mnie w życiu dziecka, to mogła w ogóle nie przychodzić. A teraz rzuciła taką bombę i poszła.

A ja zostałem z dylematem, jakiego nigdy nie brałem pod uwagę. Z koniecznością podjęcia na początku roku decyzji, która wpłynie na całe moje przyszłe życie. Jak by to miało w ogóle wyglądać? Będę wujkiem? Tatą na przychodne? Widywałbym dziecko na zdjęciach i może raz w miesiącu? Nie wspominała, że liczy na ślub.

Zresztą nasza znajomość była namiętna, ale krótka, i naprawdę pamiętałem ją jak przez mgłę. Boże, ale kanał. Łeb mi pękał. Od kaca, z niewyspania i od tej wieści, którą uraczono mnie z samego rana. Nie miałem pojęcia, co o tym sądzić ani tym bardziej, co teraz robić.

Przez cały dzień się zastanawiałem. Snułem się po mieszkaniu, nie wiedząc, za co się wziąć. Nie potrafiłem sprzątać, nie potrafiłem się ogarnąć, nie potrafiłem nie patrzeć na karteczkę z numerem telefonu… Wieczorem zadzwoniłem.

– Alina…? To ja, Krzysiek. Możesz teraz przyjechać? Albo może lepiej to ja przyjadę do ciebie, co? Chyba powinnaś się oszczędzać, skoro jesteś na ostatnich nogach. A my musimy pogadać.

Zaprosiła mnie do siebie. Denerwowałem się jak… jak przed maturą z matmy. Jechałem przez miasto, myśląc, co powiem, co chcę powiedzieć, a czego absolutnie nie powinienem mówić. Żadnych obietnic, żadnych dalekosiężnych deklaracji. Siedliśmy naprzeciwko siebie w małej kawalerce i milczeliśmy nad kubkami z herbatą. Było niezręcznie. Dziwacznie. Jak zacząć temat? Jak wszystkiego się dowiedzieć, nie urażając jej przy okazji?

– Jak się zorientowałaś?

Boże, co za durne pytanie! Ale ona odpowiedziała spokojnie:

– Klasycznie. Zaczęłam wymiotować. Po trzech dniach stwierdziłam, że skoro rzygam tylko rano, a okres mi się spóźnia, to raczej nie jest zatrucie. I kupiłam test.

– Ale używaliśmy…

– Może niewłaściwie? Trzeźwi nie byliśmy. Albo jestem tym nielicznym wyjątkiem… Nieważne. Naprawdę mogę zrobić test, jeśli chcesz mieć sto procent pewności. Ja mam.

– Okej. I co potem?

– To znaczy?

– Jak już się urodzi. Jak to sobie wyobrażasz? Mam brać dziecko na weekendy? Na tydzień w wakacje? Codziennie na godzinę? W co drugie święta? Płacić alimenty? Kupować zabawki? Chodzić na wywiadówki? Uczyć pływać i jeździć na rowerze? Gadać z nim o dziewczynach, a z nią o chłopkach? Jezu, mówimy o latach. O latach, na miłość boską. To jakieś 20 lat, zanim dzieciak wyfrunie z gniazda, a nawet potem masz go na głowie. Moja matka nadal się o mnie martwi, chociaż mam już grubo po trzydziestce. Poza tym…. jakie gniazdo? Mamy mieszkać razem? Oddzielnie? Nie wiem, nie wyobrażam sobie tego wszystkiego. Jak to ogarnąć? Jestem przerażony i zdezorientowany! – jęczałem, wylewając z siebie to, co dręczyło mnie przez cały dzień.

– Domyślam się. Ja miałam zdecydowanie więcej czasu. Posłuchaj. Nie chcę od ciebie alimentów, a na pewno nie zamierzam ciągać cię po sądach, żeby wyrwać parę groszy na utrzymanie dziecka. Decydując się na donoszenie ciąży, liczyłam się z tym, że będę samotną matką. Nie nastawiałam się na wspólne mieszkanie czy tworzenie związku. Masz jeszcze te parę tygodni na przemyślenie priorytetów i ułożenie sobie wszystkiego. Nawet kiedy dziecko się urodzi, i tak głównie będzie potrzebowało mleka, snu i zmiany pieluchy. Nie będę mieć pretensji, jeśli nie zechcesz uczestniczyć w naszym życiu..

I wtedy poczułem, że chcę. A jeśli mam w to wejść, to na sto procent. Skoro już wiem, że zostanę ojcem, nie wyprę się mojego dziecka. Chcę istnieć w jego życiu, uczestniczyć w wychowaniu, mieć prawo do interesowania się i decydowania. Jasne, nie wiedziałem mnóstwa rzeczy. Nie miałem pojęcia o dzieciach. Podobnie jak o poważnych, długofalowych związkach.

– Jeśli zdecydowałaś mi się powiedzieć, musiałaś brać pod uwagę, że się zaangażuję. Jak ojciec… na trzy czwarte etatu..

– Jesteśmy dorośli i potrafimy rozmawiać. Skoro nie wrzeszczymy na siebie teraz, nie oskarżamy, nie wyzywamy, więc zakładam, że i potem się dogadamy. Aha. To będzie dziewczynka.

Będę miał córeczkę?

A potem czas przyspieszył.

W błyskawicznym tempie przechodziłem kurs przygotowawczy na ojca. Ona miała kilka miesięcy, by przywyknąć do myśli, że zostanie rodzicem, ja nadrabiałem w ciągu paru dni.

Spotykaliśmy się i rozmawialiśmy. Pokazywała mi wyniki badań, wydruki z USG, na którym ledwie potrafiłem rozpoznać zarysy rąk i główki, a ona pokazywała serce i mózg naszego bobo. W swojej kawalerce miała jedynie niewielkie łóżeczko dla malucha, więc pojechałem na zakupy.

Chciałem jej zrobić niespodziankę, ale po godzinie w sklepie poczułem, że oszaleję. Zwłaszcza w obliczu wszechogarniającego różu w dziale dla dziewczynek. Czy to wszystko musi przypominać watę cukrową?

Zadzwoniłem po Alinę i wybieraliśmy wszystko razem. To, co potrzebne, bo ja kupiłbym wyprawkę dla trojaczków. Powstrzymywała mnie bardzo często, twierdząc, że to czy tamto jest zbędne. Jedliśmy razem posiłki, które ugotowała albo które ja przywoziłem z włoskiej knajpki, gdy z uroczymi pąsami wyznała, że jadłaby tylko włoską kuchnię, na okrągło. I godzinami gadaliśmy.

To się może udać, myślałem, patrząc na nią jak na przyjaciółkę, z którą… będę mieć dziecko. Nadawaliśmy na jednych falach i to było najważniejsze. Polubiłem ją. Była inteligentna, zabawna, urocza. Miała swoje pasje, potrafiła godzinami czytać książki albo oglądać azjatyckie seriale online. Potrafiła też grać na konsoli, tak samo zażarcie jak ja.

W końcu musiałem powiedzieć o niej mojej matce. Wszak zostanie babcią. Wielką nowinę przyjęła po swojemu. Usłyszałem wiele gorzkich słów na temat mojej odpowiedzialności, czy raczej jej braku, tego, że skrzywdzimy niewinne dziecko naszymi eksperymentami. A kiedy już się wykrzyczała, wypłakała wszystkie żale, uścisnęła mnie mocno.

– Będę babcią… Boże, będę babcią! Już myślałam, że nigdy się nie doczekam.

Moja matka przeskoczyła w tryb babci niemal natychmiast. Zaczęła dziergać kocyki i buciki, kupować ubranka i zabawki dla niemowląt. Poznała Alinę i od pierwszej chwili dosłownie zwariowała na jej punkcie, choć zwykle bardzo ostrożnie podchodziła do nowych znajomości. Nie mogła też przeboleć, że nie jesteśmy z Alą razem, jako para.

– Ja tam się nie znam na tych nowomodnych wynalazkach, Tinderach i innych dziadostwach. Ale wiem, że lepszej dziewczyny nie znajdziesz. Łap ją i obrączkuj, zanim ktoś ci ją skradnie. Biorąc pod uwagę, że to w sumie przypadek był, powinieneś tamtego dnia zagrać w lotto.

Kiedy Alina zadzwoniła, że odeszły jej wody, wyleciałem z domu jak z procy. Nie dostałem mandatu, nie staranowałem żadnego auta ani przechodnia chyba tylko dlatego, że była pierwsza w nocy. Zawiozłem ją do szpitala i zapowiedziałem, że może jesteśmy przyjaciółmi, a nie parą, ale nie dam się wyrzucić z sali. Tuż obok rozlegały się krzyki innej rodzącej i chyba trochę zbladłem, bo Ala szepnęła:

– Jesteś pewien?

Musiałem głośno przełknąć ślinę, zanim odpowiedziałem:

– Na mur beton.

Pomagałem jej chodzić, siedzieć na piłce, kłaść się na łóżko. Pozwalałem miażdżyć sobie palec, gdy męczyły ją skurcze. Powtarzałem, że niedługo będzie po wszystkim i jak mi przykro, że ją tak boli. Patrzyłem na jej twarz, bez kosmetyków, spoconą, wykrzywioną z bólu i odkrywałem, że jestem zakochany w tej dziewczynie bez reszty. Na amen. Że niezależnie od dziecka chcę z nią być. Że jest idealną partnerką, którą chcę poznawać trochę lepiej każdego dnia, której chcę towarzyszyć każdej nocy. Już miałem jej to powiedzieć, zapytać, czy myślała, czy rozważyłaby… kiedy aparatura, do której była podłączona, zaczęła dziwnie piszczeć.

Wokół nas zrobił się ruch jak na promenadzie. Położna, jedna, druga, lekarz…

– Co się dzieje? – pytałem oszołomiony, gdy zabierali Alinę z sali.

– Dziecku spada tętno. Jedziemy na cięcie. Salowa wskaże panu miejsce, gdzie może pan poczekać.

Kiedy ją wywozili, Alina się obejrzała i dostrzegłem przerażenie w jej oczach.

To były najgorsze minuty w moim życiu

Nie znałem się na dzieciach, na porodach tym bardziej, ale nie potrzeba geniusza, by domyślić się, że spadające tętno nie wróży niczego dobrego.

Szedłem korytarzem, prowadzony przez salową. Modliłem się, by nic im się nie stało. Ani jednej, ani drugiej. Wszystko będzie dobrze. Musi! Chodziłem od ściany do ściany i wyrzucałem sobie, że nie zorientowałem się wcześniej. Że byłem takim idiotą. Że nie zaprosiłem jej na randkę. Że nie kupowałem kwiatów. Że nie całowałem, nie przytulałem, że już mogę nie mieć okazji… Nie! Będzie dobrze. Będzie dobrze…

Po milionie lat, jak mi się wydawało, kiedy ciśnienie krwi niemal rozsadzało mi żyły, usłyszałem płacz dziecka. To było takie dziwne kwilenie, strasznie skrzypiące i… najpiękniejsze na świecie. Chciałem tam wparować i zobaczyć moje dziecko. Teraz, zaraz, natychmiast. Chciałem zobaczyć Alinę. Tymczasem jako ktoś obcy i zbędny musiałem stać na korytarzu i czekać. Wreszcie z sali wyjechał wózek, pchany przez położną, która przychodziła do Aliny wcześniej, by sprawdzać parametry.

– No, tatusiu, proszę przywitać się z córą. Wygląda na to, że wszystko jest okej. Miała trochę problemów z wydostaniem się, ale już jest w porządku.

Patrzyłem na tą małą kosmitkę. Leżała zawinięta w becik, w śmiesznej białej czapeczce, i spała, a ja płakałem. Normalnie się poryczałem.

– Mogę… – musiałem odchrząknąć. – Mogę wziąć ją na ręce?

– Jasne – położna umieściła mi w ramionach kruche zawiniątko.

Nie da się opisać miłości, która pojawia się znikąd i uderza w splot słoneczny. I już wiesz, że po tobie. Już wiesz, że oddasz życie za tę kruszynkę, a niech ktoś skrzywdzi twoją dziewczynkę, twoją księżniczkę, to ruski miesiąc popamięta. Dotknąłem palcem maleńkiej buźki i córcia otworzyła oczy. Były granatowe, wielkie i przepastne. Wpadłem po uszy.

– A z jej mamą wszystko w porządku?

– Tak, szyją ją – trochę zrobiło mi się słabo, gdy wyobraziłem sobie, co działo się na sali operacyjnej. – Ze względu na szybkie cięcie musieli żonę uśpić, wybudzimy ją za jakiś czas. Niech pan jedzie do domu. I tak dzisiaj do pana nie wyjdzie, a odwiedzin na oddziale poporodowym nie ma. Zapraszamy jutro.

Żona… Powiedziała: żona

Ledwie mogłem wytrzymać, aż wypiszą je ze szpitala. Kupiłem wielki bukiet kwiatów na powitanie. I nie zawiozłem ich do kawalerki Aliny, tylko do mojego mieszkania.

– Będzie ci tu wygodniej opiekować się małą, zanim dojdziesz do siebie – tłumaczyłem, choć chodziło mi głównie o to, by nie wypuszczać jej ani z mojego z domu, ani z mojego życia.

Kiedy tylko położyliśmy bobo spać, postawiłem przed Aliną talerz makaronu z łososiem, który uwielbiała.

– Pycha. Myślałam, że umrę z głodu na tym szpitalnym wikcie.

– Alina… czy rozważyłabyś… czy chciałabyś… – plątałem się.

Ze strachu. Bo bałem się, że odmówi, by nie naruszyć fundamentów tego, co już mamy, naszej przyjaźni, bla, bla, bla… Z drugiej strony: kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije.

– Chcę z tobą być. Nie tylko ze względu na Kalinkę. Chcę być z tobą, bo cię kocham! – wypaliłem.

– O Boże… – zasłoniła twarz dłońmi.

Co to za reakcja? Co oznaczała? Mam się cieszyć czy…?

– Oczywiście, że chcę! – powiedziała, pokazując uradowaną twarz. – Bałam się, że o tym nie pomyślisz, nigdy nie zapytasz… A ja nie chciałam łapać cię na dziecko.

Już nie robię postanowień noworocznych. Los potrafi z nas zakpić i postawić w zupełnie niespodziewanych sytuacjach. Moje plany podyktowane są tym, co dzieje się na bieżąco. Nigdy bym nie pomyślał, że w moim życiu pojawi się dziecko niespodzianka. A wraz nim cudowna kobieta, która dziś jest moją żoną, a którą już raz przeoczyłem. Jak głupek.

Czytaj także:
„Będąc w związku z Adamem, zaszłam w ciążę z byłym mężem. Gdyby nie choroba córki, zabrałabym tę tajemnicę do grobu”
„Chciałam zrobić narzeczonemu niespodziankę. No i zrobiłam. Sobie. Jej. I jemu. Stwierdził, że nie umie w monogamię”
„Żona wścieka się i wyzywa mnie od maminsynków. Nie rozumie, że moi rodzice są starzy i potrzebują pomocy”

Redakcja poleca

REKLAMA