„Nasz syn był gnębiony przez kolegów. Głupia wychowawczyni niczego nie zauważyła i zrzuciła winę na nas”

Nasze dziecko było dręczone przez kolegów fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Kiedy zrobiło się gorąco, tamte szczeniaki przestały być już takie pewne siebie. Ale o jakiejkolwiek satysfakcji nie mogło być mowy w tej sytuacji. Nasz syn był tym wszystkim tak przerażony, że odmówił powrotu do szkoły. A my wcale mu się nie dziwiliśmy. Ostatecznie przenieśliśmy go do innej placówki i otoczyliśmy najlepszą opieką, jaką mogliśmy”.
/ 30.03.2023 20:30
Nasze dziecko było dręczone przez kolegów fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Kiedy mój syn, Paweł, miał trzynaście lat, był energicznym i radosnym dzieckiem. Dobrze się uczył i miał talent plastyczny. Godzinami rysował komiksy własnego autorstwa. Oglądając jego prace, czułam ogromną dumę. W pewnym momencie zaczęłam dostrzegać, że Paweł bardzo się zmienił. Przestał spotykać się z kolegami, a po szkole prawie nie wychodził z domu. Stał się apatyczny, zamknięty w sobie i milczący.

Miewał poważne problemy ze snem i koncentracją

Próbowaliśmy z mężem z nim rozmawiać i zachęcać go do większej aktywności, ale bezskutecznie.

– Paweł, jeśli coś cię trapi, to pamiętaj, że zawsze możesz z nami pogadać – zachęcał go mój mąż.

– Wszystko jest OK – odpowiadało niezmiennie nasze dziecko.

Zastanawialiśmy się, co takiego mogło się stać, że zaszła w nim tak diametralna zmiana, jednak nic nie przychodziło nam do głowy. Rozważaliśmy wizytę u psychologa, ale wciąż odkładaliśmy to w czasie. Nie wiedzieliśmy przecież, jak taką propozycję odbierze trzynastolatek. Minęły dwa miesiące, a Paweł był coraz bardziej przygaszony. Postanowiłam zasięgnąć języka w szkole.

– Syn bardzo obniżył ostatnio loty – oznajmiła wychowawczyni Pawła.

– Co to znaczy, że obniżył loty? – zaniepokoiłam się.

– Na lekcjach wydaje się nieobecny. Przestał uczęszczać na kółko plastyczne. Poza tym bywa nieprzygotowany, przez co łapie coraz gorsze stopnie. Może warto przysiąść z nim nad nauką? – zasugerowała.

Nie podobał mi się jej ton. Odniosłam wrażenie, że jej zdaniem nie poświęcamy naszemu dziecku dostatecznie dużo uwagi, co nie było prawdą. Od dawna samodzielnie odrabiał zadania. Lubił się uczyć, a zawsze, gdy potrzebował naszej pomocy, to o nią prosił. Oczywiście sprawdzaliśmy jego zeszyty raz na jakiś czas, ale wiedzieliśmy, że lepsze efekty osiąga, gdy uczy się we własnym rytmie, bez naszego nadzoru na każdym kroku.

– Dziękuję za rozmowę, oczywiście wezmę pod uwagę pani rady – powiedziałam i opuściłam szkołę.

W domu opowiedziałam o spotkaniu mężowi, który był równie zdziwiony jak ja. Podczas kolacji zapytałam Pawła, z jakiego powodu ma coraz gorsze stopnie i dlaczego nie uczęszcza na swoje ulubione kółko plastyczne.

Nie wiem, mamo, jakoś tak wyszło. Poprawię złe oceny, nie martw się tymi dwójami – obiecał.

– My się, synu, nie martwimy dwójami, chociaż wolelibyśmy, żebyś miał lepsze oceny. Martwimy się, że o czymś nam nie mówisz, a chcielibyśmy wiedzieć, jak ci pomóc – wyjaśniłam.

– Wszystko jest OK – odparł. – Trochę gorzej się ostatnio czuję. 

Następnego dnia, zamiast do szkoły, zawieźliśmy go na badania. Powiedzieli, że jeśli samopoczucie Pawła uległo pogorszeniu, to na pewno nie z przyczyn medycznych. Tej samej nocy ze snu wyrwały nas krzyki. Pobiegliśmy do pokoju Pawła i próbowaliśmy go wybudzić.

Kiedy oprzytomniał, cały się trząsł

– No już, to tylko koszmar – gładził go mąż po głowie. – Chodź do łazienki, weźmiesz prysznic, jesteś cały mokry – zaproponował.

Gdy wyszli, chciałam poprawić kołdrę i wtedy zauważyłam, że pościel i materac są mokre. Dotarło do mnie, że moje dziecko zmoczyło się przez sen. Nie miałam wątpliwości, że potrzebujemy pomocy specjalisty. Następnego dnia zaczęłam szukać dobrego psychologa dziecięcego. W końcu umówiłam wizytę i przeszłam się po mieszkaniu, zbierając brudne rzeczy do prania. Mój trzynastolatek miał ostatnio w zwyczaju „zapominać”, gdzie zostawił spodnie czy bluzę, więc sama usiłowałam zlokalizować zagubioną odzież. Kiedy byłam w pokoju syna i podniosłam koszulkę z podłogi, wypadł z niej szkicownik. Ponieważ syn zawsze używał takich samych zeszytów, stwierdziłam, że to pewnie jeden z komiksów i zerknęłam do środka. To, co zobaczyłam, sprawiło, że mimowolnie usiadłam na podłogę. Na pierwszych stronach Paweł naszkicował powykrzywiane, krzyczące maski. Podpisy brzmiały „biedak”, „spalisz się”, „matoł”, „gnój”. Na kolejnych kartkach zobaczyłam rysunek chłopca trzymanego przez kilka osób, podczas gdy reszta grupy wytykała ofiarę palcami i się z niego naśmiewali. Na kolejnej stronie ten sam chłopiec leżał przygnieciony do ziemi przez bandę wyrostków.

Przejrzałam resztę szkicownika. Znałam twórczość syna, więc wiedziałam, że nigdy nie rysował podobnych potworności. Albo więc opisywał czyjąś historię, albo – co gorsza z punktu widzenia rodzica – własną. Natychmiast zadzwoniłam do męża, który odebrał Pawła z lekcji i wspólnie przyjechali do domu. Usiedliśmy we trójkę i razem przejrzeliśmy szkicownik. Moje dziecko łkało i całe się trzęsło z nerwów, nie potrafiliśmy go uspokoić. Ciągle powtarzał, że nie może powiedzieć, co się stało, bo się o nas boi.

– Cokolwiek się dzieje, ochronimy cię, ale musisz nam w końcu powiedzieć, o co chodzi – powiedział do syna wstrząśnięty mąż.

– Oni zagrozili, że podpalą nasz dom! – krzyknął przerażony Paweł.

Oniemieliśmy

Kto mógł powiedzieć mu coś takiego? I kim byli „oni”? W końcu syn, wciąż płacząc, opowiedział nam po kolei, co się wydarzyło. Okazało się, że kilka miesięcy wcześniej widział, jak zgraja chłopaków pobiła młodszego kolegę. To była grupa wyrostków, część z nich nie chodziła do ich szkoły. Paweł, bojąc się wtrącać, po prostu narysował to w formie komiksu. Na jego nieszczęście szkicownik trafił w ręce jednego z agresywnych chłopaków. Kiedy reszta się o tym dowiedziała, bojąc się zapewne, że Paweł na nich doniesie, usiłowali go zastraszyć. Zniszczyli zeszyt z rysunkami i zaczęli się nad nim znęcać. Obrażali go i wyśmiewali się, ciągnęli za włosy, a dwa razy przygnietli go do ziemi jak poprzednią ofiarę.

– Czemu nam nic nie powiedziałeś? – powtarzałam, powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu.

– Bo ciągle powtarzali, że jak komuś powiem o tym wszystkim, to przyjdą w nocy do naszego domu i nas wszystkich podpalą! – mówił przez łzy. – I nie bili mnie za bardzo. Twierdzili, że jak nie mam siniaków, to i tak nikt mi nie uwierzy.

– A wiesz, jak się nazywał ten dzieciak, którego wcześniej pobili?

Tak, to taki Bartek. Ale on też nic nikomu nie powie, nawet ze mną nie chciał pogadać, o tym, co się stało – wyjaśnił nieco spokojniej.

Nie było na co czekać. Od razu zadzwoniłam do szkoły i umówiłam się z dyrektorem.

– Mamuś, nie jedź, będzie gorzej! – krzyczał Paweł w panice. – Oni wam zrobią krzywdę! Wszyscy się ich boją! Mamo, nie jedź!

– Mama zostanie z tobą, ja pojadę – uspokoił go Tomek. – A ty, zostaniesz w domu – powiedział.

Mąż pojechał na spotkanie do szkoły, a my usiedliśmy razem na kanapie w salonie. Tuliłam syna jak wtedy, gdy miał kilka lat. Czułam, jak się trzęsie. Serce mi pękało na samą myśl, co moje dziecko musiało przeżywać przez ostatnich kilka miesięcy.

– Mamo, nie gniewasz się o spodnie? – wyszeptał w pewnej chwili.

– O jakie spodnie?

– Były całe brudne, po tym, jak… No wiesz… Bałem się, że będziecie pytali, więc umyłem się w szkole, włożyłem strój od wuefu, a zniszczone spodnie i bluzę wyrzuciłem do kosza przy budynku… – wyjaśnił.

– To nic… To były tylko ubrania – odparłam. – Wszystko będzie w porządku, synku – próbowałam go uspokoić.

Sprawa wywołała poruszenie. Tomek narobił w szkole rabanu, zgłosił wszystko wychowawczyni i dyrektorce.

Pojawiła się policja

Kiedy zrobiło się gorąco, tamte szczeniaki przestały być już takie pewne siebie. Ale o jakiejkolwiek satysfakcji nie mogło być mowy w tej sytuacji. Nasz syn był tym wszystkim tak przerażony, że odmówił powrotu do szkoły. A my wcale mu się nie dziwiliśmy. Ostatecznie przenieśliśmy go do innej placówki i otoczyliśmy najlepszą opieką, jaką mogliśmy. Jeszcze przez półtora roku chodził na terapię do psychologa. W nowej szkole Paweł dość szybko nawiązał przyjaźnie, poprawił oceny i odnalazł się w nowym środowisku. Zaczął nawet chodzić na kółko plastyczne, organizowane przez bardzo sympatycznego nauczyciela. Byliśmy szczęśliwi, widząc, że nasz syn znów jest tym samym dzieckiem, jakim był kilka miesięcy wcześniej. Wiem, że tak naprawdę mieliśmy szczęście. Nasz syn, mimo że miał opory przed szczerą rozmową, znalazł własny sposób na wyrażenie tego, co czuje. Rysunki.

Boję się nawet myśleć, jak by to wszystko się skończyło, gdybym tamtego dnia nie znalazła szkicownika, zapełnionego dramatycznymi scenami z życia mojego dziecka. Jak miałabym się zresztą dowiedzieć, skoro ofiary milczały, a nauczyciele niczego nie zauważyli, bo wszystko działo się poza terenem szkoły? Dzisiaj Paweł jest już dorosły. Spełnił swoje marzenie i pracuje jako ilustrator. Ma dobrze prosperującą firmę i wspaniałą rodzinę. Mimo upływu wielu lat wciąż pamięta o tych dramatycznych wydarzeniach z dzieciństwa i często odwiedza szkołę swoich latorośli.

– Nauczycieli jest zdecydowanie za mało, żeby mogli wszystko wyłapać, a małolaty potrafią być okrutne. Moje dzieci nie przeżyją tego co ja, dopilnuję tego – powtarza, ilekroć mąż pyta, czy nie przesadza z tą kontrolą.

Jako matka absolutnie się z mężem nie zgadzam. Dzieci powinny czuć się bezpiecznie i móc liczyć na pomoc dorosłych. Szczególnie rodziców. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA