Ledwo mogłam uwierzyć w swoje własne szczęście, że spotkałam kogoś takiego jak Robert. W końcu samotna matka z dzieckiem nie ma zbyt wielkich szans na ponowny związek… Żadnej z moich rozwiedzionych koleżanek to się nie udało. Każdy facet, kiedy tylko dowiadywał się o dzieciach, natychmiast brał nogi za pas.
Rozpieszczał moją córkę
Jednak Robert od pierwszego dnia polubił moją sześcioletnią córeczkę, a i ona była nim zachwycona. Dlatego po kilku miesiącach zaproponowałam mu, żeby z nami zamieszkał. Uznał to za świetny pomysł. Monisia aż klaskała w ręce z radości. Nic dziwnego: strasznie ją rozpieszczał i nigdy nie przychodził do nas z pustymi rękami. Skrzynia na zabawki mojej córki pęczniała w oczach.
Jednak bardziej od wszelakich zabawek Monisia pragnęła mieć psa.
Nie chciałam się na to zgodzić, bo pies przecież nie tylko kosztuje, ale też wymaga codziennej troski i spacerów. Sama nie miałabym siły się nim opiekować.
Teraz jednak zamieszkał z nami Robert i wraz z Moniką namawiał mnie na to, deklarując przy tym pełną gotowość do wyprowadzania zwierzaka na spacery. No i w końcu uległam.
– Ale ja się do psa nie dotykam! – podkreśliłam chyba po raz setny.
– Ma się rozumieć! – zasalutował mi wesoło Robert, wzbudzając śmiech małej.
„Ale ze mnie szczęściara! Dziękuję Ci, Boże, za taką wspaniałą rodzinę” – pomyślałam, patrząc na tych dwoje.
– To co? Pojedziemy w weekend do schroniska, żeby wybrać jakiegoś pieska? – zapytałam córeczkę z uśmiechem.
– Ja chcę yorka! – zawołała.
Skąd u małej taka zachcianka? Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Na szczęście zainterweniował Robert, stwierdzając, że zobaczymy, co da się zrobić.
Nie miałam pieniędzy na psa
– Nie kupię jej yorka, bo mnie nie stać! Przecież to co najmniej kilkaset złotych – powiedziałam ukochanemu, gdy Monisia poszła już spać. – Powinniśmy od razu rozmawiać o kundlu ze schroniska. Dzieci są wrażliwe na nieszczęście zwierząt.
– Niczym się nie martw – odparł Robert. – Mój znajomy ma hodowlę yorków. Jestem pewien, że mi pomoże.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością, a on przytulił mnie czule. „Jestem prawdziwą szczęściarą, że go znalazłam” – znowu przemknęło mi przez głowę.
Kilka dni później Robert przyszedł do domu z małym, włochatym pieskiem. Monisia wpadła w zachwyt, od razu zaczęła go tulić i głaskać. A jednak piesek zachowywał się tak, jakby strasznie za kimś tęsknił. To było widać gołym okiem.
– Wrócił do hodowli, jego poprzedni właściciele wyjechali za granicę – wyjaśnił Robert, gdy podzieliłam się z nim swoimi spostrzeżeniami.
Mijały dni i piesek powoli przyzwyczajał się do nowych warunków. Tym bardziej że Monisia rozpieszczała go na całego. Nawet ja nie pozostałam obojętna na jego urok. A Robert chodził dumny jak paw, że sprawił nam przyjemność.
Chip? Nic nie rozumiem
I pewnie dalej byłby taki zadowolony, gdyby nie konieczność wizyty u weterynarza. Puszek bowiem, jak go nazwaliśmy, ewidentnie złapał jakąś chorobę. Pełna obaw zaprowadziłam go więc do doktora, nie mając nawet pojęcia o tym, że każdy pies powinien mieć coś takiego jak książeczka zdrowia, do której wpisywane są szczepienia i przebyte choroby.
– Nie mam… Muszę zapytać męża, co z jego książeczką – tłumaczyłam się, z przyjemnością tytułując Roberta „mężem”, bo tak ostatnio zaczęłam o nim myśleć i mówić do obcych. – Może pan mimo wszystko zbadać Puszka?
Mężczyzna wziął więc psa i zaczął go oglądać, a po kilku minutach oświadczył:
– Proszę pani, mam obowiązek wezwać policję, bo zwierzę jest kradzione.
Stałam jak słup soli na środku gabinetu, nie rozumiejąc, co do mnie mówi.
– Jak to? Co pan powiedział?! – krzyknęłam. – Nic z tego nie rozumiem...
– Muszę go zatrzymać do wyjaśnienia sprawy. Pies ma wszczepionego chipa i figuruje w bazie danych jako skradziony – wyjaśnił, lustrując mnie wzrokiem.
Jak to złodziej?
Czekałam więc na przybycie policji, choć byłam pewna, że to jakaś pomyłka. A jednak policja potwierdziła, że pies jest kradziony! Od razu zabrali mnie na przesłuchanie. Nie pomyślałam nawet przez moment, że to Robert ukradł psa. Uważałam, że sam padł ofiarą oszustwa. I to właśnie powiedziałam policji.
A wtedy oni wypytali mnie dokładnie o Roberta, o jego wygląd, i pokazali mi portret pamięciowy złodzieja. I cóż? Na portrecie zobaczyłam faceta, który wyglądał identycznie jak mój ukochany!
Ze zgrozą słuchałam, że nie tylko ukradł Puszka, ale jeszcze zrobił to w niesłychanie brutalny sposób.
Ukradł pieska 7-letniej dziewczynce, która wyszła na spacer ze swoim pupilkiem. Najpierw podszedł do niej, chwaląc yorka, a potem wyrwał jej Puszka. Ta krzyczała rozpaczliwie i nie chciała puścić smyczy, więc przewrócił ją na chodnik. A mała, z ranami kolan i buzi, w szoku trafiła na pogotowie!
Roberta, który ma dość charakterystyczny wygląd, zapamiętała jedna z mieszkanek bloku, która akurat wyjrzała na podwórko, słysząc krzyki dziecka. To ona potem dokładnie opisała sprawcę.
Brakowało mi słów. Jak to możliwe, że facet, który był tak ujmująco miły i opiekuńczy w stosunku do mnie i mojej córeczki, był złodziejem i jeszcze zrobił krzywdę drugiemu dziecku?!
– To znaczy, że się zręcznie maskował – stwierdził na to ze współczuciem policjant. – Wcześniej czy później dałaby o sobie znać jego prawdziwa natura.
Być może dzięki całej tej sytuacji uniknęłam dramatu… Kto wie, jak wyglądałby mój związek z Robertem za jakiś czas, po ślubie, skoro ten człowiek już teraz nie miał żadnych skrupułów, atakując małą dziewczynkę?! Może miał już niejedną kradzież na sumieniu? I będzie to nadal robił? Miałam wrażenie, że ma dwie twarze. Tej złodziejskiej nie chciałam znać.
Kiedy Robert wyszedł z Monisią z kina, czekali na niego funkcjonariusze, którzy zabrali go na przesłuchanie. Potem zadzwonił do mnie, ale powiedziałam, że nie chcę go widzieć u siebie w domu i może tylko przyjechać po rzeczy, które mu spakuję. Usiłował się jeszcze ze mną kontaktować kilka razy, lecz na szczęście w końcu przestał nalegać na spotkania.
Puszek wrócił do prawowitej właścicielki, która z pewnością była tym zachwycona. Cierpiała jednak moja córeczka. Powiedziałam jej, że piesek się wcześniej zgubił i tak naprawdę należy do innej dziewczynki. Płakała, ale w sumie zniosła to dzielnie. Potem zabrałam ją do schroniska, gdzie wybrała sobie przeuroczego kundelka. Nazwała go Lolek i pokochała czystą dziecięcą miłością.
A co do Roberta, to wiem, że będzie mi znacznie trudniej niż Puszka zastąpić go kimś innym. Nie można przecież pójść do sklepu i kupić jakiegoś miłego faceta, tak jak kupuje się drugiego miłego pieska.
Czytaj także: „Byłem zawsze wierny żonie, a ona zdradzała mnie, a z naszej sypialni urządziła sobie przybytek rozpusty”
„Dzieci wyjechały za pracą, a ja jestem sama. Czasem taka pani zrobi mi zakupy, inna posprząta, ale pogadać nie mam z kim”
„Dręczyła mnie samotność, więc umówiłam się na spotkanie dla singli. Żeby kogoś poznać, trzeba wyjść ze swojej pieczary”