„Dręczyła mnie samotność, więc umówiłam się na spotkanie dla singli. Żeby kogoś poznać, trzeba wyjść ze swojej pieczary”

zakochana para fot. iStock by Getty Images, Studio4
„Było mi głupio. Popatrzyłam na niego ukradkiem. Czułam, że palą mnie policzki. Ja to mam pecha… Zawsze muszę się zbłaźnić przed jakimś przystojniakiem. No bo facet był naprawdę przystojny. Nieco za chudy, ale poza tym całkiem do rzeczy. Spod czapki patrzyły na mnie łagodne, brązowe oczy”.
/ 15.08.2023 16:30
zakochana para fot. iStock by Getty Images, Studio4

Moje wszystkie soboty wyglądały mniej więcej tak samo. Zakupy, sprzątanie, a potem... jedna wielka nuda. Przez pół dnia przeglądałam internet w komórce albo oglądałam seriale. I tak do wieczora, kiedy kładłam się spać. Nic nie wskazywało na to, aby w najbliższej przyszłości miało się coś zmienić. Pogodziłam się już z myślą, że tak będzie wyglądała reszta mojego życia. Cóż... urodą ani figurą modelki nie grzeszyłam.

Jakiś czas temu trafiłam na portal dla singli. Zarejestrowałam się z ciekawości. Byłam przekonana, że będzie tak samo jak na innych portalach – wszyscy będą narzekać na samotność i marudzić na beznadziejność życia w pojedynkę. Ze zdziwieniem przeczytałam, że zamiast tego umawiają się na wspólne wyjścia. Do muzeum, do parku, do kina czy na kręgle. Niestety, nikt nie organizował takich spotkań w mojej okolicy. A jechać sto kilometrów na spotkanie mi się nie chciało.

Zawstydziłam się, bo facet był przystojny

Toteż mile mnie zaskoczyło, gdy któregoś zimowego wieczoru zauważyłam lokalne ogłoszenie o wspólnym wyjściu na lodowisko. Co prawda ostatni raz miałam łyżwy na nogach jako dwunastolatka, ale tym się nie przejmowałam. Trafiała się okazja do wyjścia z domu w weekend i spędzenia czasu w towarzystwie – kto wie, może nawet całkiem miłym? – a ja nie zamierzałam takiej okazji przepuścić. Zawsze to lepiej niż nudzić się samej. Z radością nacisnęłam więc opcję: dołącz. Doczytałam dokładnie, gdzie się umawiamy. Lodowisko znałam, przejeżdżałam koło niego codziennie w drodze do pracy. Wstęp nie był drogi, a łyżwy można było wypożyczyć na miejscu.

Tamtej soboty obudziłam się w świetnym nastroju. Długo wybierałam strój na wyjście. Chociaż nie była to randka, tylko zwykłe spotkanie kilkorga osób, które chciały pojeździć razem na łyżwach, chciałam wyglądać jak najlepiej.

– Skoro nie jestem olśniewającą pięknością, muszę się jakoś fajnie ubrać – powiedziałam do siebie, przymierzając wszystkie kurtki i szaliki z mojej szafy.

Kiedy wysiadałam z autobusu, odwaga nieco mnie opuściła. A jeśli ci ludzie okażą się niesympatyczni, co wtedy? Dopiero teraz dotarło do mnie, że idę na spotkanie z osobami, o których nic nie wiem. Bo czego mogłam się dowiedzieć, jedynie czytając wizytówki, które zamieścili na portalu? No i strach mnie obleciał. Do tego stopnia, że stanęłam i już miałam zawrócić do domu. Po chwili jednak przyszła refleksja, że przecież nie idę na randkę z Bóg wie kim w jakieś ustronie. To tylko wspólny wypad na lodowisko. Miejsce publiczne. Raz kozie śmierć!

Zerknęłam na zegarek. Do umówionej godziny brakowało jeszcze kwadransa.

Trzeba się pospieszyć – mruknęłam do siebie pod nosem.

Odwróciłam się energicznie, by szybkim krokiem ruszyć w stronę lodowiska. Jednak zanim zdążyłam zrobić krok, z impetem… na kogoś wpadłam.

– Bardzo przepraszam – wyjąkałam speszona, bo osobnik, z którym się zderzyłam, był atrakcyjnym mężczyzną.

Gramolił się teraz z zaspy, patrząc na mnie z wyrzutem.

– Nic się nie stało – mruknął.

Podniósł się i otrzepał spodnie. A potem zmierzył mnie z góry do dołu i dodał:

– Bywało gorzej

Zamurowało mnie z oburzenia. Jak to: bywało gorzej?! Walec w niego wjechał?! Wieloryb zaatakował niespodziewanie?!

– Spieszę się – bąknęłam niezbyt błyskotliwie. – Naprawdę nie chciałam!

Było mi głupio. Popatrzyłam na niego ukradkiem. Czułam, że palą mnie policzki. Ja to mam pecha… Zawsze muszę się zbłaźnić przed jakimś przystojniakiem. No bo facet był naprawdę przystojny. Nieco za chudy, ale poza tym całkiem do rzeczy. Spod czapki patrzyły na mnie łagodne, brązowe oczy. Poprawił szalik, zasłaniając kilkudniowy zarost. Potem uśmiechnął się i spytał:

– Już mnie sobie pani pooglądała? Jak dam autograf, mogę iść? – zażartował.

Jeszcze bardziej speszona zamachałam rękami. Już dawno powinnam być pod lodowiskiem, a nie stać tutaj i gapić się na jakiegoś faceta jak sroka w gnat! A ten pokiwał głową i odszedł szybkim krokiem. Pewnie wziął mnie za jakąś wariatkę.

Popędziłam w stronę lodowiska. „Popędziłam” to za duże słowo, bo chodnik był oblodzony. Mimo to starałam się iść jak najszybciej. Nie chciałam się spóźnić.

O nie! Ja to naprawdę mam pecha...

Grupa już czekała przed wejściem. Dwóch mężczyzn i pięć dziewczyn.

Jesteś Karina? – spytała szczupła blondynka, zwracając się do mnie imieniem, które przybrałam na użytek portalu.

Przytaknęłam.

– A ja Miśka.

Pozostali też się przedstawili. Wymieniliśmy uściski rąk.

„Może nie będzie tak źle” – przemknęło mi przez głowę. Nowo poznani ludzie wydawali się sympatyczni.

No to mamy komplet! – ucieszyła się Misia. – Idziemy poszaleć! – zarządziła. – Dzisiaj od piątej dają zniżki. Można pojeździć dwie godziny w cenie jednej, ale grupa musi liczyć minimum dziesięć osób.

– Ale nas jest osiem – zauważyłam.

– Dziesięć – poprawiła mnie i wskazała na niedaleko stojącą parę.

Myślałam, że zapadnę się pod ziemię… Facet, na którego wpadłam, właśnie podchodził do nas z jakąś dziewczyną.

– Idziemy! Idziemy! – zarządziła kolejny raz Misia.

– Nie przejmuj się – odezwała się jedna z dziewczyn, uśmiechając się do mnie serdecznie. – Miśka opanowała organizację wspólnych wyjść do perfekcji.

Reszta grupy zaśmiała się wesoło.

– A kto by was pozbierał do kupy, gdyby nie ja, co? – blondynka udała oburzoną.

– Poszlibyśmy pojedynczo – odparł jeden z panów.

– Idąc z nami, zawsze możecie się chwalić, że otacza was grono ślicznych podlotków – zażartowała inna z dziewczyn.

Podlotkiem już dawno nie była żadna z nas. Tym bardziej ślicznym. Sama jednak roześmiałam się wraz ze wszystkimi.

– Ja to cię już chyba gdzieś widziałem – zaczepił mnie przystojniak, którego posłałam w zaspę. – Nie mylę się?

– Nie – mruknęłam, znowu się rumieniąc. – Wpadłam na ciebie o, tam!

I machnęłam ręką w stronę alejki. Wykonując ten gest… nieumyślnie pacnęłam przystojniaka w brodę. „Rany boskie, ten to ma pecha!” – przemknęło mi przez głowę.

– No ładnie, ładnie...  – roześmiał się. – Jeszcze się dobrze nie wkupiła, a już wywraca i bije ludzi! Miśka, Zwirka, ta nowa koleżanka jest równie bojowa jak wy!

Reszta parsknęła głośnym śmiechem.

– Ostatnio poszliśmy po kręglach do knajpki, żeby się napić, coś zjeść – wyjaśniała Kinia. – I wtedy Zwirka…

– Nawet mi nie przypominaj! – wykrzyknęła Zwirka i zakryła twarz rękami, udając zawstydzoną. Widać było jednak, że nie może powstrzymać śmiechu.

– … w trakcie opowieści tak energicznie machała widelcem, że o mało nie wykłuła Radkowi oka – dokończyła Kinia. – Impreza skończyła się na ostrym dyżurze. Pamiętasz, Radek, jak chodziłeś potem z opaską jak jakiś pirat?

Czułam się, jakbyśmy się znali od zawsze

Wspomnianym Radkiem okazał się przystojniak, na którego wpadłam. Teraz zaczął odgrywać rolę ugodzonego w oko nieszczęśnika, pośliznął się i wylądował w zaspie.

Kolejna salwa śmiechu.

– Może ja już zostanę w tym śniegu? Tu będę bezpieczniejszy niż z wami. Aż się boję pomyśleć, co mi zrobicie na lodowisku, jak włożycie łyżwy…

– Idziemy, gaduły – zaordynowała Miśka. – I nie pogubić mi się – dorzuciła i ruszyła w stronę wejścia.

Kupiliśmy bilety i poszliśmy wypożyczyć łyżwy. Wkładałam właśnie swoją parę, kiedy przede mną stanął Radek.

– Umiesz jeździć? – spytał.

– Nie wiem, czy coś jeszcze pamiętam – przyznałam szczerze. – Ostatni raz robiłam to wieki temu.

– Nie kłam, w epoce dinozaurów nie było łyżew – zakpiła Zwirka.

– A ty tak dobrze o tym wiesz, bo sama ich wtedy nie miałaś? – odcięłam się.

– Ja ślizgałam się na gałązkach – dołączyła do żartów jedna z dziewczyn (nie pamiętałam jej imienia).

– Tak, a jak je przywiązywała do butów z futra, to nawet tyranozaur brał łapy za pas – podjął wątek Witek.

Wszyscy byli dowcipni i naprawdę bardzo sympatyczni. Dobrze się czułam w ich towarzystwie. Zupełnie jakbyśmy się znali od lat, a nie od kwadransa.

– Ty, brat – odezwała się dziewczyna, z którą przyszedł Radek. – Zawiąż w końcu te łyżwy i rusz się wreszcie. Chyba że zamierzacie przesiedzieć tu dwie godziny i gadać o epoce lodowcowej.

Nie ukrywam, że odetchnęłam z ulgą na wieść, że nie są parą. Podobał mi się. Czy ja miałam u niego jakiekolwiek szanse, to już inna sprawa. Szczerze w to wątpiłam. Szybko włożyłam łyżwy i wstałam niepewnie. Zachwiałam się – musiałam podeprzeć się ręką o ławeczkę. Pozostali zdążyli już wejść na taflę, podczas gdy ja, trzymając się kurczowo bandy, byłam dopiero w połowie drogi.

– Jak dotrzesz na lód, będzie lepiej – odezwał się Radek pocieszająco.

– Wątpię! – jęknęłam.

Nagle odechciało mi się łyżew. Skoro nie umiałam w nich przejść prosto kilku metrów, jak mogłam myśleć, że przejadę chociaż centymetr?!

– Marudzisz – uśmiechnął się szeroko Radek. – W razie czego poszukamy poduszki na twój apetyczny tyłek. Szkoda by go było poobijać – rzucił lekko.

Popatrzyłam na niego zaskoczona taką bezpośredniością. I komplementem.

– Daj rękę! – krzyknął i złapał mnie za dłoń. – Jak się wywalimy, to razem – zapowiedział, ostrożnie wchodząc na taflę.

Teraz moje soboty wyglądają inaczej

Nie zdążył zrobić kroku, a już leżał. Nie puścił jednak mojej ręki i oczywiście pociągnął mnie za sobą.

Zderzenie z lodem było bolesne.

– Auuu! – wrzasnęłam.– Jeździłeś już kiedyś na łyżwach? – spytałam nieufnie.

– Nigdy – wyznał z rozbrajającym uśmiechem. – Ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Siostra mnie wyciągnęła, bo brakowało im jednej osoby do pełnej dziesiątki. Nie wypadało odmówić.

Spróbowałam wstać, podałam rękę Radkowi, po czym nogi mi się rozjechały i drugi raz grzmotnęłam o lód. Tym razem to ja pociągnęłam go za sobą.

Reszta grupy podjechała do nas, zaśmiewając się do łez.

– Dobrze wam idzie.

– Spokojnie, dacie radę…

Ktoś pomógł nam wstać. Ktoś klepnął mnie w plecy.

– Chyba wolę iść na gorącą czekoladę – mruknął Radek. – Te łyżwy to sport ekstremalny. Przynajmniej dla mnie.

W brązowych oczach Radka migotały wesołe iskierki.

– Dajesz, stary! No już! – krzyknął Witek i pociągnął go za rękaw.

Chwilę potem obaj leżeli na tafli, rechocząc niczym żaby w błocie.

– Jak dzieci – westchnęła Miśka. – To wy się tu turlajcie, a my idziemy pojeździć.

Radek pozbierał się i oparł o bandę.

To jak? Czekolada? – spytał, rozcierając obolałe miejsca.

Przytaknęłam prędko.

– Zawsze to bezpieczniejsze niż łyżwy… Najwyżej można się poparzyć, jak jest za gorąca! – roześmiałam się.

– Albo spaść z krzesła…

Tak czy siak, nie miałam ochoty pokonywać kolejnych metrów na łyżwach. Usiadłam na ławeczce, żeby je zdjąć. Radek zrobił to samo. W skarpetkach doszliśmy do szafki, gdzie zostawiliśmy buty.

– Od razu lepiej – sapnęłam z ulgą.

– W życiu należy cieszyć się drobnymi rzeczami – odparł sentencjonalnie. – To teraz na czekoladę – zadysponował.

Tej soboty wypiliśmy po dwie gorące czekolady. Potem dołączyła do nas reszta grupy. Umówiliśmy się na kolejne wspólne spotkanie. Tym razem mieliśmy iść do muzeum na wystawę monet.

– A co powiesz na lepienie bałwana? – spytał cicho Radek przy pożegnaniu.

– Chętnie – odparłam.

Dzień później poszliśmy do parku. Radek przyniósł marchewkę i stary kapelusz, w którym nasz bałwan wyglądał dostojnie. Potem zjeżdżaliśmy na sankach. Teraz moje soboty wyglądają zupełnie inaczej. Rano Radek i ja wspólnie robimy zakupy, potem gotujemy i sprzątamy, a po południu niezmordowanie próbujemy nauczyć się jazdy na łyżwach. Muszę podkreślić, że idzie nam coraz lepiej.

Czytaj także:
„Moje życie zmierzało w złym kierunku. Byłam samotna, zgryźliwa i wściekła na cały świat. Wszystko zmieniła 1 decyzja”
„Byłem sam, lecz nie byłem samotny, miałem swoją pracę. Jak bardzo byłem nieszczęśliwy uświadomiła mi... przepiękna sąsiadka”
„Od samotności uchroniła mnie stara panna, której nikt poza mną nie chciał. Faceci bali się jej, bo była inżynierem”

Redakcja poleca

REKLAMA