Pamiętam, że tamtego dnia, kiedy znalazłam w skrzynce awizo, nie poczułam zaniepokojenia, bo nie spodziewałam się żadnego urzędowego listu. Nawet wtedy, gdy zobaczyłam, że przesyłka przyszła z liceum mojego syna, byłam tylko zaciekawiona. Sądziłam, że to jakaś rutynowa korespondencja, chociaż nie miałam pojęcia, czego może dotyczyć.
Nie, to jakaś bzdura, po prostu pomyłka!
Kopertę rozerwałam jeszcze na poczcie i szybko przebiegłam wzrokiem tekst. Jedyne, co z niego zrozumiałam, to: „narkotyki” oraz „skreślony z listy uczniów”.
Przed oczami zawirowały mi czarne plamy i musiałam się czegoś chwycić, aby nie upaść. Złapałam stojące najbliżej krzesło, na którym siedział ktoś, wypełniając druczek na paczkę.
— Źle się pani czuje? — to był jakiś młody facet.
Od razu się zerwał i posadził mnie na swoim miejscu. Z kolejki odezwały się współczujące głosy, że faktycznie upał i duszno, i że w taki dzień nie wolno wychodzić z domu bez butelki wody. Zresztą woda od razu się znalazła podana mi w szklance przez urzędniczkę.
— Bardzo pani miła, dziękuję — wymamrotałam, wypijając ją jednym haustem.
— Złe wieści? — zapytała poufale, patrząc na otwarty list.
— Słucham? Złe? Nie, ależ skąd! To tylko informacja… z komitetu rodzicielskiego o zebraniu. Jestem członkiem — zmyśliłam na poczekaniu.
Jeszcze mi tego brakowało, żeby się zaczęły na osiedlu jakieś plotki na nasz temat! Tu przecież wszyscy się znają…
Nie mam pojęcia, jak dotarłam do domu. Wiem tylko, że cały czas ściskałam w ręce ten nieszczęsny list, więc kiedy podałam go mężowi, był pomięty jak wyciągnięty psu z gardła.
— Zobacz! — wydyszałam, opadając na fotel.
Czytał i widziałam, jak twarz mu się zmienia.
— Nasz Patryk wyrzucony ze szkoły? W maturalnej klasie? — nie dowierzał podobnie jak ja. — Jakie narkotyki? Co to znowu za bzdura? O co chodzi?!
— Nie wiem — z nerwów jakby mnie sparaliżowało, tak bardzo, że nie miałam siły nawet wzruszyć ramionami.
— Już ja sobie z nimi porozmawiam! — Sławek aż kipiał.
— Zadzwonię do nich jutro! Albo nie, lepiej pójdę do szkoły! I jeśli to jakiś głupi żart…
Niestety, z samego rana w szkole zastaliśmy tylko woźnego i sekretarkę, która oznajmiła nam, że sprawy nie zna.
— Pani dyrektor przyjedzie koło południa — dodała.
— To ja proszę o telefon ze szkoły, o której może się dzisiaj ze mną spotkać. Wyjdę z pracy, aby z nią porozmawiać! — zapowiedział Sławek.
— Ja także — zdecydowałam natychmiast, uznając, że to sprawa dla obojga rodziców.
Argumenty dyrektorki były nie do zbicia
Postanowiliśmy na razie, że nie ma sensu zawiadamiać o sprawie Patryka, który spędzał jeszcze ostatnie dni wakacji na żaglach z kolegami.
Przed synem był trudny rok, ostatni przed maturą. Miał ambitne plany dostania się na politechnikę, więc doskonale wiedział, że będzie musiał ostro popracować.
Poza tym byliśmy z mężem pewni, że ten list i informacja o wyrzuceniu ze szkoły to zwykła pomyłka i sprawa szybko się wyjaśni. Patryk przecież z pewnością niczego nie brał! On nawet nie lubił alkoholu, chociaż od kilku miesięcy mógł go legalnie pić. Nie palił także papierosów, bo doskonale wiedział, czym to grozi. Jego dziadek, ojciec męża, zmarł na raka płuc, kiedy Patryk był mały.
Nie wiem, jak mam określić stan, w jakim byłam, jadąc do szkoły po telefonie, że pani dyrektor na nas czeka. Chyba przeszła mi złość, a pozostało tylko błaganie, aby to faktycznie była jakaś bzdura. Sławek był za to wyraźnie w nastroju bojowym.
Wściekły, że musi jechać do szkoły w środku dnia, zawalając służbowe sprawy, wparował do gabinetu dyrektorki jak szarżujący byk i od razu przeszedł do rzeczy. Zapytał, skąd w ogóle pomysł, że nasz syn ma coś wspólnego z narkotykami, i dlaczego nas wcześniej nie zawiadomiono o całej tej sprawie.
— To są brednie! — grzmiał.
— O takich rzeczach rozmawia się z rodzicami i z uczniem, a nie od razu podejmuje samowolne decyzje, nie wiadomo czym podyktowane! Wyrzucenie?!
— A dowody? — wtrąciłam.
— Trzeba dowodów na to, że ktoś ma coś wspólnego z narkotykami! Mają państwo dowody?
Dyrektorka zachowała kamienny spokój.
— Po pierwsze, decyzja wcale nie była samowolna, bo jak państwo widzą, w liście wyraźnie zostało napisane, że podjęła ją rada szkoły — oznajmiła nam. — Na pierwszym zebraniu po wakacjach, które odbyło się tydzień temu, mieliśmy bardzo burzliwą dyskusję, co zrobić z tym faktem, i w efekcie stwierdziliśmy, że jednak powinniśmy bronić reszty naszych uczniów — poinformowała nas dyrektorka.
— Po jakim fakcie i przed czym bronić? — nie zrozumiałam.
— Bardzo proszę — kobieta sięgnęła do szuflady biurka i coś przed nami położyła.
Wydruk z komputera. Z początku nie rozumiałam, co to jest, ale po chwili…
To było zdjęcie strony internetowej jednego z tych portali społecznościowych, na którym nasz syn wiecznie siedzi, rozmawiając ze swoimi kolegami. Dyskusja, która została sfotografowana, dotyczyła wakacji i tego, gdzie kto już był. I nasz Patryk przyznał się, że wyjechał z wujkiem do Holandii, a tam w Amsterdamie… zapalił jointa!
Może być dilerem!
— Marihuanę? — wydyszał ciężko mąż, na co dyrektorka bez namysłu skinęła głową.
— Jak państwo widzicie, Patryk sam się przyznał! — stwierdziła z pewną satysfakcją.
— No, nogi z dupy mu powyrywam! — uniósł się Sławek.
Ja zaś przez moment starałam się zebrać myśli.
— Ale zaraz… To przecież jest prywatna dyskusja na portalu. Syn jest pełnoletni; nawet jeśli zapalił jointa, to na wakacjach, a nie w szkole. W dalszym ciągu więc nie rozumiem, dlaczego został wyrzucony z liceum — argumentowałam, wciąż próbując zachować spokój.
— Proszę pani, my takich zachowań w ogóle nie możemy tolerować! — wykrzyknęła na to dyrektorka. — Przyznaję, że była na radzie nauczycielskiej dyskusja, że faktycznie wakacje i tak dalej, ale jaką ja mam pewność, że to była jednorazowa sprawa? A jeśli uczeń robił to już wcześniej albo teraz się rozsmakował? A jeśli zostanie dilerem?!
— No, tu już pani przesadziła! — wypalił Sławek. — Proszę mi natychmiast pokazać prawną podstawę tej decyzji!
— Proszę bardzo! — dyrektorka wyjęła z biurka dokument, który wyraźnie miała przygotowany.
To był statut szkoły, a w nim zostało wyraźnie napisane, że „relegowany zostanie ten uczeń, którego podejrzewa się o rozprowadzanie narkotyków”.
— I pani uważa, że to ma zastosowanie do Patryka?! No to ja zapowiadam, że tego tak nie zostawię! — wkurzył się mój mąż. — Zawiadomię o pani postępowaniu kuratorium!
Wyszliśmy ze szkoły zdenerwowani i nabuzowani. Dopiero w domu puściły nam nerwy.
— Boże, co za gówniarz! Co za gówniarz! Cholerny idiota! — powtarzał mąż, biegając po pokoju i łapiąc się za głowę.
Tylko nie wiedziałam, kogo ma na myśli. Naszego syna czy swojego młodszego brata? A może obu?
Jeden idiota kupił, drugi się pochwalił
Jacek jest młodszy od Sławka o szesnaście lat i starszy od naszego syna jedynie o dziesięć. Dlatego czasami mentalnie bliżej mu do Patryka niż do mojego męża. No ale mimo wszystko jest już dorosłym człowiekiem. Dlatego kiedy zaproponował, że w wakacje zabierze naszego syna ze sobą za granicę, nie mieliśmy nic przeciwko temu pomysłowi.
Jacek bowiem kilka lat temu kupił ciężarówkę i wynajmuje się w różnych firmach do przewozu towarów. W lipcu złapał zlecenie do Holandii i Patryk był zachwycony, kiedy dowiedział się, że może z nim pojechać.
Jeszcze tego samego popołudnia pojechaliśmy po Patryka. Kiedy syn dowiedział się o tym, że go wyrzucono ze szkoły, zbladł. Nie chciał w to uwierzyć.
Cały czas powtarzał, że ktoś go musiał zakapować, bo przecież nie każdy ma swobodny dostęp do dyskusji, która toczy się na tym portalu.
— Najpierw trzeba zostać przyjętym do grona „przyjaciół” — mówił skołowany.
— To ładnych masz tych przyjaciół! — skwitował mąż.
Jacek, młodszy brat męża, oczywiście także został przez nas „wezwany na dywanik”, żeby wyjaśnić całą sytuację.
Tłumaczył, że kupili z młodym tylko „głupie trzy gramy” w Amsterdamie.
Pierwsza bolesna lekcja w jego życiu
Większą porażką okazała się jednak nasza wizyta w kuratorium. Niby przyznano nam rację, to znaczy uznano nasze zarzuty, że szkoła zareagowała w tym wypadku za ostro, ale dowiedzieliśmy się także, że dyrekcja liceum ma duży margines swobody, jeśli chodzi o interpretację przepisów.
Zafundowano nam także pogadankę na temat szkodliwości narkotyków i walce z tym nałogiem. Mieliśmy poczucie, że stoimy na przegranej pozycji.
Postanowiliśmy dalej walczyć, jednak czujemy, że nie uda nam się nic wskórać. Szkoła nie przywróciła Patryka w poczet uczniów. Dyrektorka zrobiła tylko w naszą stronę ukłon i ukryła w jego papierach powód relegowania, zmieniając je na „decyzję podjętą przez samego ucznia”.
Dzięki temu nasz syn nie dostał wilczego biletu i może podjąć naukę w innym, chociaż sporo gorszym liceum. Jest to jakaś ulga, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że wszystko mogło się skończyć jeszcze gorzej. A tak Patryk przynajmniej ma przed sobą maturę i w sumie tylko od niego zależy, jak ją zda.
— Najwyżej zafundujemy mu korepetycje — stwierdził mąż, dodając, że syn właśnie zaliczył pierwszą w życiu bolesną lekcję.
Po pierwsze, przekonał się, że wróg może czaić się także wśród przyjaciół, a po drugie, że za swoje czyny trzeba odpowiadać.
Czytaj także:
„Nasz syn był gnębiony przez kolegów. Głupia wychowawczyni niczego nie zauważyła i zrzuciła winę na nas”
„Okrutne dzieciaki naśmiewały się ze słabszego. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce”
„Dzieci cieszą się wakacjami, ale dla rodziców to problem. Jak mam zapewnić opiekę Jasiowi przez 2 miesiące?!”