„Jarek był największym leserem w całej szkole. Sądziłem, że skończy pod mostem. Gdy spotkałem go po latach, oniemiałem”

mężczyzna, który wyszedł na prostą fot. iStock by Getty Images, Oleksii Didok
„– Mama uprosiła w sądzie, żeby dali mi szansę. I zaprowadziła mnie do tego znajomego – opowiadał. – Umówiła się, że jeżeli się uda wyprowadzić mnie na prostą, to super. A jak nie, to ona już nie będzie oponowała, niech mnie zamkną w tym poprawczaku”.
/ 22.07.2023 18:30
mężczyzna, który wyszedł na prostą fot. iStock by Getty Images, Oleksii Didok

Jarka pamiętałem jeszcze z podstawówki. Największy leser i obibok w całej szkole. Nie zdał w szóstej klasie i wtedy odszedł z naszej szkoły. Nie tęskniłem za nim, bo czemu? Nie kumplowałem się z nim, właściwie można powiedzieć, że w ogóle go nie znałem. Zadawał się z jakimś podejrzanym towarzystwem i już w szóstej klasie pił piwo i palił papierosy. No, może nie tak, jak chłopaki z podwórka, starsi od nas o parę lat. Ale jednak. I tak naprawdę, nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Piłką się interesował, to wiem. I tyle. Zwyczajnie nie był przyjemnym gościem. Nie, żebym ja należał do tych świętych czy kujonów, ale obracałem się w lepszym towarzystwie.

Kiedy kończyłem szkołę, Jarek był w siódmej klasie (w innej szkole) i zapowiadało się, że jeszcze trochę w podstawówce posiedzi. Słyszałem, że znowu nie zdał. Poza tym wynikła jakaś afera, podobno nawet policja interweniowała. Specjalnie mnie to nie dziwiło – kumple Jarka to były typy spod ciemnej gwiazdy. Drobne kradzieże, chuligaństwo… Ale nie wnikałem, o co konkretnie chodziło.

Z początku w ogóle go nie poznałem

Minęło parę lat. Skończyłem liceum, potem poszedłem do studium pomaturalnego, bo nie dostałem się na studia. Próbowałem jeszcze po roku, ale znowu się nie udało. Skończyłem więc tę swoją szkołę i poszedłem do pracy. Jakoś tak się złożyło, że niedługo potem poznałem Ankę, a po kilku miesiącach okazało się, że wpadliśmy. Szybki ślub, na świat przyszła Zuzia. A ja zatraciłem się w pracy, bo przecież musiałem za coś utrzymać rodzinę…

Przez cały ten czas coś tam słyszałem o Jarku. Mieszkamy w niedużym miasteczku, więc siłą rzeczy, wszyscy wszystkich znają. I nawet, jeżeli codziennie na siebie nie wpadaliśmy, to i tak docierały do mnie różne informacje. Na przykład, że Jarkowi groził poprawczak

Dlatego kiedy spotkałem go po prawie 20 latach, na początku wcale go nie poznałem. Twarz niby znajoma, ale jakoś nie mogłem skojarzyć całości. Bo nijak nie potrafiłem połączyć wizerunku tego faceta w garniturze, elegancko ubranego, poważnego, z Jarkiem, jakiego pamiętałem. Ale to był on!

Jarek pierwszy podszedł do mnie. Akurat wychodziłem ze sklepu i mocowałem się z zamkiem w samochodzie.

– Przepraszam bardzo – powiedział, przyglądając mi się. – Adam?

Widziałem go już wcześniej na parkingu, ale nawet teraz, gdy się odezwał, nie mogłem go skojarzyć.

– Jarek jestem – uśmiechnął się. – Pamiętasz? Z podstawówki. Ten największy łobuz w szkole.

– Jasne – nagle mnie oświeciło. – Przepraszam, ale po prostu… Nie poznałem cię.

Trochę się zmieniłem – roześmiał się. – Podobno na lepsze… Znaczy, sam wiem, że na lepsze. Czasami sam siebie nie poznaję.

– No, wyglądasz super – przyznałem szczerze. – Tak… elegancko i w ogóle. Gdzie pracujesz?

– Jestem kierownikiem ośrodka opiekuńczo-wychowawczego – powiedział. – To taki ośrodek prowadzony przez Caritas.

– Ty i Caritas? – nie wytrzymałem. – Kierownik ośrodka? Przepraszam cię, ale wiesz… W podstawówce zanosiło się na to, że to będzie jedyna szkoła, jaką skończysz.

– Tak. Ale jak widać, nigdy nie wiadomo, co jest komu pisane.

– Ale jak to się stało? – pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Ostatnie wieści, jakie o tobie miałem, to takie, że kiblujesz po raz kolejny w siódmej klasie, i że masz kłopoty.

– I to była prawda – przytaknął. – Zresztą, właśnie wtedy to wszystko się zaczęło… Ale to długa historia. Chyba że chcesz posłuchać? Ja jestem po robocie, więc jak masz ochotę, to możemy iść na kawę. Rzadko spotykam kogoś ze szkoły.

Byłem bardzo ciekawy jego historii

Zapakowałem zakupy do samochodu i poszliśmy do kawiarni. Jarek wziął sobie ciasto, ja poprzestałem na wodzie.

Parę kilo trzeba zrzucić – powiedziałem zawstydzony.

– W szkole byłeś najlepszym sportowcem… – przypomniał mi.

– Ale życie rodzinne raczej nie służy smukłej sylwetce – roześmiałem się. – A ty masz żonę?

– Nie, sam jestem – pokręcił głową. – W sumie dopiero teraz zaczynam mieć jakieś prywatne życie. Do tej pory poświęcałem się pracy.

– No właśnie – przypomniałem.

– Miałeś mi opowiedzieć, co się stało? Jak doszło do tego, że zostałeś kierownikiem i to w Caritasie?

– Wtedy, w siódmej klasie, rzeczywiście wpadłem – powiedział. – Na pewno pamiętasz, w jakim towarzystwie się obracałem. Wydawało mi się, że jak będę zadawał się z cwaniakami, to ustawię się na całe życie. Po co mi była szkoła, skoro mogłem mieć wszystko bez pracy i nauki? Tak wtedy myślałem. Ale oczywiście, jak policja zrobiła obławę na złodziei, to wpadłem ja. Byłem na wystawkę, takich jak ja nikt nie chronił. Groził mi poprawczak. I wtedy mama przypomniała sobie, że ma znajomego w Caritasie. Pomagali tam biednym, ale zajmowali się też taką wykolejoną młodzieżą. Mama uprosiła w sądzie, żeby dali mi szansę. I zaprowadziła mnie do tego znajomego. Umówiła się, że jeżeli się uda wyprowadzić mnie na prostą, to super. A jak nie, to ona już nie będzie oponowała, niech mnie zamkną w tym poprawczaku.

– I co, przestraszyłeś się?– zapytałem zaciekawiony, bo mimo wszystko nie mogłem sobie wyobrazić Jarka z tamtych lat potulnie wypełniającego polecenia mamy czy jakiegoś innego opiekuna.

– Nie do końca – powiedział. – Najpierw się stawiałem. Ale ten facet miał podejście. On pracował z biednymi, ale wśród tych biednych było wielu takich, jak ja. No, bo sam wiesz, jak to jest… Jakie perspektywy miał chłopak z biednej dzielnicy? Z patologicznej rodziny? Ojciec pił i bił. To uciekałem z domu na ulicę. A na ulicy twarde życie. Albo będziesz jak wszyscy, albo wysiadka…

– I ten facet ci pomógł?

– Uważał, że jak da się szansę i pokaże cel, to wszyscy mogą wyjść na prostą – odparł Jarek.

– Wtedy, w ramach tej swojej resocjalizacji, miałem mu przepisywać na maszynie ulotki. No wiesz, ksero drogie było, a komputer mało kto miał. To były zaproszenia na piłkę nożną, na szachy, na jakieś zajęcia. Z nudów zacząłem czytać to wszystko i mnie to zaciekawiło. Pan Andrzej powiedział, że mogę pójść z nim i też zagrać. W gałę, bo to mnie interesowało najbardziej.

Nikogo nie należy spisywać na straty

No i poszedłem. Poznałem tam chłopaków, których wcześniej widziałem na ulicy. Był na przykład taki Scyzoryk, tak go nazywaliśmy. Dużo starszy ode mnie, znałem go tylko z legend, jakie o nim opowiadano. Zniknął z ulicy kilka lat temu. Okazało się, że odsiedział parę miesięcy, a potem trafił właśnie do Andrzeja. Prowadził drużynę chłopaków – takich jak ja i on kiedyś. Skończył szkołę ślusarską, miał pracę. I wyszedł na ludzi. Pogadałem z nim trochę. Był normalny, bez zadęcia. Zresztą, powiem ci, że wszyscy ci opiekunowie i wychowawcy byli normalni. Nie gadali o Bogu i grzechu, tylko po prostu robili z nami fajne rzeczy. Andrzej powiedział, że w wakacje organizują obóz wędrowny. I że tylko ode mnie zależy, czy chcę pojechać. Bo kasę to oni skądś mieli, więc takie dzieciaki, jak ja, płaciły grosze.

– Pojechałeś? – zapytałem.

– Pojechałem. Pierwszy raz mi na czymś zależało. I starałem się, żeby nie podpaść, nie zrobić nic głupiego. Mama dała tę kasę, widziała, że zaczyna być lepiej. Warunkiem było, żebym zdał do ósmej klasy. Zdałem.

– I wtedy wyszedłeś na prostą?

– Nie, jeszcze nie, chociaż wtedy się zaczęło. Po wakacjach miałem jeszcze jakieś głupie pomysły. Znowu zacząłem łapać dwóje, zdarzyło się, że poszedłem z chłopakami na robotę… Ale to tylko raz. Coś mi już świtało w głowie. Poza tym, cały czas byłem pod opieką Andrzeja, dwa razy w tygodniu musiałem mu pomagać. A sam już dobrowolnie latałem z nim na piłkę. Gadał ze mną, co dalej, jakie mam plany. Nie miałem. To on mi podsunął pomysł technikum gastronomicznego. I namówił na maturę.

– Zdałeś? – zapytałem głupio, bo skoro był kierownikiem…

– No zdałem, na studia nawet poszedłem, na pedagogikę. Bo już wtedy pomyślałem sobie, że chcę być kimś takim, jak Andrzej. Bo kto, jak nie ja, lepiej wiedział, jak bardzo takie osoby są potrzebne? Jak wiele dzieciaków źle kończyło tylko dlatego, że na ich drodze nie stanął taki Andrzej? Prawdę mówiąc, to nie wierzyłem, że mi się uda. To on mi wmówił, że stać mnie na technikum, że poradzę sobie z maturą. Zresztą pomagał mi z matmą, to była zawsze moja pięta achillesowa. No i on mnie namówił na studia.

Zamilkł, a ja zastanawiałem się nad tym wszystkim. Kto by pomyślał, że Jarek tak się zmieni! Nie dość że skończył szkołę, studia, to jeszcze pomaga innym.

Cieszę się, że go spotkałem, że nawiązaliśmy kontakt. Wtedy, w podstawówce, nie chciałem z nim się przyjaźnić. Jak widać, nikogo nie należy spisywać na straty.

Czytaj także:
„Po 25 latach spotkałem swoją licealną miłość. Nie była koleżanką, a... nauczycielką. Uczucia odżyły we mnie na nowo"
„Po latach spotkałem swoją dawną miłość. Płytka, tandetna i wredna nawet dla swojego dziecka. Co ja w niej widziałem?”
„Szkolny osiłek bił mnie i upokarzał przed całą szkołą. Teraz ja jestem krezusem, a on... może najwyżej czyścić mi buty”

Redakcja poleca

REKLAMA